Ostrzyliśmy sobie zęby na ten mecz, spodziewaliśmy się wyrównanego i zaciętego starcia. Trochę się zawiedliśmy. Spotkanie Warty z Rakowem ekscytujących momentów miało niewiele, ale i tak praktycznie od początku nie było wątpliwości, kto jest lepszy. Goście przez prawie cały czas kontrolowali przebieg wydarzeń, a że dostali jeszcze wsparcie od Adriana Lisa, nie pozostało im nic innego, jak odhaczyć kolejne trzy punkty.
Warta Poznań – Raków Częstochowa 0:2. Prezent od Adriana Lisa
Coś niedobrego dzieje się z bramkarzem „Zielonych”. W zeszłym sezonie był synonimem ligowej solidności, bronił bardzo pewnie i nie notował większych wpadek. Przez całe rozgrywki tylko dwa razy zszedł u nas poniżej noty wyjściowej i w obu przypadkach chodziło o „czwórkę”. W tym sezonie wahania jego formy są znacznie większe. Niekoniecznie chodzi o takie klopsy jak z Wisłą Płock, gdy fatalnym wybiciem podarował rywalom drugiego gola. Częściej popełnia mniejsze błędy z gatunku „mógł zachować się lepiej”, „powinien zrobić więcej”. Incydentalnie nie są one problemem, jeśli jednak się powtarzają, to całościowo robi się kłopot. Nie zawsze kiepską interwencję przy golu – vide strzał z przewrotki Bartosza Śpiączki na inaugurację rundy wiosennej – da się zrekompensować zdobytą bramką, co wówczas Lis uczynił.
Dziś 29-letni golkiper zaliczył wpadki z obu kategorii. Nie prezentował się pewnie na przedpolu przy rzutach rożnych wykonywanych przez Iviego Lopeza. Po jednej z centr Hiszpana Lis zrobił pajacyka przed linią bramkową, czym utrudnił zadanie Ivanovowi, któremu piłka odbiła się od stopy i wpadła do siatki. Fina nie zamierzamy rozgrzeszać, ale z pewnością zachowanie jego bramkarza stanowi okoliczność łagodzącą.
To byłby kolejny szczegół do długiej listy, o którym być może szybko byśmy zapomnieli. Lis jednak potem zawalił znacznie bardziej. Ivi Lopez to specjalista od rzutów wolnych – wiemy. Piłka po jego uderzeniach nabiera przedziwnej rotacji – wiemy. Mimo to bramkarz Warty nie mógł w takim stylu przepuścić strzału pomocnika Rakowa. Nie był on szczególnie mocny, a piłka nie skozłowała w jakiś wariacki sposób. Lis mimo to wyglądał na totalnie zdezorientowanego, jakby nie wiedział, kiedy ma się rzucić i stało się – kolejny klops.
Nie zdziwimy się, jeśli znów między słupki „Zielonych” wejdzie Jędrzej Grobelny. Trzema występami w marcu powodów do krytyki nie dał, a jego obecność w składzie załatwia temat młodzieżowca.
Warta Poznań – Raków Częstochowa 0:2. Gospodarze bez armat
Oczywiście to nie tak, że jeden Adrian Lis ma się teraz tłumaczyć, bo popsuł mecz dobrze grającym kolegom. Dziś Warta nie istniała w ofensywie. Pod nieobecność zawieszonego za kartki Adama Zrelaka na szpicy wystąpił Frank Castaneda i został nakryty czapką. Zawsze można zakładać, że niski zawodnik przy rosłych stoperach zaimponuje zwinnością i sprytem, ale tym razem zadziałało to w drugą stronę. Arsenić i Petrasek stłamsili Kolumbijczyka, który chwilami chyba czuł się przy nich jak dzieciak, który gra z kolegami starszego brata. Brak nieustannie nękającego obrońców Zrelaka był aż nadto widoczny.
W takich okolicznościach gra Warty do przodu nie mogła dobrze wyglądać, skoro poza Castanedą jedynym stricte ofensywnym piłkarzem był Miguel Luis. On zresztą oddał pierwszy i ostatni godny uwagi strzał ze strony gospodarzy. Miało to miejsce na początku drugiej połowy, czyli jedynym fragmencie meczu, w którym „Zieloni” doszli do głosu.
Raków poza golami także nie szalał z przodu (Ilja Szkurin jako napastnik wyjściowego składu nic nie zwojował), ale nie musiał. Drużynę Marka Papszuna interesowało zwycięstwo, brak kontuzji i zostawienie możliwie najwięcej sił na półfinał Pucharu Polski z Legią Warszawa. Cel został zrealizowany w stu procentach. W Warcie generalnie powodów do lamentowania nie ma, zwłaszcza że terminarz teraz jest bardziej łaskawy: Cracovia u siebie i wyjazd do Mielca.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Dominik Wydra: Raków w 2. Bundeslidze walczyłby o awans [WYWIAD]
- TOP10 największych transferowych rozczarowań Ekstraklasy
Fot. FotoPyK