Reklama

„W Jagiellonii zostałem zakopany. Straciłem radość z gry w piłkę”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

24 lipca 2021, 11:27 • 13 min czytania 13 komentarzy

Damian Węglarz z Jagiellonią był związany od 2016 roku. W sezonie 2019/2020 zaczął regularnie występować w Ekstraklasie, a potem nagle trafił na margines. Chciał odejść z klubu kilkukrotnie, ale jego transfer blokowano. Dzisiaj 25-letni bramkarz jest już w innym miejscu, wylądował w Wiśle Płock. JEdnak, jak sam mówi, do tego momentu przeżywał trudny okres. Futbol mu zbrzydł, wolał oglądać żużel zamiast meczów piłkarskich. Rozmawiamy właśnie o ostatnim roku. Metodach treningowych trenera Tkocza, problemach mentalnych piłkarzy „Jagi”, fałszywych obietnicach, empatii, usunięciu konta na Twitterze, chłodnej głowie i rywalizacji z Krzysztofem Kamińskim.

„W Jagiellonii zostałem zakopany. Straciłem radość z gry w piłkę”

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

Masz taką świadomość, że z racji późnego dołączenia do Wisły Płock będziesz lekko w tyle, jeśli chodzi o rywalizację z Krzysztofem Kamińskim?

Na początku okresu przygotowawczego każdy ma równe szanse. Masz sparingi, widzi cię nowy trener, możesz się pokazać. Ja tego nie miałem, ale wiedziałem, że gdzie nie pójdę, to i tak będę spóźniony. Moje odejście z Jagiellonii się przedłużało. Miałem rozmowy z różnymi klubami, również z zagranicy. Ale nie były to nie wiadomo jakie oferty, żeby rzucić się na pieniądze i tyle. Nie o to chodzi, zawsze patrzę w pierwszej kolejności na rozwój. Nie ukrywam, że zależało mi, żeby trafić pod skrzydła dobrego trenera i odzyskać radość gry w piłkę. Przez ostatni rok futbol mi mocno zbrzydł z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłem.

Co do rywalizacji z Krzyśkiem – wiedziałem, że czas działa na moją niekorzyść, ale teraz odwróciłem myślenie w inną stronę. To znaczy: im więcej treningów, w tym lepszej dyspozycji będę. Już jest dobrze, a będzie lepiej. W niedalekim czasie będę chciał zaatakować pozycję nr 1 między słupkami, mam ku temu predyspozycje.

Czyli to nie było tak, że koniecznie chciałeś zostać na poziomie Ekstraklasy?

Nie, zupełnie nie. Tym bardziej, że ostatni sezon mnie obciążał. Zagrałem tylko pięć spotkań. Poza tym ludzie w środowisku piłkarskim nie zawsze wiedzą, co dzieje się w środku. Kilkukrotnie chciałem odejść z Jagiellonii, ale nie dostałem zgody. Mimo że miałem rok kontraktu, to nie chcieli mnie puścić. Jeden temat zimą mi nie wypalił, a teraz, latem, jak najbardziej byłem skłonny zejść ligę niżej. Ale tylko do zespołu, który ma jakiś fajny cel. Bo takie granie dla grania niespecjalnie mnie interesuje. Jestem ambitnym człowiekiem, chcę o coś walczyć. W Suwałkach byłem w młodym, rozwijającym się zespole, który chciał w lidze namieszać. Mieliśmy motywację, żeby się pokazać i wybić gdzieś wyżej. Teraz mam 25 lat i trenerzy uznają mnie jeszcze za w miarę młodego bramkarza. Trafiłem do Wisły Płock, z czego się cieszę, bo wiem, że tutaj mogę zrobić krok naprzód.

Reklama
Twój ostatni rok można opisać krótko: z nieba do piekła. Wcześniej sezon rozegrany niemal od deski do deski, a później ławka i mecze w rezerwach.

Powiedzmy sobie szczerze: zostałem tak zakopany, że aż mi głowa nie wystawała. Chciałem odejść od razu po sezonie 2019/2020, ale nie pozwolono mi. Nowy sztab szkoleniowy chciał mieć zabezpieczenie w postaci trzech solidnych bramkarzy. W ostatnim dniu okienka mogłem przejść do klubu za granicą albo do 1. ligi. Niestety tak się nie stało. Finalnie zagrałem pięć spotkań w Ekstraklasie, w międzyczasie naciskałem na odejście. Zimą mogło się udać, ale zawodnik, którego nie miało być już w klubie, a miałem wejść na jego miejsce, nadal w nim był. Wiedziałem jednak, że to mój ostatni rok w Jagiellonii, w klubie zresztą też zdawali sobie sprawę, że nie przedłużę kontraktu niezależnie od wszystkiego. Chciałem zmienić środowisko. Czułem, że niektórzy mi tam nie ufają. A jeśli masz taką sytuację, to nie pokażesz pełni swoich umiejętności.

No i dochodzi fakt zderzenia się z metodami treningowymi nowego trenera bramkarzy, Jarosława Tkocza. To musiało być dla ciebie nietypowe.

Nie chcę niczego koloryzować, ale w porównaniu do pracy z poprzednikami – u trenera Tkocza wiele rzeczy było odwróconych. Od poruszania się, przez postawę na linii, po rzut piłką. Mieliśmy duży nacisk na powtarzalność, dlatego bardzo często treningi były takie same. Łączyliśmy metodę techniki bramkarskiej z taktyką, to było ściśle powiązane. Oglądaliśmy wiele analiz, trener Tkocz dzielił się z nami różnymi materiałami, które zdobył w zagranicznych klubach. Opowiadał o reprezentacji i tak dalej. Tylko że nas miał na co dzień, a co innego w realiach kadrowych. Tam miał trzech chłopaków, którzy grają w topowych klubach. Nie mógł sobie na wiele pozwolić.

Nie będę kłamał, że trudno było się przestawić. Trener Tkocz oczekiwał, żeby każdy z trójki bramkarzy – ja, Pavel Steinbors i Xavier Dziekoński – wyglądał tak samo. Technika, filozofia miały być identyczne. Jeden łapał to szybciej, drugi wolniej. Dużo rozmawialiśmy, byłem zaciekawiony. Mimo braku gry nie mogłem powiedzieć, że nie zrobiłem żadnego postępu. To byłoby nie fair względem trenera. Ale też nie wiadomo, co by było z innym.

Podsumowując, rok spisany na straty czy jednak jakiś krok naprzód?

Jakiś krok był, ale bardzo mały. Było wiele takich sytuacji, że dobrze się czułem, świetnie wyglądałem w treningu. Tak też słyszałem. „Jest dobrze, będziesz na ławce”. Wtedy sobie myślałem, że okej, to bliżej do grania niż z pozycji nr 3, czyli trybun. Kilka razy miałem jednak wrażenie, że podcinano mi skrzydła. Ale nie jestem takim człowiekiem, który przez to będzie rozwalał szatnię od środka. Sporo emocji tłumiłem w sobie. Śmiałem się do chłopaków, mówiąc, że pozytywne nastawienie, ale negatywny test na COVID.

Motywowałem sam siebie, dodatkowo też pracowałem z trenerem od przygotowania fizycznego, żeby się wzmacniać. Jak nie grałem, to wiadomo, że mogłem sobie pozwolić na więcej treningów. Tak więc może jakiś kroczek zrobiłem, ale nie kręciło mnie to. Wszystko, co związane z piłką. Kiedy miałem do wyboru obejrzeć mecz piłki nożnej lub żużla – wybierałem żużel. Straciłem radość do futbolu i jedynie te mecze w 3. lidze utrzymywały mnie przy piłkarskim życiu, że tak powiem. To był trudny okres trwający prawie cały rok. Musiałem wytrzymać i zmienić środowisko.

Reklama
Ten ostatni rozdział obrzydził ci Jagiellonię? Byłeś z nią związany pięć lat.

Hmm, aż tak powiedzieć nie mogę. Ale co do tej konkretnej sytuacji – tak.

Trzymanie solidnego bramkarza na trybunach, takiego, który w innych klubach mógłby być dwójką lub jedynką, musiało się tak skończyć.

W klubie pojawił się sztab reprezentacyjny. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że trzech bramkarzy ma być na zbliżonym, dobrym poziomie. Jeden wypadnie, drugi wchodzi i nie widać różnicy – takie było założenie. Zazwyczaj jest tak, że masz dwóch takich, a trzeci golkiper to młody chłopak, który oswaja się z seniorską piłką. Mi spadła rola takiego koła ratunkowego, którego prawie w ogóle się nie używa. Młodym zawodnikom jest to łatwo powiedzieć, ale na bardziej doświadczonych słowa pokroju „liczę na ciebie, fajnie wyglądasz, ale musisz być cierpliwy” niekoniecznie działają. W ten sposób możesz przesiedzieć cały sezon, bo każdy będzie zdrowy, a ty tracisz czas. Nikt mi nie powie, że samym treningiem się rozwijasz. Ludzie często myślą, że jak bramkarz wskoczy do gry po dłuższym okresie spędzonym na ławce, to musi od razu wykorzystać swoją szansę. Ale bez rytmu meczowego nie masz takiej pewności, jaką mógłbyś mieć.

Oczywiście są wyjątki, takie jak Emiliano Martinez w Arsenalu. Wtedy widać po zawodniku, że jest bardzo głodny grania. Jakoś go pewnie utrzymywali pod prądem, swoje solidnie wypracował, a dzisiaj jest pierwszym wyborem w Aston Villi i reprezentacji Argentyny. Najbardziej denerwuje mnie w piłce to, że ktoś prawi puste, fajne słowa. Co ci po nich, skoro potem minut w protokole nie masz?

To nuta fałszu, której nie chciałby chyba każdy piłkarz. Ale nuta raczej nie do usunięcia.

Generalnie, kiedy coś leży mi na sercu, od razu rozmawiam z trenerem. Powiedziałem klubowi, że nie przedłużę umowy. Wiedziałem, że mogę przez to stracić resztę sezonu, ale trudno. Czasami bym wolał, żeby ktoś mi powiedział, że jestem po prostu chuj*wy i że nie będę grał. A nie słyszeć takie gadanie, które daje jakąś nadzieję. Zacząłem pracować dla siebie, nie obrażałem się, nie płakałem w kącie. Mówiłem sobie, że wiele sezonów przede mną. No i tak dobrnąłem do końca.

Jako zawodnicy czuliście niezdrową presję wokół Jagiellonii? Było gorąco przede wszystkim wokół osoby trenera Zająca, któremu grożono wywiezieniem na taczce.

Zawsze staram się wyczuć drugą osobę. Wejść w jej buty, spojrzeć z innej perspektywy z wyrozumiałością i empatią. I tak odniosłem wrażenie, że sukcesy, jakie odniosła Jagiellonia, czyli trzecie miejsce i wicemistrzostwa, nakręciły kibiców. Oni stali się głodni, stadion na prestiżowe mecze jest wypełniany po brzegi. Patrząc na papier, mieliśmy dobry skład, dlatego rozumiem to niezadowolenie. Ale też z drugiej strony nie pomagały nam kontuzje, były wymuszone zmiany. Na kilku pozycjach brakowało solidnych zmienników, a w trakcie sezonu pandemicznego pojawiały się takie sytuacje, kiedy np. Taras wypadał w ostatniej chwili przed meczem. Okej, ktoś za niego wchodzi, ale zmienia się wtedy koncepcja na grę. No i z całym szacunkiem do wszystkich, ale ten piłkarz to ogromna wartość dodana. Bezcenny dla zespołu, prawdziwy kapitan.

Kibice zatem mieli prawo czegoś oczekiwać, znali smak sukcesów. Tylko że zespół był inaczej budowany. Jagiellonia ściągała zawodników z zagranicy, którzy wcześniej furory nie robili. Każdy liczy, że może trafi na jakąś perełkę za mniejszy koszt. Tak więc dużo zależy od tego, jak klub czy trener chce skomponować zespół. W fazie planowania to wyglądało dobrze: mieliśmy masę analiz, wiedzieliśmy, jak chcemy grać. Nie chcę wchodzić w polemikę, czy mieliśmy szczęście, czy nie. Na boisko zawsze wychodzi jedenastu chłopa, którzy muszą zapierniczać z myślą o pozytywnym wyniku. U nas to szwankowało. Problem był taki, że jak pierwsi traciliśmy gola, to traciliśmy morale. Grało nam się ciężko i dochodziła frustracja. Szkoda, bo na treningach prezentowaliśmy mega jakość.

Jak dwóch kluczowych zawodników ma słabszy dzień, to dziewięciu pozostałych musi pociągnąć mecz. W Jagiellonii, przy niekorzystnym wyniku, zdarzało się, że więcej niż dwóch spadało poniżej swojego poziomu. Tak nie da się regularnie wygrywać, to utrudnia sprawę. Wiadomo, że każdemu może trafić się gorsze popołudnie czy wieczór. My opieraliśmy się w dużej mierze na indywidualnościach, dużo od nich zależało, ale zespołowo też dawaliśmy radę. Tylko że to dość znacząca komplikacja, kiedy większa część zespołu zaczyna zawodzić. Z tego, co pamiętam, zmiany z ławki do pewnego momentu też nie dawały odpowiedniej jakości. To rodzi niezadowolenie. Ciężko trenujesz w tygodniu, widzisz jakość wśród swoich kolegów, a w realiach meczowych to przestaje żreć.

Wisła Płock też ma indywidualności, aczkolwiek wygląda gorzej na papierze niż Jagiellonia. Nie chcę mówić, że robisz krok w tył, ale do przodu na pewno nie. Zastanawiam się, jak patrzysz na ten ruch w swojej karierze. Bo powinieneś liczyć się z tym, że kolejny rok możesz stracić w wyniku przegranej rywalizacji z Krzysztofem Kamińskim.

Wiesz co, trudno mi powiedzieć, czy Wisła jest gorsza od Jagiellonii. W Białymstoku mieliśmy jakość, ale ona nie przekładała się na wyniki. W Płocku mamy fajnego trenera z charakterem, znam go z czasów gry dla Zawiszy. Trener Bartoszek wiedział, jak chce zbudować zespół. Oparł go o postacie mocne mentalnie, które mają umiejętności i potrafią stworzyć zespół. Mam wrażenie, że dzisiaj coraz trudniej patrzeć na drużyny pod kątem indywidualnym. Jasne, pojedynczy kozak zrobi coś ekstra, ale opieranie się na nim bywa niebezpieczne. Uważam, że mamy dobrze zbilansowany zespół. Jest ostra rywalizacja na różnych pozycjach, jest dobra atmosfera. Naszą największą siłą może być linia pomocy, tam jest wiele jakości. Jestem pewien, że w lidze będziemy mogli namieszać, jeśli postanowimy sobie, że patrzymy tylko w górę. Inni niech się biją za nami.

Co do rywalizacji z Krzyśkiem – to jest dopiero początek. Dla mnie liczyło się to, że wejść w trening, nadrobić stracony czas. Fizycznie było okej, chodzi o treningi typowo bramkarskie, których nie miałem od półtora miesiąca. Celem jest złapanie luzu i odzyskania radości z uprawiania sportu. Jestem na dobrej drodze, z każdego treningu schodzę z uśmiechem. Nieważne, że mięśnie bolą mnie bardziej lub mniej. Zasuwam, ile się da. Wiem, z kim rywalizuję, dlatego muszę się mocno starać. Póki co stawiam małe kroczki, wdrażam się do nowej drużyny. Potem kadra meczowa, a jeśli wszystko będzie toczyło się według moich założeń – w końcu próba ataku na Krzyśka.

Swoją drogą, Damian Węglarz nie zmienił się przez ostatnie dwa lata od wywiadu na Weszło? Wciąż zero alkoholu, zero szpanowania, zero koszulek Calvina Kleina i ogółem kontynuacja przełamywania stereotypów o piłkarzach?

Tak, nic się nie zmieniło. Jestem jedynie bardziej doświadczony życiem i meczami. Trochę poobserwowałem i poczytałem. Chciałem wiedzieć, jak znane osobistości podchodzą do różnych kwestii. Przede wszystkim nie nakręcam się już tak na mecze od samego rana. Wszedłem na inny poziom koncentracji. Robię to dopiero w szatni, bo zauważyłem, że taki luz mi pomaga. Widziałem to po tych pięciu meczach w poprzednim sezonie, na które wskakiwałem do pierwszego składu z potrzeby. Zawsze dodatkowo sam analizuję swoje występy i na tym przykładzie mogę powiedzieć, że było lepiej względem sezonu, kiedy grałem regularnie. Głowa była spokojniejsza.

A krytyka robi na tobie jeszcze wrażenie?

Nie, po usunięciu Twittera odciąłem się całkowicie. Nie czytam żadnych komentarzy, absolutnie nic – nie interesuje mnie, kto co o mnie pisze. Jeśli ktoś ma do mnie jakąś sprawę, może wysłać wiadomość na Instagramie. Chętnie odpisuję pod warunkiem, że to nie są jakieś głupoty czy wyzwiska. Z takimi ludźmi, którzy z łatwością sięgają po obelgi, nie ma sensu wchodzić w polemikę. Lubię konstruktywną krytykę, dlatego często rozmawiam z trenerami. Chcę wiedzieć, co można poprawić, co robię źle. Dlatego opinie osób, które o fachu bramkarza nie mają bladego pojęcia, kompletnie olewam.

Decyzję o usunięciu Twittera podjąłem po meczu z Pogonią [marzec 2020 roku, 2:1 dla „Jagi”]. Wtedy co prawda dostało się nie tylko mi, ale zagotowałem się i powiedziałem kilka mocnych słów [„Media społecznościowe to chory świat, a to, co piszą niektórzy ludzie, to gówno” – przyp. red.]. Wiesz, jak to jest w dobie dzisiejszego Internetu. Każdy typowy Janusz zgrywa kozaka, ale żeby napisać coś kreatywnego i wartościowego – tego już nie widać. Ja do takiego poziomu, na którym ludzie obrażają się na lewo i prawo, nie będę się zniżał.

Czyli żyjesz w bańce, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Skupiony na pracy, życiu ze swoją partnerką, oderwany od toksyczności w Internecie.

Tak i generalnie nie potrzebuję w życiu żadnego poklasku. Jeśli prowadziłbym swój profil w celach zarobkowych, to okej. Wtedy masz umowę, która nakazuje ci udostępniać coś regularnie. Na co dzień jestem po prostu wdzięczny losowi za to, że mam zawód, jaki mam. Mogę robić to, co kocham. Po treningach i meczach wracam do rodziny, czytam książki, dokształcam się w językach obcych, edukuję w kwestii mentalności i żywienia. To może się przydać. Lubię mieć wszystko poukładane, unikam zaskoczeń. Wolę zawsze iść spać z myślą, że swoje plany zrealizowałem.

Możesz się nakręcać przed i po dobrym meczu. Ale możesz też popełnić błąd. I co wtedy? Nic. Nic się nie dzieje, bo jesteś tylko człowiekiem. To ważne, żeby coś takiego sobie uświadomić. Grasz świetny mecz, a w 90. minucie czy 2. minucie coś ci nie wyjdzie. To znaczy, że będziesz się potem zadręczać? To nie ma większego sensu. Rozmawialiśmy o tym dzisiaj z moim trenerem, który powiedział wprost: „Jak stawiać sobie za cel bezbłędne spotkanie przy takiej dynamice piłki nożnej?”. No nie, musiałbyś być bezrobotny na boisku, żeby to mogło się udać.

Nawet ci najwięksi na świecie mają momenty, kiedy tracą koncentrację. Widzieliśmy to na Euro 2020. Dlatego cele muszą być realne, ale też nie można stracić poczucia własnej wartości. Trzeba po prostu umieć przetrawić pewne myśli, żeby żyło się łatwiej, z mniejszym obciążeniem psychicznym. Oczywiście nikt nie ma prawa zabierać ci marzeń. Nie może powiedzieć, jak masz żyć. Wszystko jest w naszych rękach. Ale bez chłodnej głowy w drodze do osiągania celów się nie obejdzie.

rozmawiał KAMIL WARZOCHA

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Graj mecze EARLY PAYOUT. Drużyna prowadzi 2:0 w dowolnym momencie, wygrywasz zakład

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

13 komentarzy

Loading...