– Podział na rundę zasadniczą i rundę finałową podoba się obu nadawcom telewizyjnym, którzy związali się z nami w nowym cyklu. Większość klubów także nie zgłasza sprzeciwu wobec obecnego formatu, a kibice dostają na finiszu największe emocje. Dlatego trzeba spokojnie i poważnie zastanowić się nad kształtem rozgrywek od połowy 2021 roku, między ESA 30 i ESA 37 jest bowiem kilka wariantów pośrednich – komentuje w wywiadzie dla „Sportu” ewentualne zmiany formatu ligowego po wejściu w życie nowej umowy telewizyjnej prezes Ekstraklasa SA Marcin Animucki.
SUPER EXPRESS
Artur Wichniarek rozdaje prezenty i rózgi. Te pierwsze dla: Lewandwskiego, Piszczka, Piątka, Michniewicza. Rózgi dla reprezentacji Polski, Adama Nawałki, Śląska Wrocław i Wisły Kraków.
Adam Nawałka
Nie oceniam Nawałki negatywnie jako trenera, nawet po nieudanych mistrzostwach świata. Mam żal za to, że nie został przy reprezentacji i nie próbował naprawić tego, co zostało zepsute w ciągu trzech tygodni, przed i na mundialu.
Śląsk Wrocław
Za chaos organizacyjno-prezesowsko-trenerski. Marka klubu jest duża, a nie ma kompletnie wizji na jego prowadzenie. Wrocław powinien jak Warszawa, Gdańsk czy Poznań liderować Ekstraklasie, a nie wiadomo kto ma się zająć budową silnego klubu – miasto czy ktoś inny.
GAZETA WYBORCZA
Futbolu w ten świąteczny dzień w „Wyborczej” brak. Lecimy dalej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dziś w „PS” dużo dobrego czytania, bo jest dodatek „PS Reportaż”. Ale po kolei – najpierw główne wydanie.
Tematem z pierwszych stron – liga w klimacie cudów. Ciekawostki z pierwszej części rozgrywek zebrał Antoni Bugajski.
Ciekawostka: Lechia to jedyny klub, który w kończącym się roku dwa razy zapewnił sobie utrzymanie w ekstraklasie, w obu przypadkach pod kierunkiem Piotra Stokowca. 42 punkty zawsze dawały miejsce w górnej ósemce (czyli ligowy byt na przyszły sezon), tym razem zapewne też tak będzie. Lider z Gdańska autentycznie bronił się przed spadkiem, a teraz pięknie się rozwinął. W wielkiej formie jest Flavio Paixao, który strzelił już 12 goli. Na karku 34 lata, ale twierdzi, że czuje się na 20. Trudno mu nie wierzyć.
Dalej mamy ligowe pomeczówki i relację Michała Treli z wydarzeń soboty w Krakowie, gdy Ly Vanna, Mats Hartling i Adam Pietrowski – potencjalni nowi właściciele Wisły Kraków – spotkali się z prezydentem Krakowa Jackiem Majchrowskim.
Kilka godzin po wyjściu inwestorów z siedziby magistratu Towarzystwo Sportowe Wisła Kraków ogłosiło, że przestało być właścicielem piłkarskiej spółki. Zgodnie z komunikatem sześćdziesiąt procent akcji trafiło do funduszu Alelega, a czterdzieści do Noble Capital Partners. Dotychczasowi członkowie zarządu oraz rady nadzorczej złożyli rezygnację. Tymczasowym prezesem mianowany został Pietrowski, a skład zarządu i rady mają być znane w najbliższych dniach. To, co pozornie powinno pod Wawelem oznaczać początek nowej epoki, wciąż nie musi tym być. Nowi inwestorzy nie wypłacili jeszcze obiecanych 12 200 000 złotych wierzycielom. Jeśli zrobią to do 28 grudnia, pozostaną właścicielami klubu. W innym przypadku umowa zostanie rozwiązana, a sto procent akcji Wisły znów trafi do TS. Sobotnie roszady miały znaczenie czysto formalne i stanowiły przygotowanie pod przelanie umówionej kwoty. W niedzielę Hartling miał opuścić Kraków. Vanna planował po- zostać dłużej, by na miejscu dopilnować sfinalizowania transakcji.
Poniżej rozmowa z prezydentem miasta.
– Jest pan po tej rozmowie większym optymistą w sprawie przyszłości Wisły?
– Jestem, ale zobaczymy. Przez szesnaście lat miałem do czynienia z wieloma inwestorami, którzy na pytanie, czy mają pieniądze, odpowiadali, że mają mieć. Tu wynika, że są jakieś pieniądze. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak trzeba, choć nie pytałem, skąd są te środki. Nie pokazywali mi żadnych gwarancji. To była rozmowa bez dokumentów. Pokazywali tylko zdjęcia akademii.
– Która strona była w rozmowie najaktywniejsza?
– Najaktywniejszy był pan skośnooki. On w zasadzie był jedynym mówcą. Szwed tylko dopowiadał, pan Pietrowski się nie odzywał.
Piątek cieszył się w sobotę z dwóch goli, ale ostatecznie na jego konto trafił tylko jeden.
Przy golu na 1:0 to on uderzał głową, a Rafael Toloi rozpaczliwie interweniował, uprzedzając własnego bramkarza i kierując piłkę do siatki. Potem Polak mądrze się zastawił i po faulu na nim z boiska wyleciał obrońca Atalanty Jose Luis Palomino. Gol ustalający wynik na 3:1 był majstersztykiem Polaka, który uderzył technicznie z linii pola karnego.
23-letni snajper Genoi nie krył po meczu rozgoryczenia. „Jestem bardzo szczęśliwy ze zwycięstwa nad Atalantą. Moja radość byłaby jeszcze większa, gdyby zaliczono mi pierwszego gola. Będę domagał się, aby Lega Serie A zaliczyła mi dublet w tym meczu” – podpisał na Instagramie zdjęcie, na którym cieszy się z bramki na 3:1. Jego apel raczej nie odniesie skutku, bo gdyby nie nieszczęśliwa interwencja Brazylijczyka, lekko uderzona piłka wpadłaby w ręce bramkarza Atalanty.
Przemysław Rudzki w „English Breafast” o Bobbym Robsonie, czyli więcej niż trenerze.
Pep Guardiola śmieje się, że Robson potrafił odlecieć na widok jakiegoś jedzenia. Musiał spróbować wszystkiego. Chciał żyć na maksa, pełną piersią, chociaż przez długie lata utrudniała mu to choroba, nowotwór. Dzielnie stawiał mu czoła, ale w końcu musiał przegrać ten mecz. W PSV Eindhoven zatrzymywał się podczas treningów i mówił do piłkarzy: – Zobaczcie, jakie piękne drzewa, cudowny dzień. Macie wielkie szczęście, że nie pracujecie w biurze, takie widoki nie byłyby wam dane.
We wspomnianym „PS Reportaż” – trzy piłkarskie materiały:
– Historia Martina Trochy, który jako czternastolatek z Bytomia wyjechał z rodzicami do Niemiec, by w 1981 roku zagrać w reprezentacji NRD przeciwko Polsce w meczu eliminacji mundialu;
– Rozmowa z lekkoatletką Igą Baumgart-Witan i jej mężem, bramkarzem Bytovii Andrzejem Witanem;
– Opowieść o Cracovii Uruguay. Fragment:
Żeby uzmysłowić sobie różnicę: Kraków i Montevideo, najbardziej wysuniętą na południe stolicę obu Ameryk, dzieli ponad dwanaście tysięcy kilometrów. Przedostanie się z miasta do miasta wymaga przynajmniej dziewiętnastu godzin podróży i dwóch przesiadek samolotowych. Mimo takiej różnicy między metropoliami z różnych półkul ziemi, Urugwajczykom udało się pokonać ten dystans siłą inspiracji – konkretnie Cracovią, którą trzech ambitnych młodzieńców uznało za klub, z którym warto się utożsamiać. Andres Patrone (architekt projektujący mieszkania socjalne), jego brat Fran (grafik specjalizujący się w projektach 3D) i kapitan zespołu Martin Anon (analityk rozwoju infrastruktury IT) doprowadzili do tego, że w amatorskich rozgrywkach nazwanych „Liga America Uruguay” z dumą występuje KS Cracovia, a konkretniej Klub Sportowy Cracovia de Uruguay. I ku zaskoczeniu, nawet mają pasiaste biało-czerwone stroje z nazwiskami i numerami spersonalizowanymi czcionką podobną do tej z ekstraklasy. Nie zgadza się tylko sponsor, bo na piersi widnieje logo lokalnego przedsiębiorcy Matgeor współpracującego z amatorskimi rozgrywkami.
SPORT
Egzamin z logistyki dla ligowców. Krótka przerwa świąteczno-noworoczna wymagała od nich nie lada planowania.
Najdalej zdecydowanie ma Joel Valencia, który najpierw wrócił do domu w Hiszpanii, by stamtąd udać się do… Ekwadoru. – Od bardzo dawna tam nie byłem. W końcu nadarzyła się taka okazja. Dziesięć dni spędzę w rodzinnym kraju. Same święta są bardzo podobne do waszych w Polsce. Też spędzamy je z najbliższymi i też zasiadamy wspólnie do stołu. Są trochę inne potrawy, np. indyk, no i ryż. Największą różnicą będzie zmiana klimatu, bo w Ekwadorze może być ok 25-30 stopni. Już się boję powrotu do Gliwic – śmieje się Joel Valencia, który weźmie udział także w nietypowym święcie. – Jako, że pogoda sprzyja przebywaniu na świeżym powietrzu, w Ekwadorze jest taki zwyczaj, że np. na plaży pali się kukły zrobione z kartonu, drewna itd. To coś podobnego do marcowego Święta Ognia w Walencji – mówi pomocnik Piasta.
Piast odmieniony. W poprzednim sezonie miał 30 punktów po 30 kolejkach, teraz ma 31 punktów na długo przed podziałem tabeli na grupy mistrzowską i spadkową.
Fornalik poprowadził gliwiczan już w 51 oficjalnych spotkaniach, co jest jego drugim najdłuższym stażem, jeżeli mówimy o klubach, które prowadził. Tylko dwa okresy pracy z Ruchem Chorzów były dłuższe i zaowocowały wicemistrzostwem i trzecim miejscem w ekstraklasie.
Czy obecnie stać na to gliwiczan? Nic nie jest wykluczone, choć w tym sezonie priorytetem jest spokojny awans do górnej ósemki. – Drużyna wciąż jest w budowie i dopływ świeżej krwi zawsze jest potrzebny – przypomina trener Waldemar Fornalik, który w poprzednim sezonie wyciągnął gliwiczan z zapaści i uratował ligowy byt. Cierpliwa i sumienna praca zaowocowała dobrymi wynikami w obecnych rozgrywkach.
Adam Banasiak, który w meczu Zagłębie Sosnowiec – Legia wszedł w 80. minucie przy stanie 2:1 (skończyło się 2:3) tuż przed spotkaniem dowiedział się, że jest już w klubie niepotrzebny.
Szefowie Zagłębie skrupulatnie dbali o to, by nazwiska piłkarzy, którzy trafią na listę transferową, nie wydostały się poza grono zaufanych osób. Chodziło o to, by nie demotywować zawodników przed serią trudnych gier na zakończenie roku. Długo udawało się hermetyczny obieg informacji zachować. Jak się jednak okazuje, kokon pękł w najmniej odpowiednim momencie…
– O tym, że będę musiał z Zagłębia odejść dowiedziałem się krótko przed meczem z Legią – wyznaje Banasiak. – Oczywiście nie przekazano mi tego oficjalnie. Nie zrobił tego ani trener, ani dyrektor sportowy, ani prezes. Wiadomość dostałem od kogoś dobrze poinformowanego. Nie ukrywam, że nie byłem zadowolony.
Konfrontację z warszawianami „Banan” rozpoczął na ławce rezerwowych. Wszedł na boisko w 80 minucie meczu z mistrzem Polski 2:1. Efekt? Jako jedyny gracz gospodarzy ukarany został żółtą kartką, a Zagłębie schodziło z placu gry pokonane. Nikt nie obarcza zawodnika odpowiedzialnością za końcowy rezultat ani nie zarzuca mu złej woli, ale świeżo zrodzona frustracja siłą rzeczy nie mogła poskutkować na murawie niczym dobrym.
Dalej duża rozmowa z Marcinem Animuckim, prezesem Ekstraklasa SA. Miedzy innymi o kształcie rozgrywek po wejściu w życie nowej umowy telewizyjnej.
– Najbardziej prawdopodobny nowy kształt ligi to ESA 34 czy ESA 30? Słowem – czy w klasycznym formacie, jaki obowiązuje u wielkiej piątki, będzie rywalizowało w naszej ekstraklasie 18 czy 16 zespołów?
– Dziś nie można tego jednoznacznie przesądzić. Najpierw trzeba zobaczyć, jaki wpływ na nasze rozgrywki będzie miała telewizja otwarta. A potem – poznać kalendarz międzynarodowy, którego z oczywistych względów jeszcze nie ma. Co nie zmienia faktu, że podział na rundę zasadniczą i rundę finałową podoba się obu nadawcom telewizyjnym, którzy związali się z nami w nowym cyklu. Większość klubów także nie zgłasza sprzeciwu wobec obecnego formatu, a kibice dostają na finiszu największe emocje. Dlatego trzeba spokojnie i poważnie zastanowić się nad kształtem rozgrywek od połowy 2021 roku, między ESA 30 i ESA 37 jest bowiem kilka wariantów pośrednich. Okazało się, że w obecnych czasach w grudniu pod naszą szerokością można grać w piłkę, a maty przeciwdeszczowe i przeciwśniegowe – które jako spółka zapewniliśmy klubom – pozwalają w dobrym stanie zachować murawy. Na dziś mogę powiedzieć, że nc+ i TVP dostały zielone światło, aby nasza ligowa piłka pojawiła się w telewizji otwartej już od lutego. Jest zatem szansa, jeśli stacje się porozumieją, żeby już od pierwszej rozegranej w 2019 roku kolejki jeden mecz Lotto Ekstraklasy był w każdy weekend dostępny w publicznej telewizji.
I na koniec – materiał o naszych kuloodpornych ampfutbolistach.
– Są wśród nas motocykliści, elektrycy, kolejarze – Przemysław Świercz, kapitan reprezentacji, używa żartobliwych pojęć, wskazujących na przyczynę amputacji. Ktoś został porażony prądem; ktoś inny wpadł pod pociąg, próbując – jak niegdyś Zbigniew Cybulski… – sięgnąć poręczy przy drzwiach ostatniego wagonu. Świercz należy do tych pierwszych: amputacja prawej nogi okazała się konieczna po zderzeniu motoru, który prowadził, z camperem. Norwescy lekarze – bo właśnie w tym kraju miał miejsce wypadek – decyzję o odjęciu kończyny podjęli bez jego wiedzy; był nieprzytomny, a tylko w ten sposób można było uratować mu życie.
Dramatyczna jest też historia niepełnosprawności najmłodszego w reprezentacyjnej ekipie Jakuba Kożucha. Miał 4 lata, gdy znalazł się w płonącym mieszkaniu. Szans na ucieczkę z czwartego piętra nie było; ogień odciął drogę na klatkę schodową. Ojciec przywiązał więc syna linką za nogę do kaloryfera i… położył na brzuchu na parapecie zaokiennym. Sam zapłacił cenę najwyższą, ale Kubie uratował życie, choć konieczna okazała się amputacja poparzonej kończyny.
fot. FotoPyK