Reklama

„Nikt nie powiedział, że Górnik Łęczna nie jest w stanie dojść na sam szczyt”

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 grudnia 2020, 10:37 • 24 min czytania 4 komentarze

Jeśli chcemy powiedzieć coś o łatkach w świecie futbolu, Kamil Kiereś będzie idealnym przykładem. Wiele osób patrzy na niego przez pryzmat słynnego filmiku i wydaje niesłuszną ocenę. Bo obecny szkoleniowiec Górnika Łęczna ma w CV trzy awanse czy dwukrotne utrzymanie drużyny w trudnych warunkach. W długiej rozmowie z nami trener tłumaczy filozofię, która stoi za tymi sukcesami. Mówi o tym, co Górnik robi na podium pierwszej ligi. Zdradza, jak wyglądał skauting w powoli sypiącym się GKS-ie Bełchatów. Wyjaśnia też, czemu w Stomilu Olsztyn nie odpalił Dani Ramirez. I wreszcie – wspomina pracę z Orestem Lenczykiem, czy Pawłem Janasem. Zapraszamy!

„Nikt nie powiedział, że Górnik Łęczna nie jest w stanie dojść na sam szczyt”
Jak pan ocenia pierwszą rundę jesienną w wykonaniu Górnika Łęczna? Sprawiliście jedną z większych niespodzianek.

Wiadomo, że na początku sezonu eksperci zawsze typują drużyny, które zajmą czołowe miejsca i nie byliśmy medialnie wymieniani w tym gronie. Zawsze powtarzam zawodnikom, że starajmy się pracować z dnia na dzień. Każdy dobrze przepracowany i przeanalizowany dzień otwiera drzwi do następnego dnia. I tak po kolei. Tak samo jest z meczami. Przed sezonem zarząd czy sponsor nie narzucali nam, że mamy walczyć o awans. Słyszalne jest bardziej słowo stabilizacja sportowa i organizacyjna oraz krok po kroku. Istotne jest jednak to, jak w klubie nazwaliśmy sobie obecny sezon. Dla nas to bardzo wysoka i wymagająca góra, która ma swój szczyt i my chcemy tam się wspinać. Zadanie bardzo ambitne, ale mając na uwadze, że jesteśmy sportowcami, to chcemy się z tym zmierzyć. Patrząc na nazwy drużyn to prestiżowy sezon, więc poprzeczka jest zawieszona wysoko i jak na razie na półmetku rozgrywek można powiedzieć, że rzeczywiście wspinamy się w dobrym tempie.

A przechodząc do oceny rundy, można jak najbardziej zakwalifikować ją pozytywnie. Zdobyliśmy 32 punkty, co daje nam trzecie miejsce. Zaliczyliśmy tylko trzy przegrane, a każda z nich była na styku, jeśli chodzi o wynik. Jeżeli dodamy do tego dwa wyjazdowe zwycięstwa w Pucharze Polski i awans do 1/8 finału tych rozgrywek, to można stwierdzić, że ostatnie półrocze udało nam się pod kątem sportowym. Moim zdaniem warte podkreślenia jest to, że punkty zdobywane przez nas w lidze rozłożyły się równomiernie. Potrafiliśmy zwyciężać drużyny z TOP 6, zdobywając 12 punktów, a i z ostatnimi pięcioma drużynami w tabeli zdobyliśmy 13 punktów.

Bije od pana taka pewność, jakby pan chciał powiedzieć, że eksperci was nie doszacowali.

Nie mam do nikogo pretensji, że nas nie ujęto w tych przewidywaniach. Rozumiem, że ocena mogła wynikać z oceny naszej kadry, która po części zbudowana jest z kilku bardzo doświadczonych zawodników, którzy mają już coś za sobą w karierze. Mamy też kilku piłkarzy po tzw. przejściach, musieliśmy ich odbudować, ale są też zawodnicy młodzi, wkraczający dopiero na rynek. Nie ma się co oszukiwać – na papierze wiele drużyn wyglądało bardziej medialnie, a ich budżety były bardziej imponujące. Ja powtarzam zawodnikom, że na osobisty rozwój nigdy nie jest za późno. Liczy się podejście do pracy, treningu jak i tego co poza piłką. Chodzi ogólnie o styl życia, o odpowiedź na pytanie, czy chcę się jeszcze rozwijać. Właśnie w taki sposób staramy się myśleć, mając w sobie cały czas pokorę. Osobiście uważam, że Górnik Łęczna ma swój potencjał i staramy się go wykorzystywać. Tak jak wcześniej mówiłem, ten sezon jest dla nas bardzo wysoką górą i spróbujemy wspinać się jeszcze wyżej. Jednak to wiosna zweryfikuje, jak wysoko zajdziemy. Nie ma co napinać muskułów.

Pana też można określić jako osobę, która zniknęła na chwilę z horyzontu, może także dlatego ludzie byli zaskoczeni tym wynikiem.

Mój system budowania CV oraz wizerunku rozpoczął się w GKS-ie Bełchatów, w którym się wychowałem. Zaczynałem od wysokiej półki, bo większość czasu spędziłem na stołku pierwszego trenera w Ekstraklasie. Później poprzez różne wydarzenia wypadłem z obiegu. Zdecydowałem, że chcąc zaistnieć w piłce na poważnie, muszę w pewnym momencie opuścić Bełchatów i pokazać, że jestem w stanie osiągać konkretne wyniki w innym środowisku niż tym w którym się wychowałem. I uważam, że tego czasu nie zmarnowałem. Praca w GKS-ie Tychy zakończona awansem do 1. ligi, czy też praca w arcytrudnych warunkach w Stomilu Olsztyn i wykonanie zadania w postaci utrzymania drużyny w 1. lidze, czy też obecna praca w Górniku Łęczna, gdzie latem świętowaliśmy awans do 1. ligi, jest na to dowodem.

Reklama
Mówi pan o budowaniu wizerunku. Chyba wie pan, jaki jest najpopularniejszy komentarz pod jakimikolwiek wiadomościami na pański temat…

Chodzi panu o filmik?

Tak jest.

(śmiech) Są różne rzeczy, które przyczepiają się do trenerów i zawodników w czasach dzisiejszych mediów. Generalnie z tej sytuacji się śmieję, bo nie mam pojęcia nawet, gdzie to było – na jakim stadionie i w jakim momencie. Nie kojarzę takiej sytuacji. Ktoś coś uchwycił tak, że wygląda to jak wygląda i niektórzy odbierają to jak odbierają, ale mam do tego spory dystans. Kompletnie nie skupiam na tym uwagi.

Rozstania i powroty z GKS-em Bełchatów też nie przyniosły panu chluby.

Na pewno. Ten trzeci powrót to coś, co, po czasie i rachunku sumienia, było błędem – kompletna porażka. Podjąłem się pracy w Ekstraklasie w 2011 roku i miałem za zadanie utrzymanie zespołu, w którym było wielu doświadczonych zawodników. Marcin Żewłakow, Kamil Kosowski, Jacek Popek… Potem wróciłem na stanowisko po okresie bycia dyrektorem sportowym. Obejmowałem zespół po Michale Probierzu w trudnym momencie, gdy drużyna miała sześć punktów i była skazywana na pożarcie. Zakończyło się to spadkiem, jednak mieliśmy taką rundę, że rywalizując z Podbeskidziem Czesława Michniewicza ugraliśmy chyba 26 punktów i to był trzeci czy czwarty wynik wiosny.

Później po roku wywalczyliśmy awans do Ekstraklasy z pierwszego miejsca i już w Ekstraklasie byliśmy po 15. kolejkach rewelacją jesieni, zajmując czwarte miejsce. Niestety pierwszy większy kryzys zakończył się brakiem zaufania do mojej osoby i straciłem posadę. Nadal byłem jednak pracownikiem klubu i nigdy wcześniej nie pracowałem poza GKS-em Bełchatów. Nie miałem wtedy przekonania, jaka jest dalsza moja droga. Jak już wcześniej powiedziałem, bardzo żałowałem tego trzeciego powrotu. Mocno nadszarpnąłem wizerunek trenera, który coś już osiągnął, który prowadził drużynę GKS Bełchatów w ponad 100 meczach na poziomie Ekstraklasy i 1. ligi. Jednak finalnie ta sytuacja odsłoniła mi oczy na pewne rzeczy, zacząłem myśleć inaczej i dzięki temu wyfrunąłem z gniazda i rozpocząłem pracę na nowe konto.

Też mam takie wrażenie, że tworząc niedawno pańską sylwetkę, zauważyłem, że przez wspomniane wydarzenia ma się pana za trenera niepoważnego. Tymczasem pan ma dużą liczbę sukcesów na koncie. Dwukrotnie utrzymanie zespołu mimo trudnej sytuacji, do tego trzy awanse, w tym jeden do Ekstraklasy. Czuje pan czasami, że przylgnęła do pana pewna łatka, której ciężko się pozbyć?

Życie w dużej mierze składa się z problemów, która trzeba umieć rozwiązać i unieść ich ciężar i ja dziś już nie skupiam uwagi na tym, co inni o mnie sądzą, co o tym myślą, mam swoje lata i obraną drogę. Dzieckiem nie jestem, staram się być mężczyzną i całą energię poświęcam na realizowanie bieżących celów. Na pewno zauważalne jest to, że trzykrotnie dawano mi za cel awans i za każdym razem ten cel został osiągnięty. Nie mówię, że posiadam na to jakąś receptę, ale staram się wykorzystywać swoje umiejętności oraz doświadczenia z poprzednich lat. Może na ten moment nie widać w moich zespołach namacalnych trendów ze świata piłki, ale widać powtarzalność radzenia sobie z zadaniami, które otrzymują. Bardzo wnikliwie analizuję trendy i jeżeli uda mi się do tego dojrzeć to na pewno będę próbował przemycić to na swój grunt. Na ten moment cenię sobie pragmatyzm i osiąganie wyznaczonych celów.

Reklama

GÓRNIK WYGRA Z ARKĄ W PUCHARZE POLSKI? KURS 3.60 W TOTOLOTKU!

Awanse awansami, ale na zawsze zapamiętam moment w Stomilu Olsztyn, gdzie na sześć kolejek przed końcem sezonu byliśmy w strefie spadkowej i nie dawano nam większych szans na utrzymanie. Właśnie przegraliśmy z Rakowem, a w szatni kolejny strajk i kolejny trening, który się nie odbył. Jako trener zagrałem wtedy va bank. Powiedziałem piłkarzom, że mnie jako trenerowi i im jako zawodnikom nie płacą za pracę, ale ja zostaję, że zamierzam sportowo się z tym zmierzyć. Powiedziałem też, że od następnego dnia nie ma strajków, kto ma z tym problem, niech się wycofa. Niech zostaną ci, którzy chcą się z tym zmierzyć i na decyzję wszyscy mają 24 godziny. Następnego dnia przyszli wszyscy i ustaliliśmy kilka rzeczy. Mianowicie to, że sportowo mamy drużynę, że jesteśmy dobrze przygotowani pod względem fizycznym, że możemy tworzyć monolit, a kluczowe było to, że za cel w ostatnich meczach obraliśmy nie strefę barażową, tylko bezpośrednie utrzymanie się w I lidze. Żeby to zrealizować, potrzebowaliśmy 15 punktów na 18 możliwych do zdobycia. Napisaliśmy tę liczbę na tablicy i w heroicznej walce zdobyliśmy te punkty. Na tej drodze pokonaliśmy kilka drużyn walczących o awans do Ekstraklasy.

Słyszałem, że nie był pan przekonany do zostania w Stomilu na kolejny sezon. Zastanawiam się, czy nie traktuje pan tego jako błąd, bo potem został pan szybko zwolniony.

Pozostanie w Olsztynie po utrzymaniu było błędem z perspektywy czasu i trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nie zostałem zwolniony, tylko ja podjąłem decyzję o zakończeniu współpracy ze Stomilem. Uznałem, że nie ma sensu dalsza praca, gdzie przez 8-9 miesięcy piłkarze i sztab szkoleniowy nie otrzymują pensji. Utrzymując Stomil, wygraliśmy Pro Junior System i klub dostał zastrzyk finansowy. Latem długo mnie namawiano i przedstawiano wizję stabilnego budżetu i wychodzenia na prostą. Na początku nowego sezonu zawodnicy dostali część zaległości i potrafiliśmy pojechać na Podbeskidzie czy GKS Tychy i wygrać. Po czterech czy pięciu kolejkach byliśmy na podium. Potem nastąpiła zmiana prezesa i wszystkie zapowiedzi, które otrzymałem ja i zespół okazały się nieprawdziwe. Okazało się, że Stomil jest poważnie zadłużony, wróciła wcześniejsza sytuacja i wszystko siadło. Próbowałem się w tym wszystkim odnaleźć jeszcze przez kolejne 2 miesiące, ale widząc powtarzającą się sytuację, doszedłem do wniosku, że dalej nie ma to sensu. Trzeba też powiedzieć, że pierwsze 12 spotkań rundy jesiennej rozgrywaliśmy na wyjeździe, bo w Olsztynie trwała przebudowa murawy i to też nie było łatwe dla drużyny, która w większości zaliczała bardzo długie wyjazdy.

A co się stało, że w Olsztynie nie odpalił Dani Ramirez?

Od samego początku uważałem, że Ramirez ma bardzo duży potencjał. Jednak oceniając Daniego w Stomilu musimy spojrzeć na Grzegorza Lecha i na sytuację w jakiej był klub pod względem finansowym i sportowym. Początkowo chciałem znaleźć miejsce na boisku dla obu zawodników. Jednak podczas okresu przygotowawczego Ramirez w sparingu doznał kontuzji i był poza treningiem przez miesiąc. Sezon rozpoczął z opóźnieniem i z ławki. Z czasem pojawił się w składzie kosztem Grześka Lecha i dosyć długo grał na „10”, ale piłka to wynik, skuteczność działań na boisku. Nie potrafiliśmy wygrać meczów na styku. Daniemu, mimo że grał nieźle z piłką przy nodze, generalnie nie szło, bo nie wykorzystywał dobrych sytuacji. Nie do końca grał też w strefie „dziesiątki” tak, jakbym tego oczekiwał, a jego współpraca z Arturem Siemaszko się nie układała.

Przeanalizowałem mecze, brakowało mi czegoś z przodu. Uznałem, że Artur Siemaszko jest napastnikiem, któremu trzeba zagrywać prostopadłe piłki i on potrzebuję „dziesiątki”, która będzie blisko napastnika. Postawiłem na Grzegorza Lecha, który dał nam kluczowe bramki i asysty oraz pociągnął za sobą Siemaszkę, czego nie udawało się zrobić wcześniej Daniemu. Utrzymaliśmy ligę dla Olsztyna, więc decyzja się obroniła. Po zakończonym sezonie Ramirez nie przedłużył kontraktu i odszedł ze Stomilu.

Wracając do pracy w Bełchatowie. Co było najtrudniejsze w tamtych realiach?

To były też różne etapy. Na początek, po objęciu stanowiska pierwszego trenera, musiałem od razu mierzyć się z presją gry o utrzymanie. Było sporo kolejek do końca, ale mieliśmy bardzo małą liczbę punktów. Klub był na etapie wysokich kontraktów, a budżet był coraz mniejszy, nie spinało się to finansowo i rodziło problemy, których w klubie nie było od kilku lat. Pamiętam, że udało się wygrać inaugurację wiosny z Lechem w Poznaniu, potem był remis z Górnikiem Zabrze i zwycięstwo z Polonią Warszawa. Właśnie wtedy zaczęło być ciężko, bo zawodnikom, którzy coś już w piłce osiągnęli, nie płacono przez kolejne miesiące. Nie było łatwo przekonać starszyznę, by jak to się mówi, grali bez kasy. Udało się to zrobić, utrzymaliśmy się, ale potem zawodnicy nie wytrzymali, coś w nich pękło. Część zespołu odeszła, pojawił się wątek korupcyjny z dawnych lat, podziękowano paru zawodnikom.

Takie rzeczy przykrywały elementy sportowe. Później jako dyrektor sportowy zacząłem budować inną wizję tego klubu. Zmniejszaliśmy kontrakty, wyszukałem takich ludzi jak Maciek Wilusz, Rafał Kosznik, Adrian Basta, bracia Mak, Kamil Wacławczyk. Do tego wychowankowie – Seweryn Michalski i Bartłomiej Bartosiak czy Łukasz Madej, który starał się odbudować. W klubie był też wtedy Jan Złomańczuk, wraz z którym wyszukaliśmy Emiljasa Zubasa. W tych realiach zbudowaliśmy nowy Bełchatów i za mojej drugiej kadencji byliśmy zespołem, który bardzo rzadko przegrywał. Bardzo żałuję, że po 2,5 roku skutecznej pracy klub nie dał mi szansy zażegnania pierwszego poważnego kryzysu, jaki pojawił się na mojej drodze. Trenerzy są od tego, żeby robić wynik, ale też od tego, żeby zażegnać kryzys.

Można powiedzieć, że mieliście wtedy coś na kształt działu skautingu, wówczas jeszcze nie tak popularnego? Jak to wyglądało choćby z Zubasem?

Dowiedziałem się swoimi kanałami, że Cracovia nim się interesowała, ale odrzuciła go ze względu na słabą grę nogami. Nas to nie zniechęciło i byliśmy dwukrotnie na Litwie, obserwując go na żywo. Trafił nam się finał Pucharu Litwy, gdzie grały dwa najlepsze zespoły. To, co zobaczyliśmy to spokój w bramce i pewny chwyt, a i gra nogami według naszej oceny nie była najgorsza. Dla nas podstawowym kryterium było to, że bardzo dobrze bronił i zakwalifikowaliśmy jego poziom do naszej drużyny. W ciągu pół roku Zubas potwierdził nasze przypuszczenia, otrzymując tytuł najlepszego bramkarza w Ekstraklasie. Gdy Zubas wyjechał na Cypr, to w jego miejsce sprowadziliśmy Arka Malarza, który później z Legią Warszawa grał w Lidze Mistrzów. Inne obserwacje to choćby te w przypadku Macieja Wilusza, gdzie kilka razy był wyjazd do Kluczborka. Wiedzieliśmy, że był szkolony w Holandii, że był po przejściach i kontuzjach. Obserwowaliśmy go kilka razy na żywo i podjęliśmy decyzję, żeby go sprowadzić jako środkowego obrońcę z lewą nogą. Tamten czas to był też czas pozyskiwania zawodników do drużyn juniorskich. Tak trafił do Bełchatowa 15-letni Damian Szymański i trzy lata później został wprowadzony do dorosłej piłki. Dzisiaj jest zawodnikiem AEK Ateny i ma za sobą występy w reprezentacji Polski.

Pracował pan z Pawłem Janasem jako asystent, a to podobno trener, który dużą liczbę zadań przypisywał członkom sztabu. Czy to przygotowało pana do przejęcia po nim zespołu?

Cenię sobie ten okres pracy z Pawłem Janasem, szczególnie w 2008 roku, kiedy był świeżo po pracy z reprezentacją Polski. Dużo zadań, można było się wykazać i doskonalić swój warsztat w codziennej pracy. Uważam, że tak to powinno wyglądać. Jest trener główny dowodzący i asystenci, którzy nie są tylko od przenoszenia sprzętu. Ale podkreślę, że codzienna praca to były plany trenera Janasa. Moim zadaniem było dostosować się do tego, czego on oczekiwał i wykonać pracę na najwyższym poziomie.

Słyszałem też, że jest pan uczniem Edwarda Kowalczuka, trenera przygotowania fizycznego w Hannoverze 96.

Tak bym siebie nie nazwał. Byłem na stażu w Hanowerze, bardzo treściwym. Dzięki trenerowi Kowalczukowi miałem bardzo bliski dostęp do pracy trenera Miro Slomki. Bycie blisko drużyny wiele mi dało. Jeśli chodzi o bycie uczniem – pracowałem wcześniej w Bełchatowie z młodzieżą, byłem koordynatorem okręgu, prowadziłem kadry. Był też taki okres, kiedy pierwszym trenerem w Bełchatowie był Orest Lenczyk, przy którym był doktor Wielkoszyński. Oni prezentowali trochę inną szkołę przygotowania motorycznego. Był także Waldemar Fornalik, który pracował wtedy z Młodą Ekstraklasą. To był czas, kiedy można było przyjść, zobaczyć, dopytać i z tego okresu sporo wyciągnąłem.

Tak samo jak i od profesora Zbyszka Jastrzębskiego, który pracował z Pawłem Janasem. Później pracując w sztabie Rafała Ulatowskiego, zapoznałem inną szkołę przygotowania motorycznego, a na mojej drodze pojawił się obecnie pracujący w Legii Warszawa Łukasz Bortnik. Poznając tych ludzi, opracowałem swój własny system przygotowania motorycznego, który nie opiera się na innych trenerach. W jakimś stopniu z każdego z tych okresów wyodrębniłem sobie rzeczy, które wydawały mi się istotne w mojej pracy i zbudowałem coś swojego. Wiadomym jest też to, że oprócz kursów trenerskich jak choćby UEFA PRO, ukończyłem też Akademię Wychowania Fizycznego, więc swój fundament wiedzy budowałem przez długi czas. Dzisiaj wizję przygotowania motorycznego opieram na współpracy z moim bezpośrednim współpracownikiem Andrzejem Orszulakiem, który jest współtwórcą moich osiągnięć. Razem pracujemy już osiem lat.

Jak pan miał taki miks do wyboru, to nie dziwię się, że Górnik jest taki zabójczy w końcówkach. Sześć goli w ostatnim kwadransie, 12 od 60. minuty. Czołowy wynik w lidze, a już rok temu mówiło się o „Kiereś Time” w Łęcznej.

Nie mam złotej recepty, ale na pewno fundamentem do tego jest przygotowanie motoryczne. Jeżeli to się sprawdza na etapie obecnego czy też poprzedniego sezonu, to tylko oznacza, że jako trenerzy dobrze czuwamy nad przygotowaniem fizycznym drużyny. Myślę, że ważna jest też filozofia myślenia i odpowiednie nastawienie. Staram się nakreślać to tak, że mecz to jest przede wszystkim wynik, skuteczność działań. Może być tak, że danego dnia nie grasz zbyt dobrze, ale docieramy do końcówki spotkania i wynik jest na styku. Można zremisować, albo wygrać. Docierając do tego momentu, musisz zakładać, że stworzysz jeszcze jedną, dwie sytuacje. A patrząc w bardziej optymistyczną stronę – jeśli grasz bardzo dobry mecz, to tym bardziej te sytuacje stworzysz i będzie ich kilka. Zawsze powtarzam, że one będą, trzeba tylko się skoncentrować i być nastawionym, żeby być w polu karnym.

GÓRNIK ŁĘCZNA WYGRA 1. LIGĘ? KURS 40.00 W TOTOLOTKU!

Czasami mówi się o dośrodkowaniach. Co z tego, że ktoś się skupi na dośrodkowaniu, jak pole karne jest źle wypełnione? Trzeba dobrze wykorzystać zawodników w kluczowych momentach. Boisko piłkarskie jest jak plansza do gry, a zawodnicy muszę być ustawieni w odpowiednich sektorach. Ale nie zamierzam rozpisywać recept, po prostu po swojemu patrzę na piłkę, a na wypisywanie recept mogą sobie pozwolić topowi trenerzy z takich lig jak angielska, francuska, włoska, hiszpańska czy niemiecka. To stamtąd płyną trendy i nowinki.

A czy Górnik Łęczna nazwałby pan pierwszym klubem, w którym nie musi pan sprzątać po kimś bałaganu?

Zawsze jak ktoś po kimś wchodzi, to jest tak, że zazwyczaj coś się komuś nie udało. Często bywa tak, że trener, który jest przed tobą, robi coś dobrego w danym klubie na pewnym odcinku, a potem miesiąc, dwa coś mu nie wychodzi. Taka kolej rzeczy.

Patrząc na to, kogo zastąpił pan w Tychach czy Stomilu to rozumiem kurtuazję, ale było co sprzątać.

Jeżeli mówimy o GKS-ie Tychy, to znam Tomka Hajtę z kursu UEFA PRO i mam z nim dobre relacje do dzisiaj. Podpisałem kontrakt w Tychach dopiero, gdy działacze załatwili formalności związane z odejściem Tomka Hajty. Staram się szanować trenerów i nie zaczynać pracy od oceny poprzednika. Staram się zdiagnozować problemy i spróbować je rozwiązać. Na tym skupiam energię. Oczywiście w Tychach był trudny moment, nowy stadion, a klub po spadku. Trzy tygodnie od mojego przyjścia było głośne otwarcie stadionu, pełne trybuny, mecz z FC Koeln. Oczekiwania były bardzo duże, na drugą ligę przychodziło 12 tysięcy ludzi. W Tychach widzieli to tak, że ma być awans do 1. ligi i jak najszybciej potem kolejny do Ekstraklasy…

W tamtym czasie odeszło bardzo dużo zawodników, trzeba było przebudować zespół i jesień minęła nam na składaniu i zgrywaniu drużyny oraz zapoznawaniu się piłkarzy ze specyfiką gry przed dużą publicznością. Jesienią nie było kolorowo, ale wiosną daliśmy radę. Zapamiętałem, że wygraliśmy w Częstochowie z Rakowem 8:1 i to był kluczowy moment w kwestii awansu. W Rakowie po tym meczu doszło wtedy do zmian i nastała era Marka Papszuna. Decydujący krok do I ligi wykonaliśmy na własnym stadionie, pokonując Stal Mielec 1:0. Świętowanie awansu przy pełnych trybunach to bardzo fajne i niezapomniane chwile.

Panuje opinia, że pan lubi defensywę i to właśnie ona jest powodem dobrych wyników Górnika Łęczna.

Lubię defensywę jako jeden z elementów gry i najlepiej czuję się gdy moja drużyna wygrywa 1:0, 2:0 lub 3:0. Czyli gdy strzela, wygrywa i nie traci bramki. Czytałem ostatnio wywiad trenera Petera Hyballi, który mówił, że lubi futbol ofensywny, agresywny oparty na pressingu i to jest jego wizytówka, ale zaznaczył też, że jego drużyna musi też grać dobrze w defensywie w klasycznych momentach na własnej połowie. I moim zdaniem, jeżeli to ostatnie nie będzie skuteczne, to na niewiele zda mu się to, co jest jego wizytówką. Chodzi o to, żeby drużyna była maksymalnie wszechstronna i umiała zareagować w zależności od tego, gdzie jest piłka w rozgraniczeniu na fragmenty określone w defensywie. Ważną rzeczą w tym jak oceniam momenty defensywy, jest też to, że nie tylko zwracam uwagę, jak drużyna ma być ustawiona, ale też na to, żeby zawodnicy łapali jak najmniej kartek. Oczekuję od graczy umiejętności odbierania piłki, a nie gry faul. W 2. lidze mieliśmy drugą defensywę i najmniej kartek.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Teraz w 1. lidze jesteśmy obok Niecieczy najlepszą defensywą i także obok Bruk-Betu mamy najmniej kartek. To pokazuje, że skuteczna obrona to niekoniecznie gra na pograniczu faulu. Obrońców rozliczam przede wszystkim za skuteczność w pojedynkach obronnych. My mamy tak, że kiedy już bronimy, to staramy się robić to skutecznie. Ale niech mi pan uwierzy, że dużo pracujemy nad ofensywą, tylko nie pozwalam jej żyć samej dla siebie. Szukam równowagi pomiędzy grą defensywną i ofensywną. Szukam poprawy stylu, żeby momentów ofensywnych było jak najwięcej. Mieliśmy kłopoty z płynnością gry, ale w końcówce sezonu w jakimś stopniu poprawiliśmy ten element. W wygranym 2:0 meczu z ŁKS-em, który lubi posiadać piłkę, oprócz defensywy mieliśmy też duże momenty posiadania piłki. Potrafiliśmy wyjść krótkimi podaniami spod pressingu rywala z własnej połowy, doprowadzając do akcji bramkowej. Mecz z Zagłębiem Sosnowiec był mocno piłkarski, a i mecz z GKS-em Tychy miał swój dobry poziom.

Przylgnęła do nas taka łatka, że Górnika niekoniecznie dobrze się ogląda. Ale jeśli ktoś obejrzy wszystkie 17 spotkań, to w pewnym stopniu tę opinię zmieni i nie można wszystkich naszych spotkań sklasyfikować w ten sposób. Będę starał się momenty ofensywne poprawiać, ale jak już mówiłem nie kosztem defensywy. Przesuwanie granicy jest ryzykowne i tutaj trzeba umieć się poruszać. Czasami mówi się, że ktoś gra ofensywnie, fajnie, ale traci głupie bramki i przegrywa. Bardzo często towarzyszy temu nonszalancja, a to już nie jest skuteczność działań. Dla mnie piłka to skuteczność działań i wynik.

Oglądałem większość meczów. Raz było lepiej, raz gorzej, jeśli chodzi o wrażenia. Zastanawiam się, czy pan nie stosuje po prostu starego stylu defensywy. Sam pan przyznał, że u obrońców zwraca pan uwagę głównie na to, jak bronią. A tak się właśnie mówi o Górniku, że Bruk-Bet gra w tyłach nowocześnie, a Górnik staromodnie.

W jakimś stopniu może pan mieć rację. Chociaż uważam, że staram się śledzić to, co dzieje się na świecie i stopniowo w miarę możliwości proponować drużynie nowe rozwiązania, jednak dostosowuję to do profilu zawodników i nie wariuję. Nie mam zamiaru kopiować Liverpoolu czy Barcelony, wolę swoje rozsądne i pragmatyczne rozwiązania. OK, mogę się zgodzić, że Termalica gra powiedzmy nowocześnie, ale używanie sformułowania, że Górnik Łęczna gra staromodnie to gruba przesada. Jeżeli mówimy o skuteczności gry w defensywie, to tym bardziej jest to nieadekwatne określenie. Analizując choćby bramki zdobyte z defensywy, można przytoczyć kilka przykładów. Bramka na 1:0 z Radomiakiem, skuteczna kontra z niskiego pressingu, bramka na 2:0 założenie wysokiego pressingu. Bramka z Arką Gdynia to z kolei skuteczny średni pressing z odbiorem w środkowej strefie, mecz z Tychami to zmuszenie rywali do gry w boczne strefy i założenie pressingu na bocznego obrońcę, a później skuteczna kontra. Mecz z Zagłębiem Sosnowiec to z kolei bramka po założeniu kontrapressingu po stracie piłki na połowie rywala. To są fakty świadczące o wszechstronności gry.

GÓRNIK ŁĘCZNA W TOP2 1. LIGI? KURS 15.00 W TOTOLOTKU!

Jeżeli mowa o ofensywie to kiedy przyszedłem do Górnika i rok temu jesienią zdobyliśmy 42 punkty, graliśmy ustawieniem 4-3-3. Oprócz wyniku dawało nam duże posiadanie piłki. Potem pojawił się Bartosz Śpiączka, który był w dobrej dyspozycji, a że Paweł Wojciechowski to trochę napastnik-dziesiątka, przestawiliśmy zespół na 4-4-2. Zauważyłem, że to doprowadziło do tego, że stanąłem przed dylematem: posiadanie piłki, czy skuteczne wykorzystanie pola karnego. Poszedłem w tym drugim kierunku. Kiedy weszliśmy na poziom pierwszej ligi, to o utrzymanie się przy piłce było jeszcze trudniej, ale mimo to byliśmy cały czas skuteczni w działaniach i wygrywaliśmy. Z końcówką sezonu pojawiło się u nas ustawienie 4-2-3-1 i poprawiliśmy płynność gry oraz zwiększyliśmy lekko posiadanie, nie tracąc przy tym skuteczności w punktowaniu, co widać w tabeli.

Jaki był powód tego, że nie udało wam się zdominować Bruk-Betu, nawet grając w przewadze?

Zastanawiam się nad tym spotkaniem. Z jednej strony możesz sobie założyć, że mając 17 meczów, któryś będzie najlepszy, a któryś najsłabszy. I jak myślę o tym meczu, to on był najsłabszy w naszym wykonaniu. Ale trzeba też pochylić głowę i jasno powiedzieć, że jesienią Termalica Nieciecza była najlepszą drużyną ligi i być może potrzebujemy czasu, by pracą dojść do momentu, że będziemy mogli skutecznie rywalizować z obecnym liderem rozgrywek.

Podobno jest pan fanem statystyk i ma pan dużą bazę danych o swoim zespole i rywalach.

Tak, moim konikiem jest analiza i statystyki. Mimo że mam sztab szkoleniowy, to tego elementu nigdy nie oddaję w czyjeś ręce. Sam oglądam, przerabiam i prezentuje to drużynie. Mam zacięcie do oglądania meczów. Wiadomo, fajnie się ogląda Ligę Mistrzów i z tego nie rezygnuję, ale kiedy są momenty, że jestem bez klubu, potrafiłem oglądać wszystkie spotkania Ekstraklasy, 1. ligi, a nawet 2. ligi. Robię wtedy notatki, zbieram wiedzę na temat zawodników i ich charakterystyki. To mi zostało i staram się z dyrektorem sportowym Veljko Nikitoviciem to wykorzystywać. Budujemy zespół na miarę naszych możliwości, które są stabilne, ale w porównaniu do innych rywali z ligi – niezbyt wygórowane.

Statystyczna ciekawostka jest taka, że Górnik Łęczna jest trzecim najlepszym klubem, jeśli chodzi o liczbę podań w ataku bramkowym. A także trzecim, który najdłużej rozgrywa piłkę w takiej akcji.

Bo trzeba wszystko umieć rozgraniczać. Można mówić dużo zawodnikom i nie mieć nic. Lepiej skupić się na kilku konkretach i być w nich skutecznym. Mówi się, że piłka jest prosta, a mimo wszystko trenerzy bardzo różnorodnie ją postrzegają. Powtarzam zawodnikom, że nie chcę posiadania piłki dla samego posiadania. Wolę skupić uwagę na tzw. momentach ofensywnych. Niech one mają jakość i skuteczność. To nie musi być tylko kontra, to może być także atak pozycyjny, to zależy od fazy gry. Większość bramek zdobywamy z gry, stałe fragmenty to tylko mały ułamek naszych goli.

Mówi pan, że sporo się zmienia, a ja powiem, że jedno się nie zmienia. Zawsze w pana drużynie jest Paweł Baranowski!

Nieprawda, bo w Tychach go nie było. W 2013 roku w Ekstraklasie postawiłem obok Wilusza na 18-letniego Seweryna Michalskiego, ale po pół roku sprzedaliśmy go do Belgii. Wtedy Baranowski był kandydatem numer cztery, żeby zastąpić Michalskiego. Trzech pierwszych z listy nam odmówiło, więc postawiliśmy na Pawła i nie zawiódł. To było pierwsze zetknięcie. Przy drugim spotkaniu nie ściągałem go do Stomilu Olsztyn, bo on już tam był pół roku wcześniej przede mną. Do Łęcznej też nie zakładałem z góry jego transferu. Pamiętam, że do mojego pokoju przyszedł dyrektor sportowy Nikitović i zapytał, co o nim sądzę, bo trener Rumak w Odrze Opole z niego zrezygnował. Powiedziałem, że jeżeli on go widzi w Górniku, to ja też jestem na tak. Tak trafił do Łęcznej i nie zawiedliśmy się na nim. To bardzo skuteczny obrońca, jeżeli chodzi o pojedynki z napastnikami.

GÓRNIK ŁĘCZNA W TOP2 1. LIGI? KURS 15.00 W TOTOLOTKU!

Lukas Kuban mówił nam, że lubi pan doświadczonych zawodników, których pan zna i na których pan polega.

Cenię Lukasa, ale to nieprawda. Choćby ten 2013 rok – Zubas miał chyba 22 lata, Basta 23, Michalski 18, Wilusz 23, Kosznik 27 lat. To defensywa, która w 15 meczach straciła 11 bramek w Ekstraklasie. Odszedł Michalski, przyszedł 23-letni Baranowski. W Górniku Łęczna obok Baranowskiego grał przecież początkowo 21-letni Kamil Pajnowski. Złapał kontuzję, wskoczył Tomek Midzierski i do dzisiaj trzyma poziom, wygrywa rywalizację. Na prawej obronie grał 25-letni Maciej Orłowski. Paweł Sasin dopiero po roku dostał się u mnie do składu. W pewnym momencie ci zawodnicy potrafili wygrać rywalizację i tak to wygląda. Budując kadrę, umieszczam w niej kilku graczy bardzo doświadczonych, kilku w średnim wieku i zazwyczaj sporo bardzo młodych piłkarzy, którzy mogą się przy starszych kolegach rozwijać. A już jak będzie wyglądała pierwsza „11” zależy od tego kto w niej wywalczy miejsce. Jeżeli gra obecnie w niej więcej doświadczonych graczy to wynika to tylko i wyłącznie z tego, że dają radę i nie pozwalają się wypchnąć młodszym zawodnikom.

Pańscy byli zawodnicy mówią też, że jest pan fanatykiem pracy. Pracoholikiem.

Z tym się zgadzam. Lubię docisnąć temat, ale z wiekiem nauczyłem się zarządzać tym, jak pracuje. Nie chodzi o katowanie się wszystkim. Można tak to zaplanować, żeby skutecznie popracować i oddzielić życie piłkarskie od prywatnego. Wydaje mi się, że udało mi się te akcenty odpowiednio pokierować, ale mimo wszystko nadal więcej pracuję, niż odpoczywam.

Uważa pan, że miniona jesień to moment, po którym ktoś powie, że nie musi pan już nikomu niczego udowadniać?

Na pewno nie muszę już nikomu udowadniać, że potrafię zrealizować postawione przede mną i drużyną cele. Ale na pewno muszę udowadniać na bieżąco, że jestem w dobrej formie jako trener. Trenerów można klasyfikować jak tenisistów ziemnych. Tam ranking jest na bazie tego, co zrobiło się w ostatnim roku, bądź określonym czasie. Można przeanalizować np. 5 ostatnich lat. Na ten moment pracuję na poziomie 1. i 2. ligi, ale mam za sobą doświadczenie z poziomu Ekstraklasy. Mam nadzieję, że w przyszłości będę pracował tam, gdzie mnie faktycznie będą potrzebowali. Docelowo widzę się w tych trzech najwyższych ligach.

Czyli deadline’u na Ekstraklasę pan sobie nie stawia?

Zobaczymy, co życie przyniesie, bo jak to bywa – nic nie jest gwarantowane, ale jednak wszystko możliwe. Generalnie chodzę po ziemi, nie buduję wizerunku, że Kiereś wymyślił piłkę na nowo. Staram się być pokornym, bo brak pokory niejednego trenera i piłkarza ustawił tam, gdzie nie trzeba.

Czego panu życzyć prywatnie i zawodowo?

Prywatnie odpoczynku. Wykorzystać go we właściwy sposób. A sportowo? Wyników. Każdy mecz starasz się wygrać. Jako Górnik Łęczna będziemy starali się wspinać jak najwyżej i nikt nie powiedział, że nie jesteśmy w stanie dojść na sam szczyt.

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Walka Tyson – Paul była tanią pokazówką. I bardzo dobrze [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
1
Walka Tyson – Paul była tanią pokazówką. I bardzo dobrze [KOMENTARZ]

Felietony i blogi

Komentarze

4 komentarze

Loading...