Zanim Lech Poznań został uznany mistrzem Polski w wyniku korupcyjnego skandalu, który „cała Polska widziała”, do podobnej historii doszło w innym, wówczas wydawało się, że o wiele lepszym świecie. Gdzie Polska wydostająca się z mroku komunizmu, a gdzie Francja lat dziewięćdziesiątych. Gdzie nasza parciana „chemia z Niemiec”, a gdzie paryskie domy mody i marsylskie porty. A jednak – gdy Legia została pozbawiona mistrzowskiego tytułu na rzecz Kolejorza, to i francuska Ligue 1 zastanawiała się, jak rozwikłać problem ze skorumpowanym mistrzem. Mistrzostwo w sezonie 1992/93 utracił Olympique Marsylia. Ale Paris Saint Germain zdecydowało, że mimo pozycji wicelidera – tytułu nie przyjmie.

***
Z dzisiejszej perspektywy to może się wydawać prehistoria. Wiecie, lata dziewięćdziesiąte, nie było smartfonów, nie było internetu, nie było niczego, tylko trzepaki, bloki, trzepaki i wąs Wojciecha Kowalczyka. Ale wbrew temu, co może sądzić młode pokolenie – piłka nożna już wtedy była ogromnym biznesem. Oczywiście, nadal zdarzały się przaśne i kuriozalne historie, nawet w ścisłej światowej czołówce. Styl życia Olega Salenki, jakkolwiek spojrzeć – króla strzelców mundialu, to legenda. Ale o alkoholu i widowiskowych imprezach w Premier League Paul Merson napisał wielgachną książkę, a Tony Adams, być może w konsekwencji tych samych historii, otworzył klinikę leczenia uzależnień. W wielu państwach kwitła korupcja, w innych nadal sporo do powiedzenia w kwestiach sportowych mieli politycy.
MARSYLIA WYGRA DZIŚ Z PSG? KURS: 6,12 W EWINNER!
W eliminacjach do Ligi Mistrzów jeszcze w sezonie 1998/99 wziął Obilić, klub prowadzony przez serbskiego chuligana, wojennego watażkę i polityka. Do Belgradu, na mecz z zespołem niesławnego „Arkana” Rażnatovicia przyjechał późniejszy finalista, Bayern Monachium.
Ale mimo tych wszystkich niedoróbek – to już był ogromny biznes. To już był świat, w którym wygrzewali się najróżniejsi celebryci, to już był świat, gdzie wraz z umiejętnościami piłkarskimi zaczął się liczyć wizerunek. No i przede wszystkim – to już był świat, w którym karty rozdawała telewizja. Czasem w dosłowny sposób.
TELEWIZYJNY KLASYK
Mniej więcej od połowy lat osiemdziesiątych, najważniejszym aktorem na francuskiej scenie sportowej była telewizja. To właśnie ze świata telewizji do sportu przewędrował legendarny szef, właściciel i prezes Olympique Marsylia. To właśnie telewizja – a konkretnie Canal+ – zaopiekowała się wówczas stołecznym PSG.
Kurczę, nawet start kariery Bernarda Tapie, bo o nim mowa w przypadku portowego miasta. Tapie, zanim stał się celebrytą, biznesmenem, politykiem, prezesem, przestępcą i przyjacielem najlepszych piłkarzy świata, sprzedawał telewizory. Nawet przy tak nieistotnym w kontekście sezonu 1992/93 szczególe pojawia się telewizor. Natomiast nie ma wątpliwości, że kluczowa była nawet nie sama telewizja, co sława i rozpoznawalność, jaką ta telewizja oferuje. Tapie od początku był rozkochany w tym świecie. Najpierw odnosił sukcesy w biznesie, to prawda, ale od zawsze dbał o swój wizerunek, a gdy tylko pojawiła się szansa prowadzenia własnego programu telewizyjnego – przyjął ją bez wahania. Nie ma większych wątpliwości, że ten pęd do blichtru popchnął go również do świata futbolu.
Tapie w telewizji to lata osiemdziesiąte, Tapie w Marsylii – mniej więcej połowa tamtej dekady. Ściągnęli go do miasta politycy, zatroskani stanem futbolu w Olympique. Argumenty były jasne – to gość, który dał się poznać jako świetny organizator, udanie przeprowadził parę restrukturyzacji spółek, a i w kolarstwie odnosił już sukcesy jako właściciel i prezes. Dlatego Olympique mu zaufał i – jak miało się okazać – Tapie zaufania nie zawiódł. Przynajmniej częściowo.
PSG? Tutaj też rządził świat TV.
Zacznijmy od tego, że paryski klub od początku uchodził za nieco „sztuczny” i… nikomu to nie przeszkadzało. Jego początki to najpierw nieudana fuzja paryskich mniejszych klubów, potem coś, co można nazwać wrogim przejęciem. Drużyna przejęła stadion poprzednika, wprowadziła się na niego z nowymi strukturami, barwami, herbem i oczywiście innym zestawem przedsiębiorców stojących za projektem. Choć trudno w to dziś uwierzyć – PSG pierwsze trofeum zdobyło jako nastolatek. Puchar Francji w 1982 roku zdobył klub założony zaledwie dwanaście sezonów wcześniej.
Wiadomo, przełomem stało się jednak wejście do firmy Canal+. Telewizji, która też wówczas dopiero raczkowała. Założona w połowie lat osiemdziesiątych, szybko urosła w siłę – z czasem dostrzegając też, że przyszłością telewizji jest sport, a zwłaszcza piłka nożna, pasja gotowa do spieniężania w wymiarze globalnym. Dobre podwaliny pod emocje towarzyszące paryskiemu klubowi położył Francis Borelli, szef klubu w latach 1978-1991. Za jego kadencji PSG obrzydliwie się zadłużyło, ale za to zdobyło pierwszy tytuł mistrza Francji, parę razy udanie napsuło krwi największym konkurentom z Marsylii, a za sprawą niewyparzonego języka obu prezesów – dało też fundament pod narodziny Le Classique.
Canal+ w gruncie rzeczy wyczuł okazję. Klub ze stolicy, którym stolica żyła coraz mocniej, było to widać po trybunach. Modne miejsce dla paryskiej śmietanki towarzyskiej. Ale przede wszystkim uczestnik rywalizacji o mistrzostwo Ligue 1, a więc ligi wyjątkowo medialnej, także za sprawą Tapiego i Borelliego.
W 1991 roku wszystko było już gotowe.
W Olympique Marsylia szefem był człowiek doskonale czujący piłkę i telewizję. Szefem w PSG była po prostu telewizja. Wystarczyło teraz umiejętnie podsycać temperaturę i korzystać z odwiecznej nienawiści portowych południowców do krawaciarskiej stolicy i odwrotnie. Z korzyścią dla francuskiej piłki rosnącej w siłę, z korzyścią dla obu klubów, których losy śledził każdy szanujący się miłośnik futbolu we Francji i okolicach.
KONTROWERSYJNY TO RACZEJ EUFEMIZM
Co stanęło na przeszkodzie Francuzom, by wiecznie zbierać te złote jajka zniesione przez PSG i Marsylię? Paradoksalnie – chyba to samo, co doprowadziło ich do momentów największej chwały. Tapie, jak już pisaliśmy wielokrotnie, czuł telewizję, czuł, jak zrobić widowisko. Sęk w tym, że i w biznesie, i w telewizji działał czasem na granicy, albo i z przekroczeniem granic. W futbolu nie było inaczej.
O jego dokonaniach pisaliśmy wielokrotnie, choćby W TYM MIEJSCU. Nie da się nie szanować gościa, który w Marsylii zbudował paczkę z Didiera Deschampsa, Rudiego Voellera czy Alena Boksicia. Nie da się deprecjonować człowieka, który doprowadził klub do zwycięstwa w pierwszej edycji Ligi Mistrzów, czyli zreformowanego Pucharu Europy. Sukces był absolutnie bezprecedensowy, Tapie zrealizował to, do czego został powołany kilka lat wcześniej – uczynił z Olympique najlepszy klub Europy.
Dopiero później pojawia się pytanie o metody, jakimi tego dokonał.
– Dotarliśmy nad ranem do Marsylii i od razu było widać, że coś jest nie tak. Lech przegrał 1:6, ale grał praktycznie w rezerwowym składzie, wielu piłkarzy miało rozwolnienie i ich podstawowym wyposażeniem był papier toaletowy. Nie wyszli na boisko. Pamiętam, jak Mirosław Trzeciak siedział w ciepłej kurtce i trząsł się z zimna. Wielu sobie drwiło wtedy z piłkarzy Lecha. A ja nie miałem wątpliwości, że coś jest nie tak. Późniejsze śledztwa wykazały, że właściciel klubu Bernard Tapie dopuszczał się wielu nieczystych zagrań. Obawy lekarzy, że coś naszym zawodnikom dosypano do jedzenia, nie są bezpodstawne – opowiadał Tomasz Zimoch dla Dużego Formatu.
To nasz polski akcent, który zawsze będzie się przy postaci Tapie pojawiał. Był rok 1990, Canal+ jeszcze nawet nie przejął PSG. A Tapie już musiał się mierzyć jeśli nie z zarzutami, to przynajmniej z podejrzeniami. No ale też trudno wyzbyć się podejrzeń, skoro sama Marsylia do Poznania przyjechała z własnymi kucharzami. W 1990 roku!
Oczywiście dwumecz z Lechem Poznań nie stał się żadnym Waterloo, narzekania piłkarzy Kolejorza nie zostały nigdzie wysłuchane, Marsylia twardo szła przed siebie, najpierw docierając do finału Pucharu Europy (gdzie przegrała z Crveną Zvezdą), a następnie do wspomnianego zwycięstwa rok później.
Już wtedy krążyły pogłoski. Trener Raymond Goethals 10 lat wcześniej był zamieszony w korupcyjną aferę. Jean-Jacques Eydeli, jeden z piłkarzy Marsylii tamtego okresu, po latach wspominał, że piłkarzy szprycowano podejrzanymi zastrzykami. Triumf w Lidze Mistrzów przez nikogo nie został jednak w przekonujący sposób podważony. Olympique Marsylia po prostu był najlepszy. Wgramolił się na szczyt, a kto bywał w górach wie – stamtąd jedyna droga prowadzi w dół.
PIERWSZY UDOWODNIONY PRZEKRĘT
Te zatrute podwieczorki Lecha Poznań czy domniemane zastrzyki przed meczami to opowieści piłkarzy, których w żaden sposób nie da się zweryfikować. Mogą krążyć jako dość prawdopodobne anegdoty, to wszystko. Bernard Tapie jest uwikłany w setki podobnych historii, jak sam twierdzi – przez zawistnych i zazdrosnych. Natomiast przy wszystkich rysach na wizerunku, lepiej lub gorzej udokumentowanych, tej jednej wyprzeć się nie zdoła, bo na zawsze została zapisana w kronikach francuskiej piłki. I na zawsze zresztą zmieniła bieg tejże.
Zacytujmy fragment naszego archiwalnego tekstu.
Najpierw telefon. Odbiera Jacques Glassmann, połączenie z Marsylii. Jean-Jacques Eydelie przekazuje mu propozycję l’OM. Mecz z Valenciennes wypada kilka dni przed finałem Ligi Mistrzów, a zwycięstwo marsylczyków w tym spotkaniu zapewni im mistrzostwo. Najważniejszy mecz w ich życiu zagrają z czystymi głowami, ale przede wszystkim – z całymi nogami. Glassmann wtajemnicza kilku kolegów, w tym Jorge Burruchagę i Christopha Roberta. Żona tego drugiego spotyka się z Eydeliem. Mecz zostaje klepnięty. Olympique może spokojnie przygotowywać się do spotkania z Milanem.
Skąd wiadomo, że to nie jest historyjka zmyślona przez sfrustrowanego zawodnika Marsylii? Policja wykopuje w ogródku rodziny Robertsów ćwierć miliona franków. Łańcuszek idzie szybko – Eydelie mówi, że dostał kasę od klubowego sekretarza. Ten wskazuje wprost – całą operację wymyślił i sfinansował Bernard Tapie. – Całym procederem korupcyjnym kierowano z jachtu zakotwiczonego w marsylskim porcie, kierował tym Bernard Tapie.
– Pożyczyłem Robertowi pieniądze na rozkręcenie własnej restauracji – nieporadnie tłumaczy się wysoko postawiony polityk.
To był smutny epilog historii o triumfie w Lidze Mistrzów.
Tapie był skończony. Odsiedział osiem miesięcy, ale co gorsza – jego klub został zdegradowany, on sam nie miał drogi powrotu do futbolu przez lata. Natomiast przykuwa uwagę rozwiązanie tego sezonu. I tu powracamy do telewizji. I tu powracamy do PSG.
MISTRZ PRZY STOLE?
Zazwyczaj przy tego typu decyzjach główną rolę odgrywają kibice. Nie chcemy awansu za sprawą zakupionej licencji, bo to niezbyt sportowa zagrywka i tak dalej. Ale w przypadku Ligue 1, decyzja zapadła wyżej niż spoglądała głowa któregokolwiek z kibiców. Ba, wyżej niż sięgał prezes PSG.
Michel Denisot, ówczesny szef PSG, jeszcze po piętnastu latach niechętnie wracał do tamtego sezonu. W 2005 roku, w jednym z programów telewizyjnych przyznawał: to bardzo trudne wspomnienie. Pamiętajmy o okolicznościach. PSG już tłucze się na całego z Marsylią, zarówno na boiskach, jak i w gabinetach. Regularnie toczą się bitwy o najbardziej łakome kąski na rynku transferowym. Trwają liczne potyczki marketingowe, w lidze mecze pomiędzy Paryżem a Marsylią decydują o kolejności na szczycie tabeli. I w takich warunkach okazuje się, że Marsylia kupiła mecz. Że być może w tym kupionym meczu PSG straciło szansę zdobycia tytułu mistrzowskiego.
REMIS MARSYLII Z PSG? KURS: 5,11 W EWINNER!
Prezes czy kibic PSG – jeden czort. Główne uczucie, jakie musi mu w takiej chwili towarzyszyć, to złość i chęć natychmiastowej zemsty. A czy można się zemścić lepiej, niż przejmując ten tytuł w świetle prawa na własne konto?
– Nie ja o tym decydowałem, nie była to decyzja samodzielna. Właściwie to cała analiza odbywała się na poziomie Canal+ – zdradził Denisot. – To oni wyznaczali strategię, a ta była jasna – nie zniechęcić abonentów z Marsylii. Oni byli bardzo silnie związani z Olympique, a przecież decyzja o tytule była podejmowana w stolicy. Nie chcieliśmy być postrzegani jako oszuści czy złodzieje, którzy odebrali Marsylii mistrzostwo.
I PSG faktycznie zrzekło się tytułu.
Pierre Lescure, który rządził w tamtym okresie Canal+, wspominał całość w L’Equipe. – Gdybym miał podejmować tę decyzję, dziś zrobiłbym tak samo. Powiedzieliśmy sobie: jeśli zgodzimy się być mistrzem, to abonenci z Marsylii, kibice Olympique, są nie do zatrzymania.
Co ciekawe – decyzja rozsierdziła krajową federację, która musiała kombinować, kto ma reprezentować Ligue 1 w rozgrywkach międzynarodowych. PSG nie tylko nie chciało mistrzostwa, uznało również za niestosowne udział w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. UEFA pytała Francuzów, kto w takim razie zagra w rozgrywkach, które niedawno przecież wygrała Marsylia. Francja nie wiedziała co odpowiedzieć.
PSG WYGRA Z MARSYLIĄ? KURS: 1,44 W EWINNER!
Beneficjent? Okazało się nim AS Monaco. Trzecia drużyna feralnego sezonu. To właśnie Monako zostało wysłane do Ligi Mistrzów i… Drużyna z Księstwa dojechała do półfinału Champions League w sezonie 1993/94. Jako jedyny w stawce klub, który grał w Lidze Mistrzów bez formalnie wywalczonego mistrzostwa. Z czasem stało się to standardem, Ligę Mistrzów wygrywały zespoły, które w swoich ligach zajmowały nawet bardziej odległe miejsca. Ale precedens stworzyła telewizja. Precedens stworzyło PSG, które zrzekło się tytułu i miejsca w Europie, mimo że zostało oszukane przez największego i najbardziej zajadłego wroga.
I jak tu protestować wobec sloganów, że światem futbolu rządzą odbiorniki telewizyjne?
Fot.Newspix
Autor nie bardzo zna historie internetu. W latach 90-tych to jednak byl i calkiem spora grupa ludzi z niego korzystala.
W Polsce internet zaczął raczkować w okolicach 1997 roku. W lecie 1998 roku będąc w liceum kupiłem nowego kompa z modemem i to była super nowość – nie miałem chyba żadnego znajomego, który by miał wtedy modem o prędkości 56kb – a temat internetu nie istniał w ogóle w rozmowach nastolatków w 1998 r.
Tyle, że łączyłem się wtedy z internetem incydentalnie na bardzo krótkie okresy czasu, tak jak chyba prawie wszyscy posiadacze internetu w Polsce z banalnej przyczyny – każda minuta połączenia z internetem była wtedy płatna jak normalna minuta rozmowy telefonicznej, a jak odwiedziłeś choćby na moment stronę z panienkami, to potem miałeś rachunek 2,4-3,9 zł VAT za minutę przebywania na stronie z panienkami.
Łączyłem się wtedy tylko pobrać aktualną ofertę bukmachera oraz szybko wejść i wyjść na jakiejś strony np. piłkanozna.pl czy onet.pl albo gazeta.pl bez czytania online, a potem odczytać sobie w trybie offline – bo komputer wtedy wyświetlał treść każdej strony w trybie offline, na którą wszedłeś online.
Prawdziwy internet w Polsce zaczął się de facto dopiero w 2001 r. kiedy Telekomunikacja Polska SA wprowadziła ofertę Neostrady – stałego łącza o prędkości 512 kb w stałej ryczałtowej cenie bez względu na ilość czasu łączenia się z internetem/ nielimitowany czasowo abonament.
Kumpel z osiedla w bloku został wtedy członkiem sieci w bloku wraz z 6 czy 8 innymi osobami, bo nikogo wtedy nie było stać, aby samodzielnie opłacać kosmiczny abonament za Neostradę. W 2002 r. wraz z sąsiadem oraz dwoma innymi osobami z innej klatki założyliśmy swoją sieć – jeden wykupił abonament-, a prędkość łącza 512 kb była dzielona na 4 osoby poprzez router.
Cena stałego łącza dostępu do internetu spadła dopiero gdzieś tak w okolicach 2007 r, że każdego indywidualnie było już stać na opłacanie abonamentu za internet. Dopiero wtedy TPSA na skutek rozwoju konkurencji obniżyła znacząco ceny abonamentu.
Tak więc to, że internet teoretycznie był w latach 90 w Polsce nie ma żadnego znaczenia – bo był w praktyce nieużywalny dla żadnego przeciętnego Polaka w normalny sposób – czyli w nielimitowany czasowo sposób, z uwagi na koszt połączenia na minutę.
Reasumując w praktyczny sposób – bez limitowanego okresu łączenia się z internet technicznie był dostępny dopiero od 2001 r. A zupełnie dostępny dla każdego internet stał się w Polsce dostępny z przyczyn ekonomicznych dopiero w okolicy 2007 r. kiedy przeciętnego polaka było stać na zakup dostępu do internetu w abonamencie i nie musiał iść do kawiarenki internetowej albo budować sieci osiedlowej, aby korzystać z netu.
Bez przesady z tym 2007 rokiem. Neostrada nie była taka droga. Tak już od 2003/2004 spokojnie można było sobie pozwolić na stałe łącze.
Przed Neostradą było jeszcze SDI (od 1999) o prędkości 115,2 kbps, pierwsza neo oferowała 512 kbps i 128 kbps. Tą tańszą opcję miało sporo osób, przynajmniej u mnie na wsi. Potem był okres w którym pojawiła się neo nawet 2 Mbps, ale z limitami przesyłu danych jak obecnie w komunikacji GSM/3G/4G. Ogólnie nasz internet rozwijał się od połowy lat 90tych z różnymi prędkościami.
Te limity były do pewnego momentu w każdej opcji neostrady. Miałem 128, potem chyba 256 i w końcu po paru latach całkowicie usunęli te ograniczenia. Pamiętam, że raz ktoś mi się włamał do sieci i wykorzystał cały transfer, przez co do końca miesiąca już nic nie mogłem pobrać.
Miałem Neo 128 z miesięcznym limitem transferu 5GB – po przekroczeniu prędkość pobierania spadała z 16kB/s do 4kB/s do końca miesiąca 🙂
Był, ale niewiele oferował, a łącza były marne. Dopiero pod koniec lat 90. zaczął się faktycznie rozkręcać. W 2003 miałem stałe łącze o prędkości 128 kB, film 700 mega ściągał się 7 godzin. Dużo lepszych opcji wtedy zbytnio nie było.
Bez przesady ,autor pisze o wydarzemiu z przelomu 1993/1994 ,Wtedy w Polsce zaczeto uzywac email ( przynajmniej w wyzszych uczelniach) ,a ja mialem do dyspozycji PC IBM z pamiecia RAM 16 MB , o ktora musialem sie wyklocac na Radzie Instytutu bo owczesny program Access do gromadzenia i przetwarzania danych nie pracowal gdy RAM mial tylko 8MB (to byl owczesny dopuszczalny standard dla instytucji byl rok 1990) – potem przez dluzszy czas przychodzili do mnie koledzy ,ktorzy musieli uzywac Access do swoich badan.Faktem jest ,ze od 1995 roku zostalem zatrudniony na kontrakt w Smithsonian Institution w Waszyngtonie i tam mialem do dyspozycji sluzbowy komp z dostepem do wewnetrznej sieci i do internetu. Bylo mnie takze stac na zakup wlasnego PC z zegarem 166 MHz i mialem dostep do internetu poprzez AOL (America On Line) od 1995 roku (potem byl Compuserv; MSN) i kolejne wersje Internet Explorer.Oczywiscie trzeba bylo kupic modem (potem modemy byly wewnetrzne) i.t.d. i obciazalo to rachunki telefoniczne ale na pewno bylo znacznie latwiej niz w Polsce ( wiem o tym od mojego brata ,ktoremu zakupilem sprzet ale nie mogl z niego w pelni korzystac bo by mu na chleb nie wystarczylo) i w tym czasie moglem juz placic czesc rachunkow przez owczesny internet.
Mnie po prostu troche rozdraznil Autor tego tekstu bo z jego tekstu to wynika ,ze w latach 70-90 tych to zylismy jak dzieci w australijskim buszu ,ktore po wiadomosci chodzily z zabitym kurczakiem do szamana.
psg mialo przynajmniej honor – poznanskie psy go nie maja.
Gratuluję. Dużo wyniosłeś z tego tekstu.
A warszawskie kulwy nigdy go nie miały jebac was
Yebac ciebie lamusie
Ciekawa historia wygrzebana z szafy, dobry artykuł ;).