Reklama

Hubert “Error” Hurkacz odpada z Australian Open

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

19 stycznia 2022, 11:21 • 6 min czytania 11 komentarzy

Na wstępie oddajmy Adrianowi Mannarino szacunek – grał naprawdę nieźle, jego ergonomia ruchów oraz umiejętność dostosowania się do rywala robiły wrażenie. Ale nie róbmy z niego tenisowego giganta, który nagle objawił się światu i pech chciał, że nastąpiło to akurat w meczu z Hubertem Hurkaczem. Dziś Polak był tragiczny na forehandzie i zawodził go własny serwis. A przez liczbę popełnionych błędów – zarówno w tym, jak i poprzednim spotkaniu – nie zdziwilibyśmy się, gdyby kibice w Melbourne nadali mu pseudonim “Error”. Tym sposobem, po słabym meczu, przegranym 0:3 w setach, Hurkacz zakończył swój udział w Australian Open.

Hubert “Error” Hurkacz odpada z Australian Open

W pierwszej rundzie wielkoszlemowego turnieju w Melbourne Hurkacz pokonał Białorusina Jegora Gerasimowa. Chociaż jego rywal był sklasyfikowany na 106. miejscu w rankingu ATP, to sam mecz bynajmniej nie był spacerkiem dla Polaka. Do wygranej potrzebował czterech setów i dwóch tiebreaków (6:2, 7:6, 6:7, 6:3). Hubert na przestrzeni całego spotkania nie ustrzegł się błędów – tych niewymuszonych miał aż 65, o 11 więcej od Białorusina. Ale z drugiej strony zaserwował również 16 asów serwisowych. Zatem po pierwszym spotkaniu trener Craig Boynton mógł wytknąć swojemu podopiecznemu sporo mankamentów w grze. Jednak Hubi jest tenisistą na tyle dobrym, że powinien radzić sobie z przeciętnymi zawodnikami.  Nawet wtedy, kiedy nie wszystko na korcie wychodzi mu tak, jak sam sobie to zaplanował.

I właśnie tego rodzaju przeciwnika spotkał w drugiej rundzie turnieju rozgrywanego na kortach w Melbourne. Francuz Adrian Mannarino jest solidnym graczem, ale nic ponad to. Owszem, potrafił czasami zaskoczyć faworyzowanych przeciwników. W poprzednim roku dwukrotnie pokonał zawodników z pierwszej dziesiątki rankingu ATP – byli to Dominic Thiem oraz Andriej Rublow. Z Rosjaninem zwyciężył podczas Kremlin Cup, czyli turnieju rozgrywanego w Moskwie. W samym Australian Open najdalej dochodził do trzeciej rundy zawodów, co miało miejsce dwukrotnie – w 2018 i 2021 roku – jednak warto skupić się na występie sprzed czterech lat. Wówczas w pierwszej rundzie pokonał Matteo Berrettiniego – tego samego, który w półfinale ubiegłorocznego Wimbledonu rozprawił się z Hurkaczem. Oczywiście w ciągu czterech lat Włoch znacznie poprawił swoje umiejętności, jednak zwycięstwo z takim rywalem mówiło o Francuzie tyle, że wyłącznie mocny serwis mógł na niego nie wystarczyć.

W meczu z Polakiem Mannarino walczył o wyrównanie swojego najlepszego rezultatu w Melbourne. Zdecydowanym faworytem spotkania był nasz rodak. Dodajmy, że obaj tenisiści już raz spotkali się na korcie. Miało to miejsce w ubiegłym roku w Rotterdamie, gdzie Polak zwyciężył 2:0 w setach. W Holandii drugi set był o tyle ciekawy, że Mannarino wygrywał w nim już 4:1 w gemach, ale ostatecznie przegrał 6:7.

Reklama

Warunki fizyczne i mocny serwis to nie wszystko

Na papierze praktycznie każdy aspekt tenisowego rzemiosła przemawiał za Hurkaczem. Oczywiście, Francuz to o tyle niewygodny przeciwnik, że jest leworęczny. Z takimi zawodnikami siłą rzeczy gra się rzadziej, przez co są bardziej nieprzewidywalni. Ponadto jest zawodnikiem sprytnym, potrafiącym zmylić przeciwnika swoim zagraniem. Jednak nikogo nie oświecimy stwierdzeniem, że we współczesnym tenisie zawodnicy którzy nie dysponują odpowiednimi cechami fizycznymi, nie mają czego szukać na najwyższym poziomie. A w tej kwestii pomiędzy oboma tenisistami występowała przepaść. Weźmy pod uwagę chociażby prędkość zagrania piłki na własnym serwisie.

Te Huberta – niemalże dwumetrowego chłopa – regularnie przekraczały dwieście kilometrów na godzinę. W przypadku Mannarino o mocnym podaniu mogliśmy mówić, kiedy piłka przekraczała sto osiemdziesiąt kilometrów. Rzecz w tym, że jak wspomnieliśmy, zaledwie mocny serwis to za mało na Mannarino. A Polak – podobnie jak w pierwszym meczu tegorocznego turnieju – nie ustrzegł się wielu błędów.

Jasne, Francuz prezentował ciekawy styl. Przy wielu zagraniach do samego końca starał się zwodzić rywala. Pomimo że w trakcie kariery nie zasłynął jako wybitny deblista, nie bał się podchodzić bliżej siatki. Hubi nawet przy własnym podaniu był zaskakiwany nie tylko kierunkiem returnu zagrywanego przez Francuza, ale również stopniem jego agresji. A ten był różny. Mannarino za jednym razem zwalniał grę, by następnej wymianie zupełnie zmienić styl, starając się zdobyć punkty już w pierwszych piłkach.

Jakże symboliczny był gem przy stanie 3:3, który Polak rozpoczął tragicznie, przegrywając już 0:40. Wtedy Hurkacz powrócił do gry dzięki dobremu serwisowi. A gdy wygrał długą wymianę składającą się z 35 piłek wydawało się, że obroni własne podanie. Tymczasem zawiódł go forehand – element, który przez cały mecz najbardziej kulał w jego grze – i tym sposobem nasz rodak został przełamany. Francuz dowiózł przewagę wygranego breaka i dość niespodziewanie zwyciężył 6:4 w secie. A w poczynaniach Hubiego widać było coraz więcej nerwów.

Powtórka z Rotterdamu? Nie tym razem

Reklama

Drugi set rozpoczął się dla Polaka najgorzej, jak tylko mógł. Polak kolejny raz został przełamany. Najefektowniejszymi “zagraniami” Hubiego było wykłócanie się z sędzią, gdy stracił wydawałoby się pewne punkty po własnym, prostym błędzie, oraz rzucenie rakietą o kort w przypływie złości. Niewiele było rzeczy, za które można było pochwalić Hurkacza w tym momencie spotkania.

Polak był totalnie zagubiony w swojej grze. Tak jakby nie za bardzo wiedział, jaką taktykę obrać w meczu z nieprzewidywalnym Francuzem. Mijał drugi set, a Hubert wciąż nie potrafił rozszyfrować rywala. A to decydował się na dziwną zmianę zagrania własnego podania, kiedy posyłał lżejsze piłki, ale starał się skończyć łatwiejsze pierwsze zagrania zwrotne. A to za chwilę wracał do pierwotnego stylu posyłania atomowych uderzeń. Szkoda tylko, że wiele z nich było niecelnych. A kiedy do tego wszystkiego doszły podwójne błędy na serwisie, sytuacja Polaka zrobiła się dramatyczna. Kibicom polskiego tenisa pozostało myślenie życzeniowe. Że może trzydziestotrzyletni Francuz pęknie, albo choć trochę się rozluźni. Tak jak w Rotterdamie, kiedy w drugim secie wygrywał 4:1, ale wypuścił partię z rąk.

Oddajmy Mannarino szacunek. Grał naprawdę dobrze, był nieprzewidywalny i co ważne w kontekście dalszych wydarzeń na korcie, świetnie dysponował swoimi siłami. Ale litości – nie róbmy z niego uśpionego giganta tenisa, który nagle objawił się światu i akurat, na nieszczęście polskich kibiców, nastąpiło to w meczu z Polakiem.

Jak Hurkacz mógł wygrać dzisiejszy mecz, skoro już na początku trzeciego seta dobił do trzydziestu niewymuszonych błędów? Na jaki wynik liczył, jeżeli w kliku gemach na returnie wygrywał 30-40:0, a ostatecznie nie zdołał przełamać rywala? Kiedy wyrzucił Mannarino w róg linii i miał do dyspozycji praktycznie cały wolny kort, ale zagrał piłkę w aut? Albo gdy po prostu nie docenił zapasu sił Francuza i ponownie, mogąc zagrać praktycznie wszędzie, zdecydował się na łatwy skrót? Jakież było jego zaskoczenie, kiedy przeciwnik zdołał dobiec do piłki i zwyciężył w tej akcji. Jedno, jedyne przełamanie zdobyte w trzecim secie, było tylko kroplą radości w całym morzu frustracji, jaka płynęła z gry Polaka.

Łatwo straconych punktów było od groma i z tego względu Hurkacz przegrał dzisiejsze spotkanie całkowicie zasłużenie. Liczba niewymuszonych błędów w spotkaniu sięgnęła czterdziestu. Forehand był tragiczny. Do tego doszedł element nerwówki, kiedy mecz zaczął się nie układać. Własny serwis zawodził. Wszystkie z tych elementów złożyły się na obraz bezradnego Hurkacza, który wraz z trenerem Craigiem Boyntonem w najbliższych dniach będzie miał sporo pracy w kwestii poprawy swojej gry.

Hubert Hurkacz – Adrian Mannarino 0:3 (4:6, 2:6, 3:6)

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Tenis

Komentarze

11 komentarzy

Loading...