– Graliśmy mecz z Wilgą Garwolin albo Mazovią Mińsk Mazowiecki. Michał przeszedł bokiem jednego rywala, potem drugiego, trzeciego… Już miał prawie pustą bramkę, krzyczę do niego: strzelaj, strzelaj! Ale nie, jeszcze musiał położyć bramkarza i wyłożyć koledze do pustaka. Bawił się. Do tej pory mu to zostało. Oglądaliście mecz z ŁKS-em? Chcieli go zatrzymać za wszelką cenę, a to on ich położył – tak Michała Karbownika opisuje jeden z jego pierwszych trenerów, Wojciech Gędaj. Piłkarz, który latem może sprawić, że transferowy rekord Ekstraklasy szybko zostanie pobity, wypłynął z Młodzika Radom, który może się pochwalić już pięcioma wychowankami z debiutem w Ekstraklasie.
Jak to się dzieje, że klub, który na co dzień występuje w radomskiej Klasie A, wypromował tyle talentów?
Tutejsza piłka to przede wszystkim Radomiak. Flagowa marka, tysiące kibiców, wiele lat na szczeblu centralnym i na zapleczu Ekstraklasy, a nawet rok spędzony w najwyższej lidze. Nieco z tyłu pozostaje Broń, niegdyś drugi reprezentatywny klub z tego miasta, dziś trzecioligowiec. Jeszcze dalej są Centrum i Zamłynie, jak same nazwy wskazują, drużyny raczej osiedlowe, marzące o wejściu do czwartej ligi.
Gdzie w tym wszystkim Młodzik?
Jeśli chodzi o seniorów, na końcu – w Klasie A. Ale ten niewielki klub przoduje na innym polu. W najnowszej historii radomskiej piłki to on może pochwalić się największą liczbą reprezentantów na wysokim szczeblu. W Ekstraklasie oprócz Karbownika znajdziemy też Mateusza Radeckiego. Wkrótce dołączyć do nich może Bartosz Nowak, czołowy, o ile nie najlepszy piłkarz pierwszej ligi. Całkiem niedawno w Lechu i Koronie epizody zaliczyli Patryk Wolski i Bartłomiej Michalski. Wszyscy najważniejsze kroki w juniorskiej karierze stawiali właśnie w Młodziku, który do wielkiej piłki się nie wyrywa.
Spis treści
- Młodzik Radom - tu szkoli się talenty
- Młodzik kontra Legia o mistrzostwo Mazowsza
- Michał Karbownik zapewni pieniądze na rozwój
- Jak Karbownik trafił do Młodzika?
- Karbownik nie sprawiał żadnych problemów
- Jak pracują trenerzy Młodzika Radom?
- Nie zatracić się w wynikach
- "Tego, co zarabia trener młodzieży w Polsce, nie można nazwać wynagrodzeniem"
- Wychowankowie o nich pamiętają
Młodzik Radom – tu szkoli się talenty
– Nasza drużyna seniorów składa się z wychowanków, którym nie było dane pójść dalej. Grają amatorsko, łączą to ze studiami czy pracą – tłumaczy nam Łukasz Glista, wiceprezes klubu. – Nie chcemy robić awansu na siłę, wiąże się to z dużymi kosztami. Skupiamy się na szkoleniu. Może kiedyś przyjdzie moment, w którym pozyskamy sponsorów i spróbujemy pchnąć zespół wyżej. Ale nie ma co ukrywać – najzdolniejszych nie zatrzymamy na poziomie IV ligi, zresztą nawet byśmy nie chcieli. Jeśli jesteś zdolnym juniorem, masz 16 lat, to potrzebujesz przeskoku. Albo do mocnej drużyny juniorskiej, albo do rezerw jakiegoś klubu, albo np. do drugiej ligi. Musisz wykonać kolejny krok. Stawiamy na szkolenie nie po to, żeby postawić kogoś pod szkołą i powiedzieć: on grał w piłkę. Robimy to dlatego, żeby ci chłopcy coś osiągnęli.
Glista wie, o czym mówi, bo choć przedstawiamy go jako wiceprezesa, to w Młodziku nie siedzi za biurkiem w garniturze. Przede wszystkim jest trenerem, który na szkoleniu młodzieży zjadł zęby. Wspomniany wcześniej Radecki wyszedł właśnie spod jego ręki. To najsłynniejszy wychowanek, którym może się pochwalić. – Mateusza prowadziłem w dwojaki sposób. Byłem jego nauczycielem w szkole i trenerem w klubie. Zawsze cechowała go pracowitość, nigdy nie narzekał. Miał to coś, czego czasami brakowało rówieśnikom. Jak była słabsza pogoda, gorsze warunki, niektórzy odpuszczali trening, albo mniej się angażowali. On nie kalkulował i tą wytrwałością doszedł do miejsca, w którym jest teraz. Pamiętam, że wyróżniał się wytrzymałością. Kiedyś pojechaliśmy na biegi przełajowe do Siedlec, on nie trenował w ogóle lekkiej atletyki, a zajął trzecie miejsce. Wygrał z zawodnikami z klubowych sekcji, którzy przygotowywali się do tego sportu – wspomina swojego podopiecznego trener.
Piłkarz Śląska Wrocław reprezentował jeden z najlepszych roczników w historii klubu. Urodził się w 1993 roku, ale grał z rok starszymi kolegami, m.in. z Bartłomiejem Michalskim i Markiem Nowakiem, którzy szybko trafili do Korony Kielce. Dziś jednak są z dala od czołowych lig w naszym kraju. – Marek miał duży talent do grania, był w Koronie i trenował z pierwszą drużyną. Poleciał nawet na obóz do Turcji. Na ostatnim treningu przed powrotem do Polski doznał kontuzji kolana, która pokrzyżowała mu plany. Miał duże szanse na grę, a to zahamowało jego rozwój. Wielu było takich, którzy potencjał mieli na podobnym poziomie, ale nie zawsze wszystko idzie tak, jakbyśmy chcieli.
Nie wszyscy jednak zginęli. Adrian Dziubiński, syn byłego reprezentanta Polski Tomasza, również nie przebił się w Koronie, ale od lat z niezłym skutkiem gra w drugiej lidze. Tamto pokolenie reprezentuje nie tylko drużyna rocznika 92′. Rówieśnicy Radeckiego też mieli całkiem niezłą paczkę. Właśnie tam grał Bartosz Nowak, który potem trafił do Gwarka Zabrze, a w Ekstraklasie debiutował już jako piłkarz Ruchu. Na boisku partnerowali mu Patryk Wolski, który dobrze zapowiadał się w Lechu Poznań, Paweł Wolski – brat reprezentanta Polski Rafała, czy Dominik Leśniewski. Pierwszy zakończył już karierę, dwaj ostatni grają w trzeciej lidze.
Na kolejne tak dobre pokolenie trzeba było czekać aż pięć lat, ale było warto. Rocznik 1998 prawie dał Młodzikowi mistrzostwo Mazowsza.
Młodzik kontra Legia o mistrzostwo Mazowsza
Była końcówka czerwca 2014 roku. Boisko Młodzika przy jednej z radomskich podstawówek przeżywało prawdziwe oblężenie. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak ekipa Łukasza Glisty poradzi sobie w finałowym starciu z Legią Warszawa, którą prowadził Piotr Kobierecki. Na trybunach był nawet Michał Żyro, który dopingował grającego w tym meczu brata, Mateusza. W Legii zabrakło kilku reprezentantów Polski, ale skład i tak mieli mocny. Mateusz Leleno, Miłosz Szczepański i pewien chłopak, który niedawno wyfrunął z kraju za grube miliony. – Zwycięskiego gola w tamtym meczu zdobył Sebastian Szymański. Szkoda nam było tamtego spotkania, ale dzielnie walczyliśmy, przegraliśmy tylko 0:1. Zdjęcie z finału do dziś wisi u nas w gabinecie – mówi Glista.
No właśnie, w gabinecie, bo nawet gdyby wiceprezes Młodzika był dyrektorem pod krawatem, to nie za bardzo gdzie miałby w tym garniaku siedzieć. Siedziba klubu to zwykły kantorek nauczycielski w pobliskiej szkole. Nikomu nie trzeba więcej, bo i po co? Nie o gabinety tu chodzi, a o bazę dla dzieciaków. A ta jest już znacznie bardziej imponująca. – Mówiąc nieskromnie, mamy najlepsze warunki ze wszystkich szkółek. Pełnowymiarowa hala, pełnowymiarowe boisko trawiaste, boczne boisko trawiaste, orlik. Co ważne wszystko jest w jednym miejscu. Rodzic nie musi się martwić, że dziś dziecko trenuje tu, jutro na drugim końcu miasta. Jest w jednym miejscu, o stałej porze – tłumaczy Karol Bugajski, trener rocznika 2009. – Nie byłoby tego bez zaangażowania ludzi związanych z klubem. Tak to powinno wyglądać, nie mamy monopolu, ale przy ich wsparciu realizujemy kolejne cele. W planach mamy teraz oświetlenie płyty głównej, mam nadzieję, że za pół roku będziemy mogli rozgrywać spotkania wieczorem – dodaje Glista.
Łatwo wywnioskować, że Młodzik bogatym klubem nie jest. W ostatnich latach otrzymał od miasta ponad 60 tysięcy złotych dotacji. Większe marki mogą liczyć na dwukrotność tej kwoty, ale nikt nie narzeka, że pomoc jest zbyt mała. Glista: – Jeśli potrzebujemy wsparcia, nikt nam nie odmawia, nie zamyka drzwi, za co serdecznie władzom miasta dziękujemy. To logiczne, że Radomiak czy Broń to kluby z tradycjami, nie możemy z nimi rywalizować. Taka jest kolej rzeczy w tym mieście. Musi nam wystarczyć to, co mamy. Jesteśmy uczniowskim klubem, jeśli ktoś do nas przychodzi, to z własnej woli. Staramy się zrobić wszystko, żeby chłopcy byli z tego wyboru zadowoleni. Nie ma czegoś takiego, że dziecko przychodzi na trening ze swoją piłką. Sprzęt mamy na najwyższym poziomie, wszystkiego jest dużo, bardzo dużo. Klub utrzymuje się głównie z wpłat na cele statutowe, czyli ze składek, dotacji i pieniędzy od sponsorów. Wraz z rodzicami próbujemy ukształtować wszystko tak, żeby nikt nie narzekał.
Michał Karbownik zapewni pieniądze na rozwój
Teraz jednak pojawia się wizja zastrzyku finansowego. Zagraniczny transfer Michała Karbownika, który wydaje się być nieunikniony, może przynieść klubowi spore pieniądze. Jeśli zawodnik Legii odejdzie za 10 milionów euro, Młodzik zarobi nawet 320 tysięcy złotych. Czy takie pieniądze działają na wyobraźnię radomskiego kopciuszka? – Nie po to pracujemy, żeby obawiać się, że jak Michał nie odejdzie za wielkie pieniądze, to trzeba będzie klub zamknąć. A jeśli odejdzie, to też nie będzie tak, że nagle zorganizujemy obóz na lazurowym wybrzeżu. Chcemy się rozwijać, ale nie dzielimy skóry na niedźwiedziu. Jak pieniądze wpłyną do klubu, będziemy się martwić, co z nimi zrobić. Drugie boisko np. wykonaliśmy we własnym zakresie, więc coś na pewno się znajdzie – twierdzi Łukasz Glista.
No tak, ale skoro Młodzik „wyprodukował” już tylu piłkarzy, to coś przecież musiał zarobić. W teorii tak, w praktyce wygląda to nieco inaczej. Niedługo przepisy mają się zmienić, ale dziś solidarity payment przysługuje tylko w przypadku transferów zagranicznych. – Zawodnicy, którzy poszli w Polskę, kokosów nam nie przynieśli. Trzeba też brać pod uwagę, że zawsze są jakieś zapisy, ale nie każdemu udaje się gdzieś dojść. Czasami jest tak, że możemy liczyć na jakieś pieniądze po transferze, a czasami cieszymy się, że ktoś gra, mimo że odszedł za darmo – tłumaczy wiceprezes Glista. – Na pewno jeśli przepisy o ekwiwalentach byłyby przestrzegane przez wszystkich, byłoby łatwiej, ale wiemy jak jest. Czasami za zawodnika 15-16 letniego dostajemy 0 złotych, bo klub nie chce płacić. Mamy dylemat: wstrzymujemy go, czy puszczamy, żeby grał? Jasne, że puszczamy. Natomiast nie mieliśmy takiej sytuacji, jak przykładowo Górnik z Rozwojem, że ktoś nam zalegał z większymi pieniędzmi – dodaje.
Radomski klub nie rozumie zresztą, jak można hamować utalentowanemu piłkarzowi karierę. Glista przytacza ciekawą anegdotę o kulisach negocjacji z Legią Warszawa w sprawie Karbownika. – Kiedy dostaliśmy pierwszy telefon z Legii, byliśmy zainteresowani, daliśmy konkretną odpowiedź. Oni byli zdziwieni, mówili, że jak gdzieś dzwonią i mówią, jaki klub reprezentują, to rozmowa się kończy. Odpowiedź przychodzi dopiero, jak sobie ktoś przekalkuluje ile można ugrać i czy opłaca się puszczać chłopaka do Legii. A my przecież nie wiedzieliśmy, że za 5 lat on będzie w takim miejscu, w jakim jest teraz. Wielu trafiało do tego klubu i nie każdemu było dane w Legii zagrać. Weźmy nawet Olafa Martynka z rocznika 1998, który poszedł tam jako reprezentant Polski. Miał nawet lepszy start, bo Michał wyróżniał się, ale u nas i w kadrze Mazowsza. A jednak się nie przebił. Podobnie było z Michałem Bernatem, który był powoływany do kadry Polski, a potem poszedł do Wisły Puławy. Miał predyspozycje, zdobył mistrzostwo Polski z kadrą Mazowsza, ale przeszkodziły mu problemy z kolanem.
– Mogliśmy przecież powiedzieć, że chcemy go zatrzymać, żeby wygrać kolejny mecz w radomskiej lidze – dodaje Wojciech Gędaj. – Ale po co? Zawsze łatwiej potem pochwalić się takim zawodnikiem. Ktoś go zauważy, a my możemy powiedzieć, że grał u nas.
Jak Karbownik trafił do Młodzika?
Jako pierwszy Karbownika zauważył właśnie Gędaj, który wypatrzył go podczas turnieju na jednym z orlików. Wcześniej Michał grał w Zorzy Kowala, gdzie robił furorę. Kiedy jako zawodnik starszego rocznika wchodziłem do budynku klubowego i zerkałem na rozpiskę wyników wszystkich grup, przy młodszych drużynach uwagę przykuwało jego nazwisko, które powtarzało się na liście strzelców, tydzień w tydzień. – Nie było jeszcze bariery, że można grać tylko dwa lata wyżej, więc Michała przesunięto do chłopaków o trzy lata starszych. Miał talent, ale nie można powiedzieć, że oparł karierę tylko na tym, bo miał pod górkę w innych względach. Czasami musiałem go odebrać czy przywieźć na trening, bo dojazd z Kowali do Radomia nie był łatwy. Musiał mieć dużo wyrzeczeń, ale teraz to procentuje. Zresztą zawsze był skromny, nie bujał w obłokach – wspomina jego trener z Młodzika.
Rzeczywiście – dostać się z Kowali na drugi koniec Radomia, gdzie gra i trenuje Młodzik, nie jest łatwo. Nie ma mowy o jakimś bezpośrednim połączeniu, trzeba kombinować. Wspominał o tym sam Karbownik, mówiąc, jak wiele razy dłużej czekał na autobus, niż nim jechał. Być może w innych klubach, które miały dogodniejszą lokalizację, byłoby łatwiej, ale o zmianie nie było nawet mowy. – Były podejścia, szczególnie do mamy Michała, do niego samego mniej. Może dlatego, że nigdy nie interesował go rozgłos, zaufał mi i tak zostało. Każde podejścia kończyły się fiaskiem, po prostu cierpliwie czekał na szansę wyżej, bo powtarzałem mu, że wkrótce taka nadejdzie – opisuje Gędaj.
Zresztą teraz młody piłkarz Legii też może narzekać na problemy komunikacyjnie. Jego były trener zdradził ciekawą anegdotę. – Wiem, że teraz robi prawo jazdy, ale nie dlatego, że chce poszpanować samochodem. Po prostu on zwykle dojeżdżał na treningi autobusem czy tramwajem, to mu pasowało. Ale teraz, kiedy stał się bardziej rozpoznawalny, ma problem, bo już tak swobodnie do komunikacji miejskiej nie wsiądzie. Nie ma bata, trzeba kupić samochód!
MICHAŁ KARBOWNIK, CZYLI RÓŻA, KTÓRA WYROSŁA Z BETONU
Karbownik nie sprawiał żadnych problemów
A jak wyglądało prowadzenie takiego zawodnika? Nie było taryfy ulgowej, ani specjalnego traktowania. Takie występowało tylko na boisku, gdzie rywale starali się za wszelką cenę powstrzymać „Karbo”. Ale tak jak wspomnieliśmy na początku tekstu, było to praktycznie niemożliwe. – Spinka nic im nie dawała. Były takie mecze, że kładł trzech rywali na tyłku i jechał dalej. W ostatnim roku, tuż przed odejściem do Legii, trenerzy innych drużyn już to olewali, wiedzieli, że go nie zatrzymają. Najchętniej graliby w czternastu – opowiada Wojciech Gędaj. – Jeśli chodzi o mnie, to każdy trener cieszyłby się ze współpracy z takim chłopakiem. Miałem motywację, nie mogłem stać w miejscu, musiałem podnosić poprzeczkę jemu i całej drużynie. Problemy? Nie żartujmy, on nawet teraz ucieka od tych wszystkich kamer i stara się być z boku, nigdy nie wychodził przed szereg. Cały czas mam kontakt z nim i z jego rodziną, widzieliśmy się na święta. Cieszę się, że o nas nie zapomniał – dodaje.
Pamiętna sytuacja? Trener wspomina, że rodzice dzieci z innych roczników pytali się, kiedy jest mecz jego drużyny, bo chcieli przyjść, pooglądać Michała w akcji. Gdyby sprzedawał bilety na te spotkania, Młodzik zarobiłby fortunę. – Ale chodziło o radość z oglądania! A teraz to ja kupuję bilet, jadę na mecz i się nim zachwycam. Wybieram się zresztą na ŁKS. Trzeba się śpieszyć, bo potem o bilety będzie już ciężko. Na samolot mnie nie stać, zagranicę nie polecę! – żartuje szkoleniowiec.
Trener radomskiego klubu czeka na jeszcze jedną rzecz. Debiut w reprezentacji Polski. Obliczył już nawet, że wiosną Michał będzie miał wystarczająco dużo czasu, żeby zapracować na powołanie. – Do czasu pierwszego sparingu kadry, Legia rozegra 13 spotkań. Pół rundy to dużo, jeśli będzie grał, to dlaczego nie spróbować? Uważam, że powinien jechać, poczuć ten klimat – przekonuje.
– W reprezentacjach na całym świecie, jak ktoś ma 19 lat i jest zdolny, to gra. A u nas kalkulują, że jeszcze za młody – wtrąca Łukasz Glista.
– Zwłaszcza że nie mamy wielkiego wyboru na lewej obronie – kontynuuje Gędaj. – Wiem, że chciałby spróbować w środku, nie na dwa, trzy mecze, na dłużej, ale teraz łatwiej mu się przebić w obronie. Ja też uważam, że powinien grać w środku, jest dynamiczny, ma inny zmysł, swoją wizję. Oglądałem ostatnio skróty z Belek, zszedł z piłką między dwóch, wycięli go, karny. Zawsze to potrafił. Aczkolwiek na boku nie wygląda to źle. Wiem, że dużo pracuje indywidualnie, żeby dostosować się do tej pozycji. Musi doskonalić lewą nogę, ale to też mu się przyda, nawet w środku pomocy.
Jak pracują trenerzy Młodzika Radom?
Rozmowę przerywa syn Łukasza Glisty, który wpada do pokoju oznajmiając, że chce trenować. – Proszę zobaczyć, to jest nadzieja młodego pokolenia. Dzisiaj od rana był w szkole, potem na dyskotece, a teraz chce jeszcze iść na trening. Determinacja – chwali się tata.
Takich przykładów nie brakuje, ale trenerom w dzisiejszych czasach nie jest łatwo. I nie, że „kurła, kiedyś to było”. To fakty.
– Widać teraz po orliku, że kiedy nie ma treningów, stoi pusty – mówi Karol Bugajski. – Dzieciaki mają inne rozrywki, komputer, telefon. Przez to trudniejsza jest praca trenerów. Musimy uczyć wszystkiego: jak biegać, skakać. Kiedyś to się wynosiło z podwórka. Za naszych czasów po szkole graliśmy w piłkę.
– Byłem na szkoleniu w Slavii Praga – odpowiada Gędaj. – Mieli dwie godziny zajęć z lekkiej atletyki. Tłumaczyli, że to dlatego, że muszą nadrabiać na zajęciach to, co my w wieku tych dzieci robiliśmy bawiąc się na podwórku.
– Tracimy na to czas, który moglibyśmy przeznaczyć na bardziej pożyteczne rzeczy – przytakuje Bugajski.
A jak wygląda praca z dziećmi w Młodziku? Jak oderwać młodzież od wirtualnego świata? Bugajski dobrze o tym wie, bo pracuje z rocznikiem 2009. – Pierwsze etapy szkolenia są najważniejsze. Trzeba zachęcić dziecko do grania, żeby dobrze się bawiło i jednocześnie nabywało piłkarskie. Teraz coraz rzadziej zdarzają się chłopcy, którzy przychodzą w wieku 10-12 lat i potrafią grać w piłkę. Na każdym etapie można coś u dziecka rozwinąć, ale trenując je od małego, można wdrożyć swój plan. Im wcześniej zaczniesz, tym lepiej, ale też bez przesady. Teraz trend jest taki, żeby werbować jak najmłodsze dzieciaki, czasami następuje to za wcześnie. Trzeba pamiętać, że dziecko ma się bawić, a nie w wieku 13 lat być zniechęconym do piłki, bo od tylu lat robi to samo, że już mu się nie chce. Ja teraz prowadzę 11-latków, chłopcy chcą grać i mam nadzieję, że kilku stąd wystrzeli. Można powiedzieć, że w Radomiu jesteśmy wiodącą grupą, na turniejach też radzimy sobie dobrze, więc może i ja będę mógł się pochwalić takimi wychowankami, jak moi koledzy – mówi z uśmiechem nasz rozmówca.
– Z dziećmi trzeba się bawić, stopniowo wprowadzać technikę, oswajać je z piłką – twierdzi Gędaj. – Trening nie może polegać tylko na piłce nożnej. To faktycznie się znudzi, a po drugie nie rozwiniesz kogoś piłkarsko, jeśli nie potrafi biegać. Ogólnorozwojówka jest konieczna, zwłaszcza w młodszych rocznikach. Teraz ktoś myśli, że jest piłkarzem, bo kupi sobie korki, koszulkę i ładnie się ubierze. W naszych czasach piłkarzem byłeś wtedy, kiedy wychodziłeś na podwórko. A czy w trampkach czy sandałach? Bez znaczenia.
Jak w radomskim klubie patrzą na słynną grę na wynik? To o tyle ciekawe, że Młodzik zasłynął głównie z kreatywnych piłkarzy. Bartosz Nowak to ofensywny pomocnik, Michał Karbownik jest czołowym asystentem Ekstraklasy, a Mateusz Radecki choć zaczynał od ról defensywnych, w Śląsku grał za plecami napastnika. – Może jest tak dlatego, że kładziemy duży nacisk na szkolenie elementów piłkarskich? Nie stawiamy na dryblasów i bronienie. Chyba o to chodzi, żeby umiejętności techniczne były przede wszystkim – twierdzi Łukasz Glista.
Ale nie jest też tak, że grę na wynik trzeba od razu demonizować. Gędaj: – Zakłada się, że nie ma wyniku, ale nie zawsze da się połączyć grę z wynikami. Jak będzie za dużo negatywnych rezultatów, to dzieci się zdołują. Trzeba to wypośrodkować, czasami zagrać o ten wynik, żeby zmotywować wszystkich do pracy.
Bugajski: – Wynik robi frekwencję na treningach i działa na rodzica. Oni wybierają takie kluby, które mają sukcesy. Przez wyniki okresla się też pracę trenerów, więc jak ich w ogóle nie ma, to źle świadczy. Chociaż są tacy, którzy mają na orlikach piątkę czy szóstkę dzieciaków i grają tylko dla wyników.
– W końcu przychodzi jednak czas, kiedy trzeba grać dziewiątką, potem jedenastką, a on ma pięciu ludzi gotowych do grania – zauważa Gędaj. – Do pewnego wieku trzeba być kreatywnym, uczyć budować. Z młodszymi rocznikami wynik można sobie odpuścić. Celem jest przecież gra po jedenastu. Tam trzeba już trzymać poziom. Musi być i wynik i kreatywność, żeby było dobrze.
Nie zatracić się w wynikach
Pytam więc, co jeśli wyniki są za dobre? Kiedy drużyna rozbija w pył rywali i nikt nie może jej się postawić? Trener powinien zdjąć jednego zawodnika, żeby dostosować się do poziomu?
– Okręgi znają poziom drużyn, powinny dopasowować ligi według tego aspektu, żeby takich sytuacji nie było – twierdzi Bugajski. – Zero pożytku z meczów wygranych 20:0. Wygrany nie wynosi nic, przegrany się zniechęca. Zdejmowanie zawodnika to może jest dobry pomysł, ale z drugiej strony, przez to on musi siedzieć na ławce i też z tej gry nic nie wynosi.
– W Czechach widziałem, że rocznik 2009 przyjeżdżał grupą zawodników, dzielił je na dwa zespoły i rozgrywane były dwa mecze bezpośrednio. Raz grali jedni, raz drudzy, zmieniając się na boisku. Jedni mogą wygrać 8:0, drudzy przegrać 0:8, ale cała drużyna gra, to najważniejsze, to rozwija – mówi Gędaj.
– W Młodziku po prostu przepisujemy drużynę do starszego rocznika, kiedy widzimy, że odstaje od rywali i dalsza gra z rówieśnikami mija się z celem – wyjaśnia Bugajski.
– W pewnym momencie nie możemy jednak przeskoczyć niektórych spraw. Nie jesteśmy w stanie grać w lidze centralnej, rywalizować w wieku 16-17 lat z Legią Warszawa. Taka nasza rola, żeby oni nam te perełki zabrali, my mamy wychwytywać talenty, oni niech robią z nich reprezentantów kraju – dodaje Glista.
Tylko że lepiej by było mieć taką Legię na lokalnym podwórku. Tak, żeby do Warszawy nie trafiał jeden gracz z Młodzika, bo szanse na przebicie się jednostek, są minimalne. W Radomiu przydałby się hegemon, który w odpowiedniej chwili zbierze talenty i pozwoli im na dalszy rozwój. Tak, żeby w przyszłości, tacy chłopcy, jak wicemistrzowie Mazowsza z Młodzika, nie znikali. Niestety, to tylko pobożne życzenia. – Brakuje takiej drużyny, która powalczyłaby na arenie ogólnopolskiej – przyznaje Gędaj. – Tak to powinno wyglądać, że jest wiodący klub, w którym będą grali najlepsi. Potencjał jest, można tu zrobić drużynę na miarę Centralnej Ligi Juniorów, ale musi być jedność. Taka Korona fajnie współpracuje z całym świętokrzyskim. Ale do tego trzeba mieć bazę, fundusze…
„Tego, co zarabia trener młodzieży w Polsce, nie można nazwać wynagrodzeniem”
No właśnie, kasa, przecież ona trzęsie światem. Młodzik, jak wspominaliśmy wcześniej, na warunki nie narzeka, ale nie o to chodzi, żeby cieszyć się, że po pokonaniu wszelkich trudności, udało się coś osiągnąć. Niestety, realia są takie, że trener, który wychował zawodnika mogącego za moment pobić rekord Ekstraklasy, pracą z takimi perełkami zajmuje się hobbystycznie. – Tego, co zarabia trener młodzieży w Polsce nie można nazwać wynagrodzeniem. Tyle mogę powiedzieć – stwierdza z przykrością Gędaj. – Może w większych klubach jest inaczej, dla nas to hobby. Nie wierzę, że ktoś myśli, że dorobi się w Młodziku.
– Żeby wychowywać młodzież, trzeba mieć warunki. Legia chce sprzedawać piłkarzy za miliony i co robi? Buduje sobie bazę, inwestuje. Edukacja? Nie ma z tym problemu, to łączy się po prostu z finansami. Jeżeli miałbym zawód trener, to znalazłbym mnóstwo szkoleń w Polsce i na zachodzie. Tyle że muszę pracować jako nauczyciel, utrzymać rodzinę. Staże, szkolenia, nie to, że mnie nie stać, po prostu nie mam na to czasu. Na tym poziomie to jest hobby, zostanie trenerem na pełen etat to bardzo ryzykowna sprawa. Mam swoje ambicje, ale muszę twardo stąpać po ziemi.
– W takich klubach pieniędzy z tego nie ma – śmieje się Glista.
– Jak się ma dwójkę dzieci, to nie można myśleć, że się je utrzyma z Młodzika – zaznacza Wojciech Gędaj.
– Żeby traktować to jako zawód, trzeba siedzieć tu osiem godzin, szykować się do pracy i zarabiać konkretne pieniądze. My robimy to z pasji, albo po godzinach. Ale chociaż jest rodzinnie, jest atmosfera, dlatego tu przychodzimy – odpowiada mu kolega po fachu.
– Atmosfery nie kupisz, nawet za duże pieniądze – stwierdza były trener Karbownika. – Poza tym my czerpiemy energię z tych dzieci, one nas ładują. Na tym etapie nie ma kalkulacji, zarabiania. Chcą się kiwać, bawić. Wyżej dochodzą zawiłości. Co nie znaczy, że nie ma stresu. Nie wiem, jak stresuje się trener pierwszoligowy, bo nie byłem w jego położeniu, ale ja bardzo się przejmuję. Chcę dla tych dzieciaków dobrze, złość z czasem mija, ale na pewno te mecze przeżywam.
– Plus jest taki, że u nas za wyniki nie zwalniają! – dodaje Bugajski.
Wychowankowie o nich pamiętają
Skoro nie ma z tego pieniędzy, to co pozostaje? Uśmiech, kiedy widzi się, jak Radecki, który strzela w Ekstraklasie, czy Karbownik, którego media wyceniają na miliony, odwiedzi znajome strony. Przybije piątkę, pogada. Pamięta, gdzie to wszystko się zaczęło.
– Michał i Mateusz złożyli nam teraz życzenia na święta, dla całej rodziny Młodzika. To są nasze dwie wizytówki. W tym roku zaprosimy ich na obchody 25-lecia klubu, zorganizujemy z tej okazji różnego rodzaju imprezy – zapowiada Glista. – Z Mateuszem cały czas rozmawiam, teraz ma rundę wiosenną z głowy, bo leczy uraz. Kiedy był w najlepszej formie przydarzyła mu się kontuzja, której do tej pory nie wyleczył. Słyszałem jednak, że zostanie w Śląsku, oby wrócił i grał dalej.
– Dla nas to miłe, że oni o nas pamiętają, ale to ważniejsze dla młodych chłopaków. Oni wiedzą i widzą, że stąd można się wybić, bo ci ludzie też tu zaczynali – wtrąca Gędaj.
– Nie musimy wróżyć z fusów. Pokazujemy, że oni byli tu, a teraz grają w Ekstraklasie. Młodzi chcą iść drogą Karbownika, wiedzą, kim jest Radecki – mówi wiceprezes klubu.
– Łatwiej jest marzyć o byciu kimś, z kim się przybiło piątkę – dodaje Wojciech Gędaj. – Michał obiecał, że wpadnie w czerwcu na turniej, jeśli będzie miał czas. Śmiejemy się, że jesteśmy rozdarci, bo jak pojedzie na EURO, to nas nie odwiedzi, ale oczywiście trzymamy za to kciuki. Możemy zaczekać.
Nawet jeśli najbardziej rozpoznawalny wychowanek Młodzika nie będzie mógł wziąć udziału w obchodach 25-lecia klubu, dzieciaki będą miały kogo podziwiać. Do Radomia zjadą przecież najlepsi piłkarze, jacy wywodzą się z tego miasta, a piłkarski Radom Młodzikiem stoi. Na szczeblu centralnym jest tylko trzech piłkarzy z regionu, którzy nie mają w CV gry w tym malutkim klubie. Piotr Wlazło wychował się w Radomiaku, a Dominik Furman i Rafał Wolski szybko trafili do Legii. Dlatego warto docenić to, co robią na co dzień pasjonaci, tacy jak ci z ulicy Ofiar Firleja. Bez nich ci najwięksi nie mieliby okazji zarabiać milionów na transferach naszych czołowych młodzieżowców.
CZYTAJ TAKŻE:
- Rafał Wolski: Nie rozumiem działaczy Lechii
- Karbownik w Brighton, czyli nie tak miało być
- Duma gminy Kowala. Początki Michała Karbownika
SZYMON JANCZYK
Fot. Młodzik Radom