Kończy się rok, nadchodzą święta, czyli czas tradycji. A skoro mowa o tradycjach, to zgodnie ze zwyczajem mamy: dzikie tłumy w centrach handlowych; świąteczne hity we wszystkich stacjach radiowych, kolejną rundę debaty o tym, czy to dobrze, że sklepy handlują żywymi karpiami, czy jednak to barbarzyństwo; korespondencyjne pojedynki w myciu okien, pakowaniu prezentów i tak dalej. Zgodnie z tradycją także dziś Kamil Stoch odpalił w Engelbergu. To jego pierwsza wygrana w tym sezonie, ale patrząc na historię – nie możemy powiedzieć, że jesteśmy zaskoczeni.
Jasne, z tradycjami różnie to bywa i czasem nawet najpiękniejszy zwyczaj zostaje przerwany. Najlepiej było to widać choćby w dzisiejsze popołudnie w Monachium. Robert Lewandowski od pewnego czasu ma tradycję ładowania goli ekipie Wolfsburga przy każdej okazji, kiedyś zdarzyło mu się nawet pięć sztuk w dziewięć minut. A tymczasem dziś? Ledwie jedna asysta w samej końcówce meczu. Ej, co to za brak poszanowania dla uświęconej tradycji?
Tradycyjnie, przez całe wieki, mieliśmy w drugiej połowie grudnia świąteczny klimat, mróz, śnieg i te sprawy. Dzieci ubierały choinkę, a potem leciały na sanki, czy łyżwy. Cóż, ocieplenia klimatu ponoć wcale nie ma, ale dziś w Warszawie było 11 stopni na plusie, śniegu ani widu, a pogoda raczej przypominała wielkanocną niż bożonarodzeniową.
Na szczęście dla tradycjonalistów, są jeszcze jakieś pewniaki. Jak na przykład: topowa forma i podium Kamila Stocha w Engelbergu. Dziś w Szwajcarii lider naszej kadry skoczków był pierwszy, na co zresztą zanosiło się nie tylko ze względu na piękną tradycję. Polak był po prostu najlepszy w treningach i drugi w kwalifikacjach, a kropkę nad i postawił w dzisiejszych zawodach.
Gross-Titlis-Schanze. Warto zapamiętać nazwę skoczni w Engelbergu. Gdybyście w „Milionerach”, „1 z 10”, czy „Quizie pod napięciem” zostali spytani o obiekt, na którym Kamil Stoch ma najlepsze wyniki, to bez sekundy wahania wskazujcie właśnie na ten. Nie Zakopane, nie Wisła, nie Sapporo czy Willingen, tylko właśnie skocznia w Engelbergu. Ba, jeśli jutro Stoch podtrzyma skuteczność z dzisiaj i wskoczy na podium na Gross-Titlis-Schanze, będzie to już dziesiąte w tym miejscu. Tymczasem w Zakopanem i Wiśle ma „zaledwie” po pięć wizyt na podium.
Dzisiejsza wygrana jest ważna jeszcze z innych względów. Po pierwsze, to oczywiście pierwsze polskie zwycięstwo pod wodzą nowego trenera kadry Michala Dolezala. Stoch trochę się musiał na nie naczekać, bo po raz ostatni wygrał 10 lutego w Lahti. W każdym razie, dzięki niemu ma już na koncie 9 sezonów z co najmniej jednym triumfem w Pucharze Świata (w tej dekadzie nie wygrał ani jednego konkursu tylko w sezonie 2015/16). Co więcej, dziś wygrał po raz 34. i przeskoczył jedną z legend tego sportu, Jensa Weissfolga. Do Janne Ahonnena potrzebuje jeszcze tylko dwóch zwycięstw, potem kolejnych trzech do… Adama Małysza.
– Czasem warto poczekać na coś, co jest dobre, bo odczucia są inne, człowiek bardziej to docenia i czuje, że na to zasłużył – komentował w rozmowie z serwisem skijumping.pl. – Zawsze tu przyjeżdżam z dobrym nastawieniem i z uśmiechem, lubię to miejsce, ten obiekt, wszystko tu lubię.
Cóż, po dzisiejszym konkursie raczej się to nie zmieni.
foto: newspix.pl