To się musiało tak skończyć. Bartosz Kapustka po nieudanym pobycie za granicą na 99 procent wraca do Polski. Wychowanek Tarnovii Tarnów niemal na pewno zasili szeregi Legii Warszawa, która nie tylko w tym okienku zerkała w jego stronę. Tak po prawdzie, szkoda, że nie stało się to przynajmniej rok wcześniej, straciłby mniej czasu. Ten transfer to jak na skalę naszej skopanej nadal spore wydarzenie, przynajmniej w wymiarze pozaboiskowym. Pytanie tylko, czy tak sam będzie na boisku?
Tu odpowiedź nie jest już tak oczywista.
Oczywiście argumentów “za” nie brakuje. Chłopak jest po przejściach, a mimo to do piłkarskich starców nie należy. W grudniu skończy 24 lata, jakiś mniej uważny komentator mógłby go jeszcze nazwać “młodym”. Zobaczył od środka, jakie są wymagania w Premier League i Bundeslidze, tej drugiej zdążył nawet lekko liznąć. Na pewno stał się większym profesjonalistą i bardziej świadomym zawodnikiem. Wcześniej bardzo szybko trafił do seniorskiej reprezentacji, przekonał Adama Nawałkę, błysnął na Euro 2016. Efektem transfer do sensacyjnego mistrza Anglii z Leicester. Pozytywnych punktów odniesienia znajdziemy całkiem sporo.
Gorzej, że tych negatywnych na ten moment odnajdujemy jeszcze więcej. Spotkaliśmy się jakiś czas temu z poglądem, żeby przy ocenianiu danego zawodnika patrzeć przede wszystkim na jego dwa ostatnie sezony. Wcześniejsze nie mają już większego znaczenia, bo są zbyt zamierzchłą historią i nie przekładają się na teraźniejszość.
Skoro tak, Bartosz Kapustka nie ma się czym pochwalić.
Wystarczy przypomnieć, że nie zrobił furory na wypożyczeniu w OH-Leuven, czyli ekipie walczącej o utrzymanie w drugiej lidze belgijskiej. Wydawało się, że gdzie jak gdzie, ale tam swoją grą musi przerastać kolegów co najmniej o jeden poziom, a wcale tak nie było. Okej, nie odstawał, tyle że w tak mało doborowym towarzystwie to zdecydowanie za mało. Później przytrafiła się poważna kontuzja kolana wykluczająca go z udziału w młodzieżowym EURO. Walka o powrót do zdrowia skończyła się dopiero na przełomie roku. Kapustka zdążył rozegrać dwa mecze w zespole U-23 i na tym koniec.
Fakty są przygnębiające. W ciągu czterech lat na obczyźnie piłkarz ten rozegrał zaledwie 34 mecze w seniorskiej piłce klubowej (w minionym sezonie żadnego).
-
4 dla Leicester (tylko w krajowych pucharach, bez debiutu w Premier League)
-
9 dla Freiburga (7 w Bundeslidze)
-
21 w drugiej lidze belgijskiej dla OH-Leuven
W zasadzie jedyny moment, momencik, w którym pojawił się promyk nadziei, że poważne granie za granicą go nie przerasta to listopad 2017, gdy przebywał na wypożyczeniu we Freiburgu. Kapustka dostał 75 minut przeciwko z Schalke i zebrał pozytywne recenzje. W następnej kolejce strzelił ładnego gola Wolfsburgowi, ale niestety tydzień później słabo wypadł z Mainz i podziękowano mu już w przerwie. Od tamtej pory trener Christian Streich już rzadko na niego stawiał. Dał mu jeszcze dwie szanse, wystawiając od początku na Puchar Niemiec z Werderem Brema i w lidze na Eintracht Frankfurt. W obu przypadkach schemat się powtarzał: zjazd do bazy po pierwszej połowie.
Streich nigdy nie bał się mówić o brakach swojego młodego podopiecznego. Na początku współpracy wytykał mu zaległości w przygotowaniu fizycznym i niewystarczającą pracę w defensywie, a pół roku później nie ukrywał swojej irytacji wieloma prostymi błędami, które Kapustka popełniał bez większej presji ze strony rywali.
Koniec końców za każdym razem został negatywnie zweryfikowany.
Ani Claudio Ranieri, Craig Shakespeare i Brendan Rodgers w Leicester, ani Christian Streich we Freiburgu nigdy mocniej na Bartosza nie postawili. Trudno podejrzewać, że trenerzy się zmówili i byli złośliwi, bo mają jakiś problem z Polakami.
W przypadku Kapustki mamy jeszcze jedną wątpliwość: czy to kiedykolwiek był ktoś na wielkie granie? W czasach Cracovii nie odnosiliśmy wrażenia, że Ekstraklasę zaczął wciągać nosem, że swoim poziomem ją przerasta, że bawi się na boisku. Miewał w miarę regularne przebłyski, ale nic więcej. Prawda jest taka, że gdyby nie objawienie się światu podczas meczu z Irlandią Północną na EURO, jego status byłby wówczas znacznie niższy. A tak sprawy potoczyły się niezwykle szybko. Droga do wielkiej piłki została tak skrócona, że po drodze nie zadano mu kilku istotnych pytań, na które odpowiedzi możemy otrzymać dopiero teraz.
Nie zrozumcie nas źle – Bartosz Kapustka w Legii to kolejny pokaz siły warszawskiego klubu względem ligowej konkurencji. Na pewno pamiętamy go jeszcze jako chłopaczka wchodzącego do ligi ze sporą swobodą. Kogoś, kto miał lekkość w rozrywaniu defensyw rywali. Jak najbardziej jego przyjście może być strzałem w dziesiątkę, nie jest to jednak takie oczywiste, jak niektórym mogłoby się wydawać. De facto trzeba będzie przywrócić do sportowego życia gościa, który z czterech ostatnich lat stracił więcej niż trzy i odbił się od wielu ścian. A nikt raczej nie da mu półrocznej taryfy ulgowej. Niby przychodzi się odbudować, ale presja od początku będzie duża i trudno się dziwić.
Tak czy siak – życzymy powodzenia.
Fot. FotoPyK