Dobre CV, duże oczekiwania, a ostatecznie klapa i rozczarowanie. Wiemy, że o wielu zawodnikach w Ekstraklasie można tak napisać. I chyba już nadszedł czas na to, byśmy nauczyli się, że Ekstraklasa to takie magiczne miejsce na ziemi, gdzie przeszłość zawodnika często nie ma znaczenia. Niemniej uznaliśmy, że to już czas, by sporządzić listę największych transferowych rozczarowań tego sezonu. Pod uwagę wzięliśmy poziom oczekiwań wobec piłkarza, a jako punkt odniesienia potraktowaliśmy ich formę i dorobek w trwającym sezonie. Kto rozczarował najmocniej?
Największe rozczarowania w Ekstraklasie w sezonie 2021/22
10. Jan Kliment
Przed przyjściem do Wisły Kraków trzasnął piętnaście punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w czwartej drużynie ligi czeskiej. W przeszłości Stuttgart rzucił za niego milion euro po tym, jak błysnął na Euro U-21. Strzelił nawet gola w Bundeslidze, rywalizował z Timo Wernerem.
Miał swój moment w Danii – w dziesięciu kolejkach strzelił cztery gole, miał pięć asyst. Później doznał poważnego urazu kolana, ale jak już wspomnieliśmy – ładnie odgruzował się w poprzednim sezonie w FC Slovacko. Wydawało się, że Wisła znalazła napastnika i do gry z zespołem, i do strzelania goli.
Ale im dalej w sezon, tym rola Klimenta jest coraz bardziej marginalna. Zaczął od dwóch goli i asysty w czterech pierwszych kolejkach. Problem polega jednak na tym, że od połowy sierpnia nie dorzucił w lidze do tego dorobku żadnego konkretu. Nic, zero, null. A przecież do początku tej rundy był pierwszym wyborem Guli.
Kibice Wisły liczyli jeszcze, że po świetnym wejściu z ławki w Pucharze Polski z Widzewem z Klimenta coś jeszcze w tym sezonie będzie. Ale z kolejki do składu wypchnął go Ondrasek, wyżej stoją też akcje Fernandeza (gra za napastnikiem, może grać jako dziewiątka) czy Elvis Manu. Z rywalizacji wypadł mu jeszcze Forbes, a i tak Czech nie gra ostatnio wcale. Póki co Klimenta bardziej można skojarzyć jako tego gościa, który wygląda jak skrzyżowanie Wójcików z kabaretu Ani Mru Mru, a nie jako gościa, który strzela gole.
9. Mario Rondon
Ponad 30 meczów w europejskich pucharach i osiem goli na koncie. Strzelał i asystował w Chinach, w Portugalii (blisko 200 meczów i 50 goli) oraz ostatnio w Rumunii. Był podstawowym piłkarzem Cluj w europejskich pucharach. Do tego dorzućmy czternaście spotkań w reprezentacji Wenezueli (trzy gole). Wiadomo było, że z uwagi na wiek nie stanie się już gwiazdą ligi, ale w Radomiu byli przekonani, że ściągają kozaka do ataku, który od biedy zagra też na skrzydle.
Banasik był wobec niego cierpliwy. Trener beniaminka dał Wenezuelczykowi pograć w 21 meczach. Efekt był nie tyle mizerny, co bardzo, bardzo rozczarowujący. Jeden gol, średnia not u nas na poziomie 3.50 (najniższa z regularnie grających). A testowany był już wszędzie – w ataku, jako dziesiątka, na obu skrzydłach. Gość wygląda jak emeryt, któremu po prostu niewiele się już chce. Biorąc pod uwagę relację CV-występy, to jedno z największych rozczarowań ligi.
8. Dominik Furman
Furman w Ekstraklasie był gwarancją liczb. Sezon przed odejściem z Wisły Płock – siedem goli, sześć asyst. Wcześniejszy – siedem goli, osiem asyst. Jeszcze jesienią 2019 dostał powołanie do kadry i zagrał nawet w zwycięskim meczu z Izraelem. Dobry stały fragment, rzetelny poziom piłkarski, spore doświadczenie ligowe – Furmana w formie z tamtych sezonów widziałyby u siebie najmocniejsze kluby w Ekstraklasie.
Po rocznym pobycie w Turcji wrócił do kraju, ale to też nie tak, że przychodził kompletnie zapuszczony po roku bez gry. W tureckiej ekstraklasie zagrał 21 spotkań, nieco ponad 1000 minut – widzieliśmy już gorsze zagraniczne wojaże. Na pewno nie sądziliśmy, że po powrocie będzie aż tak przeciętnie.
A jak jest? Siedemnaście spotkań na koncie, jedna asysta i jedno kluczowe podanie. Z regularnie grających pomocników Wisły ma u nasz najgorszą średnią not (no chyba, że Jorginho potraktujemy jako “regularnie grającego”, wtedy jest drugi od końca). Furman znalazł się w cieniu Rafała Wolskiego, a nawet w cieniu Mateusza Szwocha czy Damiana Rasaka. Ostatnio wrócił do składu, gra z opaską kapitana, ale żeby to była twarz starego, dobrego Furmana? W tym sezonie na pewno nie.
7. Artur Sobiech
Jeszcze w maju zeszłego roku plotkowano, że Sobiech może trafić do Trabzonsporu. W ostatnim sezonie strzelił dziewięć goli w Fatih Karagumruk, grał regularnie, ale zdecydował się na powrót do Polski. Powrót do Lecha wydawał się opcją sensowną – w Poznaniu policzyli sobie, że Ishak zawsze opuszcza pewną liczbę meczów i dobrze byłoby mieć solidną opcję na ławce. A przecież Sobiech w dobrej formie mógłby jeszcze naciskać na Szweda w walce o wyjściowy skład.
I gdyby Sobiech wchodził na te 20 minut co kolejkę, strzelił z trzy-cztery gole, to i tak swoją rolę by wypełnił, tymczasem w Ekstraklasie zdobył w tym sezonie mniej goli od… Adriana Lisa, bramkarza Warty. Czyli zero. Rozegrał raptem sto minut z lekkim hakiem w lidze, trzykrotnie wystąpił w Pucharze Polski, gdzie – mówiąc delikatnie – nie dał powodów ku temu, by Skorża myślał “a może tego Sobiecha za Ishaka…”.
Wygląda też na to, że Sobiech swojego dorobku już nie powiększy. Zimą złapał covid, miał komplikacje po przejściu koronawirusa, wrócił do treningów w tej przerwie na kadrę i… doznał urazu. – Nie chcę mówić, czy chodzi o coś poważnego – westchnął Skorża.
Niewykluczone, że Lech będzie chciał się go pozbyć latem, choć Sobiech ma jeszcze kontrakt ważny do lata 2023 roku.
6. Dani Quintana
My wiemy, że w tej lidze nie można stać tylko w kole środkowym i próbować w ten sposób grać (choć niektórzy próbują). Spodziewaliśmy się zatem, że Dani Quintana po kilku miesiącach bez gry będzie potrzebował odgruzowania. Ale, cholera, przecież z drugiej strony – w tej lidze wystarczy mieć niezłą technikę, spryt, złapać trochę rytmu i już się wyróżniasz.
Quintana technicznie był kozakiem, po odejściu z Jagi nie przepadł kompletnie, więc wychodziłoby na to, że zaleczy uraz, przygotuje się do grania i będzie sobie w tej wolnej lidze pykał, prawda?
Rzeczywistość okazała się brutalna. Trzy mecze, 90 minut z hakiem i głęboka ławka. A ostatecznie rozwiązanie kontraktu. Absolutnie najgorszy powrót do Ekstraklasy tego lata.
5. Adriel Ba Loua
Ilekroć Lech ściągnie ostatnio skrzydłowego, w którym pokłada spore nadzieje, to ten nie gra zgodnie z oczekiwaniami. Przykładem może być osławiony już Niklas Barkroth, nad którym w Poznaniu cmokano, gdy udało się go ściągnąć. A z klubu na koniec to go właściwie wypychano.
Ba Loua nie wygląda tak beznadziejnie jak Szwed, ale jest sporo odcieni szarości między “okazał się klapą” a “okazał się strzałem w dziesiątkę”. Zwłaszcza, że dla niego Kolejorz pobił rekord transferowy, a zatem spodziewano się, że gość wniesie jakość momentalnie. Nie tam żadne “pół roku aklimatyzacji”, nie gadka o tym, że “Iksiński potrzebuje poznać tajniki gry drużyny”. Po prostu – wchodzi, gra, pokazuje umiejętności.
Po skrzydłowym Kolejorza widać, że sporo potrafi, ale wciąż nie zobaczyliśmy dwóch-trzech meczów z rzędu, w którym byłby liderem zespołu. Do tej pory uzbierał gola, trzy asysty i trzy kluczowe podania. Biorąc pod uwagę ile Lech strzela goli – to nie jest jakiś spektakularny wynik Ba Louy. Więcej goli ma rezerwowy Kwekweskiri i obaj podstawowi stoperzy. Dwukrotnie więcej asyst ma Kamiński, o dwie asysty więcej ma prawy obrońca Pereira.
Napisaliśmy już w pewnym momencie, że Lech miał rację, że ściągnął Ba Louę zamiast Damiana Kądziora. Ale wygląda na to, że się pospieszyliśmy – Kądzior walczy o miano najlepszego asystenta ligi, a Ba Loua walczy o to, by być drugim skrzydłowym Lecha.
4. Michal Skvarka
To nie tak, że Skvarka nic Wiśle nie daje. Ale daje zdecydowanie mniej niż oczekiwano. To przecież był prawdziwy żołnierz Adriana Guli, były kapitan w jego zespole. W Ferencvarosie zagrał 45 spotkań, strzelił sześć goli i zaliczył dziewięć asyst. Przed Ferencvarosem rozegrał ponad 200 spotkań w lidze słowackiej. Przez dekadę związany był z Żyliną, z którą również zdobył dwa mistrzostwa kraju i dołożył do tego Puchar Słowacji. Grał w słowackiej kadrze, w fazie grupowej Ligi Europy oraz Ligi Mistrzów (łącznie trzy gole i pięć asyst).
Biorąc pod uwagę to, że Gula znał go doskonale i że Skvarka znał bardzo dobrze system gry Guli (rozegrał u niego 194 mecze), to wydawało się, że Słowak będzie błyszczał.
Oczekiwania rozminęły się jednak z rzeczywistością. Problemem Skvarki jest to, że ma rzadką umiejętności znikania, a jeśli do tego dorzucimy klasyczny syndrom pomocnika Wisły Kraków – czyli niby potrafi grać w piłkę, ale nic z tego nie wynika – to dostajemy taki sezon, jaki rozgrywa Słowak. Ostatnio stracił miejsce w składzie. I nie może być tym faktem zdziwiony.
3. Piotr Parzyszek
Latem było jasne, że Pogoń musi sprowadzić napastnika. Takiego, co to go ustawiasz w polu karnym, ładujesz w niego wrzutkami, a on wpycha piłkę w ten biały prostokąt. Niby prosta robota, gdy masz obok siebie Grosickiego, Kurzawę, Kucharczyka, Kowalczyka, Kozłowskiego, Drygasa i innych.
Tymczasem Parzyszek zagrał już 930 minut, oddał oddał 26 strzałów, ma expected goals na poziomie 3,4 xG i strzelił łącznie… jednego gola. I to nie tak, że nikt mu nie podaje i co on ma biedny zrobić. Kosta Runjaic wprowadzał go ostrożnie, do 11. kolejki widział w nim jednak podstawowego napastnika, ale Parzyszek grał po prostu rozczarowująco. I wylądował na ławce. Od tego czasu w podstawowym składzie wystąpił tylko dwa razy – z Radomiakiem i Wisłą Kraków. Oba mecze wysoko wygrane przez “Portowców” wysoko, po 4:0, ale można odnieść wrażenie, że to nie dzięki napastnikowi, a raczej pomimo niego.
Fajnie, że Parzyszek toczy relatywnie sporo pojedynków i nieźle gra na ścianę. Natomiast od gościa, który wyglądał całkiem nieźle w Piaście wcale nie tak dawno – oczekiwalibyśmy więcej niż jednego gola na 25 występów w Pogoni.
2. Ihor Charatin
Czterokrotny reprezentant Ukrainy. W sezonie poprzedzających przyjście do Legii – 37 meczów w zespole mistrza Węgier, sześć goli i cztery asysty, gra w fazie grupowej Ligi Mistrzów (pięć spotkań). Na papierze Charatin wyglądał na gościa, który wchodzi sobie do Ekstraklasy i z miejsca jest czołowym pomocnikiem nie tylko Legii, ale i całej ligi.
To nie tak, że Charatinowi wyszedł fuksem ostatni sezon. On zagrał ponad sto meczów w Ferencvarosie, ponad 80 meczów w Zorii Ługańsk. Powołania do kadry to też wcale nie taka odległa historia w jego karierze. Gość nie wziął się z przypadku, a Legia nie wydała na niego prawie miliona euro, bo ładnie ją zbajerował podczas rozmowy rekrutacyjnej.
Tymczasem po transferze gość wygląda jak najbardziej anonimowy z anonimowych środkowych pomocników. To jest wręcz niewiarygodne, że piłkarz może być aż tak mdły, tak przewidywalny, tak bezużyteczny. Czasem dopiero po kilkudziesięciu minutach orientowaliśmy się – o, Charatin jednak gra! A chłop biegał po boisku od pierwszej minuty.
Od listopada nie podniósł się z ławki w Ekstraklasie. Trzynaście meczów z rzędu bez choćby minuty na koncie w lidze. Tyle samo mamy też my – ale my nawet nie jesteśmy na kontrakcie w Legii i nie wstajemy sprzed kanapy.
1. Lirim Kastrati
Dzięki Dariuszowi Mioduskiemu stał się memem, a dzięki sobie – największym transferowym rozczarowaniem Ekstraklasy. Legia wyłożyła na niego spore pieniądze i liczyła, że Kastrati swoją szybkością oraz przebojowością załatwi problemy na prawej flance po odejściu Juranovicia oraz Vesovicia. W Legii nad nim cmokano, a teraz… chcą się go pozbyć.
I jasne – gola strzelonego Spartakowi Moskwa nikt mu już nie zabierze. Szkoda tylko, że wbicie piłki do siatki w Moskwie było jedynym konkretem, który dał zespołowi. A, nie, przepraszamy – było jeszcze trafienie z potężnymi Wigrami Suwałki.
Poza tym gość zaliczył trzynaście pustych przelotów w lidze. Ktoś powie – “oj, ale wcale nie grał aż tak dużo minut, często wchodził z ławki!”. Okej, ale czy te jego wejścia z ławki pozwalały wierzyć, że gdyby zagrał od początku, to potrafiłby zrobić cokolwiek? Cóż, nie za bardzo.
Wygląda na to, że ponad bańka euro, którą Legia za niego zapłaciła, poszła do niszczarki. Zimą mówiło się o problemach dyscyplinarnych Kastratiego, a Vuković go już właściwie wysłał na gruz i daje mu wejść jedynie w doliczonym czasie gry. Bardziej po to, by zyskać 30 sekund na przeprowadzeniu zmiany. Czy Legia zdoła odzyskać choćby połowę tego, co w niego zainwestowała? Cóż, życzymy powodzenia, ale w sukces nie wierzymy.
Braliśmy pod uwagę: Filip Balaj, Milan Corryn, Ilja Żygułow, Dor Hugi, Adam Hlousek, Barry Douglas, Lindsay Rose, Fabio Sturgeon, Mahir Emreli, Michał Żyro
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyK/Newspix