Sporo ostatnio dzieje się w świecie piłki ręcznej. Dopiero co nasi szczypiorniści poznali rywali w walce o mistrzostwa Europy, a dziś ich koleżanki po fachu dowiedziały się z kim zagrają w turnieju głównym. Ledwie wczoraj Bertus Servaas ogłaszał, że VIVE nie może nadal sponsorować kieleckiej drużyny, a już dziś kielczanie i inne ekipy dowiedzieli się, na jakich zasadach rozegrają kolejny sezon Superligi. Czeka nas zresztą mała rewolucja.
Szansa dla słabszych?
Po pierwsze brak fazy play-off. To ta najważniejsza zmiana. Od sezonu 2020/21 decydować będzie tabela po tym, co do tej pory było sezonem zasadniczym. Punktacja pozostanie dokładnie taka, jak była do tej pory – trzy punkty za zwycięstwo w podstawowym czasie gry, dwa za pokonanie rywali w rzutach karnych, a za porażkę po nich – jeden punkt. Przebudowanie systemu rozgrywek było jednak konieczne, a spowodowane jest, co oczywiste, sytuacją związaną z koronawirusem.
Kalendarz po planowanym powrocie sportu do żywych będzie bowiem bardzo napięty. Grać muszą przecież nie tylko ligi, ale i europejskie puchary oraz reprezentacje, których część meczów i imprez przeniesiono na sezon 2020/21. Zawodnicy najlepszych klubów – tu zerkamy głównie do Kielc i Płocka – będą mieli w nogach i rękach mnóstwo spotkań. Organizacja fazy play-off nie miałaby w tym układzie sensu. Do tego skrócenie sezonu spowoduje, że łatwiej będzie opcjonalnie przemodelować terminarz. A to może okazać się potrzebne.
– Rozegranie ligi w takiej formule pozwoli nam zachować niewielką rezerwę czasową na rozegranie pełnego sezonu – również w przypadku wystąpienia drugiej fali epidemii i konieczności czasowego wstrzymania rozgrywek jesienią Sezon 2020/2021 rozpoczniemy w zupełnie innej rzeczywistości. Niezwykle napięty terminarz meczów reprezentacji i klubów w europejskich pucharach, które też zmieniają strukturę, spowodował, że zdecydowaliśmy o rozegraniu ligi systemem, który leży u podstaw piłki ręcznej w Polsce i z powodzeniem funkcjonuje na przykład w Bundeslidze – mówił Marek Janicki, prezes PGNiG Superligi.
Kluby zagrają typowym systemem mecz i rewanż, każdy z każdym. Jeszcze nie wiadomo kto zagra w lidze i ile będzie tych meczów – system licencyjny, wciąż trwający, powinien się bowiem zakończyć początkiem lipca. Już teraz wiemy za to jedno – że taki system ligowy teoretycznie może pomóc ekipom, który zwykle zajmowały miejsca za plecami ekip z Płocka i Kielc. Bo te w trakcie sezonu wszystkie siły rzucały tak naprawdę dopiero na play-offy. A teraz, biorąc jeszcze pod uwagę odejście VIVE jako sponsora kieleckiej ekipy, mogą gubić punkty po drodze, jeśli równocześnie będą chciały punktować w Europie. I choć trudno wyobrazić sobie rozbicie tego układu sił, to kto wie, może trafi się nam superligowe Leicester?
Jest też jeszcze jedna zmiana, która może ucieszyć kibiców. Od sezonu 2020/21 za swoje występy oceniani będą – w ramach ustalonego systemu – sędziowie. Czy da to jakieś efekty przekonamy się we wrześniu. Wtedy Superliga ma wrócić do gry.
Nie będzie łatwo
Norwegia, Rumunia i Niemcy. W tej kolejności. To z tymi reprezentacjami zmierzą się nasze piłkarki ręczne w ramach fazy grupowej mistrzostw Europy 2020. Impreza ma zostać rozegrana w dniach 3-20 grudnia w Danii i Norwegii, ale Polki zawitają, przynajmniej na te trzy spotkania, tylko do tego pierwszego kraju – swoje mecze rozegrają w Trondheim. To zresztą powinno ucieszyć ich trenera, Arne Senstada, który funkcję tę objął niespełna rok temu. Bo znaczy to, że poprowadzi Polki na swoim terenie, w ojczyźnie.
Co można napisać o rywalkach Polek? Że o zwycięstwo będzie bardzo trudno, to przede wszystkim. Owszem, nasze zawodniczki ostatnio grały nieźle, ale wygrywały z reprezentacjami dużo słabszymi. Senstad zresztą jako szkoleniowiec Polski jeszcze nie przegrał – na swoim koncie ma wygrane z Ukrainą (dwie), Wyspami Owczymi, Litwą i Białorusią. Jednak gdzie Białoruś, a gdzie Niemcy czy Norwegia…
Z pewnością jednak Polki nie odpuszczą, to deklarują już teraz. Zresztą szanse na wyjście z grupy mają, bo do drugiej fazy przejdą aż trzy ekipy. Tyle tylko, że tam będą liczyć się oczka z pierwszej grupy i to bez tych zdobytych z najsłabszą drużyną. A to już może stanowić problem i uniemożliwić walkę o najwyższe cele. Inna sprawa, że na ten moment nikt o takich nie marzy, a celem samym w sobie jest dobra gra.
– Myślę, że i tak nie ma co narzekać na losowanie. Z pierwszego koszyka uniknęliśmy bowiem bardzo mocnych drużyn, trafiając na Rumunki. Jeśli jednak chce się grać na mistrzostwach Europy i rywalizować z najlepszymi, to nie trzeba bać się nikogo. Wiadomo, że nie jest to łatwy turniej, gdzie jak na mistrzostwach świata może trafić się jakaś słabsza reprezentacja. W naszej grupie nie ma tak naprawdę słabych drużyn. Nie ma co jednak patrzeć na siłę przeciwników, tylko wierzyć we własny zespół, wykorzystać w stu procentach swój potencjał i mieć to poczucie, że zrobiło się wszystko i dążyć do sukcesu – mówiła „Kurierowi Lubelskiemu” Monika Marzec, była reprezentantka Polski, dziś trenerka, współpracująca z Arne Senstadem.
Pozostaje więc liczyć na to, że Polki do Euro zdołają się odpowiednio przygotować, a w Trondheim powalczą tak, jak to robił tam często Adam Małysz. I obyśmy łapali się za głowy z niedowierzaniem na świetną grę Polek, wzorem Apoloniusza Tajnera. Bo ten zrobił to właśnie w tym mieście.
Fot. Newspix