5:0 w pierwszym meczu – czyli pograne. City idzie dalej, Sporting zagra tylko o honor, może trochę pozwiedza, ale nic więcej. Prawdziwe Gwiezdne Wojny czekają nas za to w Madrycie, bo w starciu Realu z PSG wszystko jest możliwe. I to będzie hit, na który wszyscy czekamy.
Czy Real Madryt znów zagra padakę?
Pierwszy mecz delikatnie ujmując – nie wyszedł Królewskim. Dobra, nie będziemy owijać w bawełnę. Zagrali piach, zagrali jak Barcelona w dwóch pierwszych meczach grupowych. Nie oddali nawet jednego strzału celnego. No ludzie kochani, tak nie przystoi. Jedynym piłkarzem Realu Madryt, który nie miał sobie nic do zarzucenia był Thibaut Courtois. Zaliczył osiem udanych interwencji, czym doprowadzał do gorączki rywali.
Ci zdołali go pokonać tylko raz, dopiero w doliczonym czasie gry. To stawia PSG tylko w nieco lepszej sytuacji. Jedną bramkę można odrobić. W ostatnim meczu Real pokazał, że stać ich na rzeczy wielkie. Rozjechali klub z San Sebastian i pewnie marzą o podobnym rozwiązaniu kwestii awansu do ¼ finału.
Jeśli ta misja im się nie powiedzie, zawsze będą wymówki w postaci trudnego losowania, ale w Madrycie ⅛ finału nie ma prawa nikogo zadowolić. Rok temu Los Blancos osiągnęli półfinał, mając mniej ofensywnych atutów niż teraz, więcej problemów i sytuacja w lidze była zdecydowanie trudniejsza.
Ancelotti może o tym nie mówić, ale jakieś ciśnienia na europejskie trofeum będzie miał. Jego pozycja wbrew pozorom nie jest taka mocna. Przychodził jako strażak, który miał pomóc przetrwać okres przejściowy, który mógł potrwać pół roku, ale równie dobrze i dwa lata. Jego ewentualne niepowodzenia mogą zostać wykorzystane jako argument do zwolnienia, gdy pojawi się możliwość zatrudnienia innego trenera.
Czy PSG przełamie impas w spotkaniach wyjazdowych?
Ostatnio wyjazdy mogą im się kojarzyć ze zbieraniem lania. Z Niceą w ryj, z Nantes również. To pokazuje, że jeśli ograć PSG, to złaszcza gdy przyjeżdżają w gości. Faza grupowa również to pokazała. Na wyjazdach przegrali z Manchesterem City i zremisowali z FC Brugge i RB Lipsk. Nie są to kompromitujące wyniki, ale jak na zespół naszpikowany gwiazdami i drużynę, która ma wysokie aspirację, coś więcej niż rozczarowujące.
Jeśli odpadną, tylko nieliczni będą za nimi tęsknić. Znajdzie się oczywiście garstka kibiców, która wspierała ten klub, zanim odkręcono kurek z forsą i doszło do przewrotu. Z drugiej strony, chyba nie ma drugiego tak antypatycznego klubu w całej piłkarskiej Europie. Klub małoprzyjazny dla trenerów, pokazujący język finansowemu fair play i psujący rynek zawodników.
Oczywiście w tych działaniach nie są osamotnieni, mają wiernych naśladowców, ale sami zebrali większość najgorszych cech do kupy i przybrali karykaturalny kształt. A szkoda. W Lidze Mistrzów mogą nieco ocieplać swój wizerunek poprzez efektowną grę. Zobaczymy, czy tym razem zapracują na zyskanie nowych kibiców, czy znów dadzą pożywkę do tworzenia memów.
Czy Manchesterowi City będzie się w ogóle chciało?
Nie zrozumcie nas źle, ale jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że The Citizens przejdą obok meczu, albo inaczej, zagrają rezerwami. W pierwszym spotkaniu rozstrzygnęli kwestię awansu. Wyjazdowa wygrana 5:0 zapewniła im coś więcej niż komfort, z którego wypadałaby skorzystać.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Guardiola ma dziewięćdziesiąt minut na oficjalne testy, sprawdzenie różnych schematów, danie szansy tym którzy nie grywali ostatnio często, a przemęczonym może dać odpocząć. Brzmi rozsądnie, zważywszy na fakt, że to dopiero 1/8 finału i mając awans na tacy, nie wypada kusić losu. W lidze angielskiej jadą ze wszystkimi równo. Poza wpadką w starciu z Tottenhamem rzadko schodzą poniżej pewnego poziomu. Wypadałoby ten trend utrzymać.
Co roku powtarza się to samo, Manchester City z Guardiolą na pokładzie ma wygrać Ligę Mistrzów. Pewnie sam Hiszpan nie spodziewał się, że aż tak się to odłoży w czasie. Po raz ostatni ten trener wygrał te rozgrywki 11 lat temu, pewnie już zapomniał, jak smakuje ten triumf. Może w tym roku sobie to odświeży?
Czy Sporting godnie pożegna się z Ligą Mistrzów?
Wszystko, co mogło się wymknąć spod kontroli Sportingowi, już się wymknęło w pierwszym meczu. Z tego właśnie powodu nie mają nic do stracenia. Mogą pobawić się ostatnimi sześcioma kwadransami w tej edycji Champions League. Wątpliwa przyjemność wychodzić na murawę po pięciobramkowej porażce, ale rany też trzeba umieć wylizać. Ruben Amorim zapewnia, że wystawi najlepszą jedenastkę, która jest w tym momencie zdolna do gry. Przekonamy się, czy nie rzuca słów na wiatr.
Za pierwszym razem nie byli w stanie się postawić potentatowi z Anglii. Pierwsza część spotkania stała pod znakiem wyciągania piłki z siatki przez Antonio Adana, w drugiej wpuścił już tylko jeden strzał. Nie byliśmy jednak świadkami huraganowych ataków ze strony Obywateli. Zamiast tego była skuteczna i precyzyjna egzekucja. Kibice Sportingu mimo wszystko postanowili zapewnić swoim ulubieńcom owacje na stojąco. Mogło ich boleć, że jeżeli jacyś Portugalczycy zagrali dobre spotkanie, to tylko ci z herbem Manchesteru City na koszulce, mimo to schowali dumę do kieszeni.
Przed rewanżem oczekiwania nie są i nie mogą być wysokie. Już samo losowanie uznano za pechowe (UEFA powtórzyła losowanie par 1/8 finału). Najpierw trafili na Juventus, czyli rywala w bliższym zasięgu (choć wciąż w dalekim). Za drugim razem wylosowali egzekucję.
Godnie się pożegnać z prestiżowymi rozgrywkami i skupić się na krajowym podwórku. To ich zadanie na teraz.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Od 40 fajek dziennie po Złotą Piłkę. Sceny z życia Andrija Szewczenki
- Najwięksi przegrani fazy grupowej Ligi Mistrzów
- 12 rzeczy o hiszpańskich drużynach w fazie grupowej tegorocznej Ligi Mistrzów
- Robert Lewandowski, czyli nowy „Mr. Champions League”
- Manchester City faworytem do zdobycia Ligi Mistrzów. To wreszcie sezon Guardioli?
Fot. Newspix