Łatwo powiedzieć, że w swoim pierwszym przejeździe slalomu giganta Maryna Gąsienica-Daniel powinna była zaryzykować. Że gdyby pojechała bardziej agresywnie, być może wywalczyłaby pierwszy olimpijski krążek w historii polskiego narciarstwa alpejskiego. Ale my nie mamy zamiaru krytykować Polki, która w ostatecznym rozrachunku zajęła ósme miejsce, co i tak jest dobrym wynikiem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, jak słabe warunki do uprawiania tego sportu posiadają polscy zawodnicy. Ale Maryna ma szansę zostać motorem napędowym tej dyscypliny. A kiedy dodamy do tego, że dwie pozostałe Polki – Magdalena Łuczak i Zuzanna Czapska – ukończyły zawody w trzydziestce, to mamy nadzieję, że przyszłość tego sportu nad Wisłą rysuje się w nieco bardziej kolorowych barwach, niż do tej pory.
PERWSZY ZJAZD NA ROZPOZNANIE
Rywalizacja w slalomie gigancie składa się z dwóch przejazdów. Pierwszy z nich miał miejsce o 2:30 polskiego czasu, natomiast drugi rozpoczynał się nieco ponad cztery godziny później. Sportowcy określali trasę w Yanqing jako specyficzną. Jak na warunki konkurencji, stok był stromy i szybki, wręcz sprinterski. Ponadto, na chińskich stokach znajduje się wyłącznie sztuczny śnieg. Jego wierzchnia warstwa była bardziej sypka, przez co narta gorzej trzymała się podłoża. Z tego względu serwismeni reprezentacji mieli na miejscu masę pracy, by odpowiednio przygotować narty zawodników.
W takich warunkach bardzo łatwo popełnić błąd. Przekonywały się o tym nawet najlepsze zawodniczki. Amerykanka Mikaela Shiffrin cztery lata temu w Pjongczangu wywalczyła w gigancie złoty medal olimpijski. Ponadto jest wielokrotną mistrzynią świata i obecną liderką klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Z kolei Marta Bassino w zeszłej edycji Pucharu Świata zdobyła w tej konkurencji Małą Kryształową Kulę. To były kandydatki nie tylko do podium, co wręcz do olimpijskiego złota. Ale obydwie zaliczyły upadek na tej samej bramce i nie ukończyły swojego startu!
Z tego względu po części trudno dziwić się taktyce, którą przyjęła Maryna Gąsienica-Daniel. Polka w pierwszym przejeździe absolutnie nie ryzykowała i jechała bardzo asekuracyjnie. Zupełnie jak nie ona, gdyż nasza najlepsza narciarka alpejska zwykle bardzo agresywnie pokonuje kolejne bramki. Taki przejazd dał jej jedenastą pozycję. Do prowadzącej Sary Hector traciła 1.68 sekundy. Trzecia Federica Brignone była szybsza o 1.26 sekundy.
– Mam nadzieję, że na górne i dolne odcinki lepiej dopasujemy się ze sprzętem i będę mogła zaatakować – mówiła Polka po swojej premierowej próbie przed kamerami Eurosportu – Na trasie jest bardziej ślisko, niż wszyscy się tego spodziewali. Śnieg troszkę ucieka spod narty. Ważne jest, żeby jechać czysto i otrzymywać odpowiedź od narty. Mi nie udało się tak robić – narta czasami ząbkowała.
Wspomniane ząbkowanie narty oznacza nic innego jak to, że nie trzyma się ona podłoża. Ale czy to znaczy, że już po pierwszym przejeździe nie mieliśmy co liczyć na medal? Powiemy w ten sposób: o krążek było bardzo trudno. W drugim przejeździe należało upatrywać szans bardziej pod kątem nastawienia psychologicznego. Maryna, chcąc walczyć o medal w swojej ulubionej konkurencji, nie miała już nic do stracenia. Po dokonaniu odpowiednich korekt w sprzęcie, mogła wyjechać na trasę z czystą głową. A później liczyć na błędy rywalek.
MARYNA ZARYZYKOWAŁA
Kiedy Gąsienica-Daniel stanęła w bramce startowej, pierwsze miejsce okupowała Thea Louise Stjernesund, której łączny czas z dwóch przejazdów wynosił 1.56.89. Polka zaczęła świetnie i tak, jak wszyscy się tego spodziewaliśmy. Ryzykowała i starała się jechać agresywnie. Na pierwszym punkcie pomiarowym zegar wskazał 0.15 sekundy przewagi nad Norweżką. Niestety, kluczowy okazał się drugi sektor trasy. Jest on bardziej płaski, ale za to posiada kilka podchwytliwych zakrętów, które mogły spowodować wytracenie prędkości.
Na jednym z nich Maryna popełniła błąd i przez chwilę musiała walczyć o utrzymanie się na nartach. Cóż, to była naturalna konsekwencja obranej taktyki. Ryzykujesz albo statystujesz. Polka wybrała pierwszą opcję i choć ostatecznie nie wyprzedziła Stjernesund, to i tak zakończyła z niezłym czasem. Sumaryczny wynik z dwóch przejazdów – 1.57.11 – dawał jej drugie miejsce. Polka uzyskała czwarty najlepszy czas drugiego przejazdu i ostatecznie ukończyła rywalizację na ósmym miejscu.
Oczywiście, można teraz zastanawiać się co by było, gdyby Gąsienica-Daniel jednak zaryzykowała w pierwszej próbie, bo roszady w czołówce olimpijskich zawodów były naprawdę spore. Na wymagającej trasie myliły się również rywalki bardziej utytułowane i będące po pierwszej próbie wyżej od Maryny. Tessa Worley w ogóle nie ukończyła drugiej próby. Podobnie jak Nina O’Brien, która zaliczyła koszmarnie wyglądającą kraksę. Amerykanka wręcz staranowała ostatnią bramkę i stok opuściła na noszach.
Jednak musimy stanąć w obronie Gąsienicy-Daniel. Łatwo jest wygłosić teorię, że powinna postawić wszystko na jedną kartę. Że gdyby nie podeszła do pierwszego startu tak zachowawczo, mogłaby wrócić do Pekinu z medalem. Ale pamiętajmy o tym, jak ryzykowną dyscypliną sportu jest narciarstwo alpejskie. W szczególności na takiej trasie jeden błąd potrafi przekreślić szanse na dobry rezultat, ale też doprowadzić do strasznej kontuzji. Tymczasem ósme miejsce to naprawdę konkretny wynik. Najlepsza pozycja polskiego narciarstwa alpejskiego od czasów występu Andrzeja Bachledy, który podczas igrzysk olimpijskich w Nagano (1998 rok) zajął piątą pozycję w kombinacji.
Jeżeli chodzi o najważniejsze rozstrzygnięcia, w slalomie gigancie kobiet mistrzynią olimpijską została Sara Hector, która obroniła przewagę ze świetnego pierwszego przejazdu. Srebrny medal zgarnęła Federica Brignone. Mieliśmy też analogię do wczorajszego konkursu skoków narciarskich mężczyzn. Po pierwszej próbie Szwajcarka Lara Gut-Behrami zajmowała ósmą pozycję. Ale w drugim przejeździe zaprezentowała się genialnie. Czas 57.34 ostatecznie był najlepszym, jaki którakolwiek zawodniczka osiągnęła w dzisiejszym konkursie. Dzięki temu z ósmej pozycji Gut-Behrami awansowała na najniższy stopień podium. Zupełnie jak wczoraj Dawid Kubacki.
W zawodach udział wzięły też dwie inne reprezentantki Polski. Magdalena Łuczak ukończyła zmagania w slalomie gigancie na dwudziestej szóstej pozycji, a Zuzanna Czapska zajęła trzydzieste miejsce. I to również jest dobrym wynikiem, bo chyba niewielu kibiców w Polsce spodziewało się, że wszystkie startujące Polki ukończą zawody w czołowej trzydziestce. Niestety, z powodu kontuzji kolana odniesionej na treningu, w zmaganiach nie wzięła udziału Hanna Zięba. Szkoda, bo zaledwie szesnastoletnia narciarka jest najmłodszym reprezentantem Polski na igrzyskach. Gdybyśmy dziś zobaczyli ją na stoku, stałaby się najmłodszą zawodniczką w historii, której dane było reprezentować nasz kraj na zimowych igrzyskach olimpijskich.
Fot. Newspix
Czytaj także: