Reklama

Już niedługo w twoim domu… Chicago Bulls Michaela Jordana

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

31 marca 2020, 21:35 • 3 min czytania 1 komentarz

Jesteś dzieckiem lat dziewięćdziesiątych? Tęsknisz za czasami, kiedy koszykówka wzbudzała w tobie wielką ekscytację? Chcesz przekonać swoje nadaktywne dziecko, które nie potrafi usiedzieć w miejscu, aby wreszcie zostało w domu? A może po prostu przepadasz za sportem, tym najwyższego sortu? Jeśli na którekolwiek z wymienionych wyżej pytań odpowiedziałeś twierdząco, to chyba mamy coś dla ciebie…

Już niedługo w twoim domu… Chicago Bulls Michaela Jordana

Lata mijają, zmienia się sport, a jedno pozostaje permanentne: sentyment polskich fanów do koszykówki z lat dziewięćdziesiątych. „Hej, hej, tu NBA” – krzyczał na antenie telewizji publicznej Włodzimierz Szaranowicz, a jego słowa utkwiły w głowie niejednemu fanowi nocnych seansów. I nie mają zamiaru z niej wychodzić, o czym świadczy chociażby popularność, jaką cieszą się retransmisję starych finałów NBA: tych, w których Michael Jordan i Bulls mierzyli się z Suns Charlesa Barkleya, czy Utah Jazz kultowego duetu Stockton-Malone.

Skala tego fenomenu jest naprawdę jedyna w swoim rodzaju. Istnieją nawet przypadki ludzi, którzy na dobrą sprawę za koszykówką nie przepadają, ale w czasach swojej młodości i tak podziwiali popularne Byki, a na dwór wychodzili w kurtce z motywem Orlando Magic na plecach. Nie mają pojęcia, kim jest Luka Doncić, ale do dziś nie mogą odżałować kontuzji Penny’ego Hardawaya. Nie wspominając nawet tego przeklętego Nicka Andersona, który podczas finałów 1995 spudłował cztery rzuty osobiste z rzędu. Cztery!

Dla takich osób – ale nie tylko, bo ta historia zainteresować może każdego – ESPN (we współpracy z Netflixem) przygotowało niemałą gratkę: dziesięcioodcinkowy serial dokumentalny o ostatnim mistrzowskim sezonie Chicago Bulls – największego dominatora lat 90.

Początkowo premiera miała nadejść dopiero na początku czerwca, ale z dwóch powodów postanowiono ją nieco przyspieszyć. Po pierwsze, trudno o lepszy czas na wypuszczenie takiego materiału niż nadchodzący kwiecień, bo sporo subskrybentów ma obecnie wyjątkowo dużo wolnego czasu (i nie raz zmaga się ze znanym dylematem: co by tu obejrzeć?) Po drugie, presję na amerykańskiej stacji wywierano na wszelkich social mediach, a do akcji dołączali również zawodowi koszykarze, w tym emerytowany Richard Jefferson, który na łamach swojej audycji Road Trippin, krzyczał: – ESPN, wiem, nie chcę być zwolniony, ale wypuście już to gówno!

Reklama

Zmasowane starania w końcu przyniosły efekt. „The Last Dance” trafi na ekrany już 19 kwietnia, a w Polsce dzień później. Z jednym ale: przyjemność będzie trzeba sobie dawkować. Netflix zamierza bowiem wypuszczać odcinki stopniowo, po dwa w kolejne poniedziałki.

Całość ubarwią wypowiedzi Michaela Jordana, Scottiego Pippena, Dennis Rodmana i trenera Phila Jacksona (co by wymienić tylko najbardziej znaczące postacie). To naprawdę ciekawa sprawa, bo wiecie jak jest z tworzeniem tego typu produkcji opowiadających o herosach dawnych lat. Z jednym nie uda się dogadać, drugi za kimś nie przepada i jest obrażony, a jeszcze inny kopnął w kalendarz lata temu. I potem wspaniałą historię opowiada gość, który obserwował wydarzenia z perspektywy trzeciej osoby, nie biorąc w nich czynnego udziału. A tu proszę bardzo: nie zabraknie ani głównego aktora, ani jego Robina, ani kolorowych włosów jednego z największych sportowych skandalistów wszech czasów. Wszyscy zabiorą głos. Cóż, płynie z tego jeden morał: za wszelkie filmy, reportaże i inne materiały wspominkowe należy brać się stosunkowo szybko.

Czym naprawdę będzie „The Last Dance”? „Kosmicznym Meczem” dla dorosłych? Sentymentalną podrożą dla starych wyg, które będą mogły z satysfakcją oznajmić: kiedyś to było? A może lekcją historii dla chłystków stawiających LeBrona Jamesa nad Michaelem Jordanem? My po prostu mamy nadzieję na kawał dobrej produkcji, która nie tylko odświeży nam pamięć, ale również ujawni kilka ciekawych smaczków. A, że tamci Bulls byli nie tylko mocni na parkiecie, ale i barwni poza nim – to żadna tajemnica. Słyszeliście dlaczego Madonna wolała Pippena od Jordana? Podpowiadamy: nie chodziło o boiskowe umiejętności.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
0
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Ekstraklasa

Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne

Przemysław Michalak
3
Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...