Gdyby tworzyć skalę uczuć zagranicznych piłkarzy do polskich klubów, najniższa wartość odpowiadałaby z pewnością „trochę zakochanemu w Warszawie” Vadisowi Odjidjy-Ofoe. Najwyższa? Gerardowi Badii i jego uczuciu względem Piasta Gliwice.
– Pamiętam, jak przyjechałem do przedszkola. Moja żona płakała, ja płakałem, nauczycielka płakała. Wszyscy ryczeliśmy. Kocham to miasto, kocham tych ludzi, jesteśmy bardzo blisko nich. Bałem się, że to może być koniec.
Do dziś gdy „Badi” opowiada o uczuciach, jakie towarzyszyły mu rok temu, trudno mu ukryć naprawdę silne emocje. Gdy Piast w ostatniej, 37. kolejce sezonu mierzył się z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza, grał o coś więcej, niż tylko o utrzymanie. Dla wielu był to mecz o przyszłość.
– Wiedzieliśmy, że jeśli nie wygramy, w klubie nie będzie już potrzebnych tyle osób. Że od tego jednego spotkania zależy to, czy ci ludzie nadal będą mieli pracę – wspominał kilka miesięcy później Badia na antenie TVP.
Z nim nie było inaczej. – Moja umowa się kończyła. Myślałem: Gerard, jak spadniemy, to ciężko będzie ci zostać w Gliwicach. Coś w twoim życiu się zamknie.
Waldemar Fornalik czuł, jaką wagę miało tamto spotkanie dla Badii. Widział, że podchodzi do niego całym sercem, nie pozostawiając wiele do gadania rozumowi. Szkoleniowiec podjął przez to niezwykle trudną decyzję – posadził Badię na ławce, podobnie zresztą jak w spotkaniu o mistrzostwo Polski, z Lechem Poznań, dokładnie rok po tamtym meczu z Niecieczą.
Hiszpanowi nie przeszkodziło to wtedy w przypieczętowaniu pozostania Piasta w ekstraklasie. Golem na 4:0 zamknął sezon gliwiczan.
Nie pierwszy i nie ostatni raz zdobył bramkę w spotkaniu, w którym na szali leżało znacznie więcej, niż tylko trzy punkty.
Kiedy Piast przegrał sześć meczów z rzędu i zjechał aż na 15. miejsce w sezonie 16/17, zanotował występ z kategorii 10/10. Jeden z zaledwie ośmiu wyróżnionych przez nas w tamtych rozgrywkach maksymalną notą, obok najlepszych w sezonie (karierze?) meczów Bonina, Szwocha, Odjidjy-Ofoe, Delewa, Gyurcso, Boguskiego i Wlazły. Trzy gole i asysta dały wygraną 4:3 ze Śląskiem Wrocław, tydzień później dołożył bramkę i otwierające podanie w meczu z Arką, drugim z rzędu wygranym przez Piasta. Kto wie, ile jeszcze trwałby marazm, gdyby nie wystrzał formy Hiszpana?
Badia błyskawicznie dał się poznać jako derbowy kat Górnika Zabrze. Pierwsze dwa starcia z zabrzanami to dwa gole. Pierwsza bramka zaś, to ta przepiękna ze spotkania w Zabrzu, gdy Piast ograł swojego największego rywala 2:1.
W mistrzowskim sezonie nie było inaczej. W starciach z Górnikiem dostał zaledwie 40 minut, nieco ponad pół godziny w Gliwicach i siedem minut w Zabrzu. A jednak wystarczyło, by w jednym z tych meczów przesądzić o wygranej 1:0, znów trafiając w fantastycznym stylu.
Podobnie w spotkaniu z Legią w Warszawie. Piast musiał wyborną dyspozycję przypieczętować przy Łazienkowskiej, trzy punkty na stadionie mistrza Polski okazały się języczkiem u wagi całego sezonu. I jak zwykle w krytycznym momencie popis dał Badia. Znalazł się w polu karnym po dośrodkowaniu Konczkowskiego w takiej pozycji, z której grzechem byłoby dać szanse interwencji Radosławowi Cierzniakowi.
– Nawet gdy tylko rozmawiamy o tych meczach z przeszłości, mam gęsią skórkę. Uwielbiam spotkania z wielką stawką. Są inne. Przez całe życie to był mój sen. Marzenie, by grać przy pełnym stadionie, pełnym ludzi krzyczących moje imię, imiona moich kolegów. W takie dni mam dużo więcej energii, jestem cały naładowany.
Ogrom energii „Badi” dał też zespołowi, o którym dziś trzeba mówić jako o mistrzu Polski. W wielkiej mierze to on odpowiadał za to, że kilku zawodników zaplanowało wspólny wyjazd na Ibizę po sezonie. Że piłkarze nieustannie spotykali się w większej grupie.
– Spędzam z nimi więcej czasu niż ze swoją rodziną – stwierdził z rozbrajającą szczerością podczas ostatniego Media Day w sezonie.
Rzadko zdarza się, by obcokrajowiec tak szybko zdobył serca kibiców. W Piaście mieli przecież przed Badią kilku innych Hiszpanów, w tym choćby Rubena Jurado, który strzelił całą masę ważnych goli dla zespołu z Gliwic. Przesądzał o wygranej w derbach, zostawał najlepszym snajperem w sezonie, pomagał w powrocie do ekstraklasy. A jednak Rubenowi nie chciało się uczyć polskiego. Piłkarze publicznie unikali podobnych stwierdzeń, ale w prywatnych rozmowach nie ukrywali, że Ruben był… głupkiem.
Badia się zawziął. Hiszpanowi dużo trudniej pojąć nasz język w takim stopniu, jak osobie z Czech, Słowacji, Bałkanów. Ale jeszcze nim zamiast „chicos estupendos” zaczął mówić o swoich kolegach „zajebiste chłopaki”, bardzo szybko dał znać, że nie chce dla gliwickich trybun być jednym wielu.
Jeden z pierwszych meczów Badii, może nawet pierwszy. I charakterystyczna scena. Piast goni wynik, zdobywa bramkę. Gdy piłkarze ustawiają się do wznowienia, Hiszpan spogląda w kierunku trybun i z pasją w oczach wymownym gestem prosi o więcej wsparcia, o głośniejszy doping. Błyskawicznie nawiązuje kontakt z publiką.
Ta publika kilka lat później będzie mu jeść z ręki. Będzie go traktować jak swojego.
– Nie wiem, jak to opisać, ale gra przy Okrzei to coś nadzwyczajnego. Jak gram gdzie indziej, nie czuję tego samego. Tutaj jest malutki obiekt, zawsze jak wychodzę na mecz i rozejrzę się po trybunach, to widzę kogoś znajomego. Ten tutaj pracuje w sklepie, tam siedzi barmanka, którą znam. To jest super.
Autograf? Nigdy nie odmówi. Zdjęcie? Chwila rozmowy? Bez problemu. – Nie jesteśmy Cristiano Ronaldo, żeby robić z siebie wielkie gwiazdy. I ja, i chłopaki lubimy kontakt z ludźmi.
Hiszpański gliwiczanin – mówi o nim często podczas meczów spiker Piasta Andrzej Sługocki. Nieprzypadkowo wybrany kapitanem, który dostąpił największego zaszczytu w dziejach klubu z Gliwic – odebrania trofeum za mistrzostwo Polski.
– Zawsze to powtarzałem. Piast dał mi wszystko jako zawodnikowi. W Hiszpanii nie miałem nic. Grałem w drugiej lidze. Owszem, to jest profesjonalna piłka, ale zacząłem czuć, że w piłce nożnej coś znaczę, od kiedy jestem w Piaście Gliwice. Całe miasto przywitało mnie z otwartymi rękami. Traktują mnie jak swojego. Oni kochają mnie, a ja kocham ich.
To „nic”, to skakanie pomiędzy drugą a trzecią ligą. Ciągła niepewność, czy pieniądze na koncie będą w tym, kolejnym miesiącu, czy może dopiero za pół roku.
– Rozmawiałem o tym długo z żoną, planowałem zostawić grę na poważnie, iść pracować do firmy rodzinnej mojej żony i grać gdzieś w miejscowym czwartoligowcu, żeby trochę pokopać i mieć dodatkowe 800 euro. To firma z oponami samochodowymi (…) Pewnie będę tam pracował po karierze. Normalna robota, pewne pieniądze. W drugiej lidze było okej, ale w trzeciej nie płacili, w klubie nie było pieniędzy na nic, katastrofa. W swoim ostatnim klubie nie dostawałem wypłaty przez sześć miesięcy. Wtedy zadzwonił do mnie kolega, powiedział, że ma znajomego agenta piłkarskiego, Kamila Burzca z Polski. Zdzwoniliśmy się, załatwił mi testy w Piaście, który miał obóz w Benidormie, dojechałem do chłopaków na tygodniowy sprawdzian – mówił Hiszpan w wywiadzie dla Weszło w 2017 roku.
Tak zaczęła się historia, która trwa do dziś. Uwieńczona dwoma medalami mistrzostw Polski, w tym jednym z najcenniejszego kruszcu.
Może i jego dom jest na Półwyspie Iberyjskim. Może i po zakończeniu kariery wróci tam i będzie pracować przy wymianie opon. Ale i wtedy kiedykolwiek pojawi się na Śląsku, kiedykolwiek znów przejdzie uliczkami gliwickiego rynku, z pewnością będzie witany po królewsku.
SZYMON PODSTUFKA
fot. 400mm.pl
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
Jakub Cierpliwy – CZYTAJ
Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ
Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ
Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ
Mikkel Odmieniony – CZYTAJ
Martin Asystujący – CZYTAJ
Marcin Solidny – CZYTAJ
Joel Przesunięty – CZYTAJ