Długo wydawało się, że Lechia tym meczem chce nam pokazać, iż nie bardzo ma chęć na puchary. Niby można pojeździć latem po Europie, ale w Gdańsku też ładnie, plaża blisko, nie ma co się wychylać. Biało-zieloni bowiem mimo tego, że mieli Stal w pierwszej połowie pod butem, w drugiej połowie kompletnie się rozregulowali i mieli wielką ochotę powtórzyć scenariusz z Lubina – czyli wypuścić dwubramkowe prowadzenie. Na szczęście Lechii co najmniej jeden jej piłkarz nie chce oddawać Piastowi europejskiej przepustki – Łukasz Zwoliński.
Myśląc o tym meczu, będziemy wspominać trzy twarze. Pierwsza – Pawła Malca, czyli organizacyjny burdel. Cyrk, jaki odwalił pod koniec spotkania, zostanie z nim naprawdę na długo. Zwoliński strzelił na 3:2, ale można się było poważnie zastanawiać, czy jednocześnie nie spalił tej akcji. No i sędziowie VAR długo debatowali, aż w końcu Malec zrobił taki ruch, jakby bramki rzeczywiście nie chciał uznać. Getinger zaczął fetować, że fajnie, że Stal jednak nie przegra. Generalnie – sielanka i radość u gości, trudno się dziwić. Walczyli o ten remis jak lwy, to się uradowali z takiej decyzji arbitra.
A Malec na to: może jednak nie?!
Znów zaczął się namyślać z asystentami, trwało to kolejne sekundy przechodzące w minuty i sędzia ostatecznie wskazał na środek boiska, uznając bramkę dla gdańszczan. Nawet nie pytamy, czy to jest poważne. Nie, to jest skrajnie niepoważne, kompromitujące i nieprofesjonalne.
Kto wie, może będzie trzeba ten tekst edytować, bo Malec się jeszcze w pociągu rozmyśli i nie uzna gola? Panie arbitrze, niech pan da znać.
Druga twarz, czyli wielka potrzeba frajerstwa, a więc Mario Maloca. No, dziwny jest to piłkarz. Z jednej strony można go podejrzewać o pewną solidność, z drugiej – jak ktoś ogląda wszystkie mecze Lechii, to wie, że Chorwat jest niezwykle elektryczny. Nigdy nie przewidzisz, co mu akurat do głowy strzeli. Domyślać się można tylko tego, że na pewno przybije piątkę z Nalepą, ale często gra tak, jakby chciał przybijać piątki z przeciwnikiem.
Tylko dzisiaj podał piłkę Tomasiewiczowi na sam na sam z Kuciakiem, ale uratował go właśnie Nalepa, który wybił futbolówkę z bramki. W drugiej połowie jednak Nalepa był bezradny, bo Maloca tak blokował strzał, że przelobował Kuciaka.
Natomiast nie jest tak, że wszystko, co złe, trzeba zwalić na Chorwata, bo Lechia jako całość zawodziła. Po pierwszej połowie wydawało się, że Stal może przyjąć w Gdańsku czwórkę i jeszcze dziękować, że nie więcej. Tyle że po zmianie stron Lechii jakby odechciało się grać w piłkę. Popełniała głupie błędy, nie było już tej jakości w grze, a proszenie się o karę. I ona poniekąd nadeszła, bo najpierw walnął Żyro przy pomocy wspomnianego Malocy, a potem z najbliższej odległości Zawada.
Jednak na szczęście dla Lechii była jeszcze trzecia twarz – Łukasz Zwoliński. W pierwszej połowie wykorzystywał swoje setki, kiedy najpierw strzelił po idealnym podaniu Kałuzińskiego, a potem nie zmarnował także dwójkowej akcji z Terrazzino. No i w końcówce zachował też zimną krew, co nie było takie oczywiste, przynajmniej patrząc na Diabate. Rezerwowy w akcji dwa na jeden ze Strączkiem kopnął w bramkarza. Bo czemu by nie?
Lechia ostatecznie co najmniej utrzyma swoją przewagę nad Piastem, a przy porażce lub remisie gliwiczan – może się witać z Europą. Jednak w jej grze jest wciąż sporo do poprawy. W Europie takie akcje jak dziś ze Stalą, po prostu nie przejdą.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Pierwszy letni transfer Wisły Płock już pewny. Polak z II ligi
- Radomiak z licencją na Ekstraklasę. Klub planuje inwestycje i zmiany
- Jak w ostatnich latach kończyli ligę finaliści Pucharu Polski?
- Halo, infolinia? Ekstraklasa nam się dziś popsuła i wariuje!
Fot. Newspix