Reklama

HMŚ. Aniołki zrobiły swoje, a Duplantis otworzył nową erę w skoku o tyczce!

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

20 marca 2022, 21:09 • 6 min czytania 4 komentarze

Niedziela na halowych mistrzostwach świata była dniem Armanda Duplantisa oraz Yulimar Rojas. Oboje rozbili bank – poprawiając własne rekordy świata. 6 metrów i 20 centymetrów to od dzisiaj najlepszy wynik w historii skoku o tyczce. A 15 metrów i 74 centymetry to najlepsza próba wszech czasów w rywalizacji w trójskoku kobiet.

HMŚ. Aniołki zrobiły swoje, a Duplantis otworzył nową erę w skoku o tyczce!

Chcielibyśmy w podobnych superlatywach pisać o występach Polaków, ale niestety – okazuje się, że z imprezy w Belgradzie nasza kadra wróci z tylko dwoma medalami. Choć nie docenić występu Aniołków Matusińskiego też nie wypada – bo Polki naprawdę na wielkich imprezach są niezawodne. Mimo występu w osłabionym składzie, wywalczyły brązowy krążek w sztafecie 4×400.

Bez szału

Ostatni dzień halowych mistrzostw świata miał przynieść nam kilka szans medalowych. W tym jedną sporą – za sprawą kobiecej sztafety 4×400. Oraz trzy konkurencje, w których krążek byłby jednak pewną niespodzianką – ale kompletnie niemożliwy się nie wydawał.

Michał Rozmys bowiem – jakby popatrzeć na życiówki finalistów – mógł zaatakować medal w biegu na 1500 metrów. Ale niestety – faworyci, czyli Jakob Ingebrigtsen oraz Samuel Tefera – narzucili mordercze, niespotykane wcześniej na imprezie tej rangi tempo. Polak nie był w stanie go wytrzymywać, przez cały wyścig trzymał się ósmego, siódmego miejsca. Ostatecznie finiszował właśnie jako siódmy.

To chyba wynik na miarę jego możliwości – bo medal dla Polaka byłby bardziej realny, przy wolniejszej, taktycznej rywalizacji. Ale i tak – jak przyznał po wyścigu – dał z siebie absolutnie wszystko. Na tyle to wystarczyło.

Reklama

Polskiego krążka nie było też w wyścigu na 60 metrów na płotki. Damian Czykier, który zbudował przed HMŚ życiową formę i miał jeden z najlepszych wyników w światowych tabelach, nie awansował nawet do finału. Była to konsekwencja przede wszystkim słabego wyjścia z bloków. Ten element jakoś ostatnio prześladuje Polaków – bo przecież gorzej, dwa dni temu, wystartowała też Ewa Swoboda, w biegu na 60 metrów po płaskim.

Po występach Czykiera oraz Rozmysa stało się jasne, że do medalowej puli polskiej kadry (w której do niedzieli znajdowało się tylko srebro Adrianny Sułek), mogą dołożyć się już tylko sztafety 4×400.

Plan minimum?

Sztafeta męska – w porównaniu do igrzysk – pozbawiona była przede wszystkim Karola Zalewskiego oraz Dariusza Kowaluka. I niestety – dało się zauważyć, że polscy biegacze, pod kątem indywidualnych możliwości, odstawali nieco od rywali. Przeciętnie zaczął Tymoteusz Zimny, a potem nie zrozumiał się z Mateuszem Rzeźniczakiem podczas przekazania pałeczki. Drugi z naszych czterystumetrowców również nie nadrobił zbytnio dystansu do rywali.

Wyglądało na to, że Polakom przypadnie szóste miejsce. Ale fajnie pokazał się Maksymilian Klepacki, debiutujący na imprezie tej rangi. Dał szansę Kajetanowi Duszyńskiemu na walkę na finiszu. A lider naszej sztafety zrobił wszystko, co w jego mocy. I wywalczył pozycję tuż za podium. Niezłą, ale jednak – znowu skończyło się bez medalu.

Reklama

W tej sytuacji mogliśmy liczyć wyłącznie na polską sztafetę 4×400 kobiet. Ta w normalnych okolicznościach byłaby pewniakiem do medalu na HMŚ. A może nawet faworytem do złota – biorąc pod uwagę, że Amerykanki nie wystawiły na imprezę w Belgradzie takiego mocnego składu, jak na igrzyska. Ale okoliczności normalne nie były, bo zostały zakłócone przez kontuzje oraz COVID.

Koronawirus pośrednio wyeliminował ze startu na HMŚ Annę Kiełbasińską (bo z jego powodu straciła tydzień treningów), a uraz Małgorzatę Hołub-Kowalik. O ile brak jednej z nich dałoby się załatać, tak absencja dwóch musiała wpłynąć na moc naszej sztafety. Aleksandra Gaworska (która biegła w eliminacjach) oraz Kinga Gacka (która została wyznaczona na finał) jednak legitymują się nieco gorszymi życiówkami.

Co pokazał bieg eliminacyjny? Polki go wygrały, dzięki tradycyjnie kapitalnemu finiszowi Justyny Świętej Ersetic. Wiele zrobiła też Natalia Kaczmarek, która odrobiła straty, jakie mieliśmy po pierwszych kilku okrążeniach. Dopóki jednak nasze liderki nie ruszyły przed siebie – wydawało się, że dogonienie liderujących reprezentacji będzie ciężkie. I rzeczywiście było, ale się udało. Mimo tego mieliśmy pewne obawy, czy Aniołkom wystarczy sił na finał. Bo musiały dać z siebie sporo – podczas gdy Femke Bol z Holandii kompletnie odpuściła eliminacje.

Okazało się, że zmęczenie problemem nie było. Może i nic w finałowym wyścigu nie wyszło Polkom idealnie, ale wszystko było przynajmniej przyzwoite. Natalia Kaczmarek, która rozpoczynała sztafetę, nie dała uciec Lieke Klaver z Holandii. Iga Baumgart-Witan pokazała się ze znacznie lepszej strony niż w eliminacjach – po jej 400 metrach różnice w czołówce były bardzo niewielkie. Natomiast Kinga Gacka – najmniej znana postać w sztafecie – absolutnie nie przestraszyła się rywalek. Ba, wypracowała nawet małą przewagę nad Holenderkami. Po jej zmianie Justyna Święty-Ersetic nie była zatem w złej sytuacji. To Femke Bol musiała ją gonić.

Tylko że Femke pokonać jest trudno. Podobnie jak medalistkę z biegu indywidualnego na 400 metrów Stephenie Ann McPherson z Jamajki. Justyna na finiszu nie dała rady tym zawodniczkom, mimo że różnice były minimalne. Finiszowała jednak trzecia – tuż przed Amerykanką!

Nie ma co ukrywać, że medal na imprezie halowej to dla drużyny Matusińskiego plan minimum. Brąz po prostu nie jest olbrzymim sukcesem. Było to widać w reakcjach Polek po końcu wyścigu, czy też po słowach Natalii Kaczmarek, która mówiła, że „jednak trochę popsuła”. Ale jakby nie patrzeć – nawet w osłabionym składzie naszym zawodniczkom udało się znaleźć się na podium HMŚ.

To, co najważniejsze zobaczymy za parę miesięcy. Podczas mistrzostw globu na stadionie w Eugene polska sztafeta 4×400 też będzie walczyć o medal.

Rekordziści

Niedziela była dniem dwójki wybitnych lekkoatletów. Yulimar Rojas wygraną w zawodach trójskoku zapewniła sobie już w pierwszej próbie. Bo wynik powyżej 15 metrów (dokładnie 15.19) był absolutnie poza zasięgiem wszystkich rywalek. Od tego momentu rozpoczęła „pościg” za absolutnym rekordem świata. Zachęcała kibiców do dopingu, motywowała się, wiedziała, że może dokonać rzeczy wielkiej.

I jej się to udało. W ostatniej, szóstej próbie wykręciła fenomenalne 15.74. Poprawiła tym samym rekord świata, należący oczywiście do niej, o siedem centymetrów. Wenezuelka naprawdę jest jedyna w swoim rodzaju – bo nie tylko bije rekordy, ale dokonuje tego na najważniejszych imprezach. Jej poprzedni najlepszy wynik pochodził w końcu z igrzysk olimpijskich w Tokio.

Wybitnego występu mogliśmy spodziewać się też pod Armandzie Duplantisie. Szwed bez najmniejszych problemów pokonywał kolejne wysokości. Żaden z rywali oczywiście mu nie zagroził – nieźle pokazał się Thiago Braz (5.95), a nieco poniżej swoich możliwości, ale wciąż solidnie Christopher Nilsen (5.90). „Mondo” tymczasem ze sporym zapasem przeskoczył nawet 6.05. I stało się jasne, że będzie walczył z rekordem świata.

Przed tym, jak był w stanie podejść do 6.20, nastąpiła jednak długa przerwa. To widocznie roztroiło Duplantisa – który nie wykonał pełnego skoku, ani przy pierwszej, ani przy drugiej próbie. Mogło zatem wydawać się, że w trzecim podejściu nie będzie mu łatwo sięgnąć tam, gdzie nie sięgnął nikt wcześniej. Ale ten facet jest fenomenem. Tym razem już bez kosmicznego zapasu nad poprzeczką – bo ta nieco zadrżała – ale poradził sobie z 6 metrami oraz 20 centymetrami.

Jego fenomenalny wyczyn zakończył lekkoatletyczną rywalizację w Belgradzie. W końcu nikt po Szwedzie już nie startował. Cóż, to świetne zwieńczenie mistrzostw. Mistrzostw, które jednak – z perspektywy Polaków – rewelacyjne nie były. Może jednak taki kubeł zimnej wody przed ważniejszą imprezą, jaką są mistrzostwa świata w Eugene, okaże się bezcenny.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...