Reklama

Toni Nieminen. Genialny dzieciak, który nie udźwignął własnego sukcesu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 grudnia 2021, 17:54 • 17 min czytania 0 komentarzy

Toni Nieminen był największą sensacją sezonu 1991/92. Ledwie szesnastoletni skoczek wygrał wszystko, co tylko było do wygrania. Najlepszy okazał się w Turnieju Czterech Skoczni, Pucharze Świata i na igrzyskach olimpijskich. A potem spadł ze szczytu równie szybko, jak na niego wszedł. Pojawiły się problemy z formą, alkoholem i własnymi myślami. Choć wciąż miał przebłyski, nie był tym samym skoczkiem. Kilkukrotnie próbował wrócić na wspomniany szczyt. Nigdy się nie udało.

Toni Nieminen. Genialny dzieciak, który nie udźwignął własnego sukcesu

Jak to możliwe, że tak szybko stał się najlepszym skoczkiem świata? Dlaczego nigdy nie udało mu się nawiązać do pierwotnych sukcesów? Jakie to uczucie, skakać na mamucie ponad 200 metrów? Czemu o życiu prywatnym dowiadywał się z mediów? I jak to się stało, że przez moment był nawet bezdomny? Oto opowieść o życiu Toniego Nieminena.

Urodził się dokładnie 31 maja 1975 roku. Swój pierwszy skok oddał w wieku ośmiu lat. W teorii stosunkowo późno, ale szybko okazało się, że jego talentu to nie obchodzi. Kompleks skoczni Salpausselkä w rodzinnym Lahti rozbudzał jego wyobraźnię. Zwłaszcza wtedy, gdy w 1989 roku odbyły się tam mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Toni miał wtedy niespełna 14 lat i już był… rozważany do składu kadry. Choć nie na same mistrzostwa, a konkursy Pucharu Świata, które odbyły się w tym samym sezonie.

ODBIERZ PRAWDZIWY CASHBACK NA START! 50% DO 500 ZŁ W FUKSIARZ.PL

Reklama

Ostatecznie nie wystąpił w żadnym z konkursów, choć mało brakowało, by znalazł się w drużynie. A ta była doskonała, występowały w niej gwiazdy ówczesnych skoków, z Mattim Nykaenenem na czele. Dla Nieminena sam fakt, że myślano o tym, by wystąpił w jednej ekipie z taką legendą, był wyróżnieniem. Tym bardziej, że na poważnie skoki zaczął trenować ledwie dwa lata wcześniej. Przedtem łączył je z gimnastyką, do której też ponoć miał spory talent. A w Lahti ostatecznie wystąpił jako przedskoczek, tak mógł się pokazać lokalnej publiczności.

Pewnie niewielu fanów zapamiętało wtedy chudego trzynastolatka. Niespełna trzy lata później mieli jednak poznać go doskonale.

Sezon nie do zapomnienia

Dziennikarze pisali potem, że dopóki nie odbije się z progu, nie ma w tym chłopaku nic niezwykłego. Ot, kolejny nastolatek z Finlandii – chudy, z niebieskimi oczami i blond włosami. Niczym się nie wyróżniał. A potem siadał na belce i kilka sekund później leciał tak daleko, że żaden z rywali nie mógł się z nim równać. – Niewielu sportowców może przeżyć taki sezon, jaki przeżyłem ja. Trzeba mieć do tego trochę szczęścia i czuć pewność siebie – mówił potem.

W Pucharze Świata zadebiutował pod koniec sezonu 1990/91. U siebie, w Lahti. Zajął 48. miejsce. Jego drugi konkurs w karierze – w kanadyjskim Thunder Bay, już kolejnej zimy – przyniósł mu wygraną. I to jaką wygraną! Na skoczni K90 wygrał z przewagą 28,5 punktów nad drugim Ari-Pekką Nikkolą. Konkurencję odsadził o lata świetlne. I tempa wcale potem nie zwolnił, choć nie pojechał do Sapporo, gdzie skoczkowie udawali się bezpośrednio po kanadyjskim weekendzie.

Prawdziwy pokaz siły miał dać na Turnieju Czterech Skoczni.

Wygrał tam trzy z czterech konkursów. Nie udało się tylko w Garmisch-Partenkirchen, gdzie był drugi, przegrywając o ledwie pół punktu z Andreasem Feldererem. Cały Turniej wygrał gładko, został też liderem klasyfikacji Pucharu Świata. Do dziś jest najmłodszym skoczkiem, który triumfował w niemiecko-austriackiej imprezie. Trenerzy jednak go oszczędzali. Po konkursie w Predazzo, Toni nie pojechał na cztery kolejne – w Sankt Moritz, Engelbergu i Oberstdorfie, gdzie na mamucie skakano dwukrotnie. Stracił przez to żółty plastron lidera Pucharu Świata.

Reklama

Mimo tego przed igrzyskami mówiono głównie o nim. Był sensacją, wzmogło się wokół niego ogromne zainteresowanie. Gdy dziennikarze chcieli umówić się na wywiad, jego agent przyznawał, że „każdy chce pogadać z Tonim”. To nie mogło dziwić, Fin w kilka miesięcy z nieznanego nikomu zawodnika stał się gwiazdą i był jednym z głównych faworytów do triumfu na igrzyskach. Żeby było zabawniej, nawet Jarkko Laine, trener, który pracował z nim w klubie z Lahti, nie wiedział, skąd ten wybuch formy.

Kto to wie? Ja nie mam pojęcia. Jestem zaskoczony, bo Toni jest niezwykle młody. Spodziewałbym się takich występów za rok, dwa, nawet trzy. Nie potrafię wytłumaczyć, co się stało – mówił. Najprościej więc rzecz ująć tak: Nieminen był fenomenem. Potwierdził to w Courchevel, gdzie w 1992 roku odbywały się skoki w ramach zimowych igrzysk olimpijskich w Albertville.

To naturalne, że po czterech wygranych konkursach wszyscy spodziewają się, że poradzę sobie dobrze na igrzyskach. Skoki narciarskie są dla mnie najważniejsze, ale nie jestem robotem. Ta sytuacja jest trudna – mówił sam Nieminen. Był jednak w takiej formie, że nic nie mogło go wytrącić z rytmu. Choć zaczął nie od złota – czego wielu się spodziewało – a brązowego medalu na normalnej skoczni. Wyprzedzili go dwa Austriacy: Ernst Vettori i Martin Hoellwarth, wówczas inny nastolatek, który wskoczył do światowej czołówki.

Złoto zgarnął w rywalizacji drużynowej, dzięki czemu w ostatniej możliwej chwili pobił rekord – został najmłodszym zimowym mistrzem olimpijskim w historii. Miał 16 lat i 259 dni, był więc o ledwie dzień młodszy od Billy’ego Fiske’a, bobsleisty, który mistrzem zostawał w 1928 roku. A dwa dni po sukcesie w drużynie, dodał do swojego dorobku trzeci medal – ponownie złoty. Na dużej skoczni nie miał sobie równych. Blisko niego był tylko Hoellwarth, który po pierwszej serii tracił 2.1 punktu do rywala. I jego Fin odsadził jednak w drugim skoku, gdy lądował o sześć metrów dalej.

Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Stres? Nie czułem go, bo w konkursie drużynowym skakałem świetnie, wiedziałem, na co mnie stać – mówił Nieminen po konkursie. A rywale tylko bili brawo i przyznawali, że ten chłopak jest geniuszem (tak określił go Toni Innauer). Po powrocie do rywalizacji w Pucharze Świata mogli to tylko powtarzać. Młody Fin wygrał dwukrotnie u siebie, w Lahti, a potem triumfował też w Trondheim i Oslo, odzyskując prowadzenie w klasyfikacji generalnej, którego nie oddał już do końca. W międzyczasie zdobył też dwukrotnie mistrzostwo świata… juniorów. Bo choć był już mistrzem olimpijskim, to i na tę imprezę się wybrał (odpuszczając MŚ w lotach).

Miał 16 lat i właściwie zdobył już wszystko – może poza mistrzostwem świata seniorów – co najcenniejsze w tym sporcie. Ale jak tego właściwie dokonał?

Styl był najważniejszy

Trener mówił, że nie wie, jak do tego doszło, ale z wielką pewnością wskazać można co najmniej jeden czynnik – styl V. Wprowadzony do rywalizacji w skokach przez Jana Boklova w 1987 roku, Szwedowi zapewnił ostatecznie Kryształową Kulę. I choć sędziowie odejmowali za takie skoki po półtora punktu na każdej z not (bo narty nie były prowadzone równolegle, zgodnie z wytycznymi), to odległości, jakie osiągali skoczkowie, wynagradzały im takie straty z nawiązką.

To jednak nie tak, że przez Boklova styl V od razu przebił się do „mainstreamu”. Minęło dobrych kilka lat, zanim wszyscy skoczkowie zaczęli używać właśnie jego. Powodów było kilka, ten najważniejszy – staremu pokoleniu po prostu trudno było się przestawić. Ale Toni Nieminen do staruszków nie należał, on dopiero wchodził do wielkiego świata skoków.

To było lato 1991 roku. Wtedy pierwszy raz spróbowałem tego stylu. Byłem zaskoczony tym, jak wiele skoków się przeciągnęło – mówił. Do spróbowania innego sposobu skakania zachęcił go jeden z trenerów. – Mamy lato, zobaczymy, jak będzie ci to wychodzić. Zawsze możesz wrócić do starego stylu – powiedział młodemu skoczkowi.

Z jakiegoś powodu Nieminen bardzo szybko i łatwo zaadoptował się do innego stylu. Może to przez jego wiek, może po prostu miał na tyle duży talent, że nie sprawiło mu to żadnych problemów. Pomogła też pewnie gimnastyczna przeszłość. Dziś trudno to rozstrzygać. Faktem jest jednak, że ledwie kilka miesięcy później zaczął dominować w Pucharze Świata, skacząc z nartami ułożonymi w „V”. Tracił punkty na notach, ale rywale i tak nie mogli mu zagrozić. Bo odskakiwał im zdecydowanie.

Skoki narciarskie rozwijają się cały czas. Niektóre rzeczy potrzebują więcej czasu niż inne, reguły dotyczące not wkrótce się zmienią. Styl V jest najbardziej efektywny, widzimy to. Nie ma lepszego sposobu na to, by polecieć daleko – mówił Toni w tamtym okresie. A wyniki to potwierdzały. Nie tylko te jego – mistrz olimpijski z normalnej skoczni, Ernst Vettori, też przestawił się na styl V. Skakał nim również Martin Hoellwarth, a niemieccy badacze po testach wysnuli teorię, że przewaga V nad klasycznym stylem wynosi około siedem metrów w każdej próbie. Na skoczni K90.

Zawodnicy skaczący stylem klasycznym w tamtym sezonie musieli się poddać. Nawet wielki Jens Weissflog w połowie zimy pojechał do domu i próbował na szybko, przed igrzyskami, nauczyć się oddawać swoje skoki w taki sposób. Bo z nartami prowadzonymi równolegle nie miał szans na nic. Nieminen trafił idealnie w swój moment, był najlepszym skoczkiem ze wszystkich, którzy przestawili się na styl V. Miał ogromny talent, a decyzja o spróbowaniu nowego sposobu skakania, tylko mu pomogła.

Myślę, że dla klasycznego stylu to koniec. Styl „V” będzie dawać skoczkom coraz więcej sukcesów – mówił Toni po swoim wielkim sukcesie na igrzyskach. I miał rację. Nie przewidział tylko pewnie, że on tych sukcesów już nie odniesie.

Długa droga w dół

Ma większy talent od Mattiego Nykaenena, a Nykaenen był wyjątkowy – mówił Matti Pulli, ówczesny trener Finów. Na swoim fachu się znał, wcześniej trenował właśnie Nykaenena. W tamtym okresie zresztą wielu ekspertów twierdziło podobnie. I całkiem możliwe, że mieli rację. Tyle że Toni nie zdołał utrzymać poziomu ze swojego wielkiego sezonu.

Sukces w mojej karierze przyszedł niespodziewanie. Pojawiła się presja. Znalazłem się w zupełnie nowej sytuacji, odczuwałem to. Przez to, że sukces przyszedł tak wcześnie, nie wiedziałem, jak sprawić, by trwał w kolejnych sezonach. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu, ale dobrych skoków brakowało – mówił Nieminen. W tamtym okresie stał się gwiazdą. Nie miał ani chwili spokoju. Nie dość, że był najlepszym skoczkiem świata, to jeszcze podziwiały go choćby fińskie nastolatki. Gdzie nie poszedł, tam ktoś go zaczepiał. Na skocznię nierzadko wchodził bocznym wejściem, unikając tłumów.

Sława, rozgłos, pieniądze, presja. Wraz z nimi przyszły też i inne rzeczy – obok słabszej formy był to choćby alkohol. W kolejnych latach często zdarzało mu się ponoć skakać po spożyciu. Może nie od razu, bo w sezonie 1992/93 – choć w Pucharze Świata sobie nie radził – potrafił zająć piąte miejsce na mistrzostwach świata. Z czasem jednak częściej można go było spotkać w barze niż na treningach. W sezonie 2002/2003 przy jednej z prób był tak podpity, że upadł i złamał nogę w kostce. Kilka miesięcy przerwy z kolei skończyło się przytyciem o kilkanaście kilogramów.

W 2004 roku skończył karierę.

Już wcześniej jednak zdarzały mu się przerwy. Od rywalizacji w ogóle lub od występów w Pucharze Świata. Najbardziej znacząca – w 1997 roku. Miał wtedy ledwie 22 lata, a już wydawał się straconym talentem. W czasie, gdy wielu zawodników dopiero zaczynało osiągać pierwsze sukcesy, on miał te największe dawno za sobą. Żył w blasku dawnej chwały, która trwała tylko jeden sezon. W kolejnych dawał co najwyżej małe nadzieje na to, że jeszcze wróci do swojej wielkiej formy. Tyle że ostatni raz ktokolwiek mógł na to liczyć w 1995 roku, gdy wygrywał na skoczni K90 w Kuopio. To była jego dziewiąta wygrana w Pucharze Świata. Jedyna poza wielkim sezonem 1991/92. I ostatnia w karierze.

Ostatnia wygrana Nieminena w karierze

W 1994 i 1998 roku nawet nie pojechał na igrzyska. Nie mógł obronić swoich złotych medali z 1992 roku. Dopiero dziesięć lat po swoich wielkich sukcesach zdołał odbudować formę na tyle, że zabrano go na olimpijskie zmagania do Salt Lake City. Pełnił tam zresztą funkcję chorążego kadry, ale skakał tylko na obiekcie K90. Zajął 16. miejsce, na tyle było go stać.

Dlaczego nie byłem w stanie nawiązać do osiągnięć z 1992 roku? To długa opowieść. Myślę, że chodziło przede wszystkim o dwie rzeczy: moją głowę i presję z zewnątrz. Skoki narciarskie w Finlandii są bardzo popularne. Ja? Chciałem tylko czerpać z nich radość, jak każdy chłopak w moim wieku. Mój sukces przyszedł za szybko. Nie wytrzymałem presji. Po pewnym czasie w skokach czujesz, że żyjesz, tylko gdy lecisz. W pozostałym czasie czujesz się, jak owca ciągnięta przez kogoś na sznurku – mówił Nieminem przy różnych okazjach.

Dodawał też, że skoki to sport niesamowicie techniczny. Jeden mały błąd sprawia, że kolejne próby się sypią i ląduje się blisko. Drobnostka może zaważyć na sukcesie. W 1992 roku tą drobnostką był jego styl V. Kilka lat później skakali nim już wszyscy, a on zatrzymał się w miejscu. Świat mu uciekł, dystansu nie dało się nadrobić. Jeszcze w 1995 roku w mediach Fin opowiadał, że zmienił swoje nastawienie – po prostu cieszył się skokami, zrozumiał, że nie są wszystkim.

Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal chciał odnosić sukcesy. A gdy te nie przychodziły, to wybawieniem od złych myśli okazywał się choćby alkohol. Ale ten przynosił tylko chwilową ulgę. Toni Nieminen stawał się cieniem samego siebie. Gdy więc w 2004 roku – w wieku ledwie 28 lat – zdecydował się zakończyć karierę, nikogo to nie zdziwiło. Ostatni skok oddał w Lahti, nie w konkursie jednak, a w przerwie pomiędzy seriami.

Na starcie konkursu w ówczesnej dyspozycji po prostu nie miał prawa stanąć.

Dwieście po raz pierwszy

Jest jeszcze jeden moment z kariery Nieminena, o którym warto szerzej napisać. Bo traf chciał, że Fin ustanowił historię skoków narciarskich nawet w momencie, gdy wydawało się, że nie ma na to szans. To był 17 marca 1994 roku. Zawodnicy, trenerzy, fani i cała reszta ferajny zajechali wtedy do Planicy, na mistrzostwa świata w lotach. Czekali na najdłuższe skoki w historii. Organizatorzy obiecywali bowiem, że w Planicy wreszcie będzie można latać ponad 200 metrów.

Szybko okazało się, że jeśli nawet „dwusetka” jest niepewna, to na pewno da się skakać najdalej w historii. Martin Hoellwarth pobił bowiem siedmioletni rekord Piotra Fijasa – ostatni ustanowiony stylem klasycznym – o dwa metry, lądując na 196. metrze. A potem się zaczęło. Jako pierwszy ponad 200 metrów poleciał Andreas Goldberger. Austriak jednak podparł skok po niepewnym lądowaniu. Sędziowie to dostrzegli, rekord nie został uznany. Jakiś czas później skakał Nieminen.

Skoki na Planicy w tamtym czasie mogły przerazić. Ale granica 200 metrów kusiła, pierwszy zawodnik, który przekroczy ją oficjalnie, miał zostać nagrodzony. Jechaliśmy akurat windą razem z Janim Soininenem. Nie było z niej widać zeskoku, usłyszeliśmy tylko komunikat, że Andreas skoczył 200 metrów. Spojrzeliśmy na siebie, nieco zirytowani, zastanawialiśmy się, czy w takim razie opłaca nam się skakać w drugim treningu. Zdecydowałem się jednak spróbować. Mój skok wyszedł bardzo dobrze. Poczułem, że polecę daleko. Przekroczyłem 200 metrów. Pomyślałem: „Szkoda, że tak późno”.

Dopiero od przeprowadzającego wywiad dziennikarza tuż po skoku Fin dowiedział się, że to on zostanie nagrodzony, bo Goldberger podparł skok. Ten Nieminena był zresztą dłuższy. O sto centymetrów. I wynosił dokładnie 203 metry. Rekordem Fin długo się nie nacieszył – następnego dnia pobił go Esper Bredesen, lądując na 209. metrze. Nie zmienia to jednak faktu, że to Toni zdołał raz jeszcze przejść do historii.

Tamtego dnia było wietrznie i bardzo ciepło. Na rozbiegu przestałem myśleć o rekordzie. Samego skoku właściwie nie pamiętam. Wszystko działo się zbyt szybko. Czułem się jednak wspaniale, gdy zobaczyłem, że skoczyłem 203 metry – wspominał Nieminen. Nawet po latach przyznawał jednak, że skocznie mamucie go przerażały. Bał się ich wysokości, prędkości i długości skoku. Bał tego, co mogłoby się stać, gdyby popełnił błąd. Ale skakał, bo – jak mówił – nauczył się pokonywać ten lęk.

Najpierw musisz przyznać sam przed sobą, że się boisz. Wtedy możesz się zastanowić, jak sobie z tym poradzić – mówił. Powody by się bać akurat tamtego dnia miał spore. Przez wspomniany wiatr upadło wielu skoczków, kilku zostało zabranych do szpitala na dalsze badania. Dlatego myślał o odpuszczeniu skoku, skoro – jak usłyszał – Goldberger pobił rekord. Tylko temu, że jednak zdecydował się spróbować, zawdzięcza fakt, że jako pierwszy oficjalnie przekroczył dwieście metrów.

To był tak naprawdę ostatni raz, gdy Toni Nieminen zapisał na nowo historię skoków narciarskich. A przecież wciąż był nastolatkiem.

Ostatnia próba

Po zakończeniu kariery imał się różnych zajęć. Komentował skoki w telewizji, zajmował się trenowaniem młodych skoczków, startował w rajdach samochodowych, a nawet próbował swoich sił w polityce. W wyborach do fińskiego parlamentu z ramienia Partii Konserwatywnej uzyskał jednak ledwie 65 głosów. Nie przejął się tym przesadnie.

– Nie mogę powiedzieć, że jestem rozczarowany moim wynikiem w głosowaniu. Należy bowiem wziąć pod uwagę, że nie prowadziłem żadnej kampanii wyborczej. Samo kandydowanie było dla mnie cennym doświadczeniem. Mogę to kontynuować. Mam wiele do zaoferowania w polityce – mówił. Ale kontynuować nie próbował. Zresztą może to i dobrze, bo znany był z tego, że potrafił powiedzieć wiele rzeczy nie do końca dyplomatycznie.

Tak było choćby w 2009 roku, gdy po konkursie drużynowym na mistrzostwach świata, wściekły na Harrego Ollego nie wytrzymał, podszedł do dziennikarza i rzucił. – Harri Olli to kawał chuja! Przez niego przegraliśmy sobotnią drużynówkę! Dupek lądował na dwie nogi zamiast telemarkiem. Jak go dorwę, to mu tak nogi powykręcam, że już nigdy inaczej niż telemarkiem nie wyląduje. – Po tym wszystkim zdążył jeszcze… splunąć na dziennikarza. I zaraz po tym odszedł. Już bez słowa.

O Nieminenie z czasem powoli zapomniano, a jeśli już coś przebijało się do mediów, to raczej kolejne skandale i informacje z jego prywatnego życia. Zmieniło się to dopiero w 2016 roku, gdy ogłosił, że… próbuje wrócić na skocznię. Janne Ahonen – z którym Nieminen trenował – ujawnił wtedy, że Toni ma ogromne problemy finansowe i to pchnęło go do takiego kroku. Na karku były mistrz olimpijski miał już 40 lat. Ale, jak się okazało, na tle rodaków nadal sobie radził.

– Od dawna chciałem wrócić na skocznię, namawiali mnie do tego znajomi. W końcu stwierdziłem, że to dobry pomysł, ale kiedy usiadłem na progu, czułem strach. Przełamałem go i jestem gotowy. Oddałem kilka skoków i teraz czuję się jak młodzieniaszek. Licencja została opłacona, a ja zgłosiłem się do startu w Mistrzostwach Finlandii na skoczni normalnej. Dwukrotnie byłem już na skoczni, a w najbliższym czasie spróbuję po raz kolejny. Wysoce prawdopodobne, iż wezmę udział w konkursie – mówił niedługo po powrocie. I w mistrzostwach faktycznie wystartował. Zajął miejsce w połowie stawki, co było zresztą dowodem na zapaść fińskich skoków.

Taki wynik zachęcił go do dalszych prób. – Jakkolwiek brzmi to absurdalnie, rozpocząłem systematyczne przygotowania do kolejnego sezonu. Nie stawiam sobie żadnych celów, ale nie chcę też skakać wyłącznie dla zabawy. Wierzę, że jestem w stanie wrócić do krajowej czołówki, a być może wystartować nawet na arenie międzynarodowej – mówił. Powtarzał nawet, że marzy o igrzyskach w Pjongczangu, za wzór stawiał sobie Noriakiego Kasaiego, a skoki przede wszystkim miały zapewniać mu radość. Jego miłość do nich odżyła po dobrze ponad dekadzie przerwy.

Z powrotu jednak nic nie wyszło, bo odezwały się wspomniane problemy finansowe. Fin próbował znaleźć sponsorów, ale nie udało mu się. Nie był w stanie utrzymać się z uprawiania sportu, musiał poszukać pracy, do tego doszły jego prywatne problemy, choćby rozwód. – Wiele trudnych rzeczy wydarzyło się w moim życiu w krótkim czasie. Wpadłem w wir pewnych nieprzyjemnych sytuacji, które wymknęły się spod mojej kontroli. Uważam jednak, że w kwestiach podatkowych zostałem brutalnie skrzywdzony przez państwo – mówił wówczas. Więc marzenia o igrzyskach odpuścił.

Po miesiącu  przerwy od skakania znów jednak wybrał się na skocznię. Tym razem jednak bardziej dla zabawy, czerpania radości z ukochanego sportu. Długo jednak nie poskakał. Bo odezwała się rzeczywistość.

Życie na pierwszych stronach gazet

Toni Nieminen od lat nie był w stanie wypaść z tabloidowego obiegu. W Finlandii dla mediów jego życie prywatne było wręcz wymarzonym tematem. Dziś były skoczek twierdzi, że gazety i portale kreowały fałszywy obraz tego, co się u niego działo. – Wylano na mnie wiele pomyj. To denerwujące – mówił. Sęk w tym, że Toni mógł to tak postrzegać. Prawda jest jednak taka, że sam chętnie chodził do mediów i opowiadał o tym, co u niego słychać.

A przez lata nie było dobrze. W 2017 roku został na przykład zmuszony do wystawienia swoich olimpijskich medali na aukcję. Wpadł bowiem w ogromne problemy finansowe. Ta historia miała swój happy end – medale wylicytowano za niezłą sumkę, a darczyńca (którego tożsamości Toni nie zdradził) zdecydował się mu je zwrócić. Nieminen zachował więc pamiątki z kariery i dostał potrzebny mu zastrzyk gotówki.

Nie starczyło jej jednak, by już wtedy poukładać sobie życie. Przez kolejnych kilka lat Toni regularnie gościł na czołówkach gazet. Bywało nawet tak, że o złożonym przez jego żonę wniosku rozwodowym dowiedział się… od mediów. Swoją drogą zdarzyło mu się też przeżyć dwa rozwody w ciągu jednego roku. Po jednym z nich przez jakiś czas był też bezdomny – bo wcześniej mieszkał w miejscu należącym do jego byłej już żony.

Na prostą wyszedł z czasem. Poradził sobie z problemami finansowymi, znalazł pracę w roli agenta nieruchomości, w międzyczasie próbował też szkolić młodzież i pracował w barze u znajomego. Przede wszystkim jednak ułożył życie rodzinne. Po raz kolejny się zaręczył i na ten moment wydaje się szczęśliwy. Dobrze dogaduje się też z dziećmi z poprzednich związków, często spędzając z nimi czas.

Na tym etapie mojego życia moją najważniejszą rolą jest bycie ojcem. Na nic aktualnie nie narzekam. Zawsze można znaleźć jakieś rzeczy, które będą cię denerwować, ale staram się nimi nie przejmować. Nawet listopadowe ciemności mnie nie irytują. Wróciła radość. To dla mnie ważne, bo poprzednie lata były jednymi z najbardziej bolesnych w moim życiu – mówił Toni Nieminen.

I oby w tej kwestii nic się już nie zmieniło.

SEBASTIAN WARZECHA

(Część wykorzystanych w tekście cytatów podaję za portalami skokipolska.pl i skijumping.pl. Pozostałe źródła: YLE, Luoteis-Uusimaa, MTV Uutiset, SC Forsal, Ilta-Sanomat, AP, Reuters, The Washington Post, The New York Times).

Fot. Newspix

Czytaj także:

 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...