Iga Świątek dziś zagrała lepiej, pewniej. Kort opuszczała z podniesioną głową. To nie była ta bezradna dziewczyna, którą obserwowaliśmy dwa dni temu w meczu z Marią Sakkari. Ba, w pierwszym secie wydawało się, że Polka wręcz zmiażdży Arynę Sabalenkę. Turniejowa jedynka miała jednak coś do udowodnienia, również pod względem mentalnym. I choć ostatecznie obie tenisistki pokazały, że pogłoski o słabych psychikach są w ich przypadku przesadzone, to grająca tenisową ruletkę Białorusinka, napędzana żywiołowym dopingiem publiczności, mogła cieszyć się ze zwycięstwa. Idze, która nie ma już szans na wyjście z grupy turnieju WTA Finals, pozostał tylko mecz o honor z Paulą Badosą.
Zagrać bez zbędnej presji
Głoszenie, że na turnieju WTA Finals nie ma słabych zawodniczek, zakrawa o truizm. Jednak spośród nich wszystkich Iga Świątek nie mogła trafić w swojej grupie na trudniejszy zestaw przeciwniczek. Ten składał się z Marii Sakkari, Pauli Badosy i Aryny Sabalenki. Swój udział w Guadalajarze Polka rozpoczęła od porażki z Greczynką. To mecz, o którym chcielibyśmy jak najprędzej zapomnieć, lecz nie jest to takie proste. Świątek nie mogła znaleźć sposobu na genialnie serwującą rywalkę. Była bezradna, rozbita. Również psychicznie – do tego stopnia, że pod koniec tej jednostronnej partii na jej policzkach pojawiły się łzy.
Z tego też względu do dzisiejszego meczu naszej zawodniczki podchodziliśmy z bez specjalnej presji oczekiwań. Pozwólcie, że uświadomimy was w jakim momencie kariery obecnie znajduje się Iga Świątek na przykładzie… Aryny Sabalenki.
To absolutna gwiazda. Pod nieobecność Ash Barty, jest najwyżej rozstawioną tenisistką meksykańskich finałów. W trakcie kariery zwyciężyła w dziesięciu turniejach różnej rangi w grze pojedynczej. Jednak nigdy nie udało jej się wygrać w wielkoszlemowym singlu. Owszem, w grze podwójnej ma dwa takie triumfy. Lecz nie w pojedynczej. Mało tego, nigdy nawet nie dane jej było zagrać w finale takiej imprezy. Obecny sezon w jej wykonaniu to i tak rekordowe wyniki – półfinały Wimbledonu i US Open.
Piszemy o tym by pokazać, że nawet zawodniczki ze ścisłego, światowego topu nie wygrywają wszystkich imprez, w jakich tylko startują. Jest wręcz przeciwnie – częściej wracają do domu bez pucharów. A trudno nie odnieść wrażenia, że wokół Świątek wytworzyła się niezdrowa atmosfera oczekiwań, iż po triumfie na kortach Rolanda Garrosa będzie wygrywać wszystko. Drodzy państwo, tenis po prostu tak nie działa.
Nie sugerujemy tym samym, że ubiegłoroczny występ we Francji był jednorazowym wystrzałem. Przeciwnie – Polka w tym roku na każdych wielkoszlemowych grach dochodziła co najmniej do czwartej rundy. Wygrała dwa turnieje WTA. Umocniła się w światowej czołówce. Zawody w Guadalajarze są tego potwierdzeniem oraz nagrodą. Z tego względu chcieliśmy zobaczyć Igę cieszącą się grą jako taką.
Falstart wymazany z pamięci
Dla obu tenisistek był to mecz na przełamanie. O Świątek zdążyliśmy już wspomnieć, ale Sabalenka również przegrała swoje pierwsze spotkanie, choć na początku nic tego nie zapowiadało. W pierwszym secie wygrywała z Paulą Badosą 4:2 w gemach, lecz wtedy przegrała własny serwis. Od tego momentu dała się całkowicie zdominować Hiszpance, do końca spotkania nie zdobywając ani jednego gema.
Dziś Białorusinka grała w typowy dla siebie sposób. Dysponowała mocnym serwisem, była agresywna na korcie i często chodziła do siatki, szukając szybkiego rozwiązania wymian. Jednak Iga była o wiele bardziej rozluźniona, niż w pierwszym spotkaniu. Przede wszystkim wyglądało na to, że odrobiła lekcję, grając swoje podanie na backhand rywalki, z czym ta zupełnie sobie nie radziła. W dodatku w szóstym gemie Sabalenka popełniła dwa podwójne błędy serwisowe, przez co Polka zdobyła przełamanie. To była Iga, jaką chcieliśmy oglądać. Świątek grała świetnie i co nie mniej ważne – nawet jeżeli popełniała błędy, zupełnie się tym nie przejmowała. Choć tych, warto to podkreślić, było naprawdę niewiele.
Metamorfoza Polki w porównaniu do jej pierwszego spotkania była ogromna. Świątek była wręcz do bólu metodyczna sprawiając, że jej rywalka, która jest znana z ryzykownego stylu gry, szukała jeszcze bardziej niebezpiecznych zagrań. Dla tak grającej Igi to stanowiło wodę na młyn. Jakże symboliczny dla tego momentu spotkania był trzeci gem drugiego seta. Świątek miała własny serwis, lecz nie najlepiej go rozpoczęła. Jednak pozostała zupełnie niewzruszona drobnymi niepowodzeniami. Kiedy Białorusinka odbierała jej podania, Iga potrafiła świetnie pokierować akcją i wygrać ją na własnych warunkach. Kiedy Aryna zaczęła skracać, Iga przyjęła zaproszenie do takiej gry i wyszła zwycięsko z wymiany. Wydawało się zatem, że Sabalenka będzie w tym secie bezradna.
I wtedy żywiołowa tenisistka zaczęła bawić się z publicznością.
Sabalenka robi show
Białorusinka co rusz odwracała się w kierunku trybun, krzyczała, wręcz zachęcała do większego zaangażowania się kibiców w widowisko. Nie wiemy ile było w tym jej naturalnej, spontanicznej reakcji, a ile wyrafinowanej gierki psychologicznej, ale to pomogło. Przebieg obu setów, tak diametralnie się od siebie różniących, był żywym dowodem na to, ile w tenisie znaczy psychika. Iga wyglądała na nieco speszoną reakcjami publiczności, żywiołowo reagującej na każde udane zagranie rywalki. Lecz przede wszystkim Sabalenka sama niesamowicie się nakręciła. Znacznie poprawiła skuteczność własnego podania, a w dodatku dwukrotnie przełamała Polkę, zdobywając cztery gemy z rzędu. Zatem wynik meczu brzmiał 6:2 i 2:6, a my czekaliśmy na to, jakie oblicze obu tenisistek zobaczymy w secie numer trzy.
Świątek w tym momencie walczyła o swoje być albo nie być w turnieju. W przypadku wygranej Polki, zarówno ona jak i Sabalenka oraz Maria Sakkari – która dziś przegrała z Badosą – w ostatniej kolejce miałyby szanse na zajęcie drugiego miejsca w grupie, które daje awans. Porażka powodowała, że ostatni mecz byłby tylko spotkaniem o honor.
Trzeci set rozpoczął się od podania Polki, która wygrała gem do zera. Sabalenka natomiast kolejny raz popełniała podwójne błędy, a od straty podania uchroniły ją tylko minimalnie niecelne piłki posyłane przez Świątek. Jedna zatańczyła na siatce, ale nie przeszła. Drugą Iga minimalnie wyrzuciła. Szkoda – zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się później.
Sabalenka nie zniechęcała się. Cały czas grała agresywnie – również na returnie. To ona dyktowała warunki, na jakich były prowadzone wymiany. Do tego była bardzo dokładna i w ten sposób przełamała Świątek. Wydawało się, że już nie może tego wypuścić, ale właśnie wtedy serwisowa ruletka ją zawiodła. Białorusinka zaryzykowała mocniejsze drugie podanie, próbując zdobyć asa. Nie wyszło, kosztowało ją to oddanie własnego gema serwisowego. Aryna dosłownie podała Idze pomocną dłoń.
Ostatnie gemy obfitowały w serie świetnych akcji. Świątek była bardziej wyrafinowana, pomysłowa w swoich zagraniach. Z kolei Sabalenka jak zwykle grała bardzo mocno i oczywiście na zasadzie „wszystko, albo nic”. Gdy to wychodziło, trudno było nie docenić jej kunsztu. Lecz taka gra skutkowała aż szesnastoma podwójnymi błędami na serwisie.
Dziś Białorusinka wraca jednak z tenisowej ruletki z główną wygraną. W jedenastym gemie, po blisko godzinie trwania trzeciego seta, ponownie przełamała Igę. Dla tak nakręconej Sabalenki, jej własne podanie było tylko formalnością.
– Nigdy nie miałam takiego wsparcia jak dziś. To zwycięstwo jest tylko dzięki wam – skierowała swoje pierwsze słowa do publiczności zaraz po zwycięstwie. I to jest chyba najlepsze podsumowanie tego spotkania.
A Iga? Ponownie przegrała mecz, lecz jakże inna to była porażka. Oczywiście, dalecy jesteśmy od tego, by wychwalać po niej Świątek, jednak biorąc pod uwagę to, jak zniszczona mentalnie wydawała się jeszcze dwa dni temu, pewnym pozytywem jest, że nie było widać po tym nawet śladu. I aż ciekawi jesteśmy, z jakim nastawieniem wyjdzie na swój ostatni mecz w turnieju WTA Finals 2021.
Iga Świątek – Aryna Sabalenka 1:2 (6:2, 2:6, 5:7)
Fot. Newspix