Wygląda na to, że Piast jest drużyną, która swoją piękniejszą twarz woli pokazywać na wiosnę. Pamiętamy oczywiście kapitalny finisz w sezonie 18/19, kiedy gliwiczanie zdobyli mistrzostwo, ale choćby rok temu ekipa Fornalika zaczęła przecież fatalnie, by się podnieść i walczyć o puchary. Teraz? Teraz jest podobnie, gdyż Piast jesień miał przeciętną, natomiast wiosną jest kapitalny. Przegrał zaledwie raz, jeszcze w lutym, a od tego momentu nikt nie potrafi zmusić go do oddania całej puli. Dziś nic się w tym temacie nie zmieniło – Piast ograł Wartę 3:2.
WARTA POZNAŃ – PIAST GLIWICE. MAJÓWKOWA PIERWSZA POŁOWA
Zaczniemy od końca, przyznając, że dziwny był to mecz. Z jednej strony zobaczyliśmy pięć bramek, więc sporo, z drugiej – jakby powycinać najciekawsze sytuacje poza golami, to za dużo roboty nie ma. Obie ekipy były niezwykle konkretne, ale gdy piłka akurat nie wpadała do siatki, obserwowaliśmy jednak tempo spacerowe. Ot, takie majówkowe rozrywki – badminton, grill, spotkanie Piasta z Wartą.
Spójrzmy choćby na pierwszą połowę. Piast nie oddał żadnego celnego strzału, a i tak miał swojego gola. Holubek wrzucił z lewej strony, Trałka interweniował dość nieporadnie i po rykoszecie piłka zaskoczyła Grobelnego. Poza tym ekipa Fornalika nie stworzyła sobie niczego ciekawego. Napisaliśmy o „celnym strzale”, a po prawdzie to goście nie mieli też niecelnego uderzenia. Wszystko – jeśli pomóc nie chciał Trałka – kończyło się w najlepszym wypadku na szesnastym metrze.
Warta nie była dużo lepsza, bo swoje dwie udane próby oddała w zasadzie przy jednej okazji. No bo tak: najpierw strzał głową Pawłowca odbił Plach, ale Mosór nie zauważył nadbiegającego z dobitką Szymonowicza i kopnął go w nogę. Stefański po konsultacji z VAR-em wskazał na karnego, którego wykorzystał Kopczyński (co swoją drogą nie było oczywiste, jeśli pamiętać o przygodach Warty z jedenastkami).
I… koniec. Tyle musicie wiedzieć o pierwszej połowie, naprawdę.
WARTA POZNAŃ – PIAST GLIWICE. BŁĘDY W OBRONIE GOSPODARZY
Druga część była już lepsza – goście na działce podnieśli się z krzeseł ogrodowych i zachciało im się trochę sportu. Tempo wzrosło, działo się więcej. Raz, że zobaczyliśmy większą liczbę bramek, ale było i kilka zmarnowanych okazji – strzał Kądziora z dystansu minimalnie minął bramkę, Castaneda po błędzie Huka trafił w słupek.
To chyba był klucz tego meczu. Wykorzystywanie błędów rywala. Warta była niezwykle gościnna i waliła byki, Piast z tego korzystał, w drugą stronę wyglądało to różnie. Grobelny wypluwa futbolówkę przed siebie, Trałka nie nadąża? No to cyk, Toril dobija na pustaka. Wstrzelenie piłki przez Konczkowskiego i znów nieporadna interwencja obrońcy Warty, tym razem Szymonowicza? Tak jest, futbolówka wpadła do siatki.
Niebywałe, naprawdę. Szulczek ogarnął defensywę po przyjściu do Warty, ale dziś kibicom poznaniaków mogły się przypomnieć najgorsze koszmary. Defensywa w takiej formie może zbić piątkę z fachowcami Zagłębia Lubin, a to przecież żaden komplement.
Właśnie przez postawę w tyłach Warta przegrała, bo z przodu było nieźle. Dwie bramki przeciwko Piastowi – nie w kij dmuchał. Drugą sztukę załadował Zrelak po dośrodkowaniu Szczepańskiego. Ale ostatecznie nic to jednak nie dało.
Piast stara się gonić Lechię – teraz ma dwa punkty mniej, ale Lechia gra w tej kolejce z Zagłębiem. Sytuacja w tabeli Warty jest z kolei spokojna, natomiast matematycznego utrzymania jeszcze nie ma.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Warta zdziesiątkowana, Piast z nadziejami na 4. miejsce. Każdy gol może mieć znaczenie
- Amaral: „Czy jestem najlepszym piłkarzem ligi? Nie, najlepszy jest Ivi Lopez”
Fot. Newspix