Reklama

Marco Terrazzino: U Nagelsmanna czułem się, jakby to on wymyślił piłkę nożną

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

16 grudnia 2021, 12:44 • 17 min czytania 12 komentarzy

Czy można przeprowadzić wywiad z Marco Terrazzino nie stawiając na pierwszym planie jego brata? Można, a nawet powinno się, bo piłkarz Lechii ma za sobą ciekawą karierę w Niemczech i całkiem dużo do powiedzenia. Dlaczego remis ze Stalą Mielec to w jakimś stopniu zasługa Juliana Nagelsmanna? Czy Christian Streich jest lepszym trenerem niż młody szkoleniowiec Bayernu i czemu nigdy nie sprawdzi się poza Freiburgiem? Jak przy transferze do Lechii pomogła pandemia? Jak wyglądał od wewnątrz spadek Dynamo Drezno, które mogło być najbardziej poszkodowanym przez koronawirusa klubem na świecie? Czy stawianie na młodych bywa zabijaniem piłki i jaka cecha Flavio jest na poziomie Bundesligi? Zapraszamy.

Marco Terrazzino: U Nagelsmanna czułem się, jakby to on wymyślił piłkę nożną

Jesteś ambasadorem projektu Young Bafana. To organizacja, która próbuje poprzez piłkę nożną zmieniać życie biednych i wykluczonych społecznie dzieciaków w RPA.

Jestem w tej inicjatywie stosunkowo krótko, więc nie mogę powiedzieć, że siedzę w niej na sto procent. Człowiek z mojego rodzinnego miasta prowadzi tę inicjatywę, pokazał mi ją i stwierdziłem, że jeśli mogę jakoś pomóc dzieciakom, które mają trochę trudniej, to chętnie to zrobię. Dzięki tej akademii dzieci z biednych rodzin mogą grać w piłkę, dostają korki, stroje, prowiant do szkoły, zeszyty czy przybory. Nie chodzi w tym wszystkim tylko o finanse, ale też o to, by zainspirować młode osoby „hej, zobaczcie, wy też możecie grać w piłkę w prawdziwej akademii”.

Na początku pomagam głównie medialnie. Gdy Young Bafana prowadzi jakieś akcje, publikuję je na swoim Instagramie i informuję ludzi, w jaki sposób mogą coś ofiarować. Pomagać mogą też sami piłkarze. Często w Niemczech spotykałem się z tym, że w składzie na sprzęt zostawało wiele starych korków, które ciągle były w dobrym stanie, ale już się ich nie używało. Zebrałem je i jedna z takich organizacji przyjechała, spakowała je w worek i wysłała do RPA.


Zrobiłeś już coś takiego w Lechii?

Jeszcze nie. Najpierw muszę doprowadzić do końca wszystkie sprawy związane z przeprowadzką, wiesz, formalności z bankami, podatkami. Dla mnie to wszystko jest nowe, a w dodatku żona jest w ciąży, dochodzi do tego też kilka prywatnych rzeczy. Muszę to wszystko dograć, żeby być już w stu procentach skupionym na boisku. Początek mam dobry, ale dopiero od stycznia-lutego pojawią się automatyzmy. Najpierw muszę wrócić do swojej dyspozycji, potem na pewno będę pomagał.

Pomóc może każdy, także kibice Lechii. Jak mogą to zrobić?

Na moim Instagramie jest oznaczona strona Young Bafana. Można się zarejestrować i stać się członkiem, na przykład wykupić abonament i co miesiąc coś przelewać, nawet jeden euro, to nie ma znaczenia. Albo po prostu śledzić i wspierać różne akcje, które będę starał się pokazywać ludziom w mediach społecznościowych.

Reklama

Strzelasz gola, a kibice odwdzięczają się donejtem dla szkółki w RPA, chyba dobry układ?

O, byłoby idealnie!

Masz 30 lat, a więc jesteś już doświadczonym piłkarzem, ale jeszcze nie starym. Przez lata grałeś w Niemczech, balansowałeś pomiędzy 1. a 2. Bundesligą, generalnie – masz wyrobioną markę na tamtym rynku. Dlaczego zdecydowałeś się wyjechać?

Ostatnie lata w Niemczech nie były dla mnie zbyt łatwe. Gdy w Niemczech wlatuje ci trójka z przodu, jesteś już traktowany jako stary piłkarz. Cały czas pojawia się na twoje miejsce wielu młodych i to na nich stawiają kluby. Nie wszystko w mojej grze funkcjonowało tak, jakbym sobie tego wyobrażał, miałem też kilka kontuzji. Latem zostałem bez kontraktu. Pomyślałem sobie: może potrzebuję czegoś innego? Może skoro w Niemczech mi nie idzie, powinienem gdzieś odejść?

Byłem otwarty na wszystko. Gdy skontaktowała się ze mną Lechia, ucieszyłem się, bo jestem rodzinnie związany z Polską. Totalnie się zajarałem i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie miałem podejścia “pojadę, zobaczę, może spróbuję”. Przyjechałem na rozmowy od razu z poczuciem, że to jest to. Byłem przekonany na sto procent, więc szybko się dogadaliśmy.


Miałeś inne poważne oferty czy ta z Lechii była pierwsza?

Miałem, była też inna bardzo konkretna oferta z zagranicy, ale nie z Polski. W Niemczech byłem na rozmowach w kilku klubach, ale nie były one zbyt konkretne. Nie chciałem czekać do momentu, aż byłbym bez okresu przygotowawczego z drużyną, a tylko trenował indywidualnie. Dlatego gdy pojawił się sygnał z Lechii, wszystko od razu mi pasowało. Podobało mi się też samo miejsce, stadion. Zresztą na rozmowach siedziałem dokładnie tu, gdzie teraz.

Reklama

(siedzimy w loży VIP, z której jest widok na stadion). 

Idealne miejsce, by przekonać nowego piłkarza!


Gdybym chciał zostać w Niemczech, jakaś oferta by się pewnie pojawiła, ale musiałbym czekać. Wiele w Niemczech zmieniła pandemia. Gdy klub ma podpisać kontrakt z 30-latkiem, pojawia się myślenie “aaa, może jednak zainwestujemy w młodego”. Byłem na rozmowach z wieloma klubami 2. Bundesligi, ale chciałem jasnej deklaracji. Finalnie cieszę się, że wyjechałem. Poznaję coś nowego i mogłem podpisać kontrakt dłuższy niż na rok, bo w Niemczech – właśnie ze względu na pandemię – pewnie podpisałbym umowę tylko do końca sezonu. W Lechii kam kontrakt 2+1, więc mogę skoncentrować się tylko na tym, a nie być za chwilę w stresie myśląc ”mam jeszcze kilka miesięcy i co dalej?”.

Generalnie można odczuć – śledząc też regularnie niemieckie media – że pandemia odbija się na piłce w Niemczech znacznie mocniej niż w Polsce.

Doświadczony piłkarz ma teraz o wiele ciężej. Nietrudno to zaobserwować, bo sam mocno to odczułem. Zagranicą nie jest to aż tak widoczne. Kluby skupiają się na młodych piłkarzach jeszcze bardziej niż wcześniej, bo mecze bez publiczności bardzo odbiły się na możliwościach finansowych i ciężko to zrekompensować. Wielkie kluby dalej prężnie funkcjonują, ale już te z 2. Bundesligi muszą mierzyć się z pewnymi limitami.

Pandemia dała ci się we znaki nie tylko przez brak ofert. W szalonych okolicznościach spadłeś z ligi z Dynamo Drezno. Pisaliśmy na naszych łamach, że przez pandemię byliście najbardziej poszkodowaną drużyną na świecie. Przypomnijmy – w końcówce sezonu zamknięto was dwa razy na kwarantannę, a potem musieliście błyskawicznie dograć 8 meczów w 21 dni. Wszystkie na wagę utrzymania. Ostatecznie spadliście.

Było to strasznie ciężkie. Ostatnie miejsce w tabeli, tak ciężki terminarz, wychodzimy na boisko od razu po dwóch tygodniach kwarantanny. Co mogę powiedzieć? Jakaś katastrofa. Próbujesz nastawiać się pozytywnie, bo wiesz, że nie masz na tę sytuację żadnego wpływu, ale sami po sobie widzieliśmy, że po prostu będzie ciężko. Wszystko do dupy, po prostu do dupy. Sorry za te słowa, ale to była naprawdę beznadziejna sytuacja dla wszystkich. I nie mogliśmy nic z nią zrobić.

Oczywiście, że to wielka niesprawiedliwość. Z drugiej strony tłumaczyliśmy sobie, że władze chcą jakkolwiek uratować sezon i takie rzeczy zdarzają się w czasie koronawirusa.

Ostatecznie zdobyliście w tych ośmiu meczach tylko cztery punkty. Intensywność była za duża?

Tak. To było dla nas niemalże niebezpieczne. Zobacz, jesteś dwa tygodnie na kwarantannie, na której twoim jedynym ruchem jest jazda na rowerku. Wychodzisz z izolacji, masz pięć dni treningów, a potem każą ci grać kluczowe mecze co trzy dni. Inne drużyny były w formie, a my padaliśmy na murawę. Nie mieliśmy siły i praktyki meczowej. Musieliśmy przez to ciągle rotować, robiliśmy po siedem zmian w składzie, zespół nie był zgrany. Staliśmy się niejako ofiarą pandemii i co mogliśmy z tym zrobić?

Mimo wszystko ty utrzymałeś się w 2. Bundeslidze. Twoją ostatnią stacją w Niemczech był Paderborn, ale nie grałeś tam zbyt wiele.

Miałem kontrakt z Freiburgiem, ale nie miałem tam raczej perspektyw. Freiburg musiał mnie komuś oddać, ale to się nie udało, więc w końcu w październiku rozwiązaliśmy umowę. Paderborn nie wystartowało zbyt dobrze. Dostałem zaproszenie na trening, wszystko poszło w porządku, stwierdziłem “OK, robimy to”. Związaliśmy się na rok. Miałem dobre przeczucia. Na początku sporo grałem – może nie w wyjściowym składzie, ale szybko wchodziłem i sporo dawałem na boisku. W zespole było wiele kontuzji. Gdy zaczęliśmy wspinać się w górę tabeli, wrócił jeden piłkarz po urazie i to on miał większe zaufanie trenera. Odczułem, że już na mnie nie stawiają. Było OK w momencie, gdy było dużo kontuzjowanych i potrzebowali jakości i doświadczenia. A później grali młodzi. Drużynie szło dobrze, więc wiedziałem, że będą ciężary. Byłem zdrowy, w formie, ale ciężko było o grę. No cóż, taki zawód piłkarza.

Może mogłem wybrać lepiej, ale z drugiej strony – był październik, lockdown w Niemczech, musiałem się na coś zdecydować, a nie miałem wielu możliwości. Trzeba wiedzieć, że Paderborn jest klubem z bardzo małym budżetem, który opiera się na szkoleniu. Wykonują dobrą robotę z młodymi, potrzebują ich wielu, a potem ich sprzedają i na tym opierają swoje finanse. Przez pandemię jeszcze bardziej postawili na swoją filozofię. Dlaczego mieliby więc wystawiać do składu 29-latka, który ma kontrakt do lata, gdy mają ciekawych młodych, za których mogą dostać za chwilę ofertę? W ostatnim roku bardzo odczułem, że piłka to biznes. Tak po prostu jest. Dlatego nie będę narzekał na klub, bo taka jest specyfika mojej roboty. Wszystko ma swój sens, bo dzięki temu jestem tutaj.

Uspokoję cię, że w Polsce piłkarze po trzydziestce mają łatwiej. Przykładów nie trzeba daleko szukać – Flavio trafił już z trójką z przodu, a stał się wręcz legendą Lechii.

Kiedy piłkarz jest ciągle dobry, to nieważne, ile ma lat. 35, 37 jak Flavio, albo 40 jak Ibrahimović. Dlaczego trzeba go wyrzucać tylko dlatego, że jest wiekowy? Jasne, nie trzeba mu od razu dawać 3-letniego kontraktu, to całkiem logiczne. Analogicznie, jeśli młody piłkarz jest tak dobry jak ten doświadczony, to lepiej stawiać na niego. W niektórych klubach nie jest to ważne, czy młody jest wystarczająco dobry. Trochę zabija się tym piłkę kosztem biznesu. Dlatego najlepszy jest miks doświadczonych i młodych. Tak jak tutaj w Lechii, gdzie mamy kilku ciekawych młodzieżowców.

W swojej karierze często byłeś gdzieś pomiędzy poziomem 1. a 2. Bundesligi. Jak często miałeś dylemat – próbować raz jeszcze przebić się w 1. Bundeslidze czy mieć pewny plac w 2. Bundeslidze?

Tak generalnie, niestety miałem wiele problemów z kontuzjami. Także w młodym wieku. Byłem w 2. Bundeslidze, potem znowu w 1., pojawiała się kontuzja, już nie byłem w takiej formie…

Dylemat? Największy miałem po świetnym okresie w VfL Bochum, gdzie byłem podstawowym piłkarzem. Masz 25 lat, dostajesz interesującą ofertę z Hoffenheim od Nagelsmanna, jest gdzieś z tyłu głowy myśl: a może zostałbyś w 2. Bundeslidze, gdzie masz pewną pozycję?

Zdecydowałem się jednak na transfer do Hoffenheim, a po roku podpisałem 4-letni kontrakt z Freiburgiem. We Freiburgu początkowo dużo grałem, ale później wróciły problemy ze zdrowiem i nie wyszło tak, jakbym się tego spodziewał. Patrząc na karierę, zawsze można myśleć na zasadzie “mogłeś wybrać inaczej, podjąć lepsze decyzje”. Ale trzeba decydować na bieżąco i czasem pójdzie dobrze, a czasem nie. Jestem wdzięczny za całe doświadczenie, które mogłem zebrać. Pracowałem z naprawdę świetnymi trenerami, od których sporo wyniosłem – nie tylko jako piłkarz, ale też jako człowiek. Dlatego jestem bardzo zadowolony z tego, jak się to wszystko potoczyło. Oczywiście, często nie było pięknie, były ciężkie momenty, ale to też w jakiś sposób cię wzmacnia. Stajesz się silniejszy mentalnie i przygotowany na moment, gdy znów nie będzie szło.

Grałeś u Juliana Nagelsmanna w momencie, gdy ten dopiero zaczynał jako pierwszy trener Hoffenheim. Miałeś już wtedy poczucie, że pracujesz z kimś wielkim?

To trochę tak, jak z wielkim talentem piłkarskim. Widzisz młodego chłopaka, który za kilka lat będzie na topie i od razu masz poczucie, że obserwujesz kogoś wyjątkowego. Tak samo miałem z Julianem Nagelsmannem.

Każda jego odprawa była kapitalna. To było dla mnie nieprawdopodobne – być tak młodym, a mieć już tak znakomitą aurę, pasję, miłość do piłki, pozytywna energię, takie wewnętrzne przekonanie, które wytwarza u ciebie myśl, że ten gość chyba wynalazł piłkę nożną. Treningi były bardzo intensywne i wymagające. Ale co istotne – ta intensywność wymagała nie tylko sprawnych nóg, a przede wszystkim sprawnej głowy. U Nagelsmanna cały czas musisz myśleć. Szczególnie w przypadku ofensywnych piłkarzy, którym przekazywał jasne zasady.

To żaden cud, że tak szybko wylądował w Bayernie i dobrze mu idzie. To topowy talent wśród trenerów. W Hoffenheim mieliśmy dobrą relację i mam nadzieję, że pozostanie na zawsze tak głodny sukcesów.

Pamiętasz jakąś konkretną sytuację, w której pomyślałeś sobie, że to Nagelsmann jest wynalazcą piłki nożnej?

Konkretną sytuację nie, ale konkretną cechę. W niesamowity sposób potrafił wyciągnąć z piłkarzy ich pojedyncze zalety i wynieść je na pierwszy plan. Miałeś zawodników, przy których myślałeś sobie „OK, on wystarczy na Hoffenheim”, a Nagelsmann dawał im taką wiarę we własne możliwości, że mogli zaliczać u niego swoje najlepsze mecze w karierze. Fascynowało mnie patrzenie na piłkarzy przed Nagelsmannem i po Nagelsmannie. Każda odprawa wlewała w ciebie ogromne przekonanie o własnych umiejętnościach.

Jak było ze mną? Wcześniej zawsze miałem w głowie taką myśl, że na boisku muszę przede wszystkim wypełniać założenia defensywne, które nakłada na ciebie każdy trener. Nagelsmann powiedział mi jedno kluczowe zdanie:

– Marco, bądź skoncentrowany w defensywie, ale skupiaj się na ofensywie.

To zdanie samo w sobie nie jest jakieś szczególnie efektowne. Ale przekazał mi tę myśl w taki sposób, że od razu mnie zainspirował. Miałem w Niemczech trenerów, którzy kładli do głowy, jak istotna jest praca w defensywie. Nagelsmann świetnie to ujął. Tak, musisz pracować w tyłach, ale skupiaj się na ofensywnych akcjach, bo od tego jesteś.

A jak było z budowaniem naturalnego autorytetu? Nie miał z tym problemu, zarządzając w młodym wieku znacznie bardziej doświadczonymi ludźmi?

To jasne, że nie robił wszystkiego idealnie. Pewnie dalej tak jest, bo wciąż jest bardzo młody jak na trenera. Dało się zauważyć, że miał pewien problem z tym, by powiedzieć piłkarzowi, że nie będzie grał albo że zabraknie go w kadrze meczowej. Traktował to emocjonalnie. Sam mówił, że musi się jeszcze nauczyć tego, by być ostrzejszy w relacjach, gdy podejmuje trudne decyzje.

Autorytet? Od razu miał go na poziomie stu procent. Po prostu znał się na tym i w kapitalny sposób przemawiał. Od razu go kupowałeś i darzyłeś bezgranicznym respektem. I nieważne było to, czy jest młody. Zwłaszcza, że jest wesołym gościem i wpasował się w szatnię. Robił z nami różne głupoty, śpiewał. Ale gdy przychodziło do piłki, był ogień.

Wspomniałeś też, że potrafił uwypuklić u piłkarza największą zaletę. Co nią było u ciebie?

Gra pomiędzy liniami. Ciągle powtarzał o swoich założeniach na grę ofensywną czy defensywną. Miał kilka pryncypiów, które musieliśmy spełniać.

Często powtarzał: – Jest jedna rzecz, którą Marco robi najlepiej. To give and go.

Czyli podanie i wyjście na pozycję. Podanie i wyjście. Podanie i wyjście. Steil Klatsch. Ciągle powtarzał, żebym robił to jak najczęściej, bo po prostu jestem w tym dobry. Patrz ciągle do przodu. Szukaj napastnika przed sobą, oddaj mu piłkę i biegnij. Podanie i wyjście. Podanie i wyjście.


Czyli wypisz-wymaluj gol ze Stalą! Nagelsmann załatwił wam remis w Mielcu!

Dokładnie! (śmiech)

Przy takiej grze ważne jest to, żeby inny piłkarz – w tym przypadku Flavio – cię rozumiał. W przeszłości miałem z tym często problem. Próbowałem wcielić w życie jakiś pomysł, podawałem, wychodziłem, a nie przychodziła piłka zwrotna i było po akcji. Niektórzy mieli wtedy wrażenie, że Marco gra zbyt skomplikowanie, z czym się nie zgadzałem. Trzeba się po prostu rozumieć. Flavio na szczęście to ma.

Flavio, dzięki! W przeszłości mógłbym nie dostać takiej piłki i byłoby po akcji!

Flavio dobrze zrozumiał też moje intencje w meczu z Zagłębiem przy bramce na 2:1 w ostatnich sekundach. To jego duża umiejętność. Czasem podanie na 2-3 metry wygląda łatwo, ale ta decyzja to często kluczowy moment akcji.

Wiadomo, że Flavio nie jest już tak silny i szybki, ale sądzisz, że biorąc pod uwagę tylko inteligencję, to pod tym względem piłkarz na poziomie 1. Bundesligi?

Tak. Gdyby jej nie miał, pewnie już nie grałby profesjonalnie w piłkę. Inteligencja w grze jest u Flavio na bardzo wysokim poziomie. Jako ofensywny piłkarz dużo próbuje. Wiadomo, nie wszystko wychodzi, czasem straci piłkę, ale jeśli nie próbujesz, to niczego nie osiągniesz. Też jestem piłkarzem, który lubi ryzykować. Potrzebujemy doświadczenia Flavio, jego techniki i nosa do sytuacji.

Ryzyko generalnie jest ważne. Nagelsmann oczekiwał ode mnie więcej egoizmu. Chciał, żebym czasem nie podawał piłki, a brał odpowiedzialność na siebie.

Kolejna rzecz, którą wiele razy mi powtórzył: – Marco, oczekuję od ciebie, żeby na tablicy wyników częściej pojawiało się nazwisko z “rr” i “zz”.

Czyli Terrazzino. Oczekiwał we mnie większego parcia na decydowanie o losach meczu. „Wszystko jest top, robisz wszystko świetnie, masz wiele, ale twoje nazwisko musi być więcej razy na tablicy świetlnej”.

Mimo tej fajnej współpracy, po roku zmieniłeś klub na Freiburg.

Miałem rok do końca kontraktu w Hoffenheim i dużą konkurencję. Freiburg dawał mi umowę na cztery lata. Przy takich propozycjach myślisz o swoim bezpieczeństwie i przyszłości. To chyba normalne.

Tak. No i wyszło też wtedy, że Nagelsmann wcale nie jest trenerem, którego w swojej hierarchii stawiasz najwyżej.

Nagelsmann to niezwykły trener, ale top 1 to Christian Streich. To, co robi rok po roku z Freiburgiem, jest niesamowite. Ogromny szacunek. To zupełnie inny typ trenera, raczej stara szkoła. U Streicha nauczysz się tego, jak bronić jako zespół. Każdy piłkarz musi być do bólu konsekwentny w defensywie. Streich bardzo pracuje nad detalami. Nagelsmann stawiał bardziej na atak, ale miał też w Hoffenheim piłkarzy o większych możliwościach niż zawodnicy Freiburga, więc nie da się tego jednoznacznie porównać.

Streich potrafił przygotować drużynę do konkretnego meczu tak, że… Pod tym względem to poziom Ligi Mistrzów, nie mam wątpliwości. Każdego roku Freiburg sprzedaje najlepszych piłkarzy, a teraz jest na piątym miejscu w tak topowej lidze jak Bundesliga. Po prostu wow. Gdybyśmy połączyli ofensywną grę Nagelsmanna i defensywną grę Streicha…

Mielibyśmy przepis na zwycięstwo w Lidze Mistrzów?

Tak.

Pamiętam, jakie ciężary miał u Streicha Bartosz Kapustka, który nie mógł dostosować się do jego defensywnego stylu, przez co nie pograł zbyt wiele we Freiburgu. Generalnie – to nie jest trochę przytłaczające dla ofensywnego piłkarza, gdy musi spełniać tyle założeń?

Dla mnie – i generalnie dla piłkarzy grających jak ja, czyli też dla Bartka, z którym dobrze się znamy – był to pewien problem. Taka drużyna jak Freiburg, która co roku gra o to, żeby się utrzymać, potrzebuje atletycznych i świetnie pracujących w defensywie piłkarzy. Taka jest filozofia. Dlatego mieliśmy ciężko. Ofensywny piłkarz musi w pierwszej kolejności dobrze bronić, a dopiero potem rozliczany jest z akcji ofensywnych. No, chyba że jest niezwykle skuteczny i decyduje o meczach. Priorytet to jednak pojedynki i odpowiednie bieganie.

Potrafisz sobie wyobrazić sytuację, w której Streich trafia do klubu z topu pokroju Borussii Dortmund czy RB Lipsk?

Nie sądzę.

Zbyt defensywny?

Jeśli chodzi o taktykę, myślę, że potrafiłby się dopasować. I jestem przekonany, że z każdą drużyną osiągnąłby sukces. Ale nie pasuje do dużych klubów jako człowiek. Jest prawdziwym Fryburczykiem i żeby zrozumieć wagę tego słowa, trzeba zrozumieć cały Freiburg, który jest inny od typowego klubu Bundesligi. Panuje tam ogromny spokój. W innych klubach jest znacznie głośniej, jest więcej dziennikarzy, presji. To nie pasowałoby do Streicha, który jeździ sobie na treningi rowerem.

A jak z tamtego czasu wspominasz Rafała Gikiewicza, w którym notorycznie gotowało się, że nie gra?

Rafał Gikiewicz… (westchnięcie i kilka sekund pauzy)

Niewygodne pytanie?

Trochę tak. Na pewno nie miał we Freiburgu łatwej sytuacji. Sądził, że powinien więcej grać. Po odejściu z klubu wykonał świetną robotę – awansował z Unionem, był bohaterem tego awansu, świetnie grał w Bundeslidze, później także w Augsburgu. Co mogę o nim powiedzieć? Na pewno był bardzo specyficzny. Czasem myślałeś sobie: – Rafał, spokojnie!

Jest na pewno innym typem człowieka niż ja, znacznie głośniejszym.

Chyba byłeś trochę dyplomatyczny.

Jestem po prostu innym typem człowieka. Ale Rafał wykonuje bardzo dobrą robotę, więc nie mogę nic powiedzieć.

To na koniec inny temat. Jesteś już trochę zmęczony ciągłymi pytaniami o twojego brata?

(śmiech) Dostaję wiele pytań o Stefano i ciągle jestem z nim w jakiś sposób łączony. Ale nie jest to męczące, jestem szczęśliwy i dumny, że tak dobrze toczą się jego losy w Polsce i jest tak popularny. Ja skupiam się na swojej robocie w Gdańsku, on ma swoją w Warszawie. Wspieramy się. Zresztą, Stefano był u mnie ostatnio na weekend.

Zanim trafiłeś do Polski, miałeś świadomość, jak bardzo jest tu popularny?

Tak, wiedziałem to. Ale teraz gdy strzelę bramkę, albo gdy rozmawiam z dziennikarzami…

To często pierwsze pytanie.

Tak. To połączenie Marco i Stefano jest dla nich tak ważne. No OK! Wiedziałem, że jest tak znany, bo byłem wiele razy w Polsce i oglądam go w polskiej telewizji.

Wywołałem ten temat, by spytać zupełnie na serio – czy przez twojego brata i żonę Polkę traktujesz nasz kraj jako miejsce, gdzie mógłbyś zakotwiczyć na lata?

Jak najbardziej. Nie przyjechałem tutaj z intencją, by jak najszybciej odejść. Absolutnie nie. Chciałbym zbudować w Polsce swoją markę, chociaż marka “Terrazzino” jest już tutaj całkiem mocna (śmiech). Chcę postawić na tym nazwisku swój piłkarski stempel, by ludzie kojarzyli mnie nie tylko ze Stefano, a też z boiskiem. Czuję się tu bardzo dobrze, lubię kraj, gdyby tak nie było, to nie ożeniłbym się z Polką. Mam kontrakt 2+1, a co dalej? Wyobrażam sobie, że zostanę tu naprawdę na długo. Ale na razie o tym nie myślę. Skupiam się na piątkowym meczu, wiadomo, nie mogę doczekać się już rundy wiosennej.

Żebyś został tu na lata, musisz najpierw uwolnić swój potencjał. Ile procent możliwości Marco Terrazzino obejrzeliśmy jesienią?

Miałem kilka dobrych meczów. W ostatnich dwóch-trzech tygodniach pojawiły się lekkie problemy z Achillesem i znowu trochę straciłem rytm. Procentowo nie potrafię tego określić, ale z pewnością nie było to sto procent. Nie mogę doczekać się wiosny. Pauza, regeneracja w Niemczech, fizjo, treningi, przygotowania w styczniu, złapanie automatyzmów. Styczeń i luty będą dla mnie bardzo ważne. Czekam, aż w końcu będzie sto procent.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
0
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
1
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

12 komentarzy

Loading...