Reklama

Co zapamiętamy z tanga Carlitosa z Ekstraklasą?

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2019, 13:21 • 8 min czytania 0 komentarzy

Nie będzie już Carlitosa w Ekstraklasie. Fenomen socjologiczny. Ileż można mu przypisać podczas tej przygody z polską piłką? Że można przyjść z Segunda B, gdzie czasem siedziało się na ławie, a potem pozamiatać naszą ligą, zostając królem strzelców i pierwszoplanową gwiazdą. Że łaska kibicowska na pstrym koniu jeździ.

Co zapamiętamy z tanga Carlitosa z Ekstraklasą?

Zgodnie z doniesieniami Mateusza Migi z TVP Sport, Hiszpan lada moment pokwituje swoją przeprowadzkę do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, gdzie ma nowy cel – ustawić się finansowo na resztę życia. Co zapamiętamy z jego pobytu w Polsce?

WEJŚCIE SMOKA

Carlitos, sprowadzony przez hiszpańską opcję, panującą swego czasu przy Reymonta w Krakowie, już w pierwszym meczu udowodnił, że nie został ściągnięty do Polski dzięki znajomym królika. Pierwszy mecz, asysta i gol, 2:1 z Pogonią Szczecin na wyjeździe – jakość nowej dychy Wisły była bezdyskusyjna. Jakże wymowne, że pierwszą bramkę na polskiej ziemi strzelił z rzutu wolnego. W Ekstraklasie generalnie za fachowców od strzelania z rzutów wolnych uchodzą ci, którzy strzelili dziesięć lat temu w ten sposób jedną bramkę, ale w tym golu przypadku nie było: Carlitos był pierwszym od dawna graczem, którego stojąca przed polem karnym piłka nie peszyła, nie tremowała, a on nie walił w mur, tylko celował po okienkach.

W pierwszych pięciu kolejkach Carlitos przesądził jeszcze bramką o wygranej z Wisłą Płock, trafił też dwa razy w derbach z Cracovią – po tym drugim meczu stał się bohaterem dla połowy Krakowa.

Reklama

Już szesnastego września, po trzech kolejnych bramkach Carlitosa, w tym dwóch wbitych Piastowi w spotkaniu wygranym 2:0, pisaliśmy wymownie:

Carlos L., pseudonim „Carlitos”. Zabójczo niebezpieczny dealer marzeń o technicznej grze, o celnych podaniach i kreatywnych dryblingach. Na koncie kilka zabójstw (Pogoń, Wisła Płock, Cracovia), dzisiaj do listy ofiar dopisał kolejną – zespół Piasta Gliwice. W pojedynkę przemyca na murawy Ekstraklasy do tej pory zakazane towary, takie jak sztuczki techniczne, udane kiwki oraz niesygnalizowane celne strzały z trudnych pozycji. Z uwagi na powyższe wnioskujemy o sądowy zakaz opuszczania kraju dla tego drania, przez którego Ekstraklasa wydaje się jeszcze bardziej zapyziała, niż jest w istocie.

Do końca 2017 roku Carlitos miał na koncie piętnaście bramek i cztery asysty.

CARLITOSDEPENDENCIA I KRÓL STRZELCÓW

Reklama

Carlitosdependencia istniała już jesienią, ale wiosną stało się to tylko wyraźniejsze z tego względu, że Hiszpan miewał też ciut słabsze mecze. Liga trochę się go nauczyła, zdarzyli się tacy obrońcy, którzy dali sobie z nim radę. Prawda była taka, że gdy Carlitos grał dobrze, Wisła też, ale gdy Carlitos grał słabo, Wisła nie miała szans. Wiosną Hiszpan zaliczył hat-tricka ze Śląskiem, zabawił się też na Łazienkowskiej, gdzie zrobił asystę i gola w 2:0. Dzięki niemu mająca coraz większe problemy finansowe Wisła awansowała do grupy mistrzowskiej i ani przez chwilę nie musiała drżeć o ligowy byt.

Polecamy TEN naprawdę dobry film, pokazujący esencję kunsztu Hiszpana, a i oddajmy twórcom, że nieźle dobrali muzykę, montaż też udany.

PRZENOSINY DO WARSZAWY

Carlitos zapisał pod Wawelem piękną kartę, ale, po pierwsze, Wisła wpadła w tarapaty finansowe tej rangi, że za chwilę za ratowników uchodzili członkowie kambodżańskiej rodziny królewskiej i Hulk Hogan. Biała Gwiazda nie była w stanie go zatrzymać, a o Hiszpana upomniał się Lech i Legia. Carlitosowi marzyła się La Liga, ale Carlitos nie marzył się zespołom z La Liga, więc wciąż najbardziej atrakcyjne były polskie opcje. Kolejorz ostatecznie przegrał wyścig i król strzelców powędrował do Warszawy, stając się w oczach trybun Reymonta zdrajcą pierwszej wody.

Wkrótce okazało się, że Carlitos tak naprawdę przeszedł do Warszawy za frytki. Fragment naszego tekstu:

Drodzy państwo, Carlitos kosztował…

450 000 EURO PLUS BONUSY

Aż trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda: 450 000 euro plus bonusy. Wisła prawdopodobnie przeoczyła moment, kiedy powinna sama znaleźć Carlitosowi klub, zamiast łudzić się, że uda się go zatrzymać. W efekcie sama postawiła się pod ścianą i ze względów finansowych musiała zaakceptować ofertę, na którą w normalnych warunkach nawet by nie spojrzała. Kluczowe było to, że kwestia przedłużenia kontraktu z Hiszpanem wydawała się dyskusyjna i nikt do końca nie wiedział, jaki będzie werdykt FIFA w razie formalnego sporu.

 No dobrze, a jakie bonusy ma do zapłacenia Legia?

Jeśli awansuje do Ligi Mistrzów – 500 000 euro.
Jeśli awansuje do Ligi Europy – 150 000 euro.
Jeśli nigdzie nie awansuje – 0 euro.

PUCHAROWE FIASKO

Żadnych bonusów nikt wypłacać nie musiał, bo Legia „za kadencji” Carlitosa przegrała w pucharach wszystko co było do przegrania. Powiedzmy sobie szczerze: był sprowadzany jako gwiazda, jako postać pierwszoplanowa, jako ten, który miał dać wyższy poziom, tymczasem w meczach pucharowych z Cork City, Spartakiem Trnawa i Dudelange nie poszalał. Owszem, strzelił gola tym ostatnim, asystował przy trafieniu ze Spartakiem, nie był na pewno największym problemem Legii. Dodawał szczyptę jakości.

Ale nie zmienia to faktu, że nie udźwignął oczekiwań, nadziei na błysk, który wydobędzie zespół z problemów. Z drugiej strony – trudno Hiszpana winić, że nie został obudowany zespołem, w którym mógłby zaprezentować swoje atuty w pełnej krasie.

Po meczu ze Spartakiem pisaliśmy:

Carlitos w pierwszym składzie Legii Warszawa? Na ten widok kibice stołecznego klubu czekali z wyraźnym zniecierpliwieniem. W końcu do tej pory w kontekście Hiszpana mówiło się głównie o nadrabianiu braków i szlifowaniu formy fizycznej, więc jego obecność w wyjściowym składzie na mecze ze Spartakiem Trnava, mogła sugerować, że wreszcie wszystko jest z nim porządku. Jak się jednak okazało, w porządku nie jest i ciężko stwierdzić, kiedy tak naprawdę będzie.

BOLESNY POWRÓT DO KRAKOWA

0:4 Legii. Carlitos schodzi w 77 minucie. Wisła, jeszcze przed chwilą zespół, który mógł wylecieć w powietrze, który ratowano w ostatniej chwili, daje lekcję futbolu najbogatszemu klubowi w kraju, z niedawnym idolem stadionu przy Reymonta w składzie. To musiało niesłychanie smakować kibicom Białej Gwiazdy, a było bardzo gorzką pigułką dla Carlitosa.

On przeszedł do Legii, żeby właśnie takie mecze rozgrywać, ale będąc po zwycięskiej stronie.

FIASKO RÓWNIEŻ W LIDZE

Carlitos strzelił szesnaście bramek, czyli wciąż był najlepszym snajperem zespołu. Carlitos, podobnie jak w Wiśle, miewał mecze, w których sam przesądzał o wyniku.

Carlitos wreszcie nie może zostać uznany za przykład zawodnika, który błyszczał w innym klubie Ekstraklasy, a po przenosinach do Legii zapomniał jak się gra – to się zdarza wcale często, ale nie w tym przypadku. Niemniej, napastnik grał w najlepszym razie nieźle, a oczywiście spodziewano się, że będzie grał bardzo dobrze, że będzie ciągnął zespół – kimś takim na pewno nie był. Rozczarowywał do tego stopnia, że już zimą mówiło się o jego możliwym odejściu. W ostatnich sześciu meczach, kiedy Legia straciła mistrzostwo na rzecz Piasta, trafił do siatki raz. Zawiódł, podobnie jak cała reszta. A może nawet bardziej – w tym sensie, że oczekiwania wobec niego były szczególnie wywindowane.

GŁUPOTY OPOWIADANE PO REMISIE Z EUROPĄ FC

Carlitos najwyraźniej zaraził się przez krótki czas pobytu w Polsce wymówkarstwem. Po remisie na Gibraltarze powiedział, że jest dumny z pracy, jaką wykonała Legia. Czytaliśmy sporo o tym, jak latem wziął na siebie ciężar scalania grupy, jak starał się łączyć zagraniczną kolonię w warszawskiej szatni z polskimi graczami, ale zabrał się za to chyba od złej strony, bo od opowiadania kocopołów. Tuż po meczu pisaliśmy:

Od profesjonalnego sportowca, byłego króla strzelców Ekstraklasy i jednego z najlepiej opłacanych zawodników Legii Warszawa chyba można jednak wymagać, by stawiał sobie ambitniejsze cele niż zremisowanie z jakimiś ogórami, którzy na jego miejscu lądują tylko wtedy, gdy przykładają głowę do poduszki. Bo potem dzwoni budzik i wracają do kopania się po czole.

 A ten ananas wychodzi i mówi, że jest dumny z wykonanej pracy. Jezusie drogi, przecież to strzał w pysk każdego kibica, bardziej bolesny niż ta padaka, którą widzieliśmy na boisku. W sumie trochę Hiszpanowi zazdrościmy, wyobrażamy sobie jego dzień. Poranek – no wiadomo, duma, udało się trafić szczoteczką między zęby. Potem szczery podziw dla samego siebie, gdy udało się zaparzyć kawę. Potem już seria sukcesów, duma z trafienia na stadion, duma z zawiązania butów. Strach pomyśleć co poczuje, kiedy jego Legia coś kiedyś wygra.

Z czego dzisiaj konkretnie jest dumny? Cóż, jak tak głębiej pomyśleć, to jednak legioniści trafili na stadion (w Gibraltarze jest jeden, ale znamy takich, co by się pogubili), trafili swoimi drogocennymi nogami w getry, stopami w obuwie. Nikt nie umarł. Robota zrobiona.

POŻEGNANIE Z WARSZAWĄ

Było osobliwie. Legia grała Kulenoviciem, który niewiele pokazywał. Trybuny domagały się Carlitosa, skandowały jego nazwisko i wygwizdywały Kulenovicia.

Można dziś tylko teoretyzować, czy Legia ugrałaby w pucharach więcej z Carlitosem na szpicy. Z Hiszpanem, który ma pełne wsparcie i zaufanie trenera. Tego się nie dowiemy. Natomiast z drugiej strony, 417 rozegranych minut przełożyło się tylko na gole z półamatorami z Gibraltaru, w dodatku strzelone u siebie. Czy jest z czego być tu szczególnie dumnym, czy to i finisz minionego sezonu, kiedy Carlitos zawiódł w najważniejszych meczach, daje aż tak wielkie przekonanie o bramkostrzelności Hiszpana? Chyba tylko przez porównanie do Kulenovicia – jeśli już, to dziś wyraźniej widać, że dobrze postawione pytanie brzmi „Co, gdyby grał Niezgoda?”.

Kwota za Carlitosa jest więcej niż dobra, pieniądze zarobi i Wisła, i Legia, dalszy ciąg tej telenoweli nie miał najmniejszego sensu.

***

Czy należy lamentować nad tym, że liga traci tego piłkarza? Na pewno był zawodnikiem nieprzeciętnym, umiejącym grać w piłkę, a to kwestia w Ekstraklasie deficytowa. Z drugiej strony, Carlitos tak naprawdę w naszym kraju zbudował swoją markę, zbierał indywidualne laurki, ale nic nie wygrał. Puchar Polski przegrany, mistrzostwo przegrane, przegrane puchary, nawet przegrany Superpuchar. Delikatnie mówiąc – widzieliśmy obcokrajowców, którzy odciskali mocniejsze piętno na lidze.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...