Iga Świątek w gronie tegorocznych uczestniczek WTA Finals jest najmłodsza. Mimo tego Martina Navratilova i Chris Evert – dwie legendy tenisa i ambasadorki turnieju – stawiały na nią, pytane o to, która z zawodniczek wygra turniej. Bo Iga grać na najwyższym poziomie potrafi – zresztą gdyby było inaczej, nie znalazłaby się w Guadalajarze. Sęk w tym, że dziś nie wyglądała jak jedna z najlepszych tenisistek świata. A Maria Sakkari bezwzględnie to wykorzystała i wygrała 6:2, 6:4.
Warunki nie sprzyjały…
Z Sakkari Iga ogółem sobie nie radzi. Styl Greczynki – oparty na mocnych, płaskich zagraniach, ale też umiejętności zmiany tempa i kierunku – wybitnie Polce nie leży. Do tego Maria operuje naprawdę szybkim i skutecznym serwisem. W specyficznych warunkach w Guadalajarze okazał się on być zresztą jeszcze bardziej zabójczy niż zwykle. I właśnie, warunki. O tym warto wspomnieć. Guadalajara leży w górach, a co za tym idzie – piłki odbijają się od rakiety znacznie mocniej niż zwykle i spadają dalej. Co prawda organizatorzy zapewnili zawodniczkom takie ze specjalnie obniżonym ciśnieniem, ale wystarczyło przyjrzeć się dzisiejszemu meczowi, by zobaczyć, że niespecjalnie one pomogły. Zresztą sama Sakkari mówiła o tym po spotkaniu:
– Tu po prostu trzeba przyzwyczaić się do głupich błędów. Zaakceptować je.
Przed pierwszym meczem Świątek sporo było rozważań na temat jej stylu gry. Wspomniana już Navratilova twierdziła, że sposób, w jaki Iga uderza forehand, może jej pomóc. Bo warunki na miejscu miały przede wszystkim przeszkadzać zawodniczkom grającym płaską, szybką piłką – na przykład Karolinie Pliskovej (a i po części Sakkari). Ze Świątek, zdaniem wielu, miało być inaczej – jej top spinowy forehand miał być dla zawodniczek nie do zatrzymania. Sęk w tym, że dziś na korcie Polka ewidentnie nie potrafiła się z nim uporać. Czy to przez warunki, czy przez presję i zdenerwowanie – trudno stwierdzić. Pewne jest to, co widzieliśmy gołym okiem – że popełniała mnóstwo błędów.
A Sakkari? Wydawała się kompletnie nieporuszona faktem, że właśnie rozgrywała pierwszy mecz WTA Finals nie tylko w swojej karierze, ale i w historii Grecji.
…ale Iga też sobie nie pomagała
Wspomnieliśmy już, że Maria Sakkari to zdecydowanie nie jest wymarzona przeciwniczka dla Świątek. Spotkały się dwukrotnie przed dzisiejszym meczem, dwa razy lepsza była Greczynka – w tym na Roland Garros, gdzie Iga broniła tytułu. Jeśli ktoś liczył, że seria ta zostanie przerwana za magicznym, trzecim razem, to szybko mógł pomyśleć, że prawdopodobnie się rozczaruje. Od samego początku meczu to Maria była stroną przeważającą.
Polka szybko sama “zapewniła” sobie kłopoty – już w trzecim gemie meczu przegrała gema serwisowego. Choć to jeszcze nie było tak istotne, jak styl w jakim to zrobiła – niemal wszystkie punkty oddała rywalce sama. Podwójnymi błędami serwisowymi, łatwo wyrzuconym forehandem…
To wszystko powtarzało się przez cały mecz. Owszem, Iga potrafiła też zagrać dobrze, trafić idealnie w linię, czy rozrzucić rywalkę. Tyle że na każdą tak wygraną wymianę przychodziło kilka, w których punkty łatwo oddawała.
A na to nie mogła sobie pozwolić.
Bo Sakkari niemalże tego nie robiła. U Greczynki w pierwszej kolejności wyróżnić trzeba podanie. Jej zwykle dobry serwis dziś był wspaniały. Na 27 punktów, w których trafiła pierwszym podaniem, nie wygrała… jednego. I to pod koniec meczu, gdy Idze udało się idealnie “najść” na return i już nim zapewnić sobie punkt. W pozostałych Świątek nie dawała sobie z podaniem rywalki rady. W ostatnich gemach zresztą zdarzało się, że próbowała zgadywać, w którym kierunku Sakkari pośle piłkę. I to się Idze nie udawało.
Ale i poza serwisem Maria była po prostu lepsza. Wykorzystywała szanse, jakie dawała jej Świątek. Znakomicie korzystała z geometrii kortu, szybko dostosowała się do warunków. Przy tym jednak potrafiła zrobić to, o czym sama mówiła – nie przejmowała się jakimikolwiek błędami, które popełniała. Była jak maszyna zaprogramowana tylko do jednego celu – zwycięstwa. Nie mogło więc dziwić, że doszła do niego w ledwie 86 minut. Wygrała 6:2 6:4 i już znacząco przybliżyła się do półfinału.
– To nagroda za wspaniały sezon. Wszystkie zasłużyłyśmy, żeby tu być, nie znalazłyśmy się tu przez szczęście. To niesamowicie ważny moment dla mojego kraju, dla mnie, dla mojej rodziny. Miło jest też mieć tu moją mamę. Ona też grała w tenisa, widzieć ją, jak w tym uczestniczy, że może oglądać mecze, które wygrywam – to coś wspaniałego – mówiła zwyciężczyni.
W przypadku Igi pozostaje liczyć, że to zły debiut, ale dalej i ona otrzyma swoją nagrodę. Najlepiej w postaci dwóch zwycięstw i awansu do półfinału.
Łzy
Przy okazji ostatniego punktu Iga Świątek zrobiła coś, co zdarzało jej się w tym sezonie już kilkukrotnie – rozpłakała się. Może z bezradności, może z poczucia, ze ten mecz nie poszedł po jej myśli, może w ten sposób zeszła z niej nałożona przed meczem presja. Tego nie wiemy. Ten płacz pokazuje jednak, jak bardzo jej zależało. Może nawet za bardzo. I owszem, pewnie dostarczy też paliwa krytykom Świątek (zresztą na konstruktywną krytykę po takim meczu zasłużyła), ale gdybyśmy nawet chcieli jej bronić, to najlepiej zrobiła to… Maria Sakkari.
– Rozumiem, czemu Iga miewa trudniejsze chwile. Zapominamy czasem, że ona ma dopiero 20 lat – powiedziała Greczynka, stojąc na korcie i udzielając pomeczowego wywiadu. Warto mieć ten wiek Świątek z tyłu głowy, oglądając jej mecze w WTA Finals. Bo nawet jeśli przegra wszystkie trzy, to warto pamiętać, że Sakkari ma na przykład lat 26. Gdy była w wieku Igi błąkała się poniżej 150. miejsca w światowym rankingu. Polka już teraz gra w turnieju dla ośmiu najlepszych zawodniczek świata.
Fot. Newspix