Trenerem jest od trzech dekad, a lista wywalczonych przez niego trofeów niespecjalnie imponuje. Triumf w Afrykańskiej Lidze Mistrzów, mistrzostwo Chorwacji, Puchar Francji… Niewiele, jak na tak potężny staż pracy. Mimo to Vahid Halilhodzić wciąż nie może narzekać na nudę, a na jego usługi nadal jest zapotrzebowanie. Na tegoroczny Puchar Narodów Afryki niespełna 70-letni szkoleniowiec przyjechał w roli selekcjonera reprezentacji Maroka i ma przed sobą jasny cel – wygrać turniej. “Lwy Atlasu” na mistrzostwo kontynentu czekają od 1976 roku, natomiast dla samego Halilhodzicia dotychczasowe występy w PNA stanowią pasmo bolesnych niepowodzeń.
– Akceptujemy status faworytów, bo mamy wielkie ambicje – przyznał Halilhodzić w rozmowie z “Le Monde”. – By osiągnąć sukces potrzebne jest nam odpowiednie przygotowanie mentalne i fizyczne. To będzie trudny bój. Musimy wziąć pod uwagę warunki pogodowe, wilgotność powietrza, wiele innych szczegółów. Podczas Pucharu Narodów Afryki nie zawsze triumfują zespoły najmocniejsze piłkarsko. A trafiliśmy do trudnej grupy.
To fakt, reprezentacja Maroka wylądowała w grupie C razem z Ghaną, Gabonem i Komorami. Udało jej się jednak otworzyć turniej zwycięstwem. Sofiane Boufal zapewnił Marokańczykom skromną, jednobramkową wygraną nad Ghańczykami.
Maroko 1:0 Ghana (Puchar Narodów Afryki 2021)
To niezwykle cenny rezultat. Również dlatego, że opinia publiczna w Maroku – zwłaszcza na początku 2021 roku – nie była do końca zadowolona z występów podopiecznych Halilhodzicia i ewentualna wpadka na starcie mistrzostw mogła popsuć atmosferę wokół kadry, a to często bywa zabójcze dla ekip z Afryki. Trzeba bowiem zaznaczyć, że Bośniak dysponuje gwiazdorskim składem. Do Kamerunu zabrał tylko czterech zawodników, którzy na co dzień nie występują w europejskich klubach. Wśród powołanych znaleźli się przedstawiciele ligi hiszpańskiej (na przykład Youssef En-Nesyri), angielskiej (np. Romain Saïss), włoskiej (Sofyan Amrabat), francuskiej (np. Achraf Hakimi), niemieckiej (Aymen Barkok), holenderskiej (np. Zakaria Aboukhlal) czy belgijskiej (np. Selim Amallah). To jest naprawdę kawał kapeli. Może bez wiodącej mega-gwiazdy pokroju Mohameda Salaha, Sadio Mane czy Riyada Mahreza, ale z całym mnóstwem świetnych graczy.
Nie bez kozery “Lwy Atlasu” mają tak wielki apetyt na złote medale.
Halilhodzić kontra Ziyech (i nie tylko)
A byłoby jeszcze lepiej, gdyby udział w imprezie wziął Hakim Ziyech. Jednak piłkarz Chelsea straszliwie podpadł selekcjonerowi. Na początku czerwca ubiegłego roku Halilhodzić wprost oskarżył go o symulowanie kontuzji, by nie wejść na boisko w podstawowym składzie na towarzyski mecz z Ghaną. Ostatecznie ofensywny pomocnik został wprowadzony do gry w przerwie i miał nawet udział w akcji bramkowej, a potem rozegrał przeszło 70 minut w towarzyskim starciu z Burkina Faso, ale to by było na tyle. Kolejnych powołań na zgrupowania drużyny narodowej Ziyech już nie dostał. A pamiętajmy, że urodzony w Holandii 29-latek z premedytacją zrezygnował z gry dla “Pomarańczowych”, by reprezentować barwy Maroka. Marco van Basten nazwał go wtedy “durnym dzieciakiem”.
– Spójrz na takich świetnych piłkarzy jak Adam Maher i Anwar El Ghazi. Zagrali w kadrze Holandii, później z nich zrezygnowano i teraz nie mogą już grać dla Maroka – zauważył wówczas Ziyech. – Czułem coraz mocniej, że to Maroko będzie odpowiednim wyborem.
Ironia losu. Teraz to w Maroku zrezygnowano z 40-krotnego reprezentanta kraju. – Po raz pierwszy mój podopieczny do tego stopnia mnie rozczarował – grzmiał Halilhodzić. – Nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło, by gracz unikał występu pod pretekstem kontuzji. Nawet w spotkaniu towarzyskim. Przed meczem nasz sztab medyczny wielokrotnie go przebadał i werdykt był jasny: może grać. Potem Hakim odmówił rozgrzewki w przerwie. Nie możesz oszukiwać swojej reprezentacji. Albo jesteś tu dla niej na sto procent, albo nie przyjeżdżaj wcale. Nie chodzi tylko o mecz z Ghaną. Jego postawa na całym zgrupowaniu była nieakceptowalna. Lider drużyny narodowej powinien być wzorem dla reszty piłkarzy. Hakim przyjechał spóźniony, odmawiał pracy. Nikt nie będzie ważniejszy od zespołu.
Hakim Ziyech
Jesienią Ziyech nie wystąpił w ani jednym meczu eliminacji do mistrzostw świata w Katarze (Maroko odniosło sześć zwycięstw w sześciu spotkaniach) ani nie pojechał z reprezentacją na Puchar Narodów Arabskich (kadra poległa w ćwierćfinale). Marokańczyk ostro, choć krótko skomentował słowa selekcjonera na swój temat: – Następnym razem gdy się odezwiesz, powiedz prawdę. Halilhodzić ripostował w październiku: – Próbowaliśmy dojść z nim do porozumienia, ale w którymś momencie trzeba powiedzieć “stop”. To przykre, to marnotrawstwo, a przede wszystkim – to wielki wstyd.
Doświadczony selekcjoner kolejny raz w karierze pokazał, że nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Zresztą nie tylko Ziyechowi przypięto łatkę wielkiego nieobecnego na PNA. Od listopada 2020 roku na zgrupowania kadry nie jeżdżą Amine Harit z Olympique’u Marsylia oraz Noussair Mazraoui z Ajaksu Amsterdam. Tego pierwszego Halilhodzić po prostu nie ceni. – Widzieliście jego liczby w kadrze z ostatnich czterech lat? – warknął w stronę dziennikarzy, którzy dopytywali go o pomocnika Marsylii. Natomiast z Mazraouim trener ma podobny problem, jak z Ziyechem. – Powtarzam, w kadrze Maroka nie ma miejsca dla zawodników, którzy odmawiają rozegrania meczu i zasłaniają się wymyśloną kontuzją. Poza tym – na prawej obronie mam fenomen o nazwisku Achraf Hakimi.
Mazraoui pamięta sprawę inaczej. – Trener miał do mnie pretensje od początku zgrupowania. Podczas treningu kazał nam się nawadniać co pięć minut. Pominąłem jedną z przerw, bo nie byłem spragniony. Wtedy podszedł i kazał się napić. Grzecznie odmówiłem, a on się wściekł. Kapitan Romain Saiss usiłował uspokoić sytuację i podał mi butelkę wody, a ja wylałem ją na oczach trenera. Wówczas mnie skreślił – przyznał gracz Ajaksu w programie “Bij Andy in de auto”.
Pasmo konfliktów
Że z Halilhodzicia kawał nieustępliwego skurczybyka, wiadomo nie od dziś. Wystarczy spojrzeć na jego najświeższe trenerskie przygody. W 2015 roku szkoleniowiec zrezygnował z możliwości objęcia reprezentacji Bośni i Hercegowiny, ponieważ nie doszedł do porozumienia z działaczami krajowej federacji. Zamiast w ojczyźnie, wylądował w dalekiej Japonii. Gdzie nie do końca potrafił się odnaleźć. Japończycy, jak to oni, przyjęli przybysza ze sporym respektem dla jego dorobku, lecz sam Halilhodzić poruszał się po Kraju Kwitnącej Wiśni niczym słoń w składzie porcelany. Szybko zmarginalizował paru cenionych kadrowiczów, takich jak choćby Keisuke Honda czy Shinji Kagawa, natomiast promował graczy zupełnie nieoczywistych. Na przykład Hotaru Yamaguchiego wyciągniętego z drugoligowca.
Do tego doszły zadziwiające posunięcia taktyczne oraz kontrowersyjne wypowiedzi. W grudniu 2017 roku Japonia sromotnie (1:4) poległa w starciu z Koreą Południową podczas Pucharu Azji Wschodniej. Po meczu Halilhodzić wychwalał pod niebiosa występ odwiecznych rywali “Niebieskich Samurajów”, stawiając ich za wzór dla własnych podopiecznych. W japońskich mediach odebrano to jako zniewagę. Ostatecznie Bośniak wyleciał z posady na kilka tygodni przed mundialem w Rosji. Wszyscy mieli go już wówczas dość – kibice, dziennikarze, działacze, a przede wszystkim sami zawodnicy.
– Federacja potraktowała mnie jak śmiecia i po prostu wyrzuciła do kosza – pieklił się Halilhodzić. Wytoczył proces prezesowi japońskiej federacji, ponieważ uznał, iż zwolniono go nielegalnie. Zażądał przeprosin i… jednego jena zadośćuczynienia. 29 jenów to równowartość złotówki. – Vahidowi chodzi o honor, nie o pieniądze – tłumaczył prawnik trenera. – Kiedy w grę wchodzi mój honor, będę walczył. Ta sprawa tak się nie skończy. Chcę przeprosin i jednego jena. Pan prezes Tashima na pewno ma jena w kieszeni – odgrażał się Halilhodzić. Ale summa summarum sprawa zakończyła się ugodą zasugerowaną przez tokijski sąd.
Vahid Halilhodzić
Trener był rozpatrywany w gronie kandydatów na selekcjonera reprezentacji Egiptu, ale – w sumie dość niespodziewanie – powrócił do futbolu klubowego. W październiku 2018 roku objął FC Nantes, gdzie jeszcze w latach 80. zapracował na status legendy jako bramkostrzelny napastnik. Jego powrót na Stade de la Beaujoire przyjęto zatem ze sporą ekscytacją. A początek kadencji tylko rozbudził apetyty. W debiucie Bośniak wprawdzie przegrał z Girondins Bordeaux, ale zaraz potem jego podopieczni zanotowali serię fantastycznych zwycięstw. Między innymi 4:0 z Toulouse FC i 5:0 z Guingamp. Później “Kanarki” zauważalnie wyhamowały, lecz wiosną znów rozwinęły skrzydła i tym razem popisały się passą pięciu ligowych triumfów z rzędu. Oberwało się nawet Paris Saint-Germain.
Czy to umocniło pozycję trenera w klubie? Nie do końca.
Latem Halilhodzić głośno domagał się wzmocnień, lecz w kieszeni Waldemara Kity, właściciela Nantes, jeszcze głośniej zasyczał wąż. W sierpniu Bośniak stracił posadę po burzliwych rozmowach z właścicielem. – Odszedłem, bo nie zgadzałem się z polityką właściciela na wielu poziomach – oznajmił szkoleniowiec w rozmowie z “L’Equipe”. – Dzięki temu wciąż mogę chodzić z podniesionym czołem. Tak nie można rządzić klubem. To improwizacja i niekompetencja. Utworzyliśmy specjalną grupę transferową, pracowaliśmy ciężko z myślą o kolejnych sezonach. Chciałem pomóc, zbudować coś trwałego. Celowaliśmy w graczy, jakich ten zespół potrzebował. Obserwowałem piłkarzy z Ligue 2, spadkowiczów, piłkarzy z wygasającymi umowami. Miałem konkretne propozycje. A pewnego dnia usłyszałem po prostu: “dostaniesz tego, tego i tego”. Piłkarzy do klubu sprowadza człowiek z zewnątrz, agent. Ja tego nie akceptuję. Odchodzę rozczarowany, ponieważ spodziewałem się czegoś innego. To klub Kity, on inwestuje swoje pieniądze. Ale sportowo – to nie może tak wyglądać.
Kita ostro replikował: – Plucie do zupy, nie znoszę takich zagrywek. I nienawidzę kłamstwa. Halilhodzić był bezrobotny. Błagał, byśmy przyjęli go pod nasz dach. Jestem przyzwyczajony do różnych zachowań trenerów, ale on… Przede wszystkim odszedł sam, czyniąc nam mnóstwo kłopotów. Wykorzystał nas. Brakowało mu profesjonalizmu, czasami nie pojawiał się na treningach. Ale na spotkania z przedstawicielami federacji marokańskiej w Paryżu czasu mu nie brakowało.
Maroko po raz pierwszy
Faktycznie – już w sierpniu 2019 roku Halilhodzić został ogłoszony nowym selekcjonerem reprezentacji Maroka.
Nie była to jego pierwsza trenerska przygoda w tym kraju. Właściwie to właśnie tam Bośniak odniósł swój pierwszy znaczący sukces, choć akurat na arenie klubowej. W 1997 roku początkującego jeszcze wówczas szkoleniowca zatrudniła Raja Casablanca. Klub o sporych ambicjach i możliwościach w skali kontynentu. Dość powiedzieć, że gdy Halilhodzić lądował na Stade Mohammed V, stawiano przed nim cele dotyczące triumfów nie tylko na krajowej, ale i międzynarodowej arenie. A on spełnił pokładane w nim nadzieje – w 1997 roku powiódł drużynę do sukcesu w Afrykańskiej Lidze Mistrzów, w 1998 wygrał mistrzostwo kraju. Wyrobił sobie nazwisko – na francuskojęzycznym rynku stał się już nie tylko słynnym eks-napastnikiem, ale i ciekawym trenerem, któremu warto zaufać. Opłaciło się to na przykład działaczom Lille – w sezonie 1999/2000 Halilhodzić wprowadził zespół do francuskiej ekstraklasy, a już rok później do Ligi Mistrzów.
Bośniak uczynił z Lille najlepiej zorganizowany w defensywie zespół we Francji. – Na pierwszym treningu powiedziałem zawodnikom, że bronią jak panienki. Chciałem wywołać w nich gniew. Jeśli grasz dla mnie, musisz cierpieć. Jestem niezwykle wymagający. Ale najwięcej wymagam od siebie – mówił trener. Wiele się u niego zatem nie zmieniło. Pozostał tym samym eleganckim, wygadanym zamordystą, który przede wszystkim ceni sobie porządek w szatni. W takich warunkach działa mu się najlepiej. Dowiódł tego między innymi na ławce trenerskiej Paris Saint-Germain. W 2004 roku sięgnął z paryżanami po wicemistrzostwo i Puchar Francji, ale kilka miesięcy później, gdy drużyna mu się rozlazła z powodu wewnętrznych konfliktów, został zmuszony do opuszczenia Parku Książąt.
Szczególnie nie po drodze Halilhodzić miał z innym bałkańskim pyskaczem – Danijelem Ljuboją. Szkoleniowiec widział w Serbie partnera w linii ataku dla Paulety, ale na dłuższą metę ten związek nie miał racji bytu. Trener wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, Ljuboja chadzał własnymi ścieżkami.
Vahid Halilhodzić
Bośniaka ubodło również, gdy latem 2004 roku Fabrice Fiorese nieoczekiwanie przeforsował swój transfer do Olympique’u Marsylia. Ostatniego dnia okna transferowego o godzinie 23:45. – Wczoraj po powrocie do domu o pierwszej w nocy po prostu zwymiotowałem – skwitował Halilhodzić. Fiorese przedstawił jednak argumenty na swoją obronię. – Trener Vahid się zmienił. Był dla nas coraz bardziej wymagający, a coraz mniej oferował w zamian. Zmęczył mnie jego styl prowadzenia zespołu, miałem dość autorytarnych metod. Potrzebowałem zmiany środowiska i poinformowałem go o tym osobiście.
– W Paryżu musisz mieć odpowiednie umocowanie towarzyskie i medialne. Mnie za bardzo pochłaniała codzienna praca – ocenił po latach trener. – Kiedy zabroniłem dwóm dziennikarzom wstępu do ośrodka treningowego PSG, pojawiła się branżowa solidarność. Kampania: “zwolnić Vahida”. Tak działają media.
Wielką awanturą zakończyła się również przygoda Halilhodzicia z Dinamem Zagrzeb.
Bośniak w sezonie 2010/11 był na najlepszej drodze, by poprowadzić klub do dubletu na krajowym podwórku, lecz wyleciał z posady na dwie kolejki przed finiszem sezonu ligowego (już po przyklepaniu mistrzostwa) i zarazem na pięć dni przed pierwszym finałowym spotkaniem Pucharu Chorwacji. O co poszło tym razem? Według chorwackich mediów Zdravko Mamić, szara eminencja klubu i całego chorwackiego futbolu, wparował do szatni Dinama w przerwie spotkania z Interem Zaprešić i jął krytykować zawodników za ich postawę. Halilhodzić kazał mu się wynosić, co zaowocowało szarpaniną.
– Chłopcy się nieco rozluźnili. Mieli 19 punktów przewagi nad wiceliderem. Mimo to Zdravko wszedł do szatni i wyrzucił z siebie salwę obelg. Nie potrafił się opanować. W obecności drużyny powiedział, że to mój ostatni mecz i że nie muszę wychodzić na drugą połowę. Odparłem, żeby przestał mnie wyzywać i zaczął myśleć nad tym, co wygaduje. Potem udałem się do swojego biura, ale było zamknięte. Wróciłem więc na boisko, by towarzyszyć zespołowi podczas drugiej połowy. Wygraliśmy – relacjonował Halilhodzić w trakcie pożegnalnej konferencji prasowej. Ale dawne urazy chyba poszły w niepamięć, ponieważ w 2020 roku Mamić publicznie rozważał ponowne zatrudnienie Bośniaka w Zagrzebiu, a Vahid wcale nie powiedział “nie”.
Złamana deklaracja
W 2008 roku charyzmatyczny szkoleniowiec po dziesięciu latach rozbratu z Afryką postanowił jeszcze raz spróbować swoich sił na Czarnym Lądzie. Po raz pierwszy w karierze podjął się prowadzenia drużyny narodowej – padło na Wybrzeże Kości Słoniowej. Czyli kadrę naszpikowaną gwiazdami światowego futbolu. Didier Drogba, Yaya Toure, Kolo Toure, Salomon Kalou, Romaric, Didier Zokora, Emmanuel Eboue, Kader Keita, Bakari Kone… Długo można wymieniać graczy, którzy naprawdę sporo znaczyli w mocnych europejskich klubach. A w blokach startowych czekali już kolejni, choćby Gervinho czy Seydou Doumbia. Tutaj od Vahida nie wymagano przebudowy składu, nie stawiano przed nim długofalowych celów. Misje były dwie – zakwalifikować się na mundial i wygrać PNA.
To pierwsze zadanie Halilhodzić wykonał z łatwością. W swoim drugim meczu na stanowisku selekcjonera “Słoni” poległ w sparingu z Japonią, a potem jego drużyna była już niepokonana przez 23 kolejne spotkania, w tym 14 gier o punkty. Kłopot w tym, że niepowodzenie przyszło w najmniej spodziewanym momencie – 24 stycznia 2010 roku Wybrzeże Kości Słoniowej po okraszonym wielką dramaturgią starciu uległo Algierii w ćwierćfinale Pucharu Narodów Afryki.
Zamiast złotego medalu – rozczarowanie. Wyjątkowo gorzkie.
Wybrzeże Kości Słoniowej 2:3 Algieria (Puchar Narodów Afryki 2010)
Halilhodzić traktował ten mecz jako bolesny, ale tylko wypadek przy pracy. Innego zdania były jednak władze państwa. Polityczne naciski na prezesa piłkarskiej federacji sprawiły, że ten wbrew sobie pozbył się trenera na kilka miesięcy przed startem mistrzostw świata, na które Halilhodzić już ostrzył sobie zęby. – To coś strasznego wywalczyć awans do mundialu, a potem być pozbawionym możliwości poprowadzenia zespołu w finałach. To prezydent kraju kazał mnie zwolnić. Przyszedł prezes federacji i przepraszał w imieniu swoim, a także drużyny i narodu. Postanowiłem, że nie będę już więcej pracować w Afryce – opowiadał Vahid.
– Myślałem, by rzucić futbol – dodał dość dramatycznie. – Dla mnie praca dla Wybrzeża Kości Słoniowej wiązała się z całkowitym poświęceniem życia prywatnego. Nie zarabiam tutaj wielkich pieniędzy. Przez dwa lata zjechałem 160 tysięcy kilometrów, na dodatek dość dziwny. Im więcej się dowiaduję, tym lepiej rozumiem, dlaczego przegraliśmy z Algierią. Okazuje się na przykład, że trzech moich zawodników wyszło na boisko pomimo choroby. Żaden nie uznał za stosowne, by mnie o tym poinformować. Na dodatek paru graczy miało obiekcje co do gry z niektórymi z kolegów. To po części wyjaśnia, dlaczego w kuriozalnych okolicznościach straciliśmy dwa gole. Właściwie bez defensywy. No ale pewnych rzeczy dowiaduję się dopiero teraz. Moim współpracownicy ze sztabu są zniesmaczeni i przygnębieni. Zawodnicy dzwonią. Nie wiedzą, co się dzieje. Choć nie wszyscy. Niektórzy najwyraźniej grali na dwa fronty.
– Czuję się jak w PSG. Zdradzony przez ludzi, którym zaufałem. Wykręciłem najlepsze wyniki w najnowszej historii Wybrzeża Kości Słoniowej. W Paryżu było to samo – nikt się nie zbliżył do rezultatów osiąganych przeze mnie – grzmiał dalej na łamach abidjan.net. – Myślę, że zwyciężył interes polityczny. Uważam, że to obrzydliwe. Wiele osób zamarzyło sobie, by poprowadzić reprezentację podczas mistrzostw świata. Ja byłem dla nich przeszkodą.
Vahid Halilhodzić
Solenne postanowienie o unikaniu afrykańskich drużyn Halilhodzić złamał szybko, bo już w 2011 roku, ale tym razem postawił na północną część kontynentu. Objął reprezentację… Algierii – tę samą, która tak straszliwie napsuła mu krwi podczas PNA rok wcześniej. I ponownie niewiele brakowało, a mistrzostwa Czarnego Lądu przekreśliłyby marzenia Bośniaka o wyjeździe na mundial. W 2013 roku Algierczycy wylądowali bowiem w turniejowej grupie śmierci razem z – chichot losu – Wybrzeżem Kości Słoniowej, Tunezją oraz Togo. Sromotnie w niej polegli. Przegrali z Tunezją, przegrali z Togo. Remis z WKS w niczym im nie pomógł. Krajowa prasa domagała się głowy selekcjonera, kibice również stanęli w opozycji do Halilhodzicia. Jednak działacze krajowej federacji wytrzymali presję. Zaufali szkoleniowcowi. Co im się opłaciło, ponieważ “Pustynni Wojownicy” zdołali awansować na mistrzostwa świata w Brazylii.
Samo zakwalifikowanie się na mundial oczywiście nie sprawiło, że krytycy trenera umilkli. Podważano jego wybory personalne i defensywną taktykę. – Algierska prasa nakłada na tę drużynę zbyt dużą presję – irytował się Vahid. – To samo było przed Pucharem Narodów Afryki, gdy pisano, że celem minimum powinien być półfinał. Czy w tym zespole jest aż tak wiele gwiazd? Widzę po zawodnikach, że wybujałe oczekiwania odbierają im pewność siebie. Jedziemy na mundial, żeby sprawić niespodziankę. Sam awans na turniej jest sukcesem. Algierczycy myślą, że sobą najlepsi na świecie.
Koniec końców nawet najbardziej zapiekli krytycy szkoleniowca musieli jednak ukłonić się przed nim z szacunkiem. Wprawdzie Algieria zmagania na mistrzostwach w Brazylii zaczęła od porażki z Belgią, ale potem zwyciężył z Koreą Południową i zremisowała z Rosją. Zapewniło jej to pierwszy w historii awans do fazy pucharowej turnieju. Ale to nie wszystko. W 1/8 finału Algierczycy stoczyli pasjonujący bój z reprezentacją Niemiec. Późniejsi triumfatorzy imprezy przełamali zajadły opór afrykańskiego zespołu dopiero w dogrywce, a w wielu stykowych sytuacjach ratować ich musiał szalejący na przedpolu Manuel Neuer. – Do dziś pamiętam te wątpliwości, że stawiam na takich graczy jak Slimani czy Mahrez. Widać, kto miał rację – skomentował Halilhodzić.
– Byliśmy blisko sprawienia gigantycznej niespodzianki. Naprawdę bardzo blisko – dodał w rozmowie z rfi.fr. – Nigdy nie obejrzałem meczu z Niemcami z odtworzenia. To jedno z najpiękniejszych wspomnień w mojej karierze, ale jednocześnie największe rozczarowanie.
Właściwy stan ducha
Vahid Halilhodzić to facet niemożliwy do złamania. Jeszcze w latach 70. przeszedł operację barku, w trakcie której jego organizm zareagował alergicznie na środek znieczulający i na kilka długich minut jego serce przestało bić. Przeżył dzięki sprawnej reanimacji. W 1992 roku postanowił z kolei pozostać w Bośni i Hercegowinie mimo szalejącej wojny. Postrzelił sam siebie z powierzonej mu broni, obrabowano mu dom, stracił cały dobytek. Znów przeżył i salwował się ucieczką do Francji, gdzie musiał zacząć wszystko niemal od zera. Umówmy się zatem, że kolejna porażka podczas Pucharu Narodów Afryki najpewniej nie skłoni go do rzucenia trenerki w diabły. Ale zaboli. Maroko pod jego wodzą praktycznie nie przegrywa, gra efektownie w ofensywie i jest wręcz wygłodniałe sukcesu. On sam może liczyć na naprawdę przyzwoitą kasę (ok. miliona euro w skali roku), a przełożeni pozwalają mu na swobodne podejmowanie nawet najbardziej kontrowersyjnych decyzji.
Marokańska federacja cieszy się obecnie reputacją jednej z najsprawniej zarządzanych w Afryce. Potrzeba tylko sukcesu jako wisienki na torcie. Od 2000 roku “Lwy Atlasu” wystąpiły w dziewięciu Pucharach Narodów Afryki. Aż sześć razy poległy w fazie grupowej. Raz (2019) dotarły do 1/8 finału, raz do ćwierćfinału (2017). Ich największym sukcesem są niewątpliwie srebrne medale wywalczone na turnieju w 2004 roku. Ale to jeszcze czasy Chamakha, Naybeta czy Safriego.
Czas napisać nową historię.
– Dokonałem wielu trudnych wyborów, ale chciałem zabrać do Kamerunu grupę, która – poza poziomem sportowym – będzie prezentować odpowiedni stan ducha. Chcemy być gotowi do walki o medale, a to oznacza, że czeka nas kilka tygodni samego turnieju plus okres przygotowawczy. To długi czas – przyznał Halilhodzić w rozmowie z “Le Monde”. – Są gracze, którym trudno wytrzymać taki okres. Którzy stają się niezadowoleni, bo grają za mało lub wcale. Równowaga wewnątrz zespołu jest bardzo krucha. A moim zadaniem jest działać tak, by interes całej drużyny zawsze stał na pierwszym miejscu.
CZYTAJ WIĘCEJ O:
- transferze Rafała Strączka do Girondins Bordeaux
- absurdach Pucharu Narodów Afryki
- sytuacji sędziów w PZPN
fot. NewsPix.pl