Czekaliśmy na mecz Lechii z Wisłą Kraków z niemałym zaciekawieniem, bo po piątku zwyczajnie potrzebowaliśmy sensownego ekstraklasowego futbolu, a ten zapowiadał się całkiem sympatycznie. Dwie drużyny w formie, wygrywające albo co najmniej remisujące swoje ostatnie spotkania. No, to musiało się jakkolwiek udać, a też nie ukrywajmy: po wspomnianym piątku wzięlibyśmy wszystko, co choć trochę przypomina mecz futbolu. I starcie tych dwóch ekip rzeczywiście można podpiąć pod kategorię „piłka nożna”.
Przede wszystkim dostaliśmy w tym spotkaniu tempo. Piłkarze nie wyglądali jak bankowcy w sobotę o 17 na orliku, tylko po prostu jak sportowcy. Nie celebrowali każdego wybicia, jakby podawali dziecko do chrztu – czy to Lis, czy to Kuciak od razu wznawiali grę. W polu też się działo, piłka krążyła w miarę sensownie, jest o czym gadać. A na pewno nie można powiedzieć, że jeśli ktoś spędził to popołudnie z Lechią i Wisłą, to ma prawo pluć sobie w brodę.
Dlaczego Wisła przegrała?
Dobra, ale dlaczego to Biała Gwiazda została w pokonanym polu? Z kilku powodów. Jeden jest prozaiczny, natomiast wypada o nim wspomnieć – dostała przypadkową bramkę, która oczywiście wpłynęła na scenariusz tego meczu. Wrzutka w pole karne, tam główka jednego z graczy Lechii, piłka trafia Mawutora w rękę i po konsultacji z VAR-em Jarosław Przybył z Kluczborka wskazuje na wapno. Naturalnie można mówić, że piłkarz Wisły sam jest sobie winien, bo mógł trzymać łapy przy sobie, jednak dostał z dość bliska. Miał trochę pecha. To chyba dobre słowo. W każdym razie: prezent pewnie wykorzystał Flavio.
Po drugie – i tu już wina Wisły jest bezsprzeczna – brakowało jej skuteczności. Szczególnie Saviciowi, który ogólnie nie grał jakoś strasznie źle, ale pod bramką Kuciaka nie miał za grosz pewności. W pierwszej połowie po ładnej akcji Wisły dostał piłkę w polu karnym, ale w ogóle nie trafił w prostokąt. Po zmianie stron znów miał sporo miejsca i uderzył już celnie, natomiast cholernie na alibi. W środek bramki, za lekko. Spokojnie mógł tutaj szukać długiego rogu, zasłonięty Kuciak miałby problemy, a tak to odbił sobie tę próbę na spokojnie.
Dalej – zastanawiamy się, czy Wiślacy poza pretensjami do samych siebie, nie mogą mieć ich również do sędziego. Pietrzak w pewnym momencie miał już żółtą kartkę na koncie, a potem mocno nadepnął rywala. Gdyby nie miał napomnienia – jesteśmy przekonani, Przybył pokazałby mu kartonik. A tak go oszczędził. Dlaczego? Czy czerwona kartka musi być konsekwencją brutalnego wejścia? Nie, za głupotę też się płaci, a arbiter nie wystawił Pietrzakowi rachunku.
Dlaczego Lechia wygrała?
Tyle jeśli chodzi o mecz z perspektywy gości, bo gospodarzom trzeba też oddać, co im należne. A może najpierw samemu Stokowcowi, który dzisiaj na ławce rezerwowych zachowywał się bardzo przytomnie. Cóż, nie trzeba drzeć ryja przez cały mecz, by pomóc zespołowi i stonowany Stokowiec po prostu robił to zmianami. Zmienił elektrycznego Pietrzaka, wpuścił Saiefa, przesuwając jednocześnie na lewą stronę Conrado.
To był strzał w dziesiątkę. Brazylijczyk, który w pierwszej połowie mógł irytować, bo był kompletnie bezproduktywny, w drugiej zagrał już świetnie. Pewnie z tyłu, z akcentami z przodu, bo centymetry dzieliły go od bramki, kiedy chciał dobić uderzenie Saiefa, ale uprzedził go Yeboah. A właśnie – Ghańczyk przy Pietrzaku hasał sobie dość swobodnie, tymczasem przy Conrado takiego luzu nie miał. To też na pewno trzeba zapisać jako plus przy nazwisku zawodnika Lechii.
Wracając do Stokowca – dobrze zagrał też zmianą Udovicicia. Świeży, szybki facet na odkrytą Wisłę. I też się opłaciło. W końcówce Flavio wypuścił go od połowy, a Serb dobił Wisłę, wykorzystując jeden na jeden z Lisem. Bramkarz po odwiedzinach w polu karnym Lechii chyba nie do końca wiedział, gdzie co jest, ponieważ swojej bramki bronił dość umownie.
Tak, zdecydowanie możemy powiedzieć, że Lechia nam się podobała. Wciąż to jest ten sam zespół, który woli bronić niż atakować, ale od kilku tygodni z przodu jednak jest konkretny. Flavio – profesor, gol, asysta, ale i masa mądrych zagrań, kiedy jego drużyna potrzebuje oddechu. Saief – niezła zmiana, wciąż za długo holuje piłkę, natomiast widać, że facet ma jakość, to on zaliczył kluczowe zagranie przy bramce Udovicicia. Po raz kolejny ciekawe piłki starał się grać Biegański (choć jego strzały z dystansu wypada przemilczeć), swoje w środku robił Kubicki, na prawej stronie obrony dobrze odnajduje się Kopacz, a egzotyczny duet stoperów Tobers-Maloca też mimo wszystko na wiele Wiśle nie pozwolił.
Poukładał te klocki Stokowiec. Trzeba to podkreślać, bo jeszcze niedawno niektórzy chcieli go wywozić na taczce. A dziś? Dziś Lechia ma tylko trzy punkty straty do podium.
Fot. FotoPyk