12:0. Taki wynik nawet w piłce młodzieżowej jest wielką rzadkością, zwłaszcza gdy dziewięć z dwunastu goli strzela jeden napastnik. Tymczasem właśnie takie cuda mieli okazję dziś oglądać kibice zgromadzeni na stadionie w Lublinie. Norwegowie rozwalcowali Honduras dwucyfrówką, a Erling Braut Haaland zapewnił sobie na dobrą sprawę tytuł króla strzelców turnieju, łupiąc apatycznym i kompletnie zdezorganizowanym przeciwnikom jednego gola za drugim. Choć w poprzednich starciach fazy grupowej nie zdobył ani jednej bramki, nawet przeciwko Nowej Zelandii.
Czy skauci obserwujący z perspektywy trybun popisy młodzieżowców na mistrzostwach świata u-20 oszaleli z zachwytu na widok strzeleckich popisów Haalanda? Cóż, coś tam na pewno w kajeciku sobie zanotowali, ale – o ile znają się na swojej robocie – tego osiemnastolatka (rocznik 2000, urodziny w lipcu) mają już zapewne rozpracowanego w najdrobniejszym szczególe i to od paru ładnych lat.
Mówimy o super-talencie norweskiego futbolu.
Choć urodził się w angielskim Leeds, Haaland norweskie barwy reprezentował już jako dzieciak, przechodząc przez kolejne szczeble reprezentacji młodzieżowych w ojczyźnie Ole Gunnara Solskjaera. Od dawna błyszczy też na niwie klubowej, zdobywając sporo goli w piłce seniorskiej. W 2018 roku został wicemistrzem Norwegii w barwach Molde, strzelając 12 bramek w 25 występach ligowych (17 razy od pierwszych minut). Do tego dołożył kilka trafień w eliminacjach do Ligi Europy, między innymi przeciwko Zenitowi Petersburg. W styczniu 2019 roku został natomiast oficjalnie zawodnikiem Red Bulla Salzburg.
To nie jest pierwsza tego typu eksplozja strzelecka w jego wykonaniu. Dziewięć goli w jednym spotkaniu to rzecz jasna kosmos, ale można też wspomnieć starcie Molde z SK Brann, gdy walnął cztery bramki w ciągu 17 minut i 4 sekund. Wspomniany Solskjaer – któremu również swego czasu przydarzały się przecież podobne szaleństwa – był zresztą wówczas (lipiec 2018) managerem Molde, a akurat na tamtym spotkaniu pojawił się też (kto by pomyślał!) skaut Manchesteru United, Tommy Moller Nielsen, zatrudniony w sztabie Czerwonych Diabłów jeszcze przez Jose Mourinho.
Trzeba przyznać, że młody Norweg wie, jak zrobić pierwsze wrażenie. Z takim podejściem byłby prawdziwym wirtuozem rozmów kwalifikacyjnych. Obserwator z Manchesteru na trybunach? Bum, cztery gole zdobyte w kwadrans z lekkim okładem.
Choć trudno uwierzyć, żeby młodziutki Erling Braut Haaland wylądował kiedykolwiek na Old Trafford. To przecież syn byłego obrońcy Manchesteru City, Alfa-Inge Haalanda, zwanego też na Wyspach po prostu Alfiem. A nie trzeba być wziętym fanem Premier League, żeby przypomnieć sobie mrożącą krew w żyłach rywalizację Haalanda seniora z Royem Keane’em, która zakończyła się dla tego pierwszego straszliwą kontuzją i załamaniem kariery.
Były obrońca City w 2008 roku dał się namówić na wywiad o tamtym okropnym wydarzeniu. Dziennikarz Daily Mail zauważył, że Norweg ani razu nie wymienił nazwiska swojego oprawcy, używając wyłącznie zaimków.
– To kolano cały czas mnie boli. Nigdy już nie będzie inaczej i muszę z tym żyć – opowiadał Alf-Inge Haaland. – Czy ten wślizg zakończył moją karierę? Cóż. Nigdy więcej nie zagrałem pełnych dziewięćdziesięciu minut. Wygląda to na coś więcej niż zbieg okoliczności, prawda? Najgorsze, że on napisał potem o tym w swojej książce, chwaląc się całą sytuacją. Choć jest przecież przykładem dla wielu młodych zawodników, którzy śledzą poczynania swoich idoli i starają się ich potem naśladować. (…) Mam tylko nadzieję, że się zmienił. Jest managerem, zarządza drużyną. Spadły na niego inne formy odpowiedzialności. A piłka nożna to tylko sport i musi pozostać sportem. Jest linia, której się nie przekracza. Liczę, że on to już dzisiaj wie.
Wracając do młodego Haalanda – po jego czterech golach Solskjaer wyznał otwarcie, że napastnikiem interesują się wielkie kluby. Trudno to było już zresztą w tamtym czasie ukryć. – Dostaliśmy za niego już kilka oferty, ale na razie odrzucamy wszystkie. Choć pytają też byli zwycięzcy Ligi Mistrzów. Jestem pewny, że chłopak może zostać topowym napastnikiem Europy. Przypomina mi Romelu Lukaku.
Ostatecznie norweski talenciak postanowił się dalej rozwijać w Salzburgu, nie napiął się od razu na wielki transfer. Kosztował około pięciu milionów euro.
W austriackiej Bundeslidze zadebiutował w lutym 2019 roku, lecz generalnie na razie jego kariera w zespole hegemona austriackiego futbolu rozkręca się powoli. Aczkolwiek w swoim drugim (i ostatnim) występie ligowym młodzieniec zdobył dla Salzburga bramkę w starciu z LASK Linz.
– Haaland to jeden z największych talentów w Europie – zachwycał się dyrektor sportowy Red Bulla, Christoph Freund. – Cieszymy się, że swoją karierę postanowił rozwijać u nas, choć musieliśmy o jego podpis rywalizować z kilkoma naprawdę potężnymi klubami. To dowodzi, że mamy już wyrobioną markę w Europie. Haaland jest silny, jest szybki, ma nieprawdopodobny instynkt strzelecki. Niedawno skończył osiemnaście lat i o tym trzeba pamiętać. Na nic nie będziemy naciskać. Damy mu czas na aklimatyzację i rozwój.
Mówi się, że Erling Braut – prywatnie wielki kibic Leeds United – wkrótce podąży ścieżką wydeptana choćby przez lanki Naby’ego Keity i jak tylko udowodni swoje wielkie możliwości w Salzburgu, przeniesie swe talenty do RB Lipsk. Zresztą – listę zawodników, którzy podążyli tą drogą można ciągnąć naprawdę długo. Zatem chłopak do swojego ukochanego Leeds zapewne w najbliższym czasie nie przejdzie, to chyba już za niskie progi jak na jego nogi. Tym bardziej, że ekipa Marcelo Bielsy nie awansowała ostatecznie do Premier League. Choć opowiadał jednej z norweskich gazet: – Moim wielkim marzeniem jest zdobyć mistrzostwo Anglii z Leeds. Poza tym – chciałbym zostać lepszym piłkarzem niż mój tata. Mieć więcej występów w reprezentacji od niego!
34 mecze do pobicia. Po dzisiejszym występie można wysnuć podejrzenie, że już wkrótce Erling zabierze się za gonienie swojego staruszka. O jego występach chętnie informują też angielskie media, lecz zdaje się, że Haaland nie zastanawia się w ogóle nad występami dla Anglii, choć się tam urodził i zakochał w klubie z Elland Road.
– Swojego rekordu nie pobiłem, bo jak miałem trzynaście lat udało się trafić trzynaście razy do bramki w trakcie jednego spotkania – żartował po spotkaniu bohater dnia. – To cieszy, ale wolałbym, żeby moje bramki oprócz zwycięstwa, dały nam też awans do kolejnej rundy. Niestety to już nie zależy tylko od nas
Dziewięć goli w jednym meczu to oczywiście rekord wszech czasów, jeżeli chodzi o mistrzostwa świata u-20. Dotychczas najlepszym wynikiem mógł się popisać Adailton, który w 1997 roku walnął sześć bramek Korei Południowej (mecz zakończył się wynikiem 10:3). W sumie Brazylijczyk zakończył turniej z dziesięcioma trafieniami, choć Canarinhos odpali wtedy już w ćwierćfinale, wykluczeni z rozgrywek przez późniejszych triumfatorów z Argentyny. Norwegia może się z rozgrywkami pożegnać jeszcze wcześniej, gdyż na razie nie jest nawet pewna wyjścia z grupy. Dwanaście goli z Hondurasem oczywiście nabiło jej niesamowicie bilans bramkowy, lecz trzy punkty nie muszą wystarczyć do wyjścia z grupy, jeżeli nie pomyślnie ułożą się wyniki w pozostałych spotkaniach. Zwycięstwo Panamy w ostatniej kolejce i punkty Korei Południowej w starciu z Argentyną wykluczają Norwegów z gry.
Ten drugi scenariusz jest niezbyt prawdopodobny, bo portugalska ekipa gra z Republiką Południowej Afryki i jest murowanym faworytem do zwycięstwa, nawet remis byłby tutaj rozczarowaniem. Tymczasem jeden punkt też pozwoli Portugalii wyprzedzić Norwegię, która rozgromiła Honduras, lecz poległa z Nową Zelandią i Urugwajem.
Ta ostatnia kadra zdominowała grupę C, pokonując dziś Nowozelandczyków 2:0 na stadionie w Łodzi. Urugwajczycy pozostają zatem niepokonani, kończąc fazę grupową z kompletem punktów, podczas gdy Nowa Zelandia finiszuje na drugiej lokacie, z sześcioma oczkami w dorobku. Na sam mecz trzeba spuścić zasłonę milczenia – niestety, ale konstrukcja turnieju wpływa na to, że trzecie spotkania w fazie grupowej mają często dość niemrawy przebieg, czego doświadczyli zresztą wczoraj wszyscy widzowie “batalii” Polski z Senegalem. Selekcjonerzy Urugwaju i Nowej Zelandii dokonali przeglądu kadr, a całe spotkanie toczyło się w żółwim tempie. Choć ekipa z Oceanii, co trzeba przyznać, przegrała zasłużenie.
Poznaliśmy też dzisiaj rozstrzygnięcia w grupie D. Stany Zjednoczone pokonały 1:0 Katar, a gola na wagę trzech punktów zdobył Timothy Weah. A zatem znowu talent odziedziczony po tatusiu. George Weah, ojciec Timothy’ego, to rzecz jasna jeden z najwybitniejszych zawodników lat dziewięćdziesiątych, zdobywca Złotej Piłki i legenda Paris Saint-Germain. Jego potomek także reprezentuje barwy paryskiego klubu (choć ostatni był wypożyczony do Celticu), ale – w przeciwieństwie do taty – nie gra dla Liberii, lecz dla USA. Urodził się zresztą w Nowym Jorku.
– Decyzja nie była trudna, kocham ten kraj – wyznał otwarcie Timothy, pytany o dylematy związane z wyborem reprezentacji narodowej. Co może być o tyle dziwne, że George jest w tej chwili… prezydentem Liberii.
Amerykanie w Tychach tworzyli sobie znacznie więcej sytuacji niż Katar, który po tym spotkaniu żegna się z rozgrywkami. Trzeba jednak przyznać, że ekipa znad Zatoki Perskiej pokazała, iż miliardy petrodolarów włożone w szkolenie młodzieży w tamtych rejonach świata nie idą na marne, bo kultura gry wśród młodych zawodników jest już naprawdę zauważalnie wyższa niż jeszcze kilka lat temu. Być może piłkarze z tamtych okolic – z przyczyn polityczno-społecznych, nazwijmy to ogólnikowo – nie będą zbyt często robić piorunujących karier w piłce klubowej, lecz reprezentacje z Bliskiego Wschodu mogą robić coraz więcej szumu na międzynarodowych turniejach.
W drugim spotkaniu grupy D remis Nigerii z Ukrainą, czyli kolejny wynik urządzający obie strony. Afrykańska drużyna wychodzi z grupy na trzecim miejscu, USA na drugim, Ukraina na pierwszym. Na prowadzenie w Bielsku-Białej wyszli nasi wschodni sąsiedzi i dopóki ten wynik się utrzymywał, było na co popatrzeć. Nigeryjczycy za wszelką cenę poszukiwali trafienia wyrównującego. W tym ferworze wypracowali sobie aż dwie jedenastki – pierwszą Muhamed Tijani zmarnował, drugą wykorzystał. Potem tempo gry zdechło.
Jeżeli chodzi o fazę pucharową – coś już wiemy. Kolumbia zagra z Nową Zelandią (Łódź), a Francja lub Mali zmierzą się z USA (Bydgoszcz). Na resztę rozstrzygnięć musimy poczekać.
Jutro zagrają w ramach grupy E: Arabia Saudyjska z Panamą (Bydgoszcz, 18:00) i Mali z Francją (Gdynia, 18:00). W grupie F zmierzą się ze sobą: Republika Południowej Afryki z Portugalią (Bielsko-Biała, 20:30) i Korea Południowa z Argentyną (Tychy, 20:30).
Komplet dzisiejszych wyników:
(grupa C) Norwegia 12:0 Honduras
Haaland 7′, 20′, 36′, 43′, 50′, 67′, 77′, 88′, 90′; Ostigard 30′; Hauge 46′; Markovic 82′
(grupa C) Nowa Zelandia 0:2 Urugwaj
Nunez 40′; B. Rodriguez 90+5′
(grupa D) Stany Zjednoczone 1:0 Katar
Weah 76′
(grupa D) Nigeria 1:1 Ukraina
Tijani 51′ – Sikan 30′
fot. newspix.pl