Reklama

Dlaczego ignorowaliśmy kolejne ostrzeżenia?

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

27 grudnia 2021, 14:18 • 16 min czytania 110 komentarzy

W sieci popularny jest mem, na którym człowiek mija kolejne pułapki, na myszy, na niedźwiedzie. Zastanawia się: jak to możliwe, że zwierzęta nabierają się na takie prymitywne sztuczki? Po czym na ostatnim obrazku sam wpada w pułapkę – czasem jest to komputer, innym razem jakaś dołująca kryptowaluta, dość często po prostu kobieta. Naszą pułapką okazał się opalony, elegancki, złotousty i co najważniejsze ZAGRANICZNY szkoleniowiec. Jakim cudem daliśmy się nabrać na takiego hochsztaplera? Jakim cudem byliśmy w stanie zignorować wszystkie znaki ostrzegawcze, które wręcz krzyczały: ludzie kochani, to pozorant? 

Dlaczego ignorowaliśmy kolejne ostrzeżenia?

No właśnie. Nie wiadomo. A że tych znaków kilka było – z dzisiejszej perspektywy widać najwyraźniej. 

PROLOG. SOUSA TOP.

Zacznijmy nietypowo – od początku. Bo niestety – lampki ostrzegawcze świeciły się dość jasno już w momencie kultowej konferencji, na której Zbigniew Boniek wprowadził na stałe do słownika zwrot „Sousa TOP”. Nie mamy powodów, by nie wierzyć byłemu prezesowi Polskiego Związku Piłki Nożnej – prawdopodobnie faktycznie Boniek obdzwonił swoich znajomych ze świata piłki i faktycznie większość z nich zachwalała Paulo Sousę.

– To był świetny piłkarz. Miał świetny charakter. Piął się w górę. Ostatnio miał trochę zahamowanie w karierze trenerskiej, ale do Chin poszedł po pieniądze. Zawsze podobał mi się jego charakter, jego stosunki z piłkarzami. Wykonałem kilka telefonów i każdy mówił „Zibi, top”. Wiedza, stosunki, przygotowanie – mówił wówczas prezes Boniek.

Z dzisiejszej perspektywy śmiesznie brzmi już zwrot „do Chin poszedł po pieniądze”, bo okazało się, że do Polski i dalej, do Flamengo, też trafił w tym celu (co oczywiście nie jest niczym złym). Natomiast trzeba też pamiętać – obok głosów zachwalających jego warsztat, fach oraz przygotowanie taktyczne, były też głosy mocno sceptyczne. I to ze środowiska, które znało Sousę najlepiej. Furorę robi dzisiaj list polskiego kibica Bordeaux do trenera, który opuszczał łajbę w podobnym stylu jak teraz w Polsce.

Reklama


Polecamy lekturę całości, ale ten fragment jest bardzo mocny.

– Ale kibice dalej w Ciebie bezgranicznie wierzyli, całą winę zwalali na braki w kadrze, na to, że tak wielki trener jak Paulo Sousa nie ma odpowiednich rzemieślników, którzy rozumieliby wizję grande trenera. Inne kluby w Ligue 1 czy w Pucharze Francji: małe, bez wielkich tradycji, pieniędzy, w pojedynkach z nami wyglądały jak ekipy z czołowych miejsc w tabeli. I to nie dlatego, że mieli indywidualności, tylko dlatego, że trener dostosowywał taktykę pod umiejętności swoich żołnierzy. A Ty Paulo? Dostajesz 280 tys. euro miesięcznie, trzecią najwyższą pensję w całej lidze, a Twoja drużyna grała też jak trzecia, tylko że od końca. I przyszła pandemia, siedziałeś cicho przez 3 miesiące, wypłata wpływała na konto i w pierwszych dniach po powrocie stwierdziłeś, że jesteś wykończony. Wykończony atmosferą w klubie, brakiem transferów i zechciałeś odejść. Ok Paulo, rozumiemy, nie wyszło. A Ty zamiast powiedzieć „do widzenia”, zażądałeś 3,36 mln euro za przedwczesne rozwiązanie kontraktu. Naprawdę Paulo? Nie chcesz być nadal trenerem naszej drużyny, Ty chcesz odejść, nikt Cię nie zwalniał i mamy Ci jeszcze za to zapłacić? – przypomnijmy – to jest list na finisz jego pracy z Bordeaux. A więc na długo PRZED zatrudnieniem Sousy w Polsce.

Zresztą, sami też rozmontowaliśmy dość mocno ten wizerunek z konferencji Zbigniewa Bońka. W naszym tekście wypowiadali się eksperci ligi francuskiej, którzy zgodnie twierdzili – w Bordeaux pozostawił za sobą niesmak. Sportowo – bo próbował grać pięknie i efektownie, co oczywiście kończyło się głupimi porażkami po szkolnych błędach w obronie. Ale ujmijmy to tak: tę stronę znaliśmy, nawet poniekąd akceptowaliśmy. Gorzej, że w Bordeaux zarzucano mu też nieuczciwe zagrywki, jak choćby próba wpisania w kontrakt procentu od sprzedaży zawodników. Nasz tekst…

Kibice Bordeaux mogli zastanawiać się, czy 50-latkowi bardziej będzie zależało na dobru swoim, czy klubu. Transfer Remiego Oduina rozwiał wątpliwości u wielu osób. Piłkarz Reims kosztował aż 10 milionów euro, co jak na warunki Żyrondystów było niebagatelną sumą. Sprawa jednak była znacznie bardziej skomplikowana.

Po pewnym czasie na jaw wyszło, że za transakcją stał ten sam agent, który w czwartkowy poranek wrzucił na swojego Instagrama zdjęcie z ośnieżonej Warszawy. Hugo Cajuda – reprezentujący Sousę – był odpowiedzialny za sprowadzenie francuskiego piłkarza do Bordeaux. Co więcej, zarobił na tym ponad milion euro, co sprawia, iż domniemania o nieprzypadkowości takiego procederu są całkiem zasadne.

Reklama

Z QPR został zwolniony „ujawniając tajne informacje”, w Swansea dał się poznać jako luzak, na którego treningach nie dało się nawet solidnie spocić – i to nie jest publicystyczna poza, tylko słowa Garry’ego Monka.

Jak sobie to wytłumaczyliśmy? 

Może i faktycznie nie wszystko mu się udało w Anglii czy Bordeaux, ale to jest poziom, na który Brzęczek nigdy w życiu się nie wdrapał i już raczej nie wdrapie. Poza tym mamy piłkarzy, którzy będą odpowiedni do jego wizji sportowej, wałków na transferach nie zrobi, bo w piłce reprezentacyjnej nie ma transferów. Pracuje głównie dla pieniędzy, czasem przeskakując z kwiatka na kwiatek? Spokojnie, tu ma konkretną misję do wykonania za niezłe pieniądze.

ZNAK PIERWSZY. DROGĄ PAPIEŻA BĘDĘ SZEDŁ.

Drobiazg, ale mimo wszystko. Pierwsze dni Paulo Sousy w roli selekcjonera reprezentacji Polski to wręcz elementarz zagranicznego przedstawiciela jakiegokolwiek interesu. Jesteś politykiem, który chciałby coś ugrać dla swojego państwa nad Wisłą? Jesteś przedstawicielem zagranicznej korporacji, która próbuje uzyskać jakieś profity w Polsce? Bierz śmiało i się ucz, najlepiej od razu zapamiętuj gotowe formułki.

Polska jest krajem pełnym wiary, gdzie rodzina jest zawsze w życiu najważniejsza. Starajmy się zatem zbudować wspólnie kadrę narodową jak rodzinę. Z nadzieją, z wiarą i z przekonaniem, że zwyciężymy.

– Chciałem przypomnieć z tego miejsca i podkreślić istotne dla mnie słowa papieża Jana Pawła II: „Modlę się z wami, żeby nigdy, ale to nigdy się nie poddawać. Nigdy nie tracić nadziei, nigdy nie wątpić, nigdy się nie poddawać”.

Musimy być zespołem, który cieszy się z tego, że może dawać z siebie wszystko i wzbudzać dumę w kraju.

Ech, jakże to się dzisiaj zabawnie czyta. Do tego te informacje, że Sousa dopytuje o Częstochowę, i to nie dlatego, że wpadł mu w oko Niewulis, tylko sama Jasna Góra ma się stać następną destynacją jego pielgrzymki. Według informacji Piotra Koźmińskiego z Wirtualnej Polski skończyło się na tym, że Sousa szczegóły kontraktu z Flamengo dogadywał w Fatimie, w okresie Świąt Bożego Narodzenia, a aktualnego pracodawcę o swojej dezercji poinformował w II dzień Świąt.

Po pierwsze – gdy ktoś próbuje nas nabrać na stały tercet „papież, rodzina, dumny kraj”, to powinna się zapalić nie jedna lampka, ale od razu cały sklep „Pstryk” z oświetleniem biurowym i przemysłowym. Po drugie – jeśli ktoś znów potraktuje Częstochowę bardziej jako cel pielgrzymek niż wyszukiwania graczy pod kątem kadry – może lepiej zaoferować mu etat w Episkopacie, niż reprezentacji. Tak naprawdę wtedy zabrakło już jedynie zagrania na nutę antykomunistyczną, chociaż z tym nie poddawaniem się wyszedł trochę Sabaton. Rany, jak prosto nas opędzlować, 40:1, papież Polak, kocham Bałtyk i jesteśmy w niebie…

Jak sobie to wytłumaczyliśmy? 

Przygotował się! Widać, że mu zależy! Chciał zrobić dobre pierwsze wrażenie i w pełni mu się to udało. Zabrakło może trochę jasnych deklaracji, na przykład co do języka polskiego, ale i tak widać, że mamy trenera, który doskonale wie, dokąd trafił. I w jakim celu.

ZNAK DRUGI. POLSKA JAKO PRZYSTANEK.

Pierwsza sprawa to kompletne pobocza, natomiast tu mamy już dość konkretny, niepokojący sygnał. Generalnie chodzi o jakiekolwiek związki z Polską, których Sousa po prostu unikał. Powinniśmy to rozbijać na poszczególne elementy, natomiast było tego tyle, że lepiej potraktować całość zbiorczo. Wiadomo – najczęściej obrywało mu się za to lekceważące podejście do Ekstraklasy. Ale to był tylko jeden ze skutków, przyczyną było po prostu traktowanie Polski jako przejściowego etapu przy poszukiwaniu jakiegoś logicznego klubu do poprowadzenia.

Język polski? Nawet nie silił się na jakieś pozory, bo w sumie i po co. Jeżdżenie po Polsce, jakakolwiek współpraca z trenerami na miejscu, choćby po to, by monitorować progres u młodych zawodników? Dajta spokój, ważniejsze rzeczy mam do roboty. Te nieszczęsne mecze Ekstraklasy, które rzekomo zawsze mógł obejrzeć z odtworzenia w Lizbonie to już właściwie wierzchołek. Sousa, nie bójmy się tego słowa, po prostu miał tę robotę w dupie. Trochę jak w Football Managerze, gdy prowadzisz sobie jakiś klub i nagle otrzymujesz ofertę pracy w reprezentacji Bośni. No okej, zawsze jakaś przygoda. Powołujesz 23 najdroższych piłkarzy w kraju, poprowadzisz ich w paru meczach, udzielisz kilku wywiadów, zrobisz ze dwie konferencje. Ale żeby tam od razu jeździć? Medjugorje, to tak, fajny cel na pielgrzymkę, ale od stadionów w Sarajewie piękniejsze są mecze rezerw Sportingu.

Dziś widać to jak na dłoni, co jest tym bardziej bolesne, że przecież sami momentami Sousy broniliśmy.

Jak sobie to wytłumaczyliśmy?

Ech. Bo przecież od czegoś ma asystentów. Bo przecież cały świat ograniczył podróże z uwagi na pandemię. No i jednak: Ekstraklasa to tylko Ekstraklasa. Co z tego, że nawet Beenhakker, z całym swoim kpiąco-lekceważącym podejściem, potrafił tutaj kogoś wyszperać. Co z tego, że Nawałka zbudował sobie z ekstraklasowców pewnych żołnierzy. Oglądamy tę ligę co tydzień i kto, jeśli nie my, ma być z wami szczery – wielkiej jakości piłkarskiej tutaj nie ma. Sousa był naprawdę sprytny, bo najpierw zagrał na nuty, które kochamy – duma, jedność, rodzina, waleczność. Potem zaś dołożył jeszcze pogranie z kompleksami. A to naprawdę trafia na podatny grunt, widać nawet po komentarzach.

– Po prostu was dupa boli, że już nie powołuje koleżków.

– Zwyczajnie już nie macie wpływu, kto zagra, już wam nikt nie zdradza składu dwa dni przed meczem.

No i koronne:

– Wreszcie ktoś pokazał prawdę o tej naszej zgniłej polskiej piłce.

Sousa był w tym naprawdę niezły, bo przecież nie mówił wprost: ludzie, tu nikogo do oglądania nie ma, bo jesteście słabi jak mój styl odejścia z Bordeaux. Po prostu tu i ówdzie zasugerował – polski piłkarz po transferze do lig z TOP 5 potrzebuje czasu na adaptację. Pewne rzeczy w szkoleniu trzeba zmienić. W Ekstraklasie intensywność jest na nieco innym poziomie. Te tłumaczenia były wiarygodne, częściowo się z nimi zgadzaliśmy. Ale z dzisiejszej perspektywy? Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że Sousa po prostu był leniem, któremu nie chciało się ruszyć tyłka, choćby po to, by stwarzać jakiekolwiek pozory. Najwyższy stopień olewania obowiązków: gdy nawet nie chce ci się udawać przed pracodawcą, że pracujesz. A my zadowoleni, bo w końcu ktoś mówi nam gorzką prawdę.

W epoce pracy zdalnej i dostosowywania godziny meczów pod telewidzów z Chin robicie gównoburzę o to, że gość nie bywa na meczach w Polsce?! Cóż, to tłumaczenie brzmiało przekonująco. Jak się okazało – byliśmy tą matką, która usprawiedliwia synowi wagary, bo rzekomo był przemęczony.

ZNAK TRZECI. ZAWĘŻANIE GRUPY.

To niejako wiąże się z odgórnym odrzuceniem Ekstraklasy, natomiast… nie tylko. Paulo Sousa po prostu ograniczył sobie wybór podczas powołań, sam, na własne życzenie, naszym zdaniem – również z powodu swojego lenistwa. Najbardziej medialna, najszerzej omawiana, była oczywiście konsekwencja, z jaką był odrzucany Sebastian Szymański. Jeden z najlepszych zawodników ligi rosyjskiej, który w tym sezonie ma już 5 goli i 6 asyst dla Dynama Moskwa, był na aucie u Sousy. Czy to dlatego, że Rosja jest tak strasznie daleko od Portugalii? Aż tak mocnych osądów nie będziemy wydawać, ale być może kilka wizyt w Moskwie byłoby przydatne przy osądzie Szymańskiego.

Kolejny odstrzelony to Łukasz Fabiański. Możemy udawać, że to nie jest wielka strata, gdy mamy Wojciecha Szczęsnego, możemy udawać, że ten styl rozstania nie był taki zły, ale w praktyce – Sousa odstawił gościa, który na ten moment wydaje się pozostawać w wyższej formie, w dodatku w klubie, który notuje porównywalne wyniki w bardziej konkurencyjnej lidze. Do tego odcięcie całej Ekstraklasy i tak naprawdę grupa selekcyjna robi się już bardzo niewielka. Nie mamy też wątpliwości, że skoro Sousa nie znalazł zbyt wiele czasu, by popracować z Szymańskim, to raczej nie sprawdzał, co słychać u naszej całkiem licznej kolonii w Serie B. Na dobrą sprawę – nie wyjął z kapelusza żadnego królika, co jest tym dziwniejsze, że przecież był kreowany na gościa od profilowania piłkarzy.

Innymi słowy – Sousa miał być tym, który czasem wyciągnie z przeciętnego klubowego lewego obrońcy kapitalnego reprezentacyjnego wahadłowego. Z Szymańskim wiecznie przekonywaliśmy – być może nie pasuje do koncepcji, dlatego nie dostaje żadnych szans. Ale skoro liczą się profile – to ilu nieoczywistych zawodników pasujących do profilu wymyślił nasz portugalski szaman? Świderskiego? Dawidowicza? Świerczoka? Buksę? Piłkarzy, o których ewentualnym powołaniu przebąkiwano od miesięcy?

Jak sobie to wytłumaczyliśmy?

Mamy po prostu niewielu piłkarzy zdolnych do efektywnej gry na poziomie reprezentacyjnym. Nic dziwnego, że Sousa powołuje tych konkretnych piłkarzy, bo przecież większość naszych albo siedzi na ławkach, albo gra w ligach zagranicznych, które są dość ogórkowe, albo gra w Ekstraklasie, o której już napisaliśmy wszystko wyżej. Lampka alarmowa, że grupa nam się kurczy? A gdzie tam. To po prostu starannie wyselekcjonowani goście, którzy stanowią niewielką, ale jednak – elitarną jednostkę specjalną. Nie trzeba szukać nowych, trzeba rozwijać tych. Bo przecież pasują do procesu.

ZNAK CZWARTY. NIEPORADNE RATOWANIE WIZERUNKU PODCZAS EURO.

O raju, jakie to było słabe. Tylko pojawiły się w mediach plotki o tym, że Sousa wraz ze swoim sztabem kompletnie zlekceważyli reprezentację Słowacji, a już kanał Łączy Nas Piłka opublikował z szatni kapitalną i dopracowaną w każdym szczególe odprawę taktyczną. „Uważajcie na Skriniara”. Polska pokiwała głową z uznaniem – no kazał im uważać, a te nasze głąby nie uważały.

Tę lampkę łatwo było zignorować, bo nie była taka oczywista. Ale zaczęło się delikatne spychanie piłkarzy do roli pacanów, którzy zwyczajnie nie rozumieją naszego Siwego Wizjonera. Żarty o tym, że kadrowicze nie władają biegle językiem angielskim, którym przemawia do nich filozof sztuki futbolowej. Żarty o tym, że nie rozumieją skomplikowanych odpraw, które na zachodzie są standardem. To powinno nam śmierdzieć tym mocniej, że przecież Jerzy Brzęczek był po drugiej stronie tej samej skrajności. Gdy Bereszyńskiego objechał jeden z rywali w trakcie kadencji Brzęczka, to z pewnością Brzęczek nagadał „Beresiowi” głupot, ustawił go w złym miejscu, a jeszcze dodatkowo zajechał na treningu. Gdy Bereszyńskiego objechał jeden z rywali w trakcie kadencji Sousy, to z pewności „Bereś” zlekceważył polecenia Sousy, a ponadto nie zrozumiał całej strategii meczowej.

Jak sobie to wytłumaczyliśmy? 

To już był czas, gdy trzeba było się łapać brzytwy. No okej, przegraliśmy ze Słowacją, zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie, ale jak wypadliśmy z Hiszpanią! Zaufajmy procesowi, jak widać – nawet do takich piłkarskich laików jak nasi zawodnicy coś zaczyna trafiać, jakąś poprawę widać. Zresztą, to żaden wstyd, bo faktycznie trzeba Paulo oddać – jakieś zalążki nie tyle poprawy gry czy wyników, ale zmiany myślenia o możliwościach reprezentacji dało się dostrzec. Ktoś powie – pogromca Albanii, Andory i San Marino. Ale z drugiej strony – podejmowaliśmy rywalizację z lepszymi od siebie na warunkach innych niż „wykop jak najdalej i odbuduj ustawienie”. To mogło nawet być cenne, gdyby nie…

ZNAK PIĄTY. TOTALNIE NIEOGARNIĘCIE KOŃCÓWKI ELIMINACJI.

Mili państwo. Ten mecz z Węgrami… To całe zgrupowanie, na którym Paulo Sousa ustalił jako priorytet zwycięstwo nad Andorą i przekreślenie matematycznej szansy na kompromitację… Sami nie wiemy, jak to w ogóle opisać w kontekście tego, co się stało w grudniu. Sousa zachował się wówczas jak klasyczny szaleniec bez mapy, ewentualnie człowiek kompletnie niezainteresowany kwestią rozstawień i dalszych losowań. Wiadomo, swoje tutaj dorzucił Lewandowski, ale przecież to całe zgrupowanie było zaplanowane w taki sposób, by Andorę sobie rozjechać, a potem z Węgrami zagrać wartościowy sparing przedbarażowy. Taką strategię wykreślił Sousa, taką strategię zrealizowano, co ostatecznie kosztowało nas mnóstwo nerwów w losowaniu par barażowych.

Posiadając dzisiejszą wiedzę trudno nie zapytać: a może Sousa naprawdę nie wiedział o tych rozstawieniach? Może miał to gdzieś, tak jak wiele innych spraw związanych z pracą dla reprezentacji Polski? Natomiast sami nie wiemy, co właściwie gorsze – brak wiedzy, czy też świadoma decyzja, że mecz z Węgrami traktujemy typowo towarzysko. Tak czy owak – to była poważna plama na wizerunku, którą trudno było wybielić nawet najbardziej gorliwym wyznawcom talentu trenerskiego Sousy. To jego tłumaczenie, że musimy budować na przyszłość, że kiedyś będziemy grali bez Lewandowskiego. Czy chodziło o to, że Flamengo jest za biedne, by go wykupić z Bawarii?

Cud (może ta Częstochowa i Fatima?), że w losowaniu i tak dostaliśmy dość prostą ścieżkę. Natomiast to już były sygnały, których nie dało się lekceważyć i których nie dało się tłumaczyć. Nowe światło na sprawę rzucił dodatkowo Piotrek Dumanowski z Eleven.

ZNAK SZÓSTY. DZIWACZNE POMYSŁY NA POWIĄZANIE Z POLSKĄ. CO? DZIEWCZYNA W BRAZYLII? A SKĄD, KOCHAM TYLKO CIEBIE!

Zbliżamy się do finiszu, który w sumie wiązałby się z tym, co podaje wyżej Piotrek Dumanowski. Po zmianie władzy w PZPN-ie, Cezary Kulesza podjął próby zainteresowania Paulo Sousy pracą, do której został zatrudniony. Zachęcał – choć, zobacz, to jest Ekstraklasa, tu grają tacy Polacy, można sobie ich czasem obejrzeć. Ale co więcej – mamy też trenerów, można ich na przykład dołączyć do sztabu, albo chociaż z nimi pogadać.

Sousa wymyślił – będziemy robić zgrupowania ligowe. Ja i trenerzy Ekstraklasy, piłkarze, platforma wymiany pomysłów. Zacytujmy trzy wypowiedzi, bo brzmią… No brzmią jeszcze bardziej kuriozalnie, niż wcześniej.

Muszę myśleć też o przyszłości, patrzę na młodych, kiedy mogę ich zintegrować w zespole, ale muszę rozważyć nie tylko charakterystykę piłkarzy, ale też osobowości. Budujemy nie tylko zespół piłkarsko, ale również „team spirit”. Uważam, że mamy fantastyczny potencjał pod tym kątem jako grupa. Ponieważ nie pracujemy na co dzień, tylko spotykamy się rzadko, jest to tym ważniejsze. To coś istotnego, nie tylko technika, taktyka.

(…)

Nie myślę tu o sobie, tylko o polskiej piłce. Kadra narodowa musi być drużyną wszystkich. Takie spotkania mogłyby być platformą wymiany myśli, idei, metod. Kiedy przestałem grać w piłkę, pracowałem w portugalskim związku piłki nożnej przez sześć lat. Tam praktykowano takie spotkania i one zawsze przynosiły nowe pomysły, które pomagały rosnąć. Uważam, że te spotkania z moimi kolegami trenerami byłby bardzo rozwojowe, przyda się taka przestrzeń.

Co do piłkarzy, to rozumiem, że będzie coraz trudniej i trudniej o termin, bo liczba meczów tylko się zwiększa, ciężko znaleźć miejsce w kalendarzu. Ale jeśli mówimy o rozwoju polskiej piłki, to warto zastanowić się nad znalezieniem czasu na zebranie grupy piłkarzy, którzy mają szansę na grę w kadrze w najbliższej przyszłości. To mogłoby ich zmotywować, ale też zaszczepić im pomysły, popchnąć ich do większego wysiłku, pomóc im też zrozumieć jakie są wymagania na wyższym poziomie. Dla klubów, to zwiększałoby wartość rynkową zawodników – pokazywało, że są oni na radarze reprezentacji Polski.

***

Nie myślę o sobie, tylko o polskiej piłce. Smutna puenta dla całego tego bajeru, który roztaczał Sousa, rzucając nam pewne znaki ostrzegawcze, które staraliśmy się lekceważyć. Społeczność Wykopu zalała internet porównaniami do łatwowiernych kobiet wpatrzonych w urodę podrywaczy z Erasmusa. I jakkolwiek gorzka jest ta pigułka – trzeba ją przełknąć. Daliśmy się, niektórzy bardziej, niektórzy mniej, poderwać na najprostsze bajery. Podryw na aniołka, który mocno się potłukł, spadając z nieba.

Nasz wymarzony Alvaro kochał Polskę, nasz wymarzony Alvaro myślał o nas dniami i nocami. Gdy na długo wyjeżdżał, to w ważnych państwowych sprawach, gdy wracał na piętnaście minut, to chodziliśmy dumni, że zaszczycił nasz kraj obecnością. Niektórzy zresztą do końca wierzyli i wierzą w jego pomnik, przekonując dzisiaj, że zagraniczny kozak został wchłonięty przez nasze piekiełko i uciekł przed toksyczną atmosferą polskiej prowincji.

Dać się nabrać oszustowi matrymonialnemu – właściwie nie taki wielki wstyd. Grunt, by wyciągnąć z tego wnioski. Najpiękniejszą córkę wydaliśmy za mąż typowi, który nawiał do Brazylii. Oby po raz ostatni.

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

110 komentarzy

Loading...