Bezbramkowy remis w pierwszym starciu z FC Barceloną pozwala zawodnikom Galatasaray na przystąpienie do rewanżu ze sporymi nadziejami na awans do kolejnej rundy Ligi Europy. Naturalnie świetnie ostatnio dysponowani Katalończycy pozostają faworytami do triumfu, ale Turkom zdarzało się już w przeszłości płatać figle wyżej notowanym drużynom w europejskich pucharach. Nieprzyjemne wspomnienia związane z rywalizacją z Galatasaray mają choćby Arsene Wenger, Alex Ferguson, Vicente del Bosque czy Antonio Conte. Powspominajmy zatem najsłynniejsze występy „Lwów” na europejskiej arenie.
AS MONACO 0:1 GALATASARAY SK
(Puchar Europy 1988/89)
Turecki futbol przez długie dekady znaczył naprawdę niewiele na europejskiej arenie. Trzeba to wprost przyznać. Bardzo rzadko udawało się zatem zawodnikom Galatasaray przebrnąć przez wstępne rundy kontynentalnych rozgrywek, nie wspominając już o dotarciu choćby do półfinału. Nie byli może chłopcami do bicia, ale nie stanowili też trudnej przeszkody. Pewnym przełomem okazał się dopiero sezon 1988/89, gdy stambulczycy świetnie spisali się w Pucharze Europy. Najpierw uporali się z Rapidem Wiedeń, następnie po szalonym dwumeczu (0:3 na wyjeździe, 5:0 u siebie) wyeliminowali Neuchâtel Xamax, aż wreszcie zostawili w pokonanym polu AS Monaco. A trzeba pamiętać, że w ekipie z Księstwa nie brakowało wówczas klasowych zawodników. George Weah, Patrick Battiston, Mark Hateley, Manuel Amoros, Jean-Luc Ettori… To byli naprawdę świetni piłkarze. Do tego Glenn Hoddle wśród rezerwowych i Arsene Wenger na stanowisku trenera.
Francuz kształtował wówczas swój trenerski warsztat. Triumf we francuskiej ekstraklasie w sezonie 1987/88 był zdecydowanie największym sukcesem w jego dorobku. Porażka w dwumeczu z Galatasaray okazała się natomiast lodowatym prysznicem. Zwłaszcza rezultat 0:1 na Stadionie Ludwika II. Zwycięską bramkę dla przyjezdnych zdobył ich największy gwiazdor, pięciokrotny król strzelców tureckiej ligi – Tanju Çolak. Roman Kosecki opowiadał nam o nim: – Pamiętam, że przywitał mnie w dość ciekawy sposób – poszliśmy spać, światło zgaszone, kładę się, poprawiam poduszkę, wkładam pod nią rękę, a tam leży coś twardego. Zapalam światło, patrzę: pistolet. Tanju się śmieje i mówi: jak nie będziesz mi podawał, to go użyję. To jest rzeczywiście idol tureckiej piłki do dzisiaj.
AS Monaco 1:1 Galatasaray SK (ćwierćfinał Pucharu Europy 1988/89)
W rewanżu padł remis 1:1, gwarantujący Galatasaray awans do półfinału Pucharu Europy. Tam trafiła jednak kosa na kamień. Steaua Bukareszt zmiażdżyła Turków aż 4:0 w pierwszym spotkaniu i tym razem odwrócenie losów dwumeczu było już poza zasięgiem podopiecznych Mustafy Denizliego. Być może sukcesy byłyby jednak bardziej okazałe, gdyby trenerem Galatasaray pozostał legendarny Jupp Derwall, który prowadził zespół w latach 1984-1987. – To on uczynił nas mistrzami. Jeżeli oceniać jego wkład w nasz zespół, dałbym jakieś 90%. I 10% po stronie Denziliego – surowo ocenił wspomniany Tanju Çolak.
Tak czy owak, „Lwy” po raz pierwszy w dziejach z takim przytupem zaistniały w europejskich pucharach. Choć cieniem na przełomowych dokonaniach zespołu w sezonie 1988/89 kładzie się skandal, który niewątpliwie wpłynął na wynik rewanżowego spotkania z Neuchâtel Xamax (5:0). Dwóch zawodników szwajcarskiego zespołu oberwało przedmiotami rzuconymi z trybun przez tureckich kibiców. Początkowo mówiono nawet o wyrzuceniu Galatasaray z rozgrywek, lecz ostatecznie stanęło na tym, że Turcy mecze domowe musieli rozgrywać na neutralnym gruncie. Dlatego z Monaco starli się w Kolonii, a ze Steauą w Izmirze.
MANCHESTER UNITED 3:3 GALATASARAY SK
(Liga Mistrzów 1993/94)
Na kolejny wiekopomny wieczór w europejskich pucharach przyszło sympatykom Galatasaray zaczekać cztery lata. W październiku 1993 roku turecka ekipa sensacyjnie wyrzuciła za burtę Manchester United w 2. rundzie Ligi Mistrzów. Stawką dwumeczu był awans do fazy grupowej rozgrywek.
Nie trzeba chyba tłumaczyć, że podopieczni sir Alexa Fergusona uchodzili za murowanych faworytów do zwycięstwa. „Czerwone Diabły” dopiero co odzyskały przecież mistrzowski tytuł po dekadach niepowodzeń na krajowym podwórku, w 1991 roku udało im się też wywalczyć Puchar Zdobywców Pucharów. Naturalnie nikt nie stawiał jeszcze wówczas Manchesteru w ścisłym gronie największych piłkarskich potęg Starego Kontynentu, to nie była ta sama półka co, dajmy na to, AC Milan. Ale nie sposób było nie zauważyć, że drużyna pod okiem Fergusona uczyniła olbrzymie postępy. Że ma chrapkę na kolejne sukcesy. Po czternastu minutach pierwszego starcia z Galatasaray angielska drużyna prowadziła zresztą 2:0 i zapewne wielu fanów United zaczynało pomału traktować mecz jako odhaczony.
Przedwcześnie. Koniec końców na Old Trafford padł wynik 3:3.
Manchester United 3:3 Galatasaray SK (2. runda Ligi Mistrzów 1993/94)
W rewanżowym starciu padł rezultat bezbramkowy i to ekipa ze Stambułu mogła świętować awans do fazy grupowej Champions League. Manchester został po prostu zmiażdżony przez brytyjską prasę. – Od dekad opisuję występy angielskich klubów w europejskich pucharach i nie przypominam sobie sytuacji, by zespół, po którym tak wiele sobie obiecywałem, zaprezentował się tak żałośnie słabo, tak bardzo poniżej swojego standardowego poziomu – grzmiał Hugh McIlyanney z The Observer. Z kolei David Lacey przyznał wprost: – Awansował zespół lepszy na dystansie całego dwumeczu.
Ferguson nie miał litości dla swoich zawodników. – Nie znajduję usprawiedliwienia dla naszego okropnego występu. I nie mam zamiaru żadnego szukać. Natomiast Eric Cantona wypalił w swoim stylu: – Galatasaray to mały klub, ale dzisiaj Manchester United również był mały. Francuz przekonywał również, że sędzia Kurt Röthlisberger został przekupiony i w rewanżu gwizdał pod gospodarzy. Nie udało się tego udowodnić, ale faktem jest, że Röthlisberger był skorumpowanym arbitrem – kilka lat później otrzymał dożywotni zakaz prowadzenia meczów właśnie z uwagi na udział w aferze korupcyjnej. Jak gdyby tego było mało, po spotkaniu w Stambule na stadionie rozgorzało, nomen omen, piekło. Na murawę przedarli się kibice gospodarzy, sytuacja stała się naprawdę nieprzyjemna. Paru graczy United zostało poturbowanych, Bryan Robson potrzebował szwów. Cantonę zaatakował zaś… zabezpieczający sytuację policjant.
– Nigdy nie wrócę do Turcji – podsumował Paul Parker w filmie „Glory Glory!”.
GALATASARAY SK 3:2 AC MILAN
(Liga Mistrzów 1999/2000)
W pierwszej fazie grupowej Ligi Mistrzów 1999/2000 piłkarzom Galatasaray szło naprawdę jak po grudzie. Mistrzowie Turcji zaczęli od remisu z Herthą Berlin, a potem było tylko gorzej – porażka z Milanem, dwie porażki z Chelsea. W tym katastrofalna klęska 0:5 przed własną publicznością. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały więc, że podopieczni Fatiha Terima z hukiem wylecą z europejskich rozgrywek, mimo olbrzymich ambicji. Ostatecznie zatrudnienie takich gwiazd jak Gheorghe Hagi, Claudio Taffarel czy Gheorghe Popescu miało zapewnić Galatasaray coś więcej, niż tylko dominację na krajowym podwórku.
Miało stanowić dla „Lwów” przepustkę na europejskie salony.
Najwięcej oczekiwano naturalnie od Hagiego. Trochę niespełnionego w Realu Madryt i FC Barcelonie, ale w Galatasaray będącego już supergwiazdą w pełnym tego słowa znaczeniu. Rumunowi wybaczano wszystko – gorsze występy, pyskówki z sędziami, brutalne wślizgi, boiskowe awantury. A on za stuprocentowe oddanie odpłacał się regularnymi pokazami boiskowych fajerwerków. Jego sukces w Stambule doczekał się nawet naukowych opracowań: „Choć mówimy o jednym z najwybitniejszych zawodników całego stulecia, Hagi nigdy nie potrafił rozbłysnąć podczas pobytu w Realu Madryt czy Barcelonie, gdzie dobro drużyny zawsze będzie ważniejsze niż kaprysy poszczególnych piłkarzy. Gheorghe Hagi pochodzi z Rumunii, z Europy Wschodniej. Państwa położonego nieopodal Turcji. W kulturze bałkańskiego futbolu jego głęboko zakorzeniona potrzeba posiadania boiskowego „sułtana”. Hagi w swoim sercu i w swoim stylu gry zawsze był sułtanem, który chciał otaczać się wiernymi janczarami. W Galatasaray taki układ mu zaoferowano” – pisał Octavian Gabor z Uniwersytetu w Bukareszcie.
Problem w tym, że jesienią 1999 roku Hagi miał spore problemy zdrowotne. Odpowiedzialność musieli wziąć na swoje braki inni. I uczynili to. Galatasaray najpierw pokonało na wyjeździe Herthę, a na zakończenie fazy grupowej w dramatycznych okolicznościach zwyciężyło 3:2 z Milanem.
Galatasaray SK 3:2 AC Milan (1. faza grupowa Ligi Mistrzów 1999/2000)
Rzutem na taśmę „Lwy” wyszarpały więc sobie trzecie miejsce w grupie, gwarantujące lądowanie w Pucharze UEFA. A to otworzyło przed tureckim klubem furtkę do największych sukcesów w dziejach.
GALATASARAY SK 0:0 (k. 4:1) ARSENAL FC
(Puchar UEFA 1999/2000)
Droga Galatasaray do finału Pucharu UEFA w 2000 roku była cholernie wyboista. Turcy po odpadnięciu z Champions League w pokonanym polu pozostawili kolejno Bolonię, Borussię Dortmund, Mallorcę i Leeds United. Ich występom towarzyszyły rozliczne zwroty akcji i kibicowskie skandale, a właściwie to zbrodnie. Dość powiedzieć, że dwóch sympatyków Leeds straciło życie podczas wyjazdu do Stambułu. Biorąc te wydarzenia pod uwagę, trudno było neutralnym obserwatorom z czystym sumieniem trzymać kciuki za Galatasaray, mimo że mówimy o zespole pod wieloma względami wyjątkowym i ekscytującym.
W finale Pucharu UEFA na podopiecznych Fatiha Terima czekał londyński Arsenal. A to oznaczało, że Arsene Wenger doczekał się wreszcie okazji do rewanżu za sensacyjną porażkę sprzed kilkunastu lat. I wyglądało na to, że Francuz nie pozwoli, by szansa ta wymknęła mu się z rąk. Galatasaray miało mocny skład, to już ustaliliśmy, ale „Kanonierzy” to była mimo wszystko zupełnie inna półka. Patrick Vieira, Thierry Henry, Marc Overmars, Dennis Bergkamp… Plejada gwiazd. Bohater mundialu Davor Suker finałowe starcie rozpoczął jako rezerwowy, podobnie Nwankwo Kanu. To mówiło wiele.
A jednak puchar powędrował w ręce Turków.
Galatasaray SK 0:0 (k. 4:1) Arsenal FC (finał Pucharu UEFA 1999/2000)
Mecz finałowy nie był zbyt porywający. „Kanonierzy” dali się wciągnąć rywalom w brudną grę, sędzia często musiał sięgać po gwizdek. Angielskiej drużynie nie pomógł nawet fakt, że na początku dogrywki czerwony kartonik obejrzał Hagi. Wenger tłumaczył ten fakt regułką godną trenera z polskiej ekstraklasy: – Czasami w futbolu jest tak, że drużyna grająca w dziesiątkę zwiera szyki i jest mocniej skoncentrowana, więc trudniej jest strzelić jej gola.
W karnych skuteczniejsi okazali się gracze Galatasaray, a Claudio Taffarel przypieczętował status bohatera spotkania.
REAL MADRYT 1:2 GALATASARAY SK
(Superpuchar Europy 2000)
Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie do Galatasaray przełomu wieków przylgnął przydomek „Zdobywców Europy”. Czy już po Pucharze UEFA? Być może, ostatecznie pokonanie w finale Arsenalu to wciąż drugi spośród największych sukcesów w dziejach tureckiego futbolu. Wyżej należy klasyfikować wyłącznie trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Korei i Japonii, no ewentualnie również półfinał Euro 2008, ale to już kwestia sporna. Tak czy owak, „Lwy” na triumfie w Pucharze UEFA nie poprzestały. W sierpniu 2000 roku stambulska ekipa pokonała również Real Madryt w starciu o Superpuchar Europy.
Już bez Fatiha Terima na ławce trenerskiej, ale z Mario Jardelem na szpicy. Brazylijski goleador dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, w tym raz w dogrywce. Zamykając tym samym mecz, bo w tamtym czasie funkcjonowała przecież w futbolu zasada złotego gola.
Real Madryt 1:2 Galatasaray SK (finał Superpucharu Europy 2000)
Sezon 2000/01 nie był jednak dla Galatasaray w pełni udany. Jardel, od którego oczekiwano nad Bosforem cudów, faktycznie strzelał sporo, lecz turecki klimat w gruncie rzeczy mu nie odpowiadał, napastnik wciąż marzył o powrocie do Portugalii. Życie w Turcji kompletnie go przytłoczyło. W nowej drużynie nie był już pępkiem świata, tak jak wcześniej w Porto. Tacy goście jak Hagi czy Bülent Korkmaz nie mieli najmniejszego zamiaru obchodzić się z Brazylijczykiem jak z jajkiem. Drażniło ich zresztą jego podejście do futbolu, dalekie od profesjonalizmu. Szybko stało się jasne, że Jardel długo miejsca w Stambule nie zagrzeje i wkrótce znowu stanie się gorącym towarem na rynku transferowym. Dla działaczy Galatasaray był to bolesny prztyczek w nos. Wydawało im się, że ściągając taką postać jak Jardel wskakują do pierwszej ligi piłkarskich potęg, że grają na nosie rozmaitym Juventusom, Manchesterom czy Bayernom. Tymczasem władowali się na minę.
Mircea Lucescu niby robił dobrą robotę jako następca Terima, uchodził wręcz za lepszego taktyka od utytułowanego poprzednika, ale nie udało mu się przedłużyć ligowej dominacji. Natomiast w Champions League jego ekipa dotarła do ćwierćfinału, gdzie nie sprostała… Realowi Madryt.
Do sukcesów z 2000 roku już nigdy nie udało się „Lwom” nawiązać.
GALATASARAY SK 4:3 GIRONDINS BORDEAUX
(Puchar UEFA 2008/09)
To pewnie najsłabiej kojarzone spotkanie z całej tej wyliczanki, a jednak warto o nim wspomnieć.
Wprawdzie lata 2003-2011 były dla Galatasaray dość chude (tylko dwa tytuły mistrzowskie, mnóstwo przeciętnych sezonów), ale na europejskiej arenie „Lwy” wciąż bywały niebezpieczne. Przekonali się o tym zawodnicy Girondins Bordeaux w 1/16 finału Pucharu UEFA 2008/09. Pierwszy mecz we Francji zakończył się bezbramkowym remisem, natomiast na wyjeździe David Bellion już w pierwszej minucie gry zapewnił „Żyrondystom” prowadzenie. Mogło się więc wydawać, że dla Bordeaux starcie ułożyło się w sposób po prostu wymarzony. Ale przebieg spotkania szybko wymknął się gościom spod kontroli. I w ogóle zaczęła się ostra jazda bez trzymanki. W 65. minucie gospodarze prowadzili 3:1. Dziesięć minut później stadionowy zegar wskazywał już wynik 3:3.
Koniec końców Sabri Sarıoğlu zapewnił swojej drużynie triumf 4:3 i awans do kolejnej rundy.
Galatasaray SK 4:3 Girondins Bordeaux (1/16 finału Pucharu UEFA)
Turcy z Pucharem UEFA pożegnali się już na następnym etapie turnieju, a w lidze uplasowali się na fatalnym, piątym miejscu w tabeli. Summa summarum – sezon do zapomnienia. Z wyjątkiem tego fenomenalnego triumfu nad Bordeaux.
GALATASARAY SK 1:0 JUVENTUS FC
(Liga Mistrzów 2013/14)
Kiedy w czwartej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów 2013/14 piłkarze Galatasaray przegrali 0:1 z FC Kopenhagą, mogło się wydawać, że marzenia o awansie do kolejnej rundy trzeba będzie odłożyć między bajki. Tym bardziej że dwa tygodnie później „Lwy” zostały też rozwalcowane przez Real Madryt. W ostatniej serii spotkań ekipa ze Stambułu podejmowała u siebie Juventus i mistrzom Włoch do awansu de facto wystarczał remis. A to był już naprawdę mocny Juventus. Juventus odbudowany po aferze calciopoli. Juventus, który odzyskał mistrzowski tytuł i miał Antonio Conte na ławce trenerskiej. Co tu zresztą będziemy dużo opowiadać – w 2014 roku „Stara Dama” zakończyła rozgrywki ligowe z dorobkiem 102 punktów, ustanawiając tym samym rekord Serie A.
Na krajowym podwórku podopieczni Conte nie mieli sobie równych. Drugą młodość przeżywał Andrea Pirlo, a w środkowej strefie dzielnie go wspierali również inni gwiazdorzy – Paul Pogba, Arturo Vidal i Claudio Marchisio. Do tego Gianluigi Buffon, Giorgio Chiellini, Leonardo Bonucci, Carlos Tevez… To była paczka, która miała prawo marzyć o włączeniu się do walki o triumf w Champions League. A tymczasem – kompromitacja.
Galatasaray SK 1:0 Juventus FC (faza grupowa Ligi Mistrzów 2013/14)
Jasne, decydujący o losach awansu starcie w Stambule z Galatasaray przyszło piłkarzom Juventusu rozegrać w tak fatalnych warunkach spowodowanych opadami śniegu, że spotkanie momentami przypominało parodię futbolu. Były zresztą spore wątpliwości, czy mecz w ogóle się odbędzie i zostanie dokończony, ponieważ przygotowanie płyty boiska strasznie się przedłużało. No ale nikt nie kazał przecież „Starej Damie” zdobyć zaledwie trzech punktów w czterech pierwszych kolejkach fazy grupowej Ligi Mistrzów. Turyńczycy nawarzyli sobie piwa, między innymi remisując z FC Kopenhagą na wyjeździe i Galatasaray u siebie. A skoro go nawarzyli, to musieli wypić. Zresztą Conte do dziś uchodzi za managera, który z jakichś powodów nie gwarantuje sukcesu w pucharach.
Prztyczka w nos sprzedał mu wówczas Roberto Mancini, który pracował akurat w Stambule. – Myślę, że wygraliśmy w pełni zasłużenie – stwierdził bez ogródek Włoch po ostatniej kolejce grupowych zmagań, gdy Wesley Sneijder w samej końcówce zapewnił Galatasaray zwycięstwo i awans do play-offów.
***
A wam który występ Galatasaray w europejskich pucharach najmocniej wrył się w pamięci?
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKIM FUTBOLU:
- Czy reprezentacja Szwecji jest w kryzysie?
- Kto panem, kto sługą. Piekło mundialu w Katarze
- Transferowy recykling. Pięciu piłkarzy, którzy po transferze zimą odżyli
- Chaos i znaki zapytania. Jaki los czeka Chelsea?
- Cud na Riazor. Jak Deportivo rzuciło Milan na kolana
fot. NewsPix.pl