Reklama

MŚ w lotach: Pierwszy Lindvik, drugi Kraft, za nimi gang Słoweńców. Polacy poza dziesiątką

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

11 marca 2022, 19:56 • 9 min czytania 5 komentarzy

Oglądając pierwszy konkurs mistrzostw świata w lotach narciarskich, długo zastanawialiśmy się, czy telewizja przypadkiem nie wykupiła praw do indywidualnych mistrzostw Słowenii. Na szczęście dla różnorodności zawodów, wewnętrzną rozgrywkę Słoweńców skutecznie popsuli Norwegowie, a we wszystko wmieszał się też Stefan Kraft. Ostatecznie, na półmetku mistrzostw prowadzi Marius Lindvik, Austiak ma do niego 6,5 punktu straty, a za tą dwójką czai się aż trzech reprezentantów Słowenii. Najlepiej spośród Polaków spisał się Jakub Wolny, który zajął 12. pozycję.

MŚ w lotach: Pierwszy Lindvik, drugi Kraft, za nimi gang Słoweńców. Polacy poza dziesiątką

PIĘTNAŚCIE MIESIĘCY OCZEKIWANIA

Fani skoków narciarskich długo musieli czekać na to, by w końcu zobaczyć swoich ulubieńców na mamucim obiekcie. We wcześniejszych sezonach zawody gościły na tego rodzaju skoczniach w okolicach lutego. Natomiast w poprzednim, w Planicy skakano już w grudniu, ze względu na przełożone Mistrzostwa Świata w Lotach. Później nastała koronawirusowa zawierucha, która poskutkowała tym, że w całym ubiegłym roku na mamutach nie udało się rozegrać żadnych zawodów z cyklu Pucharu Świata. I tak skoki powróciły na największe skocznie po równo piętnastu miesiącach przerwy.

Co nie zmienia faktu, że pomimo oczekiwania na długie loty, na papierze zawody zapowiadały się na dość nudne. Mamuci wyścig o tytuł największej skoczni na świecie doprowadził do tego, że rywalizacja w samych zawodników była tylko jednym z elementów zapewniających emocje. Kibice liczyli na coraz dalsze skoki, bicie kolejnych rekordów. I skocznia Vikersundbakken idealnie spełniała to zadanie. Najdłuższy ustany skok na świecie – 253,5 metra Stefana Krafa – został oddany właśnie tam. Podobnie jak najdalsza niezaliczona próba – Dimitrij Wasiljew w Norwegii poszybował o pół metra dalej od Austriaka.

Reklama

Ale to już było i nie wróci więcej – mogliby w tym momencie zaśpiewać Słoweńcy z Planicy, na której aktualnie lata się najdalej. Bo w 2018 roku FIS nakazał przebudowę profilu skoczni w Vikersund, przez co teraz oddaje się tam znacznie krótsze skoki. Dziś przeskoczenie dwustu czterdziestu metrów na tym obiekcie to spory wyczyn. Lot o dziesięć metrów dalej – o ile ktokolwiek byłby w stanie tak daleko poszybować – wiązałby się z ryzykiem odniesienia poważnej kontuzji.

Właśnie, a kto dziś miałby polecieć najdalej? W zapowiedzi mistrzostw, którą mogliście wczoraj u nas przeczytać, zapytaliśmy o to Jakuba Kota:

Patrząc na to, jak wygląda ten sezon, typować nie jest łatwo. Logika mówi jedno, a potem weryfikuje skocznia. Czekają nas na pewno ciekawe zawody, bo to wszystko się miesza. Na pierwszym miejscu stawiałbym jednak Stefana Krafta. Aktualnie skacze świetnie, a wiemy, że potrafi daleko latać – parę razy w karierze skoczył przecież ponad 250 metrów. Jego styl też pasuje do tej skoczni. Nie wolno jednak lekceważyć Ryoyu Kobayashiego. On i Karl Geiger jadą już pewnie nieco na oparach, bo w wielkiej formie są od listopada, ale nadal potrafią skakać daleko. Do tego groźni, już tradycyjnie, będą na pewno Norwegowie.

Poza wyżej wymienionymi zawodnikami, we wczorajszych kwalifikacjach świetnie zaprezentowali się Słoweńcy Anze Lanisek i Domen Prevc, a także Michael Hayboeck. Jeżeli chodzi o Polaków, ich sukces w postaci miejsca na podium czy też zwycięstwa w zawodach, należało traktować w kategoriach myślenia życzeniowego. W szczególności w przypadku Kamila Stocha, który w karierze wygrał prawie wszystko, co tylko było do wygrania. Prawie, bo w mistrzostwach świata w lotach indywidualnie raz zajął drugie miejsce. Wszyscy chcielibyśmy, żeby Orzeł z Zębu zgarnął ten ostatni skalp, ale nie należało przy tym oszukiwać samych siebie. Forma Kamila nie predestynowała go do takiego wyniku.

SŁOWENIA KONTRA RESZTA ŚWIATA

W konkursie udział wzięło czterdziestu zawodników, zaś każda reprezentacja mogła wystawić maksymalnie czterech reprezentantów. Każda, poza Niemcami. Poprzednią edycję mistrzostw zwyciężył Karl Geiger, zatem mógł przystąpić do rywalizacji jako obrońca tytułu.

Taki warunek sprawił, że dziś o medale nie walczyli Halvor Egner Granerud czy Cene Prevc. Norweg to wicemistrz sprzed dwóch lat z Planicy, ale na treningach prezentował się najsłabiej spośród zawodników gospodarzy. Podobnie, jak Cene Prevc. Dziewiąty skoczek klasyfikacji generalnej PŚ został odpalony przez trenera Roberta Hrgotę, ale zobaczyliśmy go dziś na skoczni. Cene pełnił rolę… przedskoczka. I skoczył 243,5 metra! Wprawdzie z bardzo wysokiej czternastej belki i przy dobrym wietrze, ale trudno było nie pomyśleć, że skoro Słoweńcy rezygnują z takiego zawodnika, to jak będą skakać ci, którzy zostali desygnowani do konkursu?

Reklama

Na to pytanie odpowiedział nam już brat Cene – Domen. Zadziwia nas najmłodszy z braci Prevców. Serio, w tym sezonie nie wychodzi mu absolutnie nic. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata uzbierał marne siedem punków. Przez cały rok wydawało się, że jest zupełnie bez formy. Ale gdy przychodzi do skakania na mamucich obiektach, mamy wrażenie, że Domen mógłby zostać wyciągnięty w środku nocy z suto zakrapianej imprezy, a i tak zrobiłby swoje. W pierwszej serii osiągnął 231,5 metra i bardzo długo prowadził. Aż, stojąc na dole przy ściance, którą zwykli podpierać aktualni liderzy zawodów, zapewne usłyszał głos dochodzący z góry skoczni:- Nieźle młody, ale da się lepiej!

Po czym obejrzał w akcji Petera Prevca, który skoczył aż 236 metrów. I tak skoczyło trzydziestu zawodników, słoweńscy bracia byli na czele, a Słoweńcy mieli jeszcze dwóch skoczków. Wtedy na belce pojawił się Timi Zajc, który skoczył aż 242,5 metra! Timi jako jedyny w pierwszej serii wylądował poza rozmiarem skoczni. Skok był nisko oceniony ze względu na lądowanie, lecz trudno było wymagać od Słoweńca, by w takim miejscu ustał telemarkiem.

Oczywiście, po swoim skoku objął prowadzenie, ale teraz najlepsze – Zajc i tak nie był najlepszym ze Słoweńców. Po skoku trzeciego Słoweńca, jury obniżyło belkę startową, a skakał jeszcze Anze Lanisek. Ten wylądował na 230. metrze, ale w bardzo ładnym stylu. Otrzymał też rekompensatę za niższy rozbieg i tym sposobem został liderem.

Doprawdy, wszyscy Słoweńcy byli fenomenalni – po pierwszej serii czwórka Roberta Hrgoty uplasowała się pierwszej siódemce. Na szczęście dla postronnych kibiców, konkurs nie zamienił się w indywidualne mistrzostwa Słowenii, gdyż zawodnicy gospodarzy postawili Słoweńcom twarde warunki do zwycięstwa. Pierwsza seria padła łupem Mariusa Lindvika, który nad drugim Laniskiem wypracował sobie 7,3 punktu przewagi (skoczył 232.5 metra). Z kolei na czwartym miejscu znalazł się Robert Johansson (231 m), ale do trzeciego Zajca tracił zaledwie jedną dziesiątą punktu.

Stefan Kraft pierwszą serię zakończył na szóstym miejscu. Biorąc pod uwagę to, co pokazywał w poprzednich dniach, Austriak bez wątpienia mógł czuć lekki zawód. Ale on wciąż liczył się w walce o czołowe lokaty. Tego nie mogli o sobie powiedzieć dwaj najlepsi zawodnicy Pucharu Świata – Ryoyu Kobayashi i Karl Geiger przepadli w dzisiejszym turnieju, okupując miejsca w drugiej dziesiątce.

WIATR POPSUŁ DOBRĄ ZABAWĘ

Przed startem drugiej serii zobaczyliśmy, że sędziowie zdecydowali się podnieść rozbieg aż do osiemnastego stopnia. Reakcja była słuszna, bo warunki znacznie się zmieniły, a zawodnikom doskwierał mocny wiatr w plecy. Ale ta zmiana i tak okazała się niewystarczająca. Zaczęło wiać naprawdę mocno, więc o ile pierwszą serię oglądało się super, o tyle w drugiej pasjonowaliśmy się walką o to, który skoczek doskoczy do dwieście dziesiątego metra.

Po próbach dziewiętnastu zawodników, nikomu się to nie udało. Najbliżej tego celu był Ryoyu Kobayashi, który skoczył 208.5 metra. Japończyk otrzymał aż 24,2 punktu rekompensaty za wiatr. Wreszcie sędziowie zdecydowali się nie męczyć kibiców oraz zawodników i podwyższyli rozbieg do dwudziestej belki. Rzecz w tym, że jak na złość, wówczas zaczęło wiać jeszcze mocniej. Ale po tej decyzji kolejni skoczkowie chociaż nieśmiało zaczęli przekraczać dwieście dziesiąty metr.

Trochę obawialiśmy się, że walka o prowadzenie na półmetku mistrzostw świata w lotach zakończy się w smutny sposób – rywalizacją o dobijanie do stosunkowo niewielkiej odległości. Ale wtedy na belce pojawił się Domen Prevc i jak gdyby nigdy nic skoczył 222.5 metra! A zaraz za nim skoczył Stefan Kraft, który wylądował o siedem i pół metra dalej. Stefan, jak ty nam zaimponowałeś w tej chwili. To prawda, że Słoweńcy i Norwegowie generalnie są wybitnymi lotnikami. Lecz Kraft udowodnił, że może czasami oddać słabszy skok, ale na największych obiektach jest w stanie poszybować w każdych warunkach.

Trudno napisać, że kolejni Norwegowie i Słoweńcy bardzo psuli swoje próby – wiatr naprawdę ich nie rozpieszczał, cała czołówka zanotowała przy swoich skokach ponad trzydzieści punktów rekompensaty. Ale nikt nie skoczył tak daleko, jak Austiak. Choć ostatecznie zawody wygrał Marius Lindvik, któremu również należą się słowa uznania – 226.5 metra w takich warunkach też robi wrażenie.

Przypomnijmy, że mistrzostwa świata w lotach składają się z czterech serii konkursowych. Druga część zawodów odbędzie się jutro. By zdobyć tytuł, Norweg musi obronić 6,5 pkt. przewagi, jaką wypracował sobie do drugiego Krafta. Na mamuciej skoczni, przy tak zmieniających się warunkach, to niewielki margines błędu. Dalsze miejsca w klasyfikacji generalnej mistrzostw okupują Słoweńcy: Domen Prevc (19,9 punktu straty), Timi Zajc (21 pkt.) i Anze Lanisek (30,9). Zatem jako zespół zaprezentowali się świetnie i to oni będą faworytami niedzielnego konkursu drużynowego. A i prawdopodobieństwo na medal indywidualny jest bardzo duże. Ale patrząc przez pryzmat formy ich wszystkich, każdy z nich mógł liczyć na krążek lepszego koloru.

A jak na półmetku wypadli Polacy? Cóż, wszyscy nasi reprezentanci awansowali do drugiej serii… i to byłoby na tyle pozytywów. No dobrze, Jakub Wolny zaprezentował się naprawdę solidnie. Polak zajął dwunaste miejsce, co jak na niego jest dobrym wynikiem – w Pucharze Świata w tym sezonie jeszcze nie kończył tak wysoko. Może 197 metrów w drugiej serii nie rzuca na kolana, ale pamiętajmy o warunkach wietrznych, jakie panowały na skoczni. Ale wybaczcie – możecie uznać nas za zbyt rozpieszczonych poprzednimi sezonami – trudno nam skakać z radości po tym, jak najlepszy z Polaków zajął miejsce w drugiej dziesiątce zawodów.

Reszta naszych rodaków nie może być z siebie zadowolona. Paweł Wąsek w pierwszej serii sprawiał wrażenie, jakby nieco przestraszył się dalekiego skoku. Poza tym, strasznie chwiało nim w locie. W efekcie skoczył 196 metrów. Natomiast w zupełnie zepsuł drugi skok – 181,5 metra było drugą najkrótszą próbą wśród tych, które oglądaliśmy w drugiej serii. Kamil Stoch był lepszy od najmłodszego z Polaków, ale i tak skończył za takimi zawodnikami jak Giovanni Bresadola czy Artti Aigro – zajął 21. miejsce. Niech najlepszym komentarzem jego występu będzie to, że za drugi skok otrzymał od trzech sędziów po 17 punktów, raz 16,5 i raz 17,5.

Piotr Żyła przez większość dnia chodzi uśmiechnięty, lecz z pewnością nie będzie mu do śmiechu, kiedy zobaczy swój drugi skok. Owszem, Polak miał bardzo ciężkie warunki, ale każdy skoczek je miał. Wiatr nie może być usprawiedliwieniem każdego krótkiego skoku. Żyła skoczył 187 metrów. Fettner, skaczący przed nim, poleciał 10.5 metra dalej. Kobayashi, skaczący zaraz po Piotrku, wylądował na 208,5 – a skakali z tej samej belki. Czyli się dało.

Zatem w sobotę pozostaje nam emocjonować walką Mariusa Lindvika i Stefana Krafta z gangiem Słoweńców. Chociaż obawialiśmy się o emocje, to jak widać, tych dzisiaj nie brakowało – przynajmniej w pierwszej serii. Oby jutro wiatr kolejny raz nie zepsuł świetnego konkursu.

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Komentarze

5 komentarzy

Loading...