Filip Starzyński rzadko udziela wywiadów. Właściwie nie sposób znaleźć wyczerpującej rozmowy z nim w roli głównego bohatera. Jest nieśmiały, wycofany, sam przyznaje, że nigdy nie był wodzirejem w żadnej szatni. Jakkolwiek zabawnie to zabrzmi, to typ piłkarza, który przemawia na boisku. Przez wszystkie lata jego kariery trochę tematów się jednak nazbierało i grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
Dlaczego Polska cierpi na brak zdolnych rozgrywających? Czy żałuje, że nie jest szybszy? Jak często chodzi na siłownię i dlaczego ćwiczy na niej inaczej niż wszyscy? Czy jest wygodnicki i czy brakuje mu ambicji? Skąd u niego obniżka formy? Czy Ekstraklasa jest słaba? Dlaczego nie poszło mu w Lokeren? Czy brakuje mu bezczelności? Czy chce jeszcze zagrać w zagranicznej lidze? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiedział Filip Starzyński. Zapraszamy.
Dlaczego Polska cierpi na brak zdolnych rozgrywających?
Nie wiem.
Takiej odpowiedzi się spodziewałem.
Jest na pewno Piotrek Zieliński, który wyróżnia się w Europie, ale wydaje mi się, że w światowej piłce można zaobserwować trend odchodzenia od opierania swojej gry na tradycyjnym rozgrywającym. Nie ma już pozycji klasycznej dychy. Częściej widzi się kluby grające na dwie ósemki albo na skrzydłowych, którzy płynnie wypełniają zadania dawnej dziesiątki. Tak to wszystko ewaluowało. Ja też w Zagłębiu coraz rzadziej jestem wystawiany na kierownicy. Odchodzimy od tego ustawienia. Podobnie dzieje się w całej lidze. Przykładem chociażby Legia. Luquinhas i Kapustka ciągle się zamieniają, rotują, dopełniają, schodząc ze środka na bok i z boku do środka.
Kiedy myślę o klasycznej dziesiątce, która gra za napastnikiem i operuje w centrum ofensywy, zawsze mam przed oczami Sebastiana Milę. Jego pozycja zanika, właściwie to już jej nie ma. W Zagłębiu zamieniliśmy 1-4-2-3-1 na 1-4-3-3 lub 1-4-5-1. Wychodzi na to, że z Dejanem Draziciem mamy grać jako dwie dziesiątki, ale nie w sensie ścisłym – z szerszymi rolami, z zupełnie innymi zadaniami niż przy ustawieniu z jedną dychą. A ja mimo wszystko całe życie jestem nauczony poruszać się w tych sektorach zwyczajowych dla rozgrywającego, stąd też pewnie wrażenie, że nic się w mojej kwestii nie zmieniło.
W polskiej piłce zabija się kreatywność? Lepsi technicznie piłkarze często bywają kopani, obijani, kasowani w meczach, w których próbują zdziałać coś dryblingiem lub ciekawszą inwencją twórczą niż przekazanie piłki najbliższemu koledze.
Nie radykalizowałbym. Ekstraklasa jest fizyczną ligą i nie jest to żadna tajemnica. Dużo w Polsce jest walki, a to tworzy wrażenie kopanin. Nigdy nie odczułem na sobie, żeby ktoś się specjalnie na mnie uwziął czy specjalnie chciał mnie skrzywdzić.
Może dlatego, że nie opierasz się na szybkości. Nikt cię nie musi wślizgiem gonić.
Pijesz do faulów na Luquinhasie w meczu z Górnikiem Zabrze?
Pośrednio, ale zaznaczyłem, że to jednak różne sytuacje, bo Luquinhas jest dynamicznym dryblerem, a ty raczej statycznym kreatorem.
Nie bazuję na szybkości. Jestem wolny. Nic na to nie poradzę. Staram się to kompensować podejmowaniem szybszych decyzji. Wiadomo, że nie wezmę piłki i nie przedrybluję trzech-czterech zawodników, bo w pewnym momencie zabrakłoby mi gazu.
Nieraz bywało, że zmyliłeś paru rywali na dystansie i zawsze miałem wrażenie, że ta cała liga rozgrywa się w trochę zwolnionym tempie.
Często tworzę przewagi, zdobywam przestrzeń, ale nie wygląda to imponująco, bo brakuje mi dynamiki. Zawsze większe wrażenie będzie robić drybling chociażby takiego Dejana Drazicia niż mój. Ja to zrobię równie umiejętnie, ale on doda do tego dużą szybkość i wygląda to bardziej spektakularnie.
Żałujesz czasami, że nie masz tego gazu?
Od kiedy trafiłem do Młodej Ekstraklasy w Ruchu Chorzów, to już nie żałuję, nie zastanawiam się nawet nad tym. Wątpliwości miałem wcześniej. Jako młody chłopak byłem jeszcze wolniejszy niż jestem teraz. Żółwie tempo. Najwolniejszy ze wszystkich. Zastanawiałem się, dlaczego jestem taki wolny i z czego to wynika? W Ruchu zaś trafiłem na fajnych trenerów, którzy uświadomili mi, że wcale nie muszę biegać w szaleńczym tempie, żeby grać dobrze. To był dla mnie impuls. Dostałem zaufanie, uwierzyłem we własne umiejętności.
Wtedy też pierwszy raz zetknąłeś się z siłownią. Dużo czasu na niej spędzasz? Chyba nie ma wątpliwości, że teraz w Zagłębiu, a wcześniej w Lokeren, Ruchu albo reprezentacji nie brakuje i nie brakowało piłkarzy, dla których jest i było to naturalniejsze środowisko.
Spędzam sporo czasu na siłowni, ale nie trenuję tak jak inni. Nigdy nie pakowałem, nigdy nie podnosiłem wielkich ciężarów. Nie mam do tego warunków. Dobijałoby mnie to. Dają się we znaki zaniedbania z lat młodzieńczych. Byłem wątły, niepozorny, a nigdy tego nie nadrobiłem.
Czyli na siłownię przychodzisz, żeby się integrować z chłopakami.
Absolutnie nie! Dbam o to, żeby nie mieć urazów, żeby łapać jak najwięcej dynamiki i szybkości, bo tu mam największe deficyty.
Nie pochwalisz się więc rekordem na klatę?
Na pewno nie.
Kto w Zagłębiu jest największym atletą na siłowni?
Wydaje mi się, że Konrad Forenc byłby najsilniejszy w podnoszeniu ciężarów. A jeżeli chodzi o czas spędzany na siłowni, to w nadprogramowej pracy przodują Samuel Mraz i Jewgienij Baszkirow. Inna sprawa, że w Zagłębiu nikogo nie trzeba na siłownię namawiać. Nie ma opornych. Każdy wie, że trzeba się rozwijać i pracować nad swoim ciałem, więc sporo osób można spotkać na siłowni przed właściwym treningiem.
Z jednej strony nikogo nie trzeba do pracy zachęcać, a z drugiej nieprzypadkowo utarło się, że Zagłębie to komfortowa przystań dla piłkarza, który nie ma wielkich piłkarskich ambicji.
Faktycznie, tak się utarło, że Zagłębie to bezpieczny przytułek, w którym nie trzeba się wielce wysilać, żeby solidnie zarobić i pograć na przyzwoitym poziomie bez większej presji. Nie zgodzę się z tym, choć wiem, że o mnie też pisze się, że jestem wygodnicki. Że nie mam żadnych celów i ambicji. To nieprawda. Mamy głód zrobienia czegoś sporego. W ostatnich sezonach powtarzał się schemat – mieliśmy dobrą drużynę i spore możliwości, ale nie potrafiliśmy osiągnąć dobrego wyniku. To nasza największa bolączka. Nie możemy ustabilizować formy. Z boku ktoś może odnieść wrażenie, że nie stawiamy sobie poprzeczki wysoko, ale w szatni jest inaczej. Chcemy grać o najwyższe cele.
Skąd ta chroniczna nieregularność? Raz wygrywacie, raz remisujecie, raz przegrywacie. Cały czas w kratkę.
Dla mnie to też jest zagadka. W każdym kolejnym roku mieliśmy zespół z potencjałem na wyższe miejsce, niż zajmowaliśmy na koniec sezonu. Po prostu do tej pory nie potrafiliśmy przełożyć możliwości na wynik. Nawet jak łapaliśmy wiatr w żagle, grając momentami bardzo dobrą piłkę i mogąc pokonać każdego, zaraz okazywało się, że to tylko chwilowe i przychodził kryzys.
A przy tym Zagłębie to bardziej okno wystawowe dla najzdolniejszych graczy niż docelowa destynacja kariery.
Od jakiegoś czasu tak jest u nas, że najlepsi piłkarze szybko wypływają z klubu. To naturalne, tak się będzie działo dalej, ale ma to swój wpływ na zespół. Nowi zawodnicy nie zawsze od razu potrafili wskoczyć w buty tych odchodzących. Potrzebowali czasu, żeby dojść do swojej optymalnej dyspozycji. Najlepszym przykładem transfer Bartka Białka do Wolfsburga i Damjana Bohara do NK Osijek. To były czołowe postacie drużyny. Trudno było ich zastąpić.
Widzisz jakieś podobieństwo między Karolem Podlińskim a Bartoszem Białkiem?
Na pewno są podobni posturą. Obaj są silni fizycznie, obaj dobrze utrzymują się przy piłce. Tu widziałbym korelację między Podlińskim i Białkiem.
Wspomniałeś, że sporo zawodników wyjeżdża z Zagłębia. Ty zrobiłeś inaczej i przedłużyłeś kontrakt. Widzisz się w Lubinie na dłużej?
Tak. Właściwie to nie wiem, czy jest sens mówić coś więcej i szerzej. Podpisałem długi kontrakt. Jestem zadowolony z tego, że jestem w Zagłębiu, autentycznie mam tu wszystko to, czego potrzebuję do szczęścia. Stabilizacja, dobra baza treningowa, dobre warunki i dobra otoczka, niczego w kwestii organizacyjnej nie brakuje. Do pełnej radości brakuje jeszcze jakiegoś konkretnego sportowego sukcesu. Stać nas na miejsce pucharowe, a nie tylko na środek tabeli.
Spokój jest dla ciebie ważny?
Chyba tak, stabilizacja jest dla mnie bardzo ważna. Urodziły mi się dwie dziewczyny. Zorganizowaliśmy sobie z żoną życie w Lubinie i zdecydowaliśmy, że na ten moment zostanie w Zagłębiu na dłużej będzie najrozsądniejszą i najodpowiedzialniejszą decyzją. Rodzina jest najważniejsza.
Nie jest tak, że tym samym nie wykorzystujesz tego, że masz papiery na większą piłkę, która wymaga wyjścia ze strefy własnego komfortu?
Zgadzam się. Żeby osiągnąć dużo w większej piłce trzeba wyjść ze strefy swojego komfortu, ale nie chciałbym być też źle zrozumiany, a mam wrażenie, że nieco się rozminęliśmy.
Jakub Czerwiński mówił tak samo. Rodzina jest najważniejsza. Nie trzeba zawsze rzucać się na podbój zagranicznych lig, jeśli ma się ułożone życie w Polsce i nie jest to żadna kontrowersja.
Nie jest tak, że podpisałem kontrakt w Zagłębiu Lubin i to już koniec moich sportowych ambicji. Wprost przeciwnie. Mogę jeszcze osiągnąć bardzo dużo w Zagłębiu, mogę spróbować sił gdzieś indziej, mogę wyjechać do lepszej ligi. To dalej moje marzenie, z którego wcale nie zrezygnowałem, choć wiem, że z każdym rokiem może być o to coraz ciężej. Przedłużenie umowy było najlepszym, co mogłem zrobić w tamtym momencie. Gdybym nie wierzył, że w Zagłębiu stać nas na sukces, to nie chciałbym w nim grać. Nie interesuje mnie granie dla samego grania. Chciałbym coś wygrać. Zdobyć jakiś medal.
Czyli za realny cel możemy wyznaczyć podium Ekstraklasy?
Myślę, że tak. Trzeba mierzyć w mistrzostwo, po to się gra, ale podium też traktowałbym jako sukces.
Skąd u ciebie obniżka formy? Zaliczałeś już lepsze sezony.
Nie potrafię wskazać jednego powodu. Na pewno fizycznie rozstrajały mnie okresy, kiedy liga stawała. Po każdej takiej przerwie potrzebowałem więcej czasu na powrót do formy niż większość zawodników. Rwany rok. Na koniec sam złapałem koronawirusa i nie mogłem zagrać w kilku meczach. Dało mi to w kość. Walczyłem, żeby wrócić do swojej wagi, bo schudłem kilka kilogramów. To wszystko na mnie wpływało. Sam byłem niezadowolony z tego, jak wyglądam i jak się prezentuję. Wiedziałem, że w takiej dyspozycji niewiele daję drużynie. Ba, praktycznie nic.
Inwazyjnie przeszedłeś koronawirusa?
Pierwsze trzy dni były najgorsze. Ciężko było, później już spokojnie.
Ale wpłynęło to na twoją wagę.
Schudłem naprawdę dużo.
Co już w twoim wypadku mogło być naprawdę niepokojące.
Teraz czuję się coraz lepiej fizycznie i mam nadzieję, że wraz z lepszym samopoczuciem forma też pójdzie do góry.
Powiedziałeś wcześniej, że marzy ci się zagraniczny wyjazd. Nie zraziło cię Lokeren?
W żadnym wypadku. Całościowo pewnie był to wyjazd nieudany, bo nie nagrałem się w Jupiler Lidze, ale dużo się nauczyłem. Po pół roku w Belgii wróciłem do Polski jako lepszy zawodnik.
W Belgii piłkarze byli aż tak dużo lepsi niż w Polsce?
To, że nie grałem w Lokeren, nie miało nic wspólnego z moimi umiejętnościami piłkarskimi. Nie dojrzałem fizycznie do tamtejszej piłki, a zbiegło się to z przebudową drużyny, w czasie której do klubu przyszło wielu nowych zawodników i nam nie żarło. Słabo punktowaliśmy. Zmienił się trenerem, siadłem na ławce, przestałem grać. A sam początek był niezły. W sparingach wypadałem solidnie, ale wydaje mi się, że jechałem na świeżości i euforii po wyjeździe. Później złapałem duży dół fizyczny i zanim się odbudowałem, już wiedziałem, że nie mam czego szukać w pierwszym składzie Lokeren.
Sporo mówisz o fizyczności. A psychika? Ona też ma wpływ.
Jasne, że tak, nastawienie psychiczne jest bardzo ważne, jeśli nie kluczowe, żeby odnaleźć się w każdym zespole. Mnóstwo zależy od tego, jak poradzisz sobie z ciężkimi chwilami. Jeden się podda, drugi będzie walczył i dalej robił swoje.
Jak jest z tym u ciebie? Na mecz wolisz wyjść wyluzowany czy nabuzowany?
Nabuzowany na pewno nie, ale też nie powiem, żebym podchodził do meczów w luzacki sposób. Jestem skoncentrowany, ale zawsze dbam o to, żeby się nie przemotywować, żeby to nie poszło w złą stronę. Zachowuję spokój.
Roger Lambrecht, prezes KSC Lokeren, twierdził, że nie odnalazłeś się w szatni i że stroniłeś od mówienia w innym języku niż polskim.
Mój angielski nie jest rewelacyjny, ale nie miałem problemów z komunikacją. Kto mnie zna, wie, że również w polskiej szatni nigdy nie byłem wodzirejem i nigdy nie nawiązywałem wielkiej liczby zażyłych znajomości. Nie stroniłem od integrowania się. Spotykałem się z kolegami z szatni po treningach. Nie uważam, żeby aklimatyzacja i odnalezienie się w zespole były moim największym problemem w Belgii. I choć pewnie nie stanąłbym do wywiadu pomeczowego po angielsku, bo to byłoby kłamstwo, to potrafiłem się dogadać.
Dlaczego więc nie wyszło?
Mieliśmy kiepskie wyniki, a ja we wrześniowych i październikowych meczach ligowych wyglądałem słabo. To nie ulega wątpliwości. W momencie, kiedy na przełomie listopada i grudnia podciągnąłem się fizycznie i zacząłem prezentować się lepiej, pracując usilnie na szansę, tej szansy nie dostałem.
Trochę wychodzi z tego klasyczna historia: zmienił się trener i przestałem grać.
Trener zmienił się trochę wcześniej, ale po rozmowie z nim wiedziałem, że muszę szukać sobie nowego klubu. Georges Leekens jasno powiedział mi, że potrzebuje silnej dziesiątki. Takiej, która będzie utrzymywała piłkę, zastawiała się, wygrywała pojedynki powietrzne. Nie jestem tego typu zawodnikiem, nie pasowałem do tej koncepcji. Może był to błąd, może powinienem poczekać, ale zdecydowałem się na powrót do Polski, bo czułem, że nawet dobrą postawą na treningach, sparingach czy w drugiej drużynie niczego nie zdziałam. Dlatego też tak szybko to wszystko się zakończyło. Później, w lecie, Leekens dalej pracował w Lokeren, a ja urządziłem się już w Zagłębiu. Chciałem zostać w Lubinie, bo mieliśmy fajny zespół i liczyłem, że historia potoczy się nieco inaczej, a ja szybciej będę mógł znowu wyjechać do innego zagranicznego klubu. Przebijanie się w Lokeren mi się nie opłacało.
Życie potoczyło się inaczej.
Złapałem kontuzję. Nie wyjechałem. Tak bywa.
Przydałaby ci się na którymkolwiek etapie kariery większa bezczelność? Takie wejście do szatni z bajerą na wzór braci Gikiewiczów?
Bezczelność jest bardzo dobrą cechą piłkarza. Zawodnik bardzo pewny siebie, odważny i przekonany o słuszności swoich decyzji ma zwyczajnie łatwiej. Z doświadczenia wiem, że taki ktoś decyduje w kluczowych momentach. Pewnie zawsze brakowało mi tej bezczelności. Ale cóż, taki mam charakter, nic na to nie poradzę. Nigdy nie rozkminiałem, czy bardziej opłacałoby mi się być innym, niż jestem. Trudno się zmienić w aż takim stopniu, żeby zostać zupełnie innym człowiekiem.
Z dużym sentymentem spoglądasz na swój reprezentacyjny epizod w karierze?
Super przygoda. Asysta z Gibraltarem w eliminacjach do Euro, gol z Finlandią w meczu towarzyskim, nawet ten króciutki występ z Ukrainą na mistrzostwach Europy ma swój wymiar. Wielkie przeżycie. Czułem się częścią tamtej drużyny, która przecież zrobiła mega wynik na Euro.
Minuta z Ukrainą była rozczarowująca czy satysfakcjonująca? Nie byłeś centralną postacią tamtej kadry, nie byłeś nawet kluczowym zmiennikiem, więc można to przyjąć jako bonusik do kariery.
Wiedziałem, że nie dostanę długiej szansy, że niełatwo będzie zagrać na Euro, dlatego minutowe wejście z Ukrainą to super sprawa. Nie jest to wiele, ale nie miałem prawa oczekiwać więcej, znałem swoje miejsce.
Co zdarzy się wcześniej – zagraniczny wyjazd czy powrót do reprezentacji?
Zagraniczny wyjazd. Może nawet na wakacje.
No i wszystko jasne.
Wiadomo, że gra się w lidze po to, żeby dostać powołanie do reprezentacji, ale mamy bardzo silną kadrę i dobrych zawodników w środku pola. Nieprzypadkowo coraz mniej powołań dostają ligowcy, bo najlepsi polscy piłkarze grają w zagranicznych rozgrywkach.
Ekstraklasa jest słaba?
Nie jest tak słaba, jak ludziom się wydaje, że jest.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix/Fotopyk