Regionalne rozgrywki w Polsce rządzą się swoimi prawami, przywykliśmy już do absurdów, które przytrafiają się w derbach gminy Barcin czy cudów w spotkaniach Kamionki Kamień Krajeński. W czwartej lidze mazowieckiej zdarzyła się jednak rzecz, nawet jak niższe ligi, niecodzienna. Na mecz Oskara Przysucha z Tygrysem Huta Mińska dojechali wszyscy, poza sędziami.
Środa, 17.30, Przysucha. Walczący o awans Oskar za moment podejmie Tygrysa z Huty Mińskiej. To zaległe spotkanie z pierwszego weekendu kwietnia, gdy województwo mazowieckie zaskoczył nagły atak zimy. Nie są spodziewane większe komplikacje: Oskar wygrał wszystkie cztery domowe mecze w 2022 roku, Tygrys na wyjazdach raczej dostawał bęcki, wyniki bywały hokejowe – 2:5, 0:5, 2:7.
I faktycznie, komplikacji na murawie nie było. Oskar wygrał 5:0, dublet ustrzelił Przemysław Śliwiński. W czym więc problem? Zanim Śliwiński i spółka rozbili Tygrysa, musieli przeprowadzić przedłużoną rozgrzewkę. Przedłużoną o godzinę, bo na ich meczu nie stawili się sędziowie, przez co do ostatnich chwil nie wiadomo było, czy obydwa zespoły w ogóle wybiegną na murawę.
Oskar Przysucha – Tygrys Huta Mińska. Sędziowie zapomnieli o meczu?
Pierwszy sygnał ostrzegawczy? 17.38 – Oskar umieszcza w komentarzu do składu meczowego uwagę o spodziewanym opóźnieniu. – Spotkanie opóźni się o kilkanaście minut… sędziowie zapomnieli o nim. Twa awaryjne sprowadzenie nowej trójki sędziowskiej — czytamy. 11 ikonek „śmiechu” nie dziwi, bo zapomnieć o spotkaniu to spora sztuka. Problem jest jednak poważniejszy niż można było sobie wyobrazić, bo zachód słońca przewidywano na 19.55. Jeśli „awaryjne sprowadzenie nowej trójki sędziowskiej” przeciągnęłoby się w czasie, mecz nie mógłby się odbyć.
– Około 17.50 dostaliśmy informację, że sędziowie są w drodze. W międzyczasie ustaliliśmy z trenerem gości, że najprawdopodobniej spróbujemy to dograć w innym terminie. Bo to, że trójka jest w drodze to jedno, a kiedy dotrze, to drugie. Gdybyśmy zaczęli 15 minut później, byłaby szarówka. Dojechali ok. 18.10, już przygotowani, przebrani. Stwierdziliśmy, że potrzebujemy 15 minut i gramy. Chodziło o minuty: gdyby mecz miał się rozpocząć 18.35 czy 18.40 to nie byłoby szans zakończyć go przed zmrokiem — mówi nam Łukasz Wiśnik, trener Oskara.
Powrót do domu bez gry byłby dość kłopotliwy. Czwarta liga mazowiecka podzielona jest na dwie grupy, ale z Huty Mińskiej do Przysuchy jest kawałek drogi. Konkretniej: 156 kilometrów. Jakieś 30 kilometrów mniej niż z Radomia do Częstochowy czy Siedlec na mecz Ekstraklasy. Ale to nie najwyższa liga, tu na wyjazd nie jedzie się dzień wcześniej, tylko często po pracy, ewentualnie biorąc wolne. Przejechać taki kawał i nie grać? Kiepski pomysł. Dlatego w Przysusze wygrał futbol. Choć było to futbol w tempie ekspresowym.
MESSI Z PRZYSUCHY. MATSOSO Z OSKARA W REPREZENTACJI LESOTHO
Kosztowne niedopowiedzenia
15 minut na zebranie i uzupełnienie dokumentów dla sędziów, przerwa skrócona z kwadransa do ośmiu minut. Oskar i Tygrys zrobiły wszystko, żeby mecz po pierwsze się odbył, po drugie zakończył się, kiedy jeszcze piłka nie jest jedynie nadlatującą z bliska białą plamą. Trener Wiśnik mówi nam, że spotkanie trwało dwa razy 45 minut, choć od znajomego, który był na meczu, słyszymy, że i tutaj udało się trochę ugrać. Pierwsza połowa miała trwać 43 minuty, druga – 42. Można przymknąć na to oko, zwłaszcza że i tak było co oglądać:
- gol z przewrotki z 16 metrów
- bramka z 30 metrów
- trafienie z zerowego kąta
A że wynik był jednoznaczny, to nie było co tego widowiska przeciągać. Od dłuższego czasu świat zastanawia się nad tym, jak zaprojektować futbol przyszłości. Krótsze mecze, większa intensywność, przyciągnięcie młodego widza. Polska piłka jak zwykle znalazła się w gronie pionierów: było i szybko i efektownie.
Fajerwerki i Przysucha to zresztą popularne ostatnio połączenie. Nie tak dawno w meczu regionalnego Pucharu Polski padł tu wynik… 5:7. Co więcej: dwa gole padły w szóstej i siódmej minucie doliczonego czasu gry. W dogrywce obejrzeliśmy za to samobója i rzut karny. Ale wracając do spotkania z Tygrysem — jak w ogóle doszło do tego, że sędziowie nie dojechali na mecz?
– Z tego co wiem od jakiegoś czasu okręgi świętokrzyski i mazowiecki współpracują ze sobą. Na ten mecz wyznaczeni byli sędziowie z okręgu świętokrzyskiego. Dlaczego nie dojechali? Nie wiemy, nie dostaliśmy takiej informacji — mówi nam Wiśnik. W MZPN-ie słyszymy, że doszło do błędu komunikacyjnemu. Ktoś komuś coś powiedział, ktoś nie odpowiedział czy też odpowiedział zbyt późno i afera gotowa. Sędziowie ze świętokrzyskiego mieli już wcześniej uprzedzić, że na meczu nie będą. Obsadowy przyjął do wiadomości, wyznaczył zastępstwo i… nikogo o nim nie poinformował. Sytuacja kuriozalna, ale cóż — zdarza się. Gorzej, gdyby nieobecność tłumaczyć tym, że Tygrys zjadł rozpiskę meczową.
***
Ostatecznie nieobecnych arbitrów zastąpili sędziowie z Radomia, który mieli poprowadzić mecz Drogowca Jedlińsk z Oronką Orońsko w lidze okręgowej. I wilk syty, i Manchester City. Pozostaje pytanie: czy Tygrysom z Huty Mińskiej łatwiej byłoby wracać do domu po odwołanym spotkaniu, czy jednak po wklepce 0:5?
WIĘCEJ O NIŻSZYCH LIGACH:
- IV-ligowy absurd. Zielony stolik nikomu nie służy
- Gra koncerty dla tysięcy osób i na chwałę Błękitu Cyców
- Korona-absurdy w niższych ligach
SZYMON JANCZYK
fot. Echo Dnia Radom