Reklama

Grosicki: – Dałem Sousie piłkę do pustej bramki

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

13 października 2021, 16:35 • 23 min czytania 65 komentarzy

Sam mówi, że wystawił Sousie piłkę do pustej bramki, zostając na wiosnę w WBA. Brzmi jak człowiek pogodzony z tym, że nie pasuje do koncepcji selekcjonera, bo nie jest typowym wahadłowym. Z bohaterem hitowego transferu do Ekstraklasy rozmawiamy o brazylijskiej Pogoni Ptaka, zwodzeniu Jacka Magiery, drużynie „Portowców” czekającej na duży sukces, zaletach pozostania w WBA na wiosnę, wstręcie do oglądania meczów Euro i kulisach rozmów z Paulo Sousą. Kamil Grosicki w wywiadzie dla Weszło. Zapraszamy.

Grosicki: – Dałem Sousie piłkę do pustej bramki
Twój powrót do Pogoni jest bardzo sentymentalny, ale mało kto pamięta, w jakim ty zespole w ogóle zaczynałeś. Trafiłeś na końcowy moment brazylijskiej wizji Antoniego Ptaka. Szalony zespół, pewnie niełatwy dla młodego, zdolnego zawodnika.

Dla wychowanka Pogoni już sam fakt, że przechodził te wszystkie szczeble, był spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Nie patrzyłem na to, że grają tam zawodnicy z Brazylii i jakie to czasy. Ważne było, że trafiłem do pierwszego zespołu. W młodym wieku, miałem 16 lat, dostałem zaproszenie na zgrupowanie na obóz do Brazylii. Wielkie wydarzenie i duma. Nie dość, że z pierwszym zespołem, to jeszcze ta Brazylia.

Byłem łącznie na dwóch obozach w Brazylii. Za pierwszym razem pojechało dwóch-trzech wychowanków i kilku starszych zawodników jak Artur Bugaj, Grzegorz Matlak, Bartek Fabiniak. Czułem się na tym obozie, jakbym był tam tylko od podawania piłek. Nie chcieli dać mi żadnej szansy. Stałem z boku, nie brałem udziału nawet w taktycznych zajęciach. Trenował nas wtedy Brazylijczyk Serrao.

Po jednym z treningów głowa się zagotowała. Wziąłem piłkę i wykopałem do góry, mówiąc, że chcę wracać do domu. Przyjechałem trenować, pokazać się, nie chciałem czekać przez miesiąc na powrót jako podawacz piłek.

Wróciliśmy wcześniej z Grześkiem Matlakiem, któremu też było nie po drodze. Trenowałem w rezerwach. Później byli już nowi trenerzy – najpierw Panik, potem Pala, w międzyczasie Kuras, u którego zadebiutowałem. Na drugim obozie w Brazylii trenowałem już więcej z zespołem, ale szans za dużo nie było, tyle co w Pucharze Ekstraklasy. Od razu chciałem więcej. Młody ze Szczecina, tu miałem wszystkich znajomych. Chciałem się pokazać, żeby mówiło się o mnie, że gram już w pierwszym zespole. Postawił na mnie dopiero trener Baniak.

Reklama
Mieszkaliście w Gutowie Małym, niewielkiej wiosce pod Łodzią, praktycznie w zamknięciu, jeżdżąc przez pół Polski do Szczecina na mecze domowe. Brazylijczycy narzekali, że nie mają życia. To był szalony projekt.

W wolnym czasie mogliśmy jechać co najwyżej do Łodzi do jakiejś galerii. Trzeba było zorganizować sobie jakiegoś busa. Czasem zabierali nas starsi, którzy mieli swoje samochody, więc chodziliśmy z chłopakami po mieście.

Ten Gutów nie dobijał?

Było takie uczucie, jakbyś był cały czas na obozie. Radek Majdan też wtedy z nami mieszkał. Dla młodego zawodnika to była wtedy frajda mieć za kumpla Radka Majdana. Zwłaszcza, że sporo pomagał. To w Gutowie podpisałem swój pierwszy kontrakt. Za trenera Panika Pogoń była jeszcze, można powiedzieć, normalna, dużo było w niej Polaków. Jak przyjeżdżaliśmy na mecz do Szczecina, dostawaliśmy dwa dni wolnego. Wiadomo, że szło się do znajomych odreagować to życie w zamknięciu.

Ekstraklasa w Fuksiarz.pl

Co ugra Pogoń w Ekstraklasie? Typuj najbliższą kolejkę na Fuksiarz.pl!

Masz sporo kumpli z kibicowskiego środowiska. Której Pogoni kibicowali? Tej brazylijskiej, czy Nowej Pogoni, która pod rządami między innymi Dariusza Adamczuka startowała od B-klasy? Czasem zdarzało się, że więcej kibiców przychodziło na B-klasę.

Kibice zawsze wspierali swoich chłopaków, czy było gorzej, czy lepiej. Później Pogoń się podzieliła na dwie grupy. Chcieli budować klub od nowa, w co inwestowali biznesmeni ze Szczecina. Gdy odchodziłem do Legii, Pogoń Ptaka była degradowana. Od tamtej pory wszystko powstawało na nowo. Została tylko święta nazwa „Pogoń Szczecin”.

Mieliście momentami gorsze warunki niż ta B-klasowa Pogoń.

Cały czas Gutów i autokary na mecze. Warunki, hotele, posiłki… Słabe to wszystko było, takie wiesz, z niskiej półki. Nie da się tego porównywać do dzisiejszej Ekstraklasy. Ale o Antonim Ptaku muszę powiedzieć, że u niego pieniążki były zawsze na czas. Dostałeś to, co miałeś zapisane w kontrakcie. Miał swoją wizję, ośrodki w Brazylii… Miał pieniądze, to robił, co chciał. Może jakby były wyniki, to kibice by to zaakceptowali. Ale spadliśmy z Ekstraklasy i pan Ptak zarobił pieniądze praktycznie tylko na nas – Polakach.

Edi Andradina to legenda w Szczecinie. Julcimar? Super kapitan i świetny kolega. Podobnie jak Sergio Batata. Pojedyncze nazwiska z Brazylii były naprawdę mocne. Ale zwykle byli to zawodnicy, którzy przyszli już wcześniej, a nie w tym ostatnim rzucie, z którego… nazwisk połowy piłkarzy nawet nie pamiętam. To też jakieś doświadczenie. Bardzo lubiłem tych wszystkich chłopaków i z każdym miałem dobry kontakt, ale sportowo – nie wypaliło. Mój drugi sezon w Ekstraklasie, spadek, upadek Pogoni. Musiałem jako młody chłopak iść dalej, dlatego wybrałem Legię.

Reklama

Na zawsze będę w części „El Polaco” – Boczek z Belo Horizonte

Co dzisiaj doświadczony Kamil powiedziałby młodemu Kamilowi, który ruszał do Warszawy?

Chciałem być samodzielny i trochę mi to nie wychodziło. Trafiłem do wielkiego klubu, gdzie człowiek był taki…

(„Grosik” pokazuje, jakby niósł dwa telewizory pod pachą)

Bujanka?

Bujanka. Jesteś młody, zarabiasz pieniądze. Miałem swoje problemy w Warszawie, o których wiadomo. Mimo wszystko kochałem piłkę i zawsze byłem na treningu, gdzie walczyłem o swoje. Wiedziałem, że jestem dobrym piłkarzem, który musi zmienić pewne nawyki. Przygoda w Legii trwała tylko pół roku. Nie mogę zapisać jej do udanych, ale miałem tę możliwość zagrać w Legii. Też trafiłem na ciężki okres, bo kibice mieli konflikt z ITI. Nie poczułem dopingu na trybunach, a wiadomo, w Warszawie atmosfera zawsze jest świetna. Paręnaście meczów rozegrałem, te mecze nie były słabe. Ale wiadomo, nie można było tego lepiej ułożyć. Musieliśmy się rozstać.

Nie chcę byś opowiadał warszawskiej historii jeszcze raz, ale zastanawia mnie jedno – jak bardzo było ci głupio przed Jackiem Magierą, człowiekiem z sercem na dłoni, który za punkt honoru postawił sobie ustawienie cię do pionu? A może dalej jest?

Było mi… bardzo głupio. Nieraz przepraszałem trenera Magierę. Często zapraszał mnie na obiad czy na wychowawcze rozmowy u niego w domu. Chciał mi pomóc. Znał praktycznie każdy mój krok, wszystko, co robię w danym momencie. A ja wiedziałem, że on wie, więc dzięki temu starałem się go zwodzić. Uciekałem w kłamstwa. Jak spotykaliśmy się po tych wszystkich zawirowaniach, to zawsze dziękowałem trenerowi za to, że się starał. Trafił na zły moment w moim życiu. Nikt nie był w stanie mnie powstrzymać. Przykra historia – dużo ludzi chciało mi pomóc, a ja sam sobie pomóc nie chciałem. Dlatego wyszło tak, a nie inaczej. Po Sionie chciałem wrócić do Legii, ale wyczułem, że chyba muszę znaleźć sobie nowe otoczenie dla dobra wszystkich. Ciekawe, co by się wydarzyło, gdybym został w Legii i dostał szansę gry. Tego nikt nie wie.

A to nie jest trochę tak, że odejście z Legii uratowało ci karierę?

Ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Nie umiem na to odpowiedzieć. Nie wiadomo, co by było. W Legii zawsze można szybko się wypromować.

Ale też Warszawa cię wchłaniała.

Dlatego nie wiadomo, jakbym się zachowywał po tych moich wszystkich przebojach. Zawsze to powtarzam: bardzo żałuję, że mi się nie udało w Legii.

KACPER KOZŁOWSKI: CHCĘ BYĆ NAJLEPSZY NA ŚWIECIE. WYWIAD Z REPREZENTANTEM POLSKI

Patrząc na dzisiejszą Pogoń – zgodzisz się z opinią, że personalnie ma najlepszą drużynę w historii?

Można tak powiedzieć. Mamy dużo młodych zawodników, za moich czasów na pewno takiej młodzieży nie było i nigdy wcześniej chyba też. Jak na Ekstraklasę to bardzo mocny zespół. Widać to po ostatnich latach. W tamtym roku trzecie miejsce, Pogoń systematyczne stawia kroki do przodu. Wcześniej zawsze była ta nieszczęsna ósemka – w fazie zasadniczej Pogoń zawsze była wysoko, a w tej finałowej forma spadała. Ale piąte-szóste-siódme miejsce udawało się zdobyć. W ostatnim sezonie była walka o mistrza. Na kilka kolejek przed końcem Pogoń miała zapewnioną trójkę. W tym sezonie też dobrze to wygląda. Widać, że klub rozwija się pod każdym względem. Rośnie piękny stadion. Organizacja jest dobrze prowadzona. Jak jeździmy gdzieś po hotelach, to widać, że są…

Nie takie jak wtedy, za Ptaka?

Dokładnie. Samo jedzenie i wszystkie inne detale – różnica jest ogromna. W tamtych czasach dostawałeś na talerzu słaby obiad, a teraz dostaję szwedzkie stoły z tym samym jedzeniem, które miałem przez lata zagranicą. Boiska treningowe? Super, pod balonem. Wszystko się rozwinęło. Po ludziach, którzy rządzą klubem – prezesie Mroczku, dyrektorze Adamczuku – widać, że im bardzo zależy na klubie i mają go w sercu. Prezes Mroczek wzruszył się podpisując ze mną kontrakt… Zobaczyłem to dopiero w domu. Widać, jak prezesowi na tym klubie zależy. Walczył o zawodnika, który w Polsce jest rozpoznawalny, grał w reprezentacji, w zagranicznych klubach, wraca w dobrym wieku do Ekstraklasy. Widać, że Pogoń chce grać o najwyższe cele. Nasz trener też jest cały czas głodny sukcesu. Chce zrobić wynik, jego marzeniem jest pewnie praca w Bundeslidze, to normalna kolej rzeczy. Gdy osiągnie dobre wyniki w Polsce, jego kariera na pewno pójdzie do przodu. Jestem bardzo zadowolony z tego powrotu. Po każdym zwycięstwie – czy z Legią, czy Górnikiem Łęczna – jest ta sama radość w szatni. Mamy swoje przyśpiewki, robimy sobie zdjęcia. Atmosfera buduje formę na boisku.

„POWRÓT DO POGONI BYŁ MARZENIEM KAMILA”

A tak szczerze – nie uwiera cię to, że jeszcze nie masz gola i asysty? Zawsze byłeś maniakiem liczb i uznawałeś je za twój kluczowy atut.

Nie powiem, że nie myślę o tym. Parę spotkań już rozegrałem. Miałem sytuacje, mogłem strzelić bramkę, mogłem mieć już asysty. Ale jestem spokojny, że to wszystko przyjdzie. Z każdym meczem będę z tego rozliczany. Wszystko dobrze, wygrywamy, ale na końcu zawsze każdy będzie oczekiwał liczb, bo po nie mnie tu ściągnięto. Ludzie wiedzą, że gdzie nie grałem, to liczby zawsze miałem – mniejsze czy większe.

Gdybym miał jakieś liczby, czułbym się już luźniej. Ciężko pracuję, koncentruję się na formie, zespół wygrywa, stwarzamy sytuacje, akcje przeze mnie przechodzą, jakiś udział jest.

Chęci nie można ci odmówić.

Widać, że mi bardzo zależy. Ostatnio graliśmy sparing z Gryfem Kamień Pomorski. Miałem bramkę i asystę. Zawsze sobie powtarzam: nieważne gdzie jesteś i z kim grasz, zawsze powinieneś postawić po sobie stempel. Po sparingu wszyscy się śmiali, że już się odblokowałem i teraz pójdzie z górki. Gorzej byłoby, jakbyśmy wygrali 11:0, a ja nie miałbym ani bramki, ani asysty. Mógłbym się wtedy bardziej dręczyć. Jestem spokojny, bo sytuacje mam, potrafię je kreować. Liczby przyjdą. We Francji i w Anglii też tak miałem, że grałem nieźle, ale w pewnych okresach brakowało liczb. Jak to przyszło, systematycznie robiłem punkty. Najważniejsze, że zespół zaczął znowu wygrywać.

Mecz z KKS-em Kalisz był pewnie dla ciebie surrealistycznym doświadczeniem. Przyjeżdżasz z Premier League, w jednym z pierwszych meczów jedziesz do zespołu drugiej ligi, gdzie… kompletnie was poraziło.

Dwoiłem się i troiłem, ale nic nie chciało wpaść…

No właśnie, jako jedyny coś robiłeś z przodu, oddawałeś strzał za strzałem, ale kompletnie nie szło.

Nie wiem jak to możliwe, że przegraliśmy ten mecz. Nikt nam nie może powiedzieć, że odpuściliśmy i nie walczyliśmy. Trener pokazywał nam, że jako drużyna przebiegliśmy 126 kilometrów. W lidze w topowych meczach biegamy po 115. Widać, że chcieliśmy. Brakowało wykończenia.

Wstyd i tyle.

Zanim trafiłeś do Polski, miałeś burzliwą zimę. Spadło na ciebie dużo krytyki, której trochę nie rozumiałem, bo uważam, że na twoją sprawę trzeba spojrzeć szerzej. To był twój ostatni wielki, ogromny kontrakt, zwłaszcza w porównaniu do tego, co mogłeś mieć w Ekstraklasie. Miałeś już swoje lata i to absolutnie naturalne, że chciałeś go dokończyć i mieć te pieniądze, zwłaszcza, że nie zawsze w swojej karierze oszczędzałeś. Jest ambicja sportowa i ambicja życiowa. Wybrałeś tę życiową. Prawdopodobnie wygrałeś więcej niż obecnością w kadrze na Euro.

Dzieci chodziły do szkoły, bardzo chciałem, by ją skończyły. Gdybyśmy wrócili na chwilę do Polski, a potem znów się zastanawiali… nie wiadomo co by z tego wyszło. Rozmyślałem wtedy nad trzema rzeczami – rodziną, wielkimi pieniędzmi i kadrą. Po zmianie trenera w kadrze wiedziałem już, że nie będę miał mocnej pozycji.

Od razu?

Zawsze tak jest, że jak przychodzi nowy trener, to stara się wprowadzić coś nowego, kogoś odsunąć. A ja? Dałem mu piłkę do pustej bramki, bo nie grałem. Najłatwiej było skreślić właśnie mnie.

Dostałem od Sousy szansę, ale zdałem sobie sprawę, że nawet jakbym grał regularnie w klubie, mogłoby nie być dla mnie miejsca w jego systemie gry. Nie jestem wahadłowym, a w ataku mieliśmy wiele innych możliwości. Wiedziałem, że kilku zawodników jest wyżej w hierarchii ode mnie, bo pasuje do tego systemu.

Gdy zamykało się okienko w Polsce, nawiązaliśmy jeszcze kontakt z Pogonią i Legią. Kontaktując się z Legią wyobrażałem sobie długofalową przyszłość. Nie tylko przyjść, pograć chwilę i znowu być wolnym. Z Pogonią taką opcję też zakładałem, ale wiedziałem, że finansowo pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Wtedy nawet się nie udało spiąć tego na pół roku. Odchodząc z Anglii i tak zrzekłbym się przynajmniej dwóch pensji. A dwie pensje w Premier League to tyle, co w Ekstraklasie zarabia się… no, w bardzo dużo miesięcy. I to też był dla mnie argument.

Stwierdziłem, że zostaję.

Zawsze walczyłem o Premier League. Po awansie z WBA mogłem się poddać, ale tego nie zrobiłem. Po prostu nie dostawałem szansy. Była kolejka zawodników, w której przede mną byli piłkarze ściągnięci za większe pieniądze. Gdy już byliśmy pewniakiem do spadku, klub promował zawodników, na których można coś zarobić lub którzy zostaną na następny sezon. Dostałem dwie szanse w styczniu przez przypadek. Kolega złapał kontuzję na treningu, a jego zastępcy też nie było. Nagle asysta w pucharze, potem wygraliśmy z Wolverhampton, gdzie miałem udział przy bramkach. Rozegrałem też niezłe spotkanie na West Hamie, dałem asystę, koledzy mnie chwalili, choć przegraliśmy. Mówili o mnie też eksperci BBC. Pytali się: – Czemu Bilić nie wystawiał Grosickiego?

W następnej kolejce graliśmy u siebie z Manchesterem City. Mówię: „jak nie zagram w pierwszym składzie, to chociaż muszę być na ławce”. Allardyce rozdaje na treningu kamizelki tym, którzy grają w pierwszym składzie. Mnie nie ma. Kapitan do mnie podchodzi: – Nie przejmuj się, pewnie zmęczenie, bo trzy dni po meczu, wejdziesz z ławki.

Potem Allardyce pokazuje listę powołanych, a mnie nie ma. Nie wiadomo, z jakiego powodu. Te trzy mecze były dobre. Na pewno zasługiwałem na więcej. Zrozumiałem, że zagrałem głównie dlatego, że był koniec stycznia i chcieli mnie pokazać. Że Grosicki żyje i coś tam jeszcze potrafi.

Komunikat: „weźcie go”?

Tak. Od tamtej pory nie dostałem żadnej szansy. Poszedłem do Allardyce’a i spytałem:

– Dlaczego?
– Szanujemy cię, ale dla ciebie najlepiej będzie odejść, bo masz kadrę, mistrzostwa. Zaraz przyjdą nowi zawodnicy, a w moim systemie cię nie widzę.
– Ale przecież dałeś mi szansę.

Zaczął wynajdować w analizie, że dwa razy nie wróciłem do strefy. Takie szukanie powodu. Ciężki okres. Musiałem podjąć męską decyzję. Rodzina mnie wspierała, bo widziała, że miałem opcję z Arabii Saudyjskiej za duże pieniądze. Ale to była opcja tylko na pół roku. To co to jest? Pojadę, zostawię rodzinę, zarobię pieniądze i co dalej?

Nie wiem, czy dostałbym powołanie, nawet gdybym grał. Różnie mogłoby być. Nie tacy zawodnicy, którzy nawet grali w klubach, nie jechali na duże imprezy. Zdawałem sobie sprawę, że mogę nie pasować do tego systemu. Oczywiście, może gdybym dał coś ekstra z Węgrami czy z Anglią, trener mógłby myśleć: „OK, przyda się jako joker”. Zagrałem słabo. Z Andorą miałem asystę, ale wiadomo, że na mistrzostwach nie ma zespołów pokroju Andory. Trener później powiedział, że jestem typem zawodnika, który musi grać w pierwszym składzie, bo wtedy jestem lepszy niż wchodząc z ławki. W Rennes świetnie spisywałem się jako dżoker, ale sam odczuwałem po ostatnich latach, że wchodząc z ławki, potrzebuję trochę czasu. Stracić dwie-trzy piłki, żeby czwartą dograć dobrze. Czasami w 10-15 minut wyjdzie ci jedna wrzutka, jeden strzał. Staram się być w meczu aktywny. Stracę piłkę raz, drugi, to wiem, że muszę iść dalej, bo przyjdzie moment, że coś wykorzystamy.

Przez lata była dyskusja: czy w reprezentacji przeszkadzasz, bo marnujesz większość piłek, czy robisz różnicę, bo przy piątej próbie coś wyczarujesz.

Potoczyło się tak, jak się potoczyło. Gdy skończył mi się kontrakt, nie chciałem czekać kolejnych tygodni.

Na ostatni dzień okienka?

Na jakąkolwiek ofertę z Turcji czy z Arabii Saudyjskiej czy podobnego kierunku za większe pieniądze. Stwierdziłem, że wyjeżdżając gdzieś znowu nie będę szczęśliwy. Będę szedł na trening, wracał do domu i tyle. A chciałem normalnego szczęścia. Wstawać uśmiechniętym, iść na trening, bo sprawia ci frajdę, zawieźć córkę do szkoły. Jestem na miejscu, gdzie są rodzina i przyjaciele. Tego potrzebowałem, żeby jeszcze bardziej skoncentrować się na piłce. Dziesięć lat byłem zagranicą. Jakbym miał możliwość gry w Anglii, może jeszcze bym spróbował.  Podpisując kontrakt z Pogonią wziąłem na siebie duże wyzwanie. Przychodzę do klubu, który zajął trzecie miejsce. Teraz musimy walczyć ze mną o coś więcej. Z każdego podania na boisku będę rozliczany. Wszyscy ode mnie dużo oczekują. A ja lubię taką sytuację. Być pod prądem, stać na świeczniku. Być cały czas czujny, że jak coś nie pójdzie, to będą ciebie krytykować jako pierwszego.

A propos reprezentacji, nie rozumiem jednej rzeczy. Moim zdaniem nie zasłużyłeś na wyjazd na Euro. Sam się z tego turnieju wypisałeś zostając w WBA. Ale z drugiej strony, po co umieszczono cię na liście rezerwowych? Dla pokazówki? Gdy kontuzję złapał Arkadiusz Milik, ani ty, ani Sebastian Szymański, nie wskoczyliście na jego miejsce. To trochę jakby – wybacz porównanie – podstawić psu pod nos kiełbasę, a później samemu ją zjeść.

Jak zobaczyłem listę rezerwowych, nie chciałem podkręcać złej atmosfery, bo nie miałem argumentów. Ale nie wiem, czemu służyło to powołanie.

Pod publiczkę?

Może. Mogli wziąć młodego zawodnika, który byłby w gotowości. Ja dostając to powołanie, nie wiedziałem, co mam dalej robić.
Przed powołaniami mówiono, że jak pojadę, to będzie wielkie halo. Gdy nie dostałem powołania, wielu pytało: dlaczego mimo wszystko nie ma go w reprezentacji? Ludzie zaczęli do mnie wydzwaniać. Prezes Boniek, po trzech dniach trener Sousa… Mówił:

– Kamil, ja wiem, że ty i tak pojedziesz na mistrzostwa.
– Trenerze, ale jak mam pojechać na mistrzostwa? Mam życzyć któremuś koledze kontuzji?
– Bądź w gotowości.

OK, byłem w gotowości. Gdy wyniknęła kontuzja, naturalną sprawą było dla mnie, że pojedzie Sebastian Szymański. Koledzy z kadry dzwonili do mnie po urazie Arka: – Grosik, szykuj się! Na pewno jedziesz!

Później było mówione, że nie pojechałem, bo nie chcieli psuć dobrej atmosfery w kadrze. Tak, jakbym ja nie znał tej reprezentacji.

Przecież byłeś jej ważną częścią.

Taaak.

Skoro było wolne miejsce, mogłeś nawet jechać jako Atmosferić.

Nie dostałem żadnego sygnału, że nie zostanę powołany. Dowiedziałem się z Twittera. Skończyłem trening, włączam telefon, a tam Sebastian Mila dał o mnie jakiś komentarz i zobaczyłem siebie na liście rezerwowej. Wcześniej żadnego telefonu nie miałem. Usłyszałem, że niby dzwonili, ale akurat miałem telefon poza zasięgiem. Nieważne.

Ciężki okres. Nie grałem w klubie, sportowo byłem wrakiem piłkarza, zaraz stawałem się wolnym zawodnikiem. Zawsze piłkarz marzy o tym, żeby być wolnym zawodnikiem, bo może skasować grubo za podpis i wybrać sobie klub. A ja miałem tak, że klubom nic nie pasowało, bo nie grałem. W mojej sytuacji bycie wolnym zawodnikiem wcale nie było niczym dobrym. Niby piłkarz Premier League, ale swoje lata ma, nie grał… Nawet mistrzostwa Europy ciężko mi było oglądać. Byłem częścią tej reprezentacji od lat. Mecz ze Słowacją obejrzałem do 60. minuty.

Nie dałeś rady?

Nie. Podczas meczu z Hiszpanią byłem na wakacjach. Leciał w restauracji, ale praktycznie na niego nie patrzyłem. Ze Szwecją byłem w hotelu, puszczano dwa mecze na raz. Częściej leciała Hiszpania ze Słowacją. Na nasz mecz przełączano, gdy padała bramka, albo działo się coś ważnego. Żona mnie wołała, gdy ktoś strzelił.

To było aż tak bolesne uczucie dla ciebie?

Po prostu nie potrafiłem. Nie chciałem się denerwować. Reprezentacja zawsze wiele dla mnie znaczyła. Lubię oglądać mecze, ale naszych nie potrafiłem.

Do tej pory cię to trzyma?

Ostatnio oglądałem z San Marino, z Anglią.

Z Albanią?

Też. Miałem w sobie taki ból, że chciałem, by cały turniej już jak najszybciej się skończył. Oczywiście życzyłem chłopakom jak najlepiej, jestem Polakiem, serce mam biało-czerwone, ale po prostu chciałem już obejrzeć finał i zacząć nowy sezon w nowym klubie, żeby wymazać wszystko, co się wydarzyło w ostatnim czasie.

ZA CO WARTO POCHWALIĆ PAULO SOUSĘ?

Jak patrzyłeś na pożegnanie Łukasza Fabiańskiego, przyszło ci do głowy coś w stylu „kurczę, może ja też już powinienem?”.

Mam jeszcze czas, by powalczyć. Dałem sobie deadline na podjęcie decyzji. Może jeszcze dobrą grą w Pogoni zasłużę na powołanie. Na razie trzeba zadbać o dobrą formę. Na social media kibice piszą mi „Kamil, kiedy wrócisz do reprezentacji?”. Zobaczymy. Zdaję sobie sprawę – jak rozmawialiśmy – że do tego systemu nie pasuję. Moi konkurenci są lepsi na tej pozycji, są młodsi, ale z drugiej strony, nie wszystkim idzie dobrze w klubach. Może poza Przemkiem Frankowskim, który mi się podoba jako piłkarz, ma niesamowity gaz, dobrą technikę i we Francji fajnie mu idzie. Aż przypominałem sobie jak ja grałem w Ligue 1. Pierwszą bramkę strzeliłem z Lille, on też. Z Marsylią strzeliłem, on też. Ta liga francuska jest bardzo wymagająca, więc jeśli się tam pokazuje, to znaczy, że jest dobry.

Patrzę na to realistycznie. Nie czuję, że ktoś jest lepszy ode mnie, ale dopiero po czasie zrozumiałem, że chłopaki bardziej odnajdują się na wahadle. Jesteśmy innymi piłkarzami i ja chyba nie pasuję do tej koncepcji. Gdybym dostał szansę i miałbym zagrać gdziekolwiek, to wiadomo, że nie odpowiedziałbym trenerowi, że nie zagram. Gdybym był w Premier League i grał, ale nie miał liczb, byłbym powołany z automatu. A tutaj muszę pracować, wyróżniać się i to bardzo mocno, żeby dostać powołanie.

Przyszedłeś do Pogoni na koniec kariery? Parokrotnie deklarowałeś, że właśnie Szczecin będzie twoim ostatnim przystankiem.

Taki jest plan. Kontrakt mam na dwa lata z opcją na kolejny sezon. Wszystko zależy od mojej formy, bo przedłużenie jest uzależnione od minut. Chciałbym odnieść tu jak największe sukcesy, grać jak najlepiej i tyle, na ile zdrowie pozwoli. Nie potrzebuję już wyjeżdżać ze Szczecina, żeby być szczęśliwym.

Myślisz powoli o tym, co będziesz robił po karierze? W czym byś się odnalazł?

Wiadomo, że chciałbym zostać przy piłce. Ale nie do wszystkiego pasuję. Moim marzeniem było zostać trenerem, ale czy ja bym się odnalazł? Nie wiem, może jako asystent? Albo w roli menedżera, bo przez lata złapałem sporo kontaktów i wiem, jak przeprowadza się transfery. Zobaczymy. Na pewno będę chciał zostać przy piłce. Wiadomo, że w Szczecinie mam też szkółkę Football Arena z moimi wspólnikami Tomkiem Podobasem i Bartkiem Ławą. W przyszłości będę musiał być na tym polu bardziej aktywny. Jakieś biznesy na pewno jeszcze przede mną, ale nie wyobrażam sobie życia bez piłki.

A propos transferów, niesamowite były zawsze twoje ostatnie dni okienka. Jak wygląda od kulis takie przeprowadzanie transferu na ostatnią chwilę? Dogadujecie się o 23, o 24 wygasa okno, jedna wielka nerwówka, by zdążyć z papierami? Rok temu mogłeś grać w Nottingham Forrest, ale spóźniłeś się o 21 sekund.

W Anglii Deadline Day to święto. W klubach wtedy wszystko się zmienia. Byłeś na pozycji numer trzy danego klubu i nagle wskakujesz na pierwsze, bo każdy klub ma kilkanaście opcji. Każdy piłkarz marzy o Premier League. Mój menedżer zawsze powtarzał „jesteśmy w kontakcie, musimy czekać, trwają rozmowy”. Dzień przed zamknięciem okna się zaczynała lawina, rozmowy nabierały przyspieszenia. Akurat trafiało na mnie, że powtarzał się podobny scenariusz. Ale na rynku angielskim tak to właśnie wygląda. Największe gwiazdy, zawodnicy priorytetowi, kupowani są wcześniej. A później kolejni. Ktoś kogoś musi sprzedać, żeby inny trafił na jego miejsce. Strasznie dużo kombinacji.

Nakręcało mnie to. Lubiłem tę adrenalinę. Z Nottingham rozmawiałem wtedy dwa miesiące. Jak już miałem cofać się do Championship, to chciałem mieć zabezpieczenie w postaci dwóch-trzech lat kontraktu. Przedstawiałem różne opcje, ale o coś zawsze się rozchodziło. Na koniec jak już wszyscy powiedzieli „dobra, bierzemy”, to została nam godzina do zamknięcia okna. Faksy, papiery, ja tu, menedżer tu, klub tu… Umowę podpisałem pół godziny przed wygaśnięciem okna, a potem okazało się się, że papiery nie przeszły pomiędzy klubami. Pewnie bym grał cały sezon, bo Nottingham bardzo mnie chciało. Stało się jak się stało. W WBA mimo wszystko pozostawiłem po sobie ślad, wywalczyliśmy awans do Premier League, miałem bardzo dobre relacje z drużyną, wszyscy mnie szanowali, fajnie przeżyliśmy ten czas. W Premier League rywalizacja jest bardzo duża. Nawet gdy grasz w zespole, który gra o utrzymanie, kupowani są piłkarze za duże miliony.

Teraz w Pogoni jesteś dla młodych mentorem czy bardziej przykładem, jak nie prowadzić kariery za młodu?

Wydaje mi się, że zawodnicy wsłuchują się, patrzą na mnie, dopytują. Wiedzą, że lubię sobie pożartować, ale jak jest praca, to jest praca. Wiedzą, że wróciłem do Pogoni jako duże nazwisko. Podchodzą z szacunkiem, ale to obustronny szacunek.

Starasz się im doradzać?

Podpowiadam na boisku. Normalne rzeczy. Nie jestem człowiekiem, który będzie krzyczał. Nie przyszedłem jako gwiazda. Staram się przekazywać wskazówki, ale zawsze na początku wykonuję swoją robotę. Jak robię ją dobrze, wymagam więcej od innych.

Tobie za młodu bardzo pomógł Cezary Kulesza. Chyba możesz nazwać go przyjacielem. Ucieszyłeś się, gdy został prezesem PZPN?

Pewnie. Rozmawiamy trzy-cztery razy w miesiącu. Mamy przyjacielskie relacje. Zawsze mieliśmy, odkąd trafiłem do Jagiellonii, gdzie, można powiedzieć, mnie przytulił. I cieszę się, że został prezesem, bo to wielki zaszczyt i sukces. To człowiek sukcesu w każdej branży. Gdzie nie pracował, to zawsze odnosił sukces. Jagiellonię budował od…

Mówiono na nią kiedyś, że to prowincjonalny klub.

Tak się mówiło. Później Puchar Polski, Superpuchar, walka o najwyższe cele. Prezes zawsze chciał jeszcze więcej, dlatego walczył o prezesurę w PZPN-ie i wygrał ją bezdyskusyjnie. Nie dał szans prezesowi Koźmińskiemu. Teraz musi osiągać sukcesy z reprezentacją, bo z tego będzie rozliczany. Ja wierzę, że sobie poradzi, bo jak powiedziałem – to człowiek sukcesu. Zawsze dzwoni po meczach:

– Kamil, ale tu i tu mogłeś lepiej zagrać – podpowiada.

Zawsze tak było, czy to w reprezentacji, po spotkaniach w klubach. Wynajdował najpierw to, co muszę poprawić, a nie to, za co może pochwalić.

KAMIL GROSICKI W JAGIELLONII – HISTORIA

Byłeś zaskoczony, ile ma dojść w Białymstoku? W twoich burzliwych czasach wiedział o tobie wszystko.

Białostockie historie. Zdawałem sobie z tego sprawę, że zna wszystkich, a wszyscy znają jego. Ale ta nasza przygoda nie byłaby tak udana, gdyby oprócz sportu nic innego się nie działo. Wiadomo, że popełniałem błędy, ale przekuwałem je na sukcesy na boisku i zapominało się o nich. Jagiellonia zarobiła na mnie pieniądze. Dużo mi pomogła jako klub, więc zawsze będę miał do prezesa szacunek. Zdobyłem w niej dwa medale. Odchodziłem, gdy byliśmy na pierwszym miejscu, Jaga skończyła na czwartym. Może za szybko o pół roku? Może gdybym został, nie trafiłbym do Turcji, a od razu do lepszej ligi?

Kamil, napiszesz po karierze autobiografię?

Na pewno przyjdzie na to czas. Gdy człowiek wszystko z siebie wyrzuci, może to być ciekawa książka. Na pewno nie teraz, bo nie lubię czytać książek zawodników, którzy jeszcze są w zawodzie. Najlepiej wydać taką biografię na sam koniec i opisać wszystko. Wzloty, upadki, lepsze strony, gorsze. Kibic chciałby wiedzieć, co się działo przez te lata. Życie piłkarza nie tylko jest piękne. Czasami są porażki, z którymi trzeba się nauczyć żyć.

Gdy patrzy się na reprezentację Nawałki, to ty masz chyba najciekawszą historię ze wszystkich. Byłeś w tylu zakrętach, co nikt inny, a jednocześnie zawsze trzymałeś odpowiedni kurs swojej kariery.

Gdy coś nabroiłem, wiedziałem, że muszę dać z siebie dwa-trzy razy więcej na treningu czy meczu, żeby to wymazać, żeby mówiono tylko o sukcesach sportowych. Z kariery jestem zadowolony. Ona jeszcze trwa i mam nadzieję, że wciąż będzie piękna. Ale mimo wszystko to reprezentacja dała mi popularność w Polsce. To mnie zbudowało. Gdzie się nie pokażę – czy w Szczecinie, czy innym mieście – ludzie podchodzą do mnie z szacunkiem. Piona, autograf, zdjęcie. Wiedzą, kto to jest TurboGrosik. A ksywka Turbo funkcjonowała i we Francji, i w Anglii. Nikt nie mówił do mnie Kamil czy Grosik – wszyscy wołali Turbo. Przyjęło się. Fajnie Tomek Hajto to wtedy wymyślił na antenie. To bardzo miłe. Tą całą popularność dała mi reprezentacja, a nie kluby.

Możesz już powiedzieć, że wszystkie demony są poza tobą?

Tak. Parę ładnych lat wstecz zakończył się etap, z którym dziś wygrywam.

Patrząc na to, z jakimi problemami się mierzyłeś, to twoja kariera jest tym bardziej czymś, co warto docenić. Nigdy nie utonąłeś. Zawsze trzymałeś się powierzchni.

To też pokazywało, że jestem silny. Wiesz, jak to jest. Gdy coś robisz źle, często wpadasz w marazm. A ja budowałem się na nowo.

Szybko potrafiłeś się otrząsnąć i iść dalej.

Jak były jakieś kryzysy, strzelałem bramkę i się oczyszczałem. Piłka nożna była lekarstwem. Resetowała wszystko, co złego zrobiłem.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK / newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
0
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Anglia

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek
0
Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Weszło

Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
0
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?
Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Komentarze

65 komentarzy

Loading...