Ma dopiero trzydzieści trzy lata – starsi od niego są Kamil Stoch i Piotr Żyła. Do tej pory nie prowadził żadnej dużej reprezentacji, jednak był asystentem trenera w drużynie prawdziwych potentatów – Austrii. Jako zawodnik nie zrobił kariery, a skok z którego zasłynął najbardziej, oddał kiedy miał… trzynaście lat. Pomimo młodego wieku, wyrobił sobie opinię fachowca, który nie boi się wprowadzać innowacyjnych metod treningowych i uważnie śledzi pojawiające się w skokach nowinki technologiczne.
Dziś dyrektor sportowy reprezentacji Austrii Mario Stecher potwierdził, że Thomas Thurnbichler rozwiązał kontrakt z Austriackim Związkiem Narciarskim. To praktycznie oznacza, że dotychczasowy asystent Andreasa Widhoelzla obejmie stanowisko pierwszego trenera reprezentacji Polski w skokach narciarskich. Czy młody Austriak sprawi, że Stoch i spółka powrócą do wielkiej formy?
Spis treści
“CHCIELIŚMY DOBRZE, WYSZŁO JAK ZAWSZE”
Chcielibyśmy zapamiętać obecny sezon w wykonaniu polskich skoczków wyłącznie z powodu brązowego medalu, który Dawid Kubacki wywalczył na normalnej skoczni olimpijskiej w Pekinie. Chcielibyśmy, ale nie możemy. Cały okres zimowego skakania, od listopada do marca, to była wielopoziomowa katastrofa.
Przygotowania do sezonu zawiodły na całej linii. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Piotr Żyła uplasował się najniżej od czterech lat. Chociaż dodajmy że czternasta pozycja to i tak przyzwoity wynik. Kamil Stoch i Dawid Kubacki zajęli odpowiednio dziewiętnaste i dwudzieste siódme miejsce. Tak słabego roku w PŚ nie zaliczyli od sezonu 2015/2016. Konsekwencje takich rezultatów poniósł głównodowodzący naszej kadry – Michal Doleżal, który 29 marca został oficjalnie przestał pełnić funkcję pierwszego trenera reprezentacji. Ponadto rozwiązano umowy ze wszystkimi członkami sztabu szkoleniowego kadry.
Oczywiście, obrońcy Czecha mogą powiedzieć, że przecież przywiózł medal z imprezy docelowej, jaką były igrzyska. W dodatku liderzy naszej kadry młodsi już nie będą. Jednak ten ostatni argument, to broń obosieczna. Skoro zarówno zawodnicy, jak i sztab szkoleniowy przekonywali, że wiek to tylko liczba, a wszelkie badania wskazują, że fizycznie są doskonale przygotowani, to niepoważnym byłoby teraz skrywać się za cyferkami w numerze PESEL.
Doleżal został zwolniony. Naszym zdaniem słusznie – były ku temu podstawy. Chociaż Stoch, Kubacki i Żyła do końca stali za “Dodo”, dając jasno do zrozumienia, że decyzja władz Polskiego Związku Narciarskiego jest nieporozumieniem. Tak negatywna reakcja zawodników była wywołana również samym sposobem pożegnania się z trenerem. Skoczkowie nie zostali poinformowani o zamiarach związku. Doleżal, który podobno nalegał na podjęcie decyzji w jego sprawie jeszcze przed zakończeniem sezonu, został poinformowany o zakończeniu współpracy dopiero w czwartek – 25 marca. Na dzień przed ostatnim weekendem skoków w Planicy. Nazajutrz Czech poinformował o decyzji opinię publiczną, czym wywołał prawdziwą burzę. Na wierzch wyszły wszystkie nieporozumienia, a miejscami wręcz konflikty na linii związek-sztab kadry-zawodnicy. I to w różnych kombinacjach.
– Komunikacyjnie ta sytuacja została rozegrana w sposób dramatyczny. Chcieliśmy dobrze, wyszło jak zawsze – mówił Sekretarz Generalny PZN, Jan Winkiel, z którym Wojciech Piela i Aleksandra Rajewska rozmawiali w “Programie Wysokich Lotów” na Kanale Sportowym.
Istotnie, podczas zwolnienia Doleżala każda ze stron popełniła błąd. Skoro Czech sam nalegał na wcześniejsze podjęcie decyzji przez władze, to mógł przy tym wstrzymać się z jej ogłoszeniem do oficjalnego zakończenia sezonu. Zakulisowo i tak już wiedziałby na czym stoi. Z kolei zawodnicy nieco zagotowali się w całej sytuacji. Rozumiemy ich frustrację, ale wypowiedzi Stocha, Kubackiego i Żyły brzmiały co najmniej tak, jakby ich głos miał być wręcz decydujący przy wyborze szkoleniowca. A z całym szacunkiem do mistrzów – nie taka jest ich rola.
Wreszcie, na całej linii zawiódł PZN, przez którego decyzje w jednym momencie struktura szkolenia kadry stanęła na głowie. Zawodnicy – którzy swoją drogą twierdzą, że wypracowany system się sprawdza – nie wiedzieli, jak będą wyglądały przygotowania do następnego sezonu. I kto za nie będzie odpowiadał. Ale już w trakcie sezonu Adam Małysz co rusz wbijał większe lub mniejsze szpilki w pracę trenerów kadry, czym z pewnością nikomu nie pomagał. Kiedy skoczkowie dowiedzieli się, że Dodo został zwolniony, dyrektor kadry po prostu wyjechał z Planicy. Jak twierdził – nie chciał psuć atmosfery. Ale bardziej wyglądało to jak ucieczka przed odpowiedzialnością.
Co najmniej nieeleganckie ze strony związku było też to, że Doleżala trzymano w niepewności w zasadzie do ostatniej chwili. Przy czym cały czas gorączkowo szukano innego szkoleniowca. A przecież dało się porozmawiać z Czechem wcześniej. Dało się przekazać podjętą decyzję zawodnikom. Nawet – jeżeli wierzyć słowom Małysza – jeśli ci nie chcieli rozmawiać w Vikersund. O swoich poczynaniach PZN mógł zakomunikować już po igrzyskach, stawiając Doleżalowi jasne wymagania, które musi spełnić, by utrzymać posadę. Na przykład cel sportowy, jakim byłby medal na mistrzostwach świata w lotach, czy przedstawienie planu naprawczego oraz raportu dotyczącego tego, co zdaniem trenera nie zagrało w już zakończonym sezonie. Wtedy każda ze stron wiedziałaby na czym stoi. Można było zapobiec wielu konfliktom, które tliły się w polskiej kadrze. Tymczasem działania związku tylko je podsycały.
PZN PROSTUJE SŁOWA PREZESA
Ale to jeszcze nie wszystko, co Polski Związek Narciarski zaserwował kibicom w związku ze zmianą szkoleniowca. Powiedzieliśmy, że intensywnie szukano nowego trenera. Pojawiały się takie kandydatury, jak Alexander Pointner, Mika Kojonkoski czy Werner Schuster. Giełda nazwisk działała pełną parą. Ale mówiono również o mniej medialnych kandydatach. Takich jak Nik Huber czy Thomas Thurnbichler. W ostatnich dniach to właśnie ten drugi wyrósł na głównego kandydata do objęcia stanowiska po Doleżalu. Jednak oficjalnie jeszcze nie podpisał kontraktu, choć rozmowy były zaawansowane.
Wtedy przed kamery Eurosportu wyszedł Apoloniusz Tajner. Prezes PZN najpierw nie mówił nazwiska kandydata, z którym rozmawia związek. Ale powiedział, że to Austriak. I że jest z rocznika 1989. Oraz że jest asystentem Andreasa Widhoelzla, jednak w końcu pragnie popracować na własny rachunek, stąd praca w Polsce jest dla niego ogromną szansę. Nie ma co, gdybyśmy mieli dojść do celu grając w grę “ciepło-zimno”, to chcielibyśmy żeby to szef PZN naprowadzał nas na poprawny trop. W końcu Tajnerowi wymsknęło się imię nowego szkoleniowca. I wtedy już poszło. Prezes przyznał, że chodzi o Thurnbichlera. Co za zaskoczenie, nie spodziewaliśmy się tego nazwiska po wcześniejszych, jakże dyskretnych wskazówkach!
To co, mamy trenera i możemy przyglądać się temu, jakie nowinki wprowadzi? Otóż nie, gdyż… po chwili Polski Związek Narciarski poinformował, że Austriak jeszcze nie jest trenerem kadry. Ale rozmowy są prowadzone.
NAGELSMANN SKOKÓW, POLSKA ODPOWIEDŹ NA HRGOTĘ?
A kim właściwie jest przyszły trener kadry A skoków narciarskich? Łatwo tu zastosować porównanie piłkarskie. Jako trener młody, ze sporym doświadczeniem szkoleniowym, jednak bez sukcesów w karierze sportowej Thurnbichler jawi się trochę jako Julian Nagelsmann skoków. Oczywiście ten z czasów swoich początków w TSG Hoffenheim, nie z Bayernu. Trudno też nie odnieść wrażenia, że Polski Związek Narciarski poszukuje kogoś na wzór Roberta Hrgoty, który święci triumfy w kadrze Słowenii. Bo spójrzcie – obu panów dzieli zaledwie rok różnicy. Thomas jest młodszy, ma dopiero 33 lata. Podobnie jak Hrgota, Thurnbichler może pochwalić się sukcesami wyłącznie z czasów juniorskich. Posiada cztery medale mistrzostw świata juniorów. Z czego trzy w drużynie.
Zanim zaczniecie wnioskować, że taka liczba medali musiała świadczyć o wybitnym talencie, musimy wyprowadzić was z błędu. Podczas mistrzostw świata juniorów medale zdobywało wielu zawodników, którzy w dorosłym skakaniu nawet nie otarli się o poważne sukcesy. Żeby nie pozostać gołosłownym: kiedy w 2008 roku Austria z Thomasem w składzie wywalczyła drużynowe srebro w Zakopanem, brązowy medal zdobyli Polacy. Nasz zespół reprezentowali Maciej Kot, Krzysztof Miętus, Dawid Kowal i Łukasz Rutkowski. O ile Kot w karierze wyskakał drużynowe mistrzostwo świata czy medal olimpijski, to reszta tej eskadry szybko wycofywała się ze skakania.
Podobnie było z Thurnbichlerem. Austriak trochę sobie poskakał w Pucharze Kontynentalnym – raz wygrał nawet zawody w Zakopanem. Ale szybko zdał sobie sprawę, że nie dane mu będzie zostać następcą Andreasa Goldbergera.
W zawodach rangi Pucharu Świata pojawił się tylko dwa razy. W sezonie 2007/2008, podczas weekendu w Bischofshofen nie przeszedł kwalifikacji do pierwszego konkursu, zaś w drugim zajął czterdzieste piąte miejsce. Kiedy dodamy do tego, że w tym samym roku mistrzem świata został Thomas Morgenstern, drugie miejsce zajął Gregor Schlierenzauer, a trzech kolejnych Austriaków zmieściło się w czołowej piętnastce klasyfikacji generalnej, to sytuacja Thurnbichlera-zawodnika była bardzo klarowna. Mógł sobie do woli skakać dla przyjemności, ale już w kraju odstawał od swoich kolegów. Osobną kwestią jest, że ówczesny poziom krajowej czołówki w Austrii był równoznaczny ze światową elitą.
Dość powiedzieć, że Thomas oddał swój najsłynniejszy skok w karierze, kiedy miał trzynaście lat. I również wykonał swój popis w Bischofshofen. Ale nie był to wyczyn podobny do tego, jaki w 2004 roku zaserwował Klemens Murańka w Zakopanem, który w wieku dziesięciu lat poszybował na Wielkiej Krokwi na 135 metrów. A wręcz przeciwnie. Thurnbichler był wtedy przedskoczkiem na zawodach Pucharu Świata. Zaraz po wyjściu z progu, dzieciak wylądował na buli… po czym rozpędzony wybił się z niej i wykonał jeszcze jeden skok. Ten niecodzienny wyczyn zrobił na kibicach spore wrażenie. Na ówczesnym dyrektorze Pucharu Świata – Walterze Hoferze – również. Kiedy nadawał kolejne komunikaty przez krótkofalówkę, na jego twarzy mieszały się złość i przerażenie.
Zatem Thurnbichler nie był najlepszym skoczkiem w kraju. Nie był nawet najlepszym Thurnbichlerem, który kiedykolwiek skakał. Jego starszy brat, Stefan, trzykrotnie zwyciężał w klasyfikacji generalnej Pucharu Kontynentalnego i widać go było w kilku sezonach Pucharu Świata.
Młody szybko zdał sobie sprawę z tego, że nie zostanie wielkim skoczkiem i tak w wieku dwudziestu dwóch lat zakończył karierę. Ale z przymrużeniem oka można stwierdzić, że jednak został następcą Andreasa Goldbergera. Po zakończeniu kariery słynny rodak związał się z telewizją ORF. Jednym z jego zajęć było skakanie z kamerką przymocowaną do kasku tak, by widz mógł jeszcze bardziej poznać perspektywę skoczka. Thurnbichlerowi zdarzyło się zastąpić Goldiego w tej roli, kiedy Andreas miał kontuzję i nie mógł pozwolić sobie na skok dla telewizji.
TRENER NIE TYLKO OD KADRY A?
Po zakończeniu kariery Thomas pozostał przy skokach narciarskich i zaczął rozwijać się na polu trenerskim. Pracował w Tyrolskim Związku Narciarskim, gdzie zajmował się grupami juniorskimi. Z kolei od 2018 roku zaczął opiekować się drużynami kadry skoczków D i C w Austriackim Związku Narciarskim. Wiosną 2021 roku Andreas Widhoelzl uczynił go swoim asystentem i tak Thomas zaczął pracować przy pierwszej drużynie.
Nie oszukujmy się – Austriak nie posiada ogromnego doświadczenia w pracy na najwyższym poziomie. Ale od podszewki zna austriacki system skoków, a to może przynieść w Polsce wymierne efekty w dłuższej perspektywie pracy. Po wtorkowym posiedzeniu Prezydium PZN związek zapowiedział nowy podział grup szkoleniowych na kadrę A, B i Młodzieżową. To oznacza zmniejszenie liczby zawodników pierwszej reprezentacji. Trenerem drugiego zespołu będzie Maciej Maciusiak. Ale ze względu na ograniczenie kadry A do 6-7 skoczków, współpraca pomiędzy oboma sztabami będzie jednym z warunków do sukcesu.
Naszym zdaniem, na polu organizacyjnym Austriaka czeka o wiele ważniejsza praca do wykonania. Okej, będziemy się cieszyć jeżeli Stoch czy Żyła przez następne dwa-trzy sezony będą wyglądać lepiej i zakończą kariery na wysokich miejscach w Pucharze Świata, czy też przywiozą medale z następnych imprez. Ale lepiej zbudować strukturę, która da nam nadzieję na przyszłość. A wiedzy na temat pracy u podstaw Austriakowi nie można odmówić.
Oczywiście, niewielki staż pracy na najwyższym poziomie wzbudza obawy o to, czy nowy szkoleniowiec podoła zadaniu pracy z pierwszym zespołem. Ale nie znaczy to, że jego misja jest z góry skazana na niepowodzenie, a PZN zatrudnił jakiegoś dyletanta. Brak doświadczenia w prowadzeniu jednej z czołowych reprezentacji o niczym nie przesądza. Ujmijmy ten aspekt następująco: ważne jest ogólne doświadczenie szkoleniowe. Ale doświadczenie w pracy jako trener główny, nie jest wymagane do sukcesu.
Kiedy Łukasz Kruczek obejmował posadę szkoleniowca kadry A skoczków, wcześniej również był tylko asystentem Heinza Kuttina. A mimo wszystko zdołał przygotować Kamila Stocha do tego, by Polak znalazł się na szczycie. Stefan Horngacher przed objęciem stołka pierwszego trenera reprezentacji Polski prowadził drugie zespoły w Niemczech oraz w naszym kraju. To Kuttin sprowadził Steppa pierwszy raz do Polski, by trenował kadrę B. Robert Hrgota, pod którego wodzą Słowenia osiąga takie sukcesy, zanim w grudniu 2020 roku przejął stery kadry, był w niej asystentem. Ale tylko od 2019 roku. Wcześniej zajmował się szkoleniem juniorów.
Thurnbichler posiada dobrą opinię w środowisku. Uchodzi za bardzo pracowitą osobę, a przy tym potrafi zadbać o atmosferę. Jako asystent Widhoelzla, to on z tej pary był głośnym ekscentrykiem, z którym można było pożartować, zagrać w siatkonogę przed zawodami, czy też po prostu pogadać. To człowiek z innego pokolenia niż starzy trenerzy. Bardziej otwarty na nowe koncepcje treningowe, skłonny do dialogu z zawodnikami i nadążający za najnowszymi trendami w skokach. Chociażby pod względem zmian w stosowanym sprzęcie.
Skoro już jesteśmy przy wieku – trzydziestodwuletni Thurnbichler będzie najmłodszym członkiem sztabu kadry A. Jego asystentami zostaną Marc Noelke (49 lat), który będzie odpowiadał za przygotowanie fizyczne skoczków, oraz Mathias Hafele (39 lat) – specjalista od sprzętu, w tym oczywiście od kombinezonów. Mało tego, starsi od pierwszego trenera będą niektórzy jego podopieczni. Kamil Stoch i Piotr Żyła to przecież zawodnicy urodzeni w 1987 roku. Z kolei Dawid Kubacki jest tylko o rok młodszy o Thurnbichlera.
– To jest młody wilk trenerski. To jest szkoleniowiec, za którym stoją już zmiany techniczne w pierwszej fazie lotu, które mają wpływ na osiągane odległości. Z opinii kilku osób z Austrii wiemy, że to on tam jest głównym trenerem prowadzącym. Selekcjoner Widhoelz aż takiego znaczenia w tej grupie nie miał. Wiemy, że Thurnbichler chce osiągnąć sukces i zaistnieć na arenie międzynarodowej. To jest zbieżne z naszymi oczekiwaniami. My też chcemy osiągnąć sukces – powiedział Apoloniusz Tajner na łamach Eurosportu.
Jak to wszystko przełoży się na współpracę starszyzny z nowym szkoleniowcem? Mamy nadzieję, że jako ludzie z tego samego pokolenia, którzy pamiętają wspólne starty, Polacy znajdą wspólny język z trenerem. Zwłaszcza, że Thurnbichler jest ponoć osobą otwartą i bezkonfliktową. Pod tym względem warto będzie śledzić to, jak dużo do powiedzenia w kadrze A będzie miał Maciej Maciusiak, skoro współpraca z zapleczem się zacieśni. Nie jest już żadną tajemnicą, że Maciusiak nie cieszy się sympatią zawodników pierwszego zespołu. W dodatku pozostawał w sporze z Grzegorzem Sobczykiem – drugim z asystentów Doleżala. Sobczyk, który miał poparcie Kamila Stocha, właśnie z kadry wyleciał, z kolei Maciusiak może mieć jeszcze większy wpływ na to, co się w niej dzieje. Trzeba będzie uważnie nadstawiać uszu by wysłuchiwać informacji o tym, jaka atmosfera panuje w zespole.
Tajner: – Trener chce mieszkać w Krakowie i stąd dojeżdżać do Zakopanego oraz Szczyrku. Na obozach będzie z grupą, a między nimi chce dopilnowywać szkolenia w kadrze B, młodzieżowej oraz kontrolować pierwszy zespół. Bardzo racjonalne podejście.
Zatem Thurnbichlera czeka w Polsce sporo pracy. Atmosfera w polskich skokach jest bardzo napięta, co ma wpływ również na kadrowiczów. Chociaż na papierze Austriak będzie miał mniej podopiecznych, to naszym zdaniem ważniejsza część jego pracy będzie polegała na zmianie systemu szkolenia. Począwszy od kadry młodzieżowej, a skończywszy na wprowadzaniu nowych zawodników do pierwszej drużyny.
Thomas Thurnbichler otrzyma kontrakt do igrzysk olimpijskich we Włoszech w 2026 roku. Oczywiście bardzo by nas cieszył widok naszych najbardziej doświadczonych zawodników, którzy w następnych sezonach powróciliby do rywalizacji o najwyższe cele. Ale naszym zdaniem, Austriak ma do wykonania ważniejszą pracę – zwiększenia potencjału polskich skoków tak, byśmy w przyszłości wciąż mogli równać się z najlepszymi. Ale efekty tej pracy zobaczymy dopiero za kilka lat.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj także: