Reklama

„Tuchel powiedział mi, że najważniejsza jest wiara w swoje DNA”

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

17 grudnia 2021, 14:45 • 15 min czytania 0 komentarzy

Był asystentem selekcjonera reprezentacji Afganistanu. Zbierał szlify u topowych trenerów za zachodnią granicą, poznał niemiecki system szkolenia od środka. Mógł pracować jako asystent pierwszego trenera w Hamburgerze SV, ale powiedziano mu, że ma za mocną osobowość. Prowadził klub w juniorskiej Bundeslidze, a potem był członkiem sztabu Zbigniewa Smółki w Widzewie. Ogląda 100 meczów miesięcznie, jest piłkarskim narkomanem. Obecnie zajmuje się treningami indywidualnymi z piłkarzami Ekstraklasy. Na czele jego listy uczniów jest Sebastian Kowalczyk, który od momentu startu współpracy zaczął notować dobre liczby. Jak mówi nasz rozmówca, to nie przypadek. Przed państwem Przemysław Gomułka, zapraszamy.

„Tuchel powiedział mi, że najważniejsza jest wiara w swoje DNA”

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

Określiłbyś siebie „trenerem-korepetytorem”?

Bardziej człowiekiem, który nie ma życia poza piłką nożną. Zdaję sobie sprawę, że przesadzam. Tak naprawdę liczy się tylko siedmiomiesięczną córka, partnerka i futbol. Nie chodzę do barów, nie bawię się na dyskotekach. Staram się z dnia dzień polepszać swój warsztat.

Masz czasami refleksję, że przez futbol tracisz normalne życie?

Maksymalnie poświęciłem się pracy trenera. Na początku dla mojej kobiety było to trudne do zrozumienia. Powiedziałem jej, że mam świadomość zbyt dużej ilości czasu poświęconego piłce, ale jest wyrozumiała. Jestem takim piłkarskim narkomanem. Po treningu od razu myślę, co mogłem zrobić lepiej, na co położyć większy nacisk. Gdy na przykład robię analizę dla piłkarza, z którym pracuję indywidualnie, to nawet oglądając mecz, na przykład Serie A, wychwytuję pewne szczegóły zachowania i zapisuję spostrzeżenia. Dajmy na to: 16. minuta, Napoli, Zieliński. Następnie wycinam to i pokazuję podopiecznemu po to, żeby był przygotowany na różne scenariusze podczas spotkania.

Nie jest tajemnicą, że od pewnego czasu pracujesz indywidualnie z Sebastianem Kowalczykiem. W ostatnich tygodniach nastąpił u niego ogromny wzrost formy. Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że wydatnie pomogłeś mu w tym?

Współpracujemy od trzech miesięcy. Uważam, że Sebastian jest bardzo inteligentnym zawodnikiem. Ma świadomość na poziomie europejskim. Dba o swoje przygotowanie motoryczne. Trzyma odpowiednią dietę. Nazywam go i Jakuba Piotrowskiego kujonem, bo sami często zadają pytania. Są głodni tej wiedzy. A podstawą jest to, by piłkarz chciał się rozwijać, przyjmować wskazówki. Bez zaangażowania drugiej strony, moje wskazówki nie okażą się przydatne.

Reklama

KOWALCZYK: NAJMŁODSZY KAPITAN EKSTRAKLASY

Na co kładziesz największy nacisk podczas tego typu zajęć z piłkarzami?

Najważniejsza jest odwaga i ofensywne myślenie. Zawodnik z każdej formacji nie może bać się grać ofensywnie. Zawsze chcemy dominować. Jeśli poruszą się w obszarach, gdzie jest duże zagęszczenie graczy, musi wówczas podejmować ryzyko. Inaczej nie będzie efektywny dla zespołu. Sebastian i Jakub z kolei nie boją się tego, biorą na siebie ciężar gry. Podejmują trudne decyzje. Staram się dużo rozmawiać z nimi na ten temat.

Co skłoniło cię do robienia analiz dla piłkarzy?

Najpierw pracowałem w ten sposób z Łukaszem Turzynieckim. Tylko, że złapał kontuzję. Następnie pomagałem Adamowi Radwańskiemu i Maciejowi Ambrosiewiczowi. Adamowi Radwańskiemu może i brakuje teraz liczb.  Ale w momencie, gdy się odblokuje, będą szły, jak na taśmie. Można stawiać na to dolary przeciwko orzechom.

Za jakiś czas Jakub Piotrowski nawiązał ze mną współpracę, poprzez trenera, którego poznałem na kursie on-line. Na początku podchodził do tego sceptycznie. Zrobiłem mu jedną, drugą analizę. Ostatecznie przekonał się do moich pomysłów. Pewnego razu mówi mi: ”Moim zdaniem Kowal jest bardzo dobrym piłkarzem, ale gdy pokażesz mu to, co mi, to stanie się jeszcze lepszym zawodnikiem”.  Finalnie namówił go. Akurat świetnie się złożyło, że Sebastian zaczął asystować i zdobywać bramki. Cieszę się, że dołożyłem do tego malutką cegiełkę.

Czyli zadziałał efekt poczty pantoflowej?

„Kowal” stwierdził, że bardzo mu to pomaga. Nakręcił jeszcze Macieja Żurawskiego i Igora Łasickiego. I tak oto systematycznie powiększa się grono graczy pracujących ze mną.

W Polsce jest duża liczba analityków. Czymś musisz się wyróżniać, albo chociaż przekonać do siebie graczy.

Szczerze? Nie jestem najlepszy, jeśli chodzi o jakieś tam efekty, emotki, czy światełka. To nie mój świat. Staram się pracować z nimi w prosty sposób. Analizuję, wycinam i pokazuję sytuacje na „Facetime”. Tłumaczę nieskomplikowanym językiem, by szybko dotrzeć do zawodnika.

Reklama
Jak reagują na to trenerzy zespołów, w których na co dzień występują piłkarze, którym udzielasz lekcji? Usłyszałeś kiedyś, że podważasz czyjeś kompetencje i autorytet lub wykonujesz krecią robotę?

Do tej pory z niczym takim się nie spotkałem. Na dobrą sprawę przecież mamy wspólny cel: to, żeby zawodnik grał jak najlepiej. Jeśli chodzi o mnie, to nie kontaktowałem się ze szkoleniowcami chłopaków. Ale oczywiście, gdyby była ku temu sposobność, nie miałbym z tym problemu.

Czujesz, że profesja analityka jest wciąż niedoceniana?

Uważam inaczej. Czasami wręcz przeceniana. Widziałem analizy innych osób i moim zdaniem wycinają bardzo skomplikowane detale z meczów. Sytuacje, które występują w spotkaniu może raz lub dwa. Zawodnikowi trzeba pokazać coś, co występuje w meczu praktycznie cały czas. Żeby wiedział, jak zachowywać się przez 80-90 minut rywalizacji. Z kolei w minutę można przekazać mu coś specjalnego. Generalnie – może to zabrzmi trochę butnie – wolę samemu robić analizy, gdy pracuję jako główny szkoleniowiec.

To skrajny indywidualizm?

Dany analityk wpierw musi rozumieć moją wizję i język piłkarski, którym operuję. Nie ukrywam, że praca na boisku jest jednak moim konikiem. Oprócz codziennych zajęć z młodzieżą, trenuję też topowych zawodników U-19 lub profesjonalnych. Gdy Jakub Piotrowski ma dzień wolny, to przyjeżdża do mnie lub ja do niego i mamy zajęcia praktyczne.

A więc twierdzisz, że sporo analiz to zwyczajnie sztuka dla sztuki, teoria niemająca nic wspólnego z praktyką?

Dokładnie. Niby jest fajnie opisane, piękne słowa, dużo rysunków, lecz często nie przynoszą wymiernych efektów. A tak naprawdę chodzi o proste rzeczy. Na przykład dziś wysłałem chłopakom filmik, na którym zawodnik patrzy w lewo i wyciąga prawą rękę. Dlatego preferuję w szkoleniu formę video. To oczywiste – dzięki filmikom łatwiej przekazać komuś istotne szczegóły.

Skąd masz pewność, że twoje metody działają? Inni, bardziej rutynowani, trenerzy mogą powiedzieć przecież, że prowadzisz banalne treningi.

Oglądam sto meczów w miesiącu. Czyli średnio trzy-cztery dziennie. Potrafię dzięki temu dostrzec czym się różni taki topowy zawodnik europejski od typowego gracza z Bundesligi czy naszej Ekstraklasy. Tak naprawdę każdy z nich jest dobrze przygotowany motorycznie, każdy zagra dobrego passa, ale różnica polega na tym, że gdy organizm jest zmęczony, to topowy gracz na dziesięć podań, dziewięć zagra poprawnie, a zawodnik ze słabszego klubu raptem trzy. W tym tkwi źródło problemu. Głównie na tym bazuje mój trening.

Według ciebie, w jakim aspekcie polski piłkarz odstaje od zawodnika wyedukowanego w Niemczech?

Nie użyłbym twierdzenia, że mamy słabych piłkarzy. Polscy piłkarze też mają swoje atuty. Między innymi naprawdę są pracowici. Widać, że garną się do harówki. Sęk w tym, że podczas wykonywania ćwiczeń, zapominają o bardzo drobnych szczegółach. Z tych małych kamyczków potem wychodzi wielki głaz. Z drugiej strony – nie ukrywam, że miałem styczność z zawodnikami, którzy zwracali uwagę na detale.

Jakim detalom poświęcasz najwięcej czasu podczas treningów indywidualnych?

Najczęstszym problemem piłkarzy jest siłą podania. Jeśli uda się to poprawić, wówczas niestety piłkarze zapominają o odpowiednim przekazie. Przekazem jest dla mnie podanie na odpowiednią nogę. Następnie instruuję, że po takim podaniu musi iść szybko z akcją, skanować to, co się dzieje w pobliżu, ale też dalszych strefach. Wtedy nie ma czasu, by krążyły mu w głowie różne pomysły. Intuicyjnie wybiera najlepszą opcję.

Szkolenie młodzieży w Polsce, w porównaniu do niemieckiego modelu, jest za bardzo schematyczne, na jedno kopyto?

Uważam, że na tę chwilę niemieckiemu modelowi daleko do ideału. Potwierdzają to tegoroczne wyniki w rozgrywkach UEFA Youth League.

Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?

Nie chcę wchodzić w szczegóły – wytykać błędy innym trenerom, zwłaszcza bardziej doświadczonym szkoleniowcom, bo może zostać to źle odebrane. Trening, z którego nie wynikają sytuacje meczowe, nie rozwija zawodników. Od pierwszej do ostatniej minuty na treningu musi występować presja czasu, miejsca i przeciwnika. W każdym razie, gdy kiedyś wpadniesz do mnie na zajęcia, nie zobaczysz schematycznego ćwiczenia.

Obecnie prowadzisz zajęcia grupowe?

Niestety, w Niemczech pandemia mocno skomplikowała pracę w piłce juniorskiej i regionalnej. Teraz trudno znaleźć pracę. Albo inaczej: nie chcę obejmować obojętnie jakiego zespołu. Chciałbym, żeby to była Bundesliga U-17, U-19, lub IV-V liga niemiecka. Celuję też w II-III ligę polską.

Od biedy znalazłbyś pracę jako pierwszy szkoleniowiec?

Na pewno. Ale sporo czasu zainwestowałem w różnego rodzaju staże, szkolenia, rozmowy z piłkarzami i znanymi trenerami. Jestem już gotowy na pracę profesjonalną. Gdy taka w najbliższym czasie się nie znajdzie, mam plan zbierać szlify w innych państwach poprzez różnego rodzaju staże i szkolenia.

Masz w CV pracę asystenta selekcjonera reprezentacji Afganistanu. Rodzina złapała się za głowę, gdy dowiedziała się, gdzie będziesz pracować?

To wcale nie było obarczone aż tak dużym ryzykiem. Postawiłem bowiem warunek – mogę pracować, ale nigdy nie będę zmuszony lecieć do Afganistanu. Zresztą, nie było to konieczne, ponieważ wszystkie zgrupowania mieliśmy poza granicami kraju. Odbywały się w Dubaju lub Iranie, gdzie graliśmy nasze mecze „domowe”.

Z początku praca przypominała orkę na ugorze? Czy mieliście do czynienia z utalentowanymi zawodnikami?

Oj, tak. Początki nie zapowiadały ciekawej przygody. Na pierwsze zgrupowanie pod przewodnictwem Slavena Skeledzicia – który piastuje obecnie funkcję szefa treningu indywidualnego w Bayernie Monachium – przyjeżdżali zawodnicy na poziomie 3. lub 4. ligi polskiej. Po dwóch miesiącach poziom wzrósł, zaczęli pojawiać się zawodnicy wychowani w Danii, Niemczech itd. Na zgrupowaniu stawił się nawet zawodnik z Anży Machaczkała albo z 3. Bundesligi. Z miesiąca na miesiąc dysponowaliśmy coraz lepszym potencjałem ludzkim.

Zajmowałeś się też wyszukiwaniem i obserwacją piłkarzy z afgańskimi korzeniami?

Między innymi. Natomiast mieliśmy to udogodnienie, że zgrupowania trwały ponad miesiąc. Najdłuższe 43 dni. Nie było problemu z tym, żeby kluby puściły swoich zawodników, bo mieliśmy wówczas do czynienia z piłkarzami występującymi w zespołach pół-profesjonalnych. Nasza praca zaczęła przynosić efekty. Oczywiście potem kadrę tworzyli zawodnicy występujący głównie w Europie. Trafiliśmy do grupy eliminacyjnej m.in. z Syrią czy Japonią. To było interesujące wyzwanie.

Dzięki temu kilka egzotycznych miejsc zwiedziłeś.

Zdecydowanie. Mimo moich codziennych zadań, dla mnie i pierwszego trenera bardzo ważnym aspektem było to, żebym również prowadził zajęcia na boisku. Federacja umożliwiła mi to. Uczestniczyłem w prawie każdym treningu. Ponadto jeździłem oglądać mecze rywali, tak więc odpowiadałem też za analizę. Przy okazji podpatrywałem, jak pracują trenerzy w innych krajach. Odwiedziłem Liban czy Singapur. W każdym miejscu można dowiedzieć się czegoś ciekawego na temat futbolu.

W tej pracy można było coś zaoszczędzić? Czy była to taka przygoda, która finalnie finansowo wyszła na zero?

Wypłata pozwalała mi nie martwić się o to, że rodzina mieszkająca daleko ode mnie będzie miała problem z tym, by włożyć coś do garnka. Pod względem finansowym miałem zapewnione odpowiednie warunki. Nie musiałem się stresować, ale z tego zajęcia nie było kokosów. Grunt, że oprócz stałej pensji miałem również zapewnione pokrycie kosztów dojazdów, wyżywienia i zakwaterowania. Z perspektywy czasu uważam, że – pod względem zawodowym – był to świetny, prawie roczny, okres w moich życiu. A warto dodać, że miałem wówczas 23 lata. Już wtedy zebrałem ogromne doświadczenie, które obecnie procentuje.

Dlaczego nie było ci dane kontynuować tej pracy?

Reprezentacja była też sponsorowana przez prywatne osoby. A skoro finansowali nas tamtejsi krezusi, to wymagali tego, by – na przykład – ich synowie zagrali w narodowych barwach. Występowali oni głównie w lidze afgańskiej. Wychodziliśmy z założenia, że każdemu trzeba dać szanse. Na jedno zgrupowanie zabraliśmy graczy z rodzimej ligi. Dwóch z nich nawet zostało na dłużej. Reszta rzecz jasna odbiegała poziomem od „zagranicznych”. Dlatego byliśmy zmuszeni podjąć trudne decyzje, które nie spodobały się władzom federacji. A trener, który mnie zaangażował do tej roboty, wyraźnie sprzeciwił się temu. No i w konsekwencji tego odszedł z pracy, a ja wraz z nim. Byłem lojalny wobec swojego mentora.

Żałujesz, że ta przygoda trwała tak krótko?

Szkoda. Bo sportowo zaczynało się to zazębiać. Pierwszy mecz przegraliśmy 0:6. Nie zrażaliśmy się. Postawiliśmy na ofensywny futbol. Trzy miesiące później przegraliśmy już 2:5, ale widać było progres. Postraszyliśmy przeciwnika. Potem prezentowaliśmy się jeszcze lepiej.

Co cię najbardziej zaskoczyło podczas przygody z tą reprezentacją?

Niektórzy się zdziwią, ale pod względem organizacyjnym wszystko odbywało się profesjonalnie. Loty w dobrej klasie, hotele pięciogwiazdkowe. O każdy detal potrafiła zadbać federacja. Nie wydarzyło się coś, co wspominałbym jakoś szczególnie negatywnie. Na pewno pozytywnie zaskoczyło mnie zaś to, jak byłem przyjmowany przez ludzi podczas podróży służbowych. Nie byłem ich wyznania i kultury, a goszczono mnie w tych krajach nawet lepiej niż w kilku miejscach w Europie.

Generalnie szybko wskoczyłeś w dres trenerski.

Po szkole podstawowej wyjechałem z rodzicami do Niemiec. Tam grałem w mniejszych klubach. Zawsze chciałem być piłkarzem, lecz od najmłodszych lat interesowałem się szczegółami treningowymi. Gdy zbliżał się koniec wieku juniora, trochę szukałem swojego miejsca w świecie. Próbowałem swoich sił wszędzie, nawet w Elanie Toruń. Niestety musiałem zrezygnować, więc dalej próbowałem zaistnieć w jednym  niemieckim klubie z szóstej ligi. Mimo wszystko było mega profi. Pracował tam trener, który był w sztabie reprezentacji Niemiec U-20. Zasugerował mi, że łatwiej będzie mi przebić się jako trener niż piłkarz.

Czułeś, że to jedyna słuszna droga?

Dostrzegł, że mam zadatki na szkoleniowca. Wreszcie poszedłem do zespołu, gdzie trenowałem najmłodszych. Koordynator tego klubu powiedział mi, że moim celem jest wygrać jeden mecz. Tak słaba bowiem była ta grupa dzieciaków. Po pewnym czasie udało mi się z tymi chłopcami dobić do czołówki tabeli. Wówczas uwierzyłem, że mogę się sprawdzić w tej profesji. Pół roku później dostałem propozycję pracy w lepszym zespole młodzieżowym. Aż nieoczekiwanie zadzwonił Slaven Skeledzić. Chciał, żebym w FSV Frankfurt, w zespole u-15, prowadził treningi indywidualne. Wszystko fajnie, ale tak naprawdę nic nie ciekawego tam nie robiłem. Byłem bardziej kitmanem niż trenerem.

To, jak to się stało, że Slaven Skeledzić potem tak szybko zaufał ci, stałeś się jego prawą i finalnie za jego sprawą pracowałeś z reprezentacją Afganistanu?

Ha, to ciekawa historia. W klubowej akademii co tydzień były organizowane spotkania, gdzie omawialiśmy różne zagadnienia. Ciągle się zgłaszałem do dyskusji. Nie miałem nic stracenia, przecież i tak byłem „człowiekiem od rozstawiania pachołków”. I po trzech spotkaniach trener powiedział mi: „Przemek, po spotkaniu zapraszam do biura”. Byłem nieziemsko wystraszony. Pomyślałem, że chce mnie wyrzucić, a dopiero przyszedłem do klubu. A on stanowczo zakomunikował: „Od jutra jesteś moim pierwszym asystentem w drużynie U-19.”

Jeszcze bardziej zdębiałeś?

Byłem w szoku. Trener zaś uargumentował to tym, że w futbolu nie ma czegoś takiego jak stary i młody szkoleniowiec. Jest tylko dobry albo zły. Uważał, że jestem dobry. Ufał mi. Stąd też wziął mnie ze sobą do następnej pracy.

Po afgańskiej przygodzie pracowałeś już jako główny szkoleniowiec?

Objąłem stery nad drużyną juniorską U-17 w Niemczech. To była przerwa zimowa, zespół miał dwa punkty. Mimo początkowo krytycznej sytuacji, utrzymaliśmy się w lidze. Następnie dostałem propozycję angażu w zespole U-16 Wehen Wiesbaden. W lidze pokonałem ich dwa razy, dlatego odezwali się do mnie. To taka trochę niedoceniana kategoria wiekowa, w Niemczech liczy się U-15, U-17, U-19. Odmówiłem.

Tak po prostu? Czy czekała na ciebie fucha gdzie indziej?

Zaoferowałem, że mogę poprowadzić u nich zespół U-15. Zgodzili się. Celem był awans z drugiej ligi do Bundesligi, ale nie za wszelką cenę. Natomiast udała nam się ta sztuka. Tyle że to nie ja zrobiłem awans, bo starszy rocznik uzyskuje go dla młodszego. Tak oto zostałem szkoleniowcem w juniorskiej Bundeslidze. Problem polegał na tym, że z tym składem nie miałem szans się utrzymać. I rzeczywiście prawie wszystko dostawaliśmy w czapę. Jednak dzięki zasadom i konsekwencji w pracy udało nam się utrzymać. Kiedyś Thomas Tuchel powiedział mi, że najważniejsze jest to, żeby wierzyć w to, co się robi, w swoje DNA. Dopiero wtedy można ocenić czy coś było dobre albo złe. Wracając do tamtego sezonu, to w skrócie: dziewięć miesięcy byłem frajerem, a potem przez trzy miesiąc „Bogiem”. Zaczęliśmy seryjnie wygrywać. Utrzymaliśmy się w lidze i wygraliśmy puchar.

Ponoć masz w zwyczaju, znanym tobie sposobem, zagadywać do najlepszych niemieckich trenerów. W sensie, że prosisz ich o rozmowę, konsultację?

Odnosiłem wrażenie, że trenerzy będący bliżej mojego otoczenia nie rozumieli mnie. Tak, jakbym mówił innym językiem lub opowiadał o innym sporcie. Zrobiłem sobie specjalną mapę hotelów najlepszym i jeździłem do tych miast na zasadzie: skoro Bayern gra w sobotę, to będą spali dzień wcześniej w tym i tym hotelu. No i rezerwowałem właśnie w tym hotelu nocleg. Pochodziłem bez żadnej skruchy do różnych topowych trenerów. Najczęściej byłem zlewany. Choć zdarzały się wyjątki . Thomas Tuchel chwilę ze mną pogadał, a Peter Bosz wziął notes i chyba  godzinę konwersowaliśmy.

Przez moment byłeś w sztabie Zbigniewa Smółki w Widzewie Łódź.

Po dwóch latach rzetelnej rzetelnej pracy w Wiesbaden przyszła propozycja z Widzewa. Koordynator z Wiesbaden stwierdził, że pracuję zbyt profesjonalnie i mam za duże oczekiwania, stąd też przystałem na ofertę pracy w Łodzi. Zresztą, nie odmawia się markowym klubom. Dogadałem się trenerem Smółką, że będę jego asystentem na boisku, plus odpowiadał za analizy. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze. W Polsce ostatnio nie ma najlepszej passy, ale dla mnie to niezwykle profesjonalny szkoleniowiec.

Akurat wtedy los się do ciebie nie uśmiechnął.

Tak naprawdę mogłem zostać w Widzewie. Mimo że pani prezes Pajączek sprowadziła swoich trenerów, zaproponowała mi, żebym został w klubie. A że cenię sobie mocno lojalność, nie skorzystałem z takiej opcji. Potem z kolei byłem już dogadany z Eintrachtem Brunszwik. Miałem pełnić funkcję asystenta pierwszego zespołu. Brakowało tylko podpisu. Niestety, przyszła pandemia, klub zaczął szukać oszczędności. Ostatecznie nie zatrudniono mnie tam. Dlatego też wpadłem na pomysł przeprowadzania treningów indywidualnych. Byłem również na stażu w Stuttgarcie u trenera Tima Waltera. Gdy objął Hamburg, zaproponował mi, żebym dołączył do jego sztabu. Myślałem, że pana Boga za nogi złapałem.

Gdzie tkwił haczyk?

Zaproszono mnie na rozmowę do siedziby klubu. Jednak włodarze stwierdzili, że mam zbyt silną osobowość, by w tym momencie być asystentem. Dalej jesteśmy w kontakcie. Regularnie zapraszają mnie treningi, by poznać filozofię pracy trenera.

Bije od ciebie pewność siebie. Tylko, że jest cienka granica między pewnością siebie i butą. Przez to nie możesz teraz znaleźć wymarzonej pracy?

Wiesz co? Nie mam pojęcia o kuchni, o samochodach, o ekonomii. Z kolei jestem świadomy tego, że jedyne, o czym mam pojęcie to piłka nożna. A pewność siebie wynika z dużej wiedzy i przygotowania merytorycznego.

Tylko potem jeszcze trzeba umieć wiedzę wykorzystać w praktyce.

Wiem, że wykonuję w tym zawodzie dobra robotę. Podkreślam: wierzę w zasady i konsekwencję. Ponadto z każdym chętnie porozmawiam na temat futbolu. Nawet laikiem. To nie tak, że chodzę i szczycę się tym, jakie znam piłkarskie detale, a inni to już nie mają podjazdu do mnie. Nie, nie pozjadałem wszystkich rozumów. Ba, gdybym objął jakiś zespół jako pierwszy trener, nawet szukałbym ludzi do sztabu, którzy są lepsi ode mnie w pewnych aspektach.

Wspomniałeś, że nie wykluczasz opcji pracy w Polsce. To nie jest lekki kawałek chleba, zwłaszcza w niższych ligach.

Nie lubię słuchać bzdur, że się nie da zrobić dobrego wyniku przy pewnych brakach kadrowych, że zawodnicy są za słabi. Moim zdaniem w Polsce można wykonać dobra pracę. Potrzeba tylko czasu i cierpliwości.

ROZMAWIAŁ PIOTR STOLARCZYK

fot. prywatne archiwum Przemysława Gomułki

CZYTAJ TAKŻE:

 

Najnowsze

Tenis

Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Kacper Marciniak
0
Iga Świątek awansowała do 1/2 turnieju w Stuttgarcie. Nie było łatwo

Komentarze

0 komentarzy

Loading...