Reklama

Mistrzowie Europy 1992? To nasz zespół był najlepszy w historii!

redakcja

Autor:redakcja

01 czerwca 2018, 16:03 • 11 min czytania 3 komentarze

„Oryginalny skład mundialu” to cykl tekstów, który celebruje 40-lecie partnerstwa Coca-Coli z mistrzostwami świata. O swoich wspomnieniach związanych z mundialem opowiedzą polscy reprezentanci – ostatnio był to Janusz Kupcewicz, wcześniej Andrzej Iwan – oraz gwiazdy innych zespołów. Refleksje, anegdoty, przeżycia – to wszystko znajdziecie tutaj. Tym razem czas na pierwszą postać spoza granic naszego kraju – przepytaliśmy bowiem duńskiego łowcę goli Prebena Elkjaera Larsena.

Mistrzowie Europy 1992? To nasz zespół był najlepszy w historii!

Gdy w 2008 roku prestiżowy brytyjski magazyn „World Soccer” poprosił grono ekspertów, by wytypowali najznakomitsze zespoły w dziejach piłki nożnej, miejsce szesnaste – dość nieoczekiwanie – zajęła reprezentacja Danii z lat 80. minionego stulecia. Żadna z reprezentacji Argentyny, Hiszpanii, Niemiec, żaden zespół Manchesteru United, Liverpoolu czy Interu nie znalazł się wyżej. Wyjątkowość duńskiej kadry z lat 1980-1989 dostrzegli też dziennikarze „Guardiana”, tytułując zespół prowadzony przez ponad dekadę przez urodzonego we Wrocławiu niemieckiego trenera Seppa Piontka „jednym z najbardziej ekscytujących w historii futbolu”. Z jednej strony dlatego, że w obronie nie było żadnego parkowania autobusu, z drugiej – bo kumulacja talentów w formacjach ofensywnych była wręcz nieprzyzwoita. Allan Simonsen, Soren Lerby, Michael i Brian Laudrupowie, Frank Arnesen. A na szpicy – Preben Elkjaer Larsen, enfant terrible duńskiego futbolu.

– Uważam, że nasz zespół był piłkarsko, pod kątem talentu, najlepszym w historii Danii. Oczywiście, ten z 1992 zdobył w niesamowitych okolicznościach mistrzostwo Europy, a ktoś może powiedzieć, że przecież my niczego takiego nie osiągnęliśmy. Ale w latach 80. mieliśmy zawodników grających w najlepszych zespołach Europy. W Manchesterze United, Juventusie, Liverpoolu – mówi w rozmowie z Weszło Preben Elkjaer Larsen.

Duński strzelec wyborowy, piąty najlepszy snajper reprezentacji w historii, tłumaczy też, dlaczego zespół z lat 80. cieszył się taką popularnością wśród dziennikarzy i z jakiego powodu wspominają go ze szczególnym sentymentem.

– Gra w piłkę to jedno. Prezentowaliśmy futbol bardzo ofensywny, bardzo techniczny, bardzo szybki. Ale druga sprawa to zawodnicy. Niesamowicie inteligentni, bardzo chętni do rozmów z prasą. Mówiliśmy w wielu językach – jeśli przyjeżdżał dziennikarz z Hiszpanii albo z Ameryki Południowej, mógł rozmawiać z Arnesenem, Simonsenem. Większość z nas mówiła po niemiecku, po angielsku. Reporterzy przychodzili na nasze treningi, siadaliśmy z nimi na trawie, pod drzewem i rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi. Dziś jest to niemożliwe, musisz przebijać się przez rzecznika, ochronę. To czyniło z nas tak wyjątkową ekipę – świetna atmosfera, wielkie poczucie humoru i naprawdę atrakcyjny boiskowy styl.

Reklama

France v Denmark - European Championship 1984

Elkjaera Larsena media lubiły też z innego powodu. Nigdy nie gryzł się w język i – szczególnie w najmłodszych latach – miał bardzo swobodne podejście do swojego zawodu, dając im zawsze konkretną pożywkę. Do legendy przeszła już historia z trenerem z 1. FC Koeln Hennesem Weissweilerem, do którego pocztą pantoflową dotarła wiadomość, że dzień przed meczem Duńczyk był widziany w towarzystwie kobiety lekkich obyczajów, w dodatku ze szklanką whisky w dłoni. Następnego dnia napastnik postanowił wyjaśnić, jak to było naprawdę. Stwierdził, że nie pił whisky, tylko czystą wódkę i że robił to w towarzystwie dwóch, a nie tylko jednej towarzyszki.

Z kolei w książce „Danish Dynamite: the Story of Football’s Greatest Cult Team” możemy przeczytać, jak to selekcjoner Sepp Piontek postanowił nieco przystopować imprezowe zapędy swoich zawodników, których rytuałem stały się huczne balangi – niezależnie od wyniku. Za spóźnione zameldowanie się w hotelu trener kadry rozdawał kary pieniężne. Po jednym ze spotkań Elkjaer podszedł do Piontka, wręczył mu kilkaset koron i na odchodne rzucił: „wrócę jutro rano”.

– Miałem osiemnaście lat. Kiedy jesteś w tym wieku, lubisz poimprezować. Dla mnie to było normalne. Nie rozumiałem, że jestem profesjonalnym piłkarzem, że znalazłem się w naprawdę wielkim klubie. Myślałem, że mogę wyjść sobie w sobotnią noc, wypić, potańczyć, tak jak ludzie w moim wieku. Parę lat zajęło mi zrozumienie, że będąc zawodowcem w sumie tak żyć nie wypada.

O ile zerwanie z imprezowaniem przyszło z czasem – konkretnie w 21. roku życia, gdy Elkjaer Larsen wziął ślub z Nicole Marchand – o tyle z innym przyzwyczajeniem Duńczyk nie zerwał już do końca zawodowej kariery.

-Paliłem od szesnastego roku życia. W tamtych czasach wielu zawodników to robiło. Mój ojciec palił, moja matka paliła, to było dozwolone w pociągach, w samolotach, więc ja też nie widziałem w tym nic złego. Rzuciłem dopiero gdy przestałem grać w piłkę.

Reklama

Pytany, czy palenie nie wpływało negatywnie na jakość jego gry, Elkjaer Larsen odpowiada: – Wręcz przeciwnie. Pomagało mi to radzić sobie z presją. Paliłem przed ważnymi, mniej ważnymi meczami, przed treningami. Wypalałem dwadzieścia papierosów dziennie. Ale nie miałem z tego powodu jakichś trudności na treningach – może dlatego, że zasuwałem po dwie godziny dziennie, to organizm jakoś to znosił. Musiałem to tylko ukrywać przed trenerami, bo nie wszystkim się to podobało. Szczególnie Weissweilerowi, który uważał, że nie powinienem tego robić w tak młodym wieku.

Czy regularne puszczanie dymka przystopowało karierę Prebena Elkjaera Larsena? Owszem, z naprawdę potężną wtedy Kolonią pożegnał się po dziewięciu ligowych meczach, co sugerowałoby, że Weissweilerowi skończyła się cierpliwość dla piekielnie utalentowanego, acz niesfornego grajka. Ale trafił stamtąd do mocnej wówczas ligi belgijskiej, gdzie w Lokeren stworzył zabójczy duet z Włodzimierzem Lubańskim. Duet, który zmienił się w trio, gdy w 1980 roku w Belgii zameldował się również Grzegorz Lato.

– Miałem ogromne szczęście poznać Lubańskiego. Czasami ono jest potrzebne, by trafić na piłkarzy, od których możesz nauczyć się tak wiele, jak ja od niego. Miał na mnie świetny wpływ. Patrzyłem z uznaniem, jak trenował, jak zachowywał się na boisku. Do dziś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Kiedy wspominam najlepszych zawodników z jakimi, albo przeciw jakim grałem w latach 70. i 80. on jest jednym z tych zdecydowanie najwybitniejszych. Myślę, że on też mógłby powiedzieć, że miał szczęście grać ze mną, bo obrońcy musieli i mnie mieć na uwadze, przez co często Włodek miał nieco więcej wolnego miejsca.

5n8mxv6

Meldując się w Belgii Larsen zadbał o to, by gra w klubie nie wykluczała go z reprezentacji. Miał szczęście, bo jeszcze kilkanaście lat wcześniej przenosiny z Danii do jakiegokolwiek innego kraju wiązały się z automatycznym zakazem gry w kadrze narodowej – Duńczykom nie w smak było bowiem, że z racji amatorskiego charakteru klubów co lepsi piłkarze mogli odchodzić za darmo. Snajper był jednak… „Szefem z Lokeren”.

– Dostałem taki przydomek, bo miałem w kontrakcie zapis, że mogę w każdej chwili wyjechać na mecz reprezentacji. W tamtych czasach nie było tak, że gdy dostawałeś powołanie, jechałeś na kadrę. Klub musiał się na to zgodzić, musiałeś mieć to w umowie. Kiedy trener Piontek się o tym dowiedział, stwierdził: „skoro masz taki zapis, musisz chyba być w tym Lokeren jakimś szefem”. No i tak zostało.

A reprezentacja zdecydowanie potrafiła czerpać pełnymi garściami z faktu, że na jej szpicy gra piłkarz tak utalentowany. Jej sukcesy przyćmiło oczywiście wspomniane mistrzostwo Europy z 1992 roku, ale lata 80. były dla duńskiego futbolu absolutnie przełomowe. To wtedy dokonały się największe przemiany, a biało-czerwone koszulki zakładali zawodnicy o niesamowitej sumie talentu. Wtedy też przyszła druga w historii kwalifikacja na mistrzostwa Europy. Zakończone dopiero na półfinale z Hiszpanią.

– Pamiętam cały turniej, jakby to wszystko działo się wczoraj. Pamiętam, jak świetnie graliśmy w drodze do półfinału i pamiętam, jak zmarnowałem ostatniego karnego w meczu z Hiszpanią. To fatalne uczucie, ale wiesz co? Jeśli podejdziesz do karnego, podejmujesz ryzyko, że nie strzelisz. Nie podchodząc, nie możesz nie trafić. Ja wziąłem na siebie odpowiedzialność, od której inni uciekali.

Gdy dopytuję, czy w tamtym półfinale byli zawodnicy, którzy wprost zadeklarowali, że nie podejdą do ustawionej na jedenastym metrze piłki, Elkjaer Larsen odpowiada od razu: – No jasne! Trener miał problem z wytypowaniem piątki, tak wielu z nas nie chciało ryzykować!

Mimo odpadnięcia przed meczem o złoto, to właśnie na Euro 1984, pierwszym wielkim turnieju Duńczyków w historii, świat poznał moc ekipy prowadzonej przez Seppa Piontka. A wysłannicy Hellas Verona zobaczyli na własne oczy, na co stać Prebena Elkjaera Larsena. I zapragnęli, by ten zestaw umiejętności cieszył kibiców we Włoszech.

– Mam wrażenie, że przed Euro oni nie wiedzieli nawet o moim istnieniu. Musiało im się w takim razie spodobać to, co zobaczyli we Francji.

Już rok później los oddał Elkjaerowi to, co odebrał w półfinale mistrzostw Europy. Szansę na wielkie, znaczące trofeum. Hellas Verona zadziwił bowiem piłkarską Italię, sięgając po jedyne scudetto.

– Życie daje, życie zabiera – śmieje się Duńczyk. – To była wielka niespodzianka, że właśnie nam udało się zdobyć mistrzostwo. Choć nie porównywałbym tego na przykład do tytułu wywalczonego przez Leicester dwa lata temu. Jeśli chodzi o Lisy, wszyscy myśleli, że spadną do Championship. O Veronie nikt tak nie myślał – to był klub z top 5, może top 6 ligi. Oczywiście była to niespodzianka, ale nie taka jak Leicester. To, co zrobili oni, było szalone.

Właśnie we Włoszech Elkjaer zdobył jednego z najczęściej wspominanych po dziś dzień goli – po rajdzie od połowy boiska z Juventusem.

– Do dziś ludzie pamiętają tamtą bramkę, wymieniają ją wśród najbardziej słynnych w historii ligi. A już na pewno w historii Verony. Tam drużyna z sezonu 1984/85 cieszy się nadal ogromną sławą.

Na kadrę Elkjaer przyjeżdżał więc już jako mistrz Włoch, jako gwiazda Serie A. A jednak dla niektórych okazał się… anonimowy. Tak wspomina jedno z największych zwycięstw tamtej drużyny, porównywalne z naszym 1:1 na Wembley, a więc 4:2 z ZSRR z 1985 roku.

– Podobno trener Związku Radzieckiego bardzo się ucieszył, gdy dostał kartkę ze składami, bo okazało się, że w ataku Michaelowi Laudrupowi nie partneruję ja, Preben Larsen, tylko jakiś anonimowy Elkjaer. Wszystko przez to, że mam podwójne nazwisko. W Belgii byłem Prebenem Larsenem, w Danii zaś Prebenem Elkjaerem. Ale myślę, że jego zawodnicy szybko zorientowali się, z kim mają do czynienia.

Niewątpliwie. W tamtym starciu Preben Elkjaer Larsen zdobył dwie bramki, dwie kolejne dołożył jego ulubiony boiskowy partner, Michael Laudrup.

– Rozumieliśmy się bez słów. Trener Sepp Piontek grał jednym napastnikiem, mną, a Laudrup poruszał się za moimi plecami. Ja byłem tym bardziej fizycznym, on – finezyjnym. Miał dużą dowolność, mógł schodzić na lewo, na prawo, atakować ze środka. To ja przyjmowałem na ciało wszystkie ataki obrońców, wszystkie wślizgi, żeby zrobić mu miejsce. A on odwdzięczał się doskonałymi podaniami – wspomina. – Myślę, że tylko z Lubańskim nawiązałem podobną nić porozumienia do tej, jaką miałem z Michaelem. 

France v Denmark - European Championship 1984Preben Elkjaer Larsen z piłką, Michael Laudrup z tyłu przypatruje się dryblingowi kolegi

O tym na własnej skórze mogli się przekonać kolejni rywale na mundialu, na który Duńczycy awansowali z pierwszego miejsca w naprawdę wymagającej grupie eliminacyjnej – z Norwegami, Irlandczykami, Szwajcarami i ZSRR. Podczas mistrzostw świata w 1986 roku – jedynych, na jakich było dane zagrać Elkjaerowi Larsenowi – napastnik rozegrał prawdopodobnie najlepsze spotkanie w całej swojej karierze. No bo w końcu codziennie nie strzela się hat-tricka w spotkaniu takiej rangi, w dodatku grając przeciwko Urugwajowi – dwukrotnym mistrzom globu i wtedy aktualnym czempionom Ameryki Południowej.

– Dostali czerwoną kartkę w pierwszej połowie, co bardzo nam pomogło. To, co im zrobiliśmy, nie było przyjemne, ale jak mógłbym tego żałować?! – śmieje się kat urusów.

Swój rewelacyjny występ Elkjaer Larsen uczcił w ulubiony sposób. Żaden wypalony papieros w jego życiu nie miał tak fantastycznego smaku, jak ten wypalony po 6:1 z Urugwajem.

– Nie musiałem się z nim ukrywać. Kiedy strzelasz hat-tricka na mistrzostwach świata, nie musisz kryć się z papierosem.

Gdy parę dni później Duńczycy ograli także wicemistrzów świata, a więc Republikę Federalną Niemiec i skończyli zmagania w grupie z kompletem punktów, natychmiast stali się głównymi faworytami do końcowego triumfu. Nie kalkulowali, że w razie porażki zagrają z Marokiem, a wygrywając wpadają na tak źle wspominaną Hiszpanię.

Zrzut ekranu 2018-05-29 o 08.58.06

A Hiszpanie znów okazali się przeszkodą nie do przejścia, nie tylko pokonując, ale wręcz gromiąc Duńczyków i zadziwiając przy tym cały piłkarski świat. Nikt nie spodziewał się, że ekipa, która ograła 6:1 Urugwaj i 2:0 RFN, może wylecieć z turnieju już w 1/8 finału. Nie po 1:5.

– Co się stało? To się stało, że byliśmy niedoświadczeni. Wyszliśmy na prowadzenie, które szybko straciliśmy, dostaliśmy drugiego gola i straciliśmy głowę. Wszyscy zaczęli atakować, każdy chciał iść do przodu, jak najszybciej wyrównać, co było wielkim błędem. Hiszpanie byli zbyt dobrzy tego dnia, żeby z tego nie skorzystać – mówi Elkjaer Larsen. Irytuje się nieco, gdy sugeruję, że może trzeba było odpuścić mecz z RFN i wpaść na Maroko. – A skąd wiesz, że pokonalibyśmy Maroko? Zawsze graliśmy po to, żeby wygrywać. Nie mam pojęcia, jak grać, żeby przegrać. Nigdy nie wyszedłem na boisko z takim nastawieniem.

Cztery bramki zdobył w meczu Dania – Hiszpania przyszły wicekról strzelców Emilio Butragueño, pozostałą – jeden z najtwardszych obrońców, przeciwko jakiemu Elkjaerowi przyszło grać w całej jego piłkarskiej karierze. Andoni Goikoetxea.

– Rzeźnik z Bilbao… Na pewno znacznie gorzej niż ja wspomina go Diego Armando Maradona, któremu złamał nogę. Ale w moich czasach obrońcom było wolno znacznie więcej, piłka nożna była bardzo twardym sportem. Nie było tak wielu kamer, więc bandytom brutalne faule często uchodziły na sucho – wspomina Elkjaer Larsen. Pytam, jak unikał połamania nóg i powykręcania kostek. – Skakałem! Bardzo dużo skakałem! Trzeba było mieć oczy dookoła głowy, być czujnym i podskakiwać w odpowiednim momencie. Nie powiem, używałem też często łokci, żeby walczyć z obrońcami. Paru pewnie na długo pozostawały po nich pamiątki!

A jaka jest najcenniejsza pamiątka z kariery Elkjaera Larsena, rozpoczętej jeszcze w amatorskiej lidze duńskiej, która zaprowadziła go do wicemistrzostwa silnej ligi belgijskiej, niespodziewanego scudetto, a także na finały mistrzostw świata w 1986 roku, podczas których więcej bramek zdobyli tylko Gary Lineker, Diego Maradona, Emilio Butragueño i Careca?

– Nie dostałem nigdy oferty z Realu Madryt, ale dostałem od Królewskich… telegram. Prezes osobiście pogratulował mi strzelenia hat-tricka z Urugwajem. Ale nie żałuję, że nigdy nie trafiłem do klubu o renomie Realu czy Juventusu. Pomyśl – gdybym trafił do Juventusu zamiast do Verony, nie zostałbym przecież mistrzem Włoch, tylko byłbym w tamtym sezonie piąty. Już nie tak fajnie, co?

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

***

Weź udział w loterii i sprzedaży premiowej Coca-Cola i wygraj wyjazd dla 2 osób na finał Mundialu w Rosji. Losowanie już 14 czerwca. Dodatkowo do zgarnięcia jest także 100 000 piłek z logo Coca-Colamiliony puszek Coca-Cola Zero Cukru.

cola

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

3 komentarze

Loading...