Reklama

Pozwólmy Idze Świątek na łzy

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

13 listopada 2021, 23:48 • 7 min czytania 10 komentarzy

Iga Świątek ma za sobą świetny sezon. To trzeba było napisać już w pierwszym zdaniu tego tekstu. Zbyt wiele osób o tym zapomina, zbyt wiele oczekuje po niej wyników na poziomie największych zawodniczek w historii tego sportu. Przecież ta dziewczyna ma ledwie 20 lat, a już osiągnęła więcej niż 99 procent polskich tenisistów i tenisistek kiedykolwiek. I owszem, czasem nie udźwignie presji. Czasem zapłacze. Ale czy kogoś powinno to dziwić?

Pozwólmy Idze Świątek na łzy

*****

Jeśli czegoś nauczyłem się na studiach, to tego, że każdy inaczej reaguje na stres. Jedni nerwowo obgryzają paznokcie, inni plotą o czymkolwiek bez przerwy, jeszcze inni przeżywają wszystko wewnętrznie, tłumiąc emocje. A to tylko stres związany z egzaminem czy prezentacją projektu przed resztą grupy. Gdzie temu do występowania na oczach kilkutysięcznej widowni na trybunach i kilkudziesięciomilionowej przed ekranami telewizorów czy laptopów. Widowni, która zauważy każdy twój błąd, a potem ci go wytknie. Widowni, która bardzo dużo sobie po tobie obiecuje. Widowni, której dużej części nie chcesz zawieść.

Nawet czytając te słowa, można się zacząć stresować, co?

Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak obciążający psychicznie jest zawodowy sport. Nie będę ukrywać – ja też. Znam to tylko z opowieści. Moje sportowe przygody skończyły się na grze w trampkarzach lokalnego klubu (w czasach, gdy trenerem był człowiek, który potrafił tylko krzyczeć, że zapierdalać trzeba – choć trzeba mu oddać, że robił to przekonująo) czy turniejach tenisa stołowego w czasach gimnazjum. Ile osób wtedy na mnie patrzyło? Nie wiem, może z dwadzieścia, jeśli akurat doszedłem do finału. A i tak czułem ich wzrok, zdając sobie sprawę, że obserwują ten mecz i fajnie byłoby móc wygrać na ich oczach. Włączały się wtedy nerwy, ręce i nogi nieco się usztywniały. Trzeba było umieć to pokonać. Zresztą pewnie wielu z was ma podobne doświadczenia.

Igę Świątek regularnie obserwuje kilkaset tysięcy – a nawet kilka milionów – widzów. Tylko w Polsce.

Reklama

*****

Nie znam, jak wspomniałem, świata zawodowego sportu od strony presji. A tym bardziej tenisa, którego nigdy nie trenowałem, grałem jedynie amatorsko. Staram się to nadrobić, słuchając zawodników i zawodniczek. Bo oni, wbrew pozorom, często mówią ciekawe rzeczy. Nawet ci najwięksi powtarzają, że tenis najtrudniejszy jest nie fizycznie czy technicznie a mentalnie. Trzeba umieć wyłączyć się na wszystko, trzeba nie przejmować niepowodzeniami, trzeba potrafić nie zwracać uwagi na publikę lub wręcz przeciwnie – żywić się jej energią. Czy to pozytywną, czy negatywną. O tym ostatnim powie wam nieco Novak Djoković.

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

A inni powiedzą – jak choćby Andre Agassi, który sporo pisał o tym w swojej znakomitej autobiografii – że nie ma bardziej samotnego sportu niż tenis. Na korcie jesteś – o ile akurat nie grasz w debla – zupełnie sam. Po drugiej stronie siatki jest inny tenisista, owszem. Może nawet twój serdeczny przyjaciel. Ale w trakcie meczu jest wrogiem. Trener, siedzący w pobliżu, nie może ci pomóc, bo to wbrew zasadom. Jeśli mecz ci nie wychodzi – albo pozbierasz się sam, albo jest po tobie. To sport, który mentalnie potrafi wyssać z ciebie wszystko, aż do absolutnych resztek energii. Sport, w którym nawet najwięksi mistrzowie płakali po porażkach. Jak Djoković w US Open, jak Federer kiedyś w Australii.

I to właśnie do tego sportu weszła nastolatka, która na szczycie znalazła się dużo szybciej, niż podejrzewał jej tata, jej trener, a nawet ona sama. Dodajmy – nastolatka z kraju, który każdego wielkiego sportowca od razu stawia na piedestale i oczekuje po nim jeszcze więcej.

Po wygranym Roland Garros Iga znalazła się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji. Pojawiły się dodatkowe zobowiązania, uwaga mediów, całe to zamieszanie, które towarzyszy największym i którego nie da się pozbyć. Zamieszanie, na które Polka niekoniecznie była w pełni gotowa. A do tego spadły na nią wielkie oczekiwania, nadzieje kilkunastu milionów ludzi – choćby na olimpijskie złoto. Jasne, początkowo radziła sobie z nim nieźle, ale można podejrzewać, że i ona sama zaczęła narzucać na siebie większą presję. A to naprawdę może wyczerpać – Naomi Osaka powie wam jak bardzo.

*****

Inna sprawa – kibice. Fani, sympatycy, krytycy. Jedni będą wspierać niezależnie od wszystkiego, inni przy pierwszym niepowodzeniu zaczną pisać o tym, że Iga to jednorazowy wystrzał i już nic wielkiego nie osiągnie, bo widać: że nie ma charakteru do tego sportu, że rywalki są lepsze, że brakuje jej pewności siebie. I tak dalej. Podziwiam w pewnym sensie tę odwagę w wygłaszaniu sądów. Bo jeszcze raz: mówimy o dwudziestoletniej dziewczynie, która – w sezonie postrzeganym powszechnie za jej słabszy – weszła do TOP 10 rankingu i znalazła się w kończącym sezon turnieju dla najlepszych zawodniczek minionego roku.

Chciałbym tak bardzo nie mieć do czegoś charakteru, jak Iga do tenisa.

Reklama

Bo to naprawdę coś, co trzeba podkreślać na każdym kroku – Świątek jest talentem wybitnym. Jednym na milion. Na korcie potrafi zrobić wszystko. Ale oczywistym jest też, że nie będzie robić tego w każdym meczu i każdym turnieju. Że faktycznie, rywalki mogą być w danym momencie lepsze. Bo poziom w WTA jest aktualnie tak równy, że przed imprezami wielkoszlemowymi możemy obstawić 15 nazwisk potencjalnych triumfatorek, a i tak nie trafić. Regularnie pojawiają się nowe mistrzynie, z których większość ma problem, by potwierdzić swój status tak dobrym kolejnym sezonem, jak ten Igi.

A przecież Świątek ma czas. Mnóstwo czasu. W WTA Finals jest zdecydowanie najmłodsza. Paula Badosa i Aryna Sabalenka są od niej o ponad trzy lata starsze. Reszta rywalek – o ponad pięć. Niesamowite, że część ludzi już ją skreśliła i wie, że nic z niej nie będzie. Cholera, gdybym potrafił tak dobrze przewidywać przyszłość, już byłbym milionerem.

*****

Owszem, Iga czasem zapłacze. Bo przygniata ją presja. Bezradność. Błędy. Bo ciąży poczucie, że zawodzi się kibiców, sztab, a może przede wszystkim – zawodzi samą siebie i swoje oczekiwania. Tak to już jest. Nie wmówicie mi, że nigdy nie płakaliście z podobnego powodu, że nie czuliście się cholernie rozczarowani jakąś sytuacją, na której bardzo wam zależało. Świątek ma tego pecha – a równocześnie to szczęście, bo możliwość grania na takim poziomie to też przywilej, na który ciężko się haruje – że jej łzy widzą miliony osób. I każda z nich próbuje dociec ich przyczyny, ocenić. Czy to dobrze, czy źle, że Iga płacze? Czy powinna zmienić sztab? Czy współpraca z psychologiem się wyczerpała i potrzeba jej innych bodźców?

Prawda jest taka, że odpowiedzi na te pytania zna tylko Iga. I jestem pewien, że jeśli uzna, że musi coś zmienić, to to zrobi.

Bo Świątek jest świadoma swoich potrzeb. To tenisistka z nowego pokolenia, taka, która nie wstydzi się mówić o mentalnej stronie tenisa. Która wie, jak ważna jest ona dla niej jako zawodniczki. I dostrzega swoje braki, widzi, co jeszcze musi zmienić. Iga to tenisistka (choć może należałoby napisać: osoba?) wrażliwa, wyczulona na tę problematykę. Nie dziwi, że lubi się z Naomi Osaką – Japonka też taka jest. Nie dziwi, że wiele wywiadów z Igą porusza też kwestie dotyczące psychiki. Nie dziwi, że Polka czasem zapłacze na korcie. I czy to, powtórzmy pytanie, źle? Może tak. A może nie. Tenisiści i tenisistki na wydarzenia w trakcie meczu reagują w różny sposób. Jedni zaczynają kłócić się z sędziami (pozdrawiamy Jurka Janowicza), inni rozwalają rakiety, albo odwrotnie – tłumią wszystko w środku i starają się nie dać niczego po sobie poznać.

Iga jest jeszcze inna. I może dlatego jej łzy przykuwają tak dużo uwagi. Bo bywa, że pojawiają się nie po, a w trakcie meczu. Bo są oznaką wielkich emocji. I, co nie dziwi, niepokoją fanów, nieprzyzwyczajonych do nich tak, jak do widoku tenisisty demolującego rakietę. Na ten moment – nawet patrząc wyłącznie na jej wyniki – powinniśmy jednak te łzy po prostu zaakceptować. Pozwolić jej na nie. Niech popłyną, a wraz z nimi smutek i złość.

Istnieje spora szansa, że w końcu zastąpi je szeroki uśmiech.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

10 komentarzy

Loading...