Finał Pucharu Króla przez wielu niesłusznie został potraktowany po macoszemu. Zabrakło w nim FC Barcelony, Sevilli i obu drużyn z Madrytu, ale nie znaczy to, że brakowało emocji. Wręcz przeciwnie – starcie Realu Betis z Valencią było ciekawe i trzymające w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. W dogrywce i w rzutach karnych.
Pierwsze minuty należały do Realu Betis. Piłkarze Manuela Pellegriniego mieli wyraźną przewagę, którą szybko potwierdzili. Nie minął kwadrans, a Valencia musiała gonić wynik. Wystarczyło przyspieszenie Hectora Bellerina i celne dośrodkowanie na głowę Borjy Iglesiasa, by ten skierował futbolówkę do siatki. I cyk, 1:0.
Natomiast to pobudziło Goncalo Guedesa. Zrywami dał do zrozumienia gospodarzom dzisiejszego meczu, że to jeszcze nie koniec. Na tym etapie meczu brakowało mu wsparcia ze strony kolegów, ale pierwsze koty za płoty. Valencia się gubiła i piłka parzyła piłkarzy Jose Bordalasa. Na domiar złego Jose Luis Gaya miał poważne problemy ze wspomnianym wcześniej Bellerinem. Kiepsko asekurowali go Alderete i Moriba. Był to przepis na katastrofę. Dodatkowo do głosu doszedł Mouctar Diakhaby i o mało nie zaliczył asysty po podaniu do… Iglesiasia. Gdyby Hiszpan się lepiej zachował, Francuz stałby się antybohaterem spotkania. Na strachu się jednak skończyło i Valencia pozostała przy życiu.
Męczyła się, ale gdy nadszedł czas, w którym doszła do głosu, to od razu zdobyła gola. German Pezzella złamał linię spalonego. Dostrzegł to Ilaix Moriba, który zagranie prostopadłym otworzył Hugo Duro drogę do bramki, a ten podciął futbolówkę nad bramkarzem, po czym cieszył się z gola. Po tym trafieniu mecz się wyrównał. Najbliżej trafienia jeszcze przed przerwą był Sergio Canales. Hiszpan uderzył dobrze, ale futbolówka trafiła w słupek. Do przerwy mieliśmy bramkowy remis.
W drugiej połowie mecz był równie otwarty. Nadal ozdobą spotkania były pojedynki Bellerina i Gayi. Oba zespoły nie potrafiły jednak ustawić sobie gry w środku pola. Przez to tempo było rwane. Sędzia pozwalał piłkarzom na wiele, ale w pewnym momencie zaczął ostro przeginać.
Moment kulminacyjny nastąpił, gdy w polu karnym został sfaulowany Nabil Fekir, ale sędzia nie zauważył w tym niczego nadzwyczajnego. Puścił grę i nie pomogły protesty piłkarzy Realu Betis.
Zawodnicy klubu z Sewilli przez cały mecz pracowali na notę bramkarza Valencii, ponieważ marnowali mnóstwo klarownych sytuacji. Najlepszej nie wykorzystał Nabil Fekir po podaniu Williama Carvalho. Portugalczyk wykazał się wielką precyzją, bo podał w momencie, gdy już upadał, ale z jego wysiłku nici.
Były chęci z obu stron, ale w drugiej połowie nie zobaczyliśmy goli, więc potrzebna była dogrywka. Okazało się, że i ona nie przyniosła rozstrzygnięć i trwaliśmy w oczekiwaniu na serie jedenastek.
Do pewnego momentu wszyscy strzelali rzuty karne jak z nut. Aż do piłki podszedł Yunus Musah, który uderzył tak jak grał po wejściu na boisko – czyli kiepsko i niechlujnie. Przestrzelił i wpędził swoich kolegów w tarapaty. Jeszcze nie wszystko było stracone, ale Valencia musiała liczyć na błąd rywali. Ten nie nadszedł. Decydującego karnego wykorzystał Juan Miranda i Real Betis mógł rozpocząć świętowanie.
Real Betis – Valencia 1:1 (1:1) r.k. 5:4
B. Iglesias 11′ – H. Duro 31′
WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:
- Benzema zmarnował dwa karne, ale Real i tak poradził sobie z Osasuną
- Inspirująca historia włoskiego self-made mana na hiszpańskiej ziemi
- Pedri. Ambasador elegancji i pomocnik na miarę XXI wieku
- Rodrigo de Paul inny niż w Udinese
- W Hiszpanii przestał strzelać, ale i tak zaraz odejdzie za fortunę
Fot. Newspix.pl