Ostatnie tygodnie nie były zbyt dobre dla polskich kibiców we wszelakich dyscyplinach. Piłkarze przegrali trzy mecze z rzędu, Agnieszka Radwańska zakończyła karierę, szczypiorniści skompromitowali się z Izraelem w eliminacjach mistrzostw Europy. Sukcesów było niewiele i raczej w niszowych sportach. Słowem: cieniutko. Na szczęście Światowa Federacja Narciarska zaplanowała najwcześniejszą od lat inaugurację sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich, a nasi reprezentanci stanęli na wysokości zadania i w wielkim stylu wygrali konkurs drużynowy!
Za nami inauguracja 40. sezonu Pucharu Świata. Najlepsi skoczkowie zmagania rozpoczęli od zawodów drużynowych w Wiśle Malince. Nie ma się co oszukiwać: Polacy na punkcie skoków mają hopla, jak mało kto. Nikogo więc nie może specjalnie dziwić fakt, że na trybunach zameldowały się tysiące kibiców, z parą prezydencką na czele. I wszyscy zobaczyli dokładnie to, co chcieli: dominację biało-czerwonych.
Polacy po raz pierwszy skakali w nowym składzie. Do Kamila Stocha, Dawida Kubackiego i Piotra Żyły dołączył Jakub Wolny. I co tu dużo gadać: debiutant wytrzymał presję, nie dał plamy i przyłożył rękę do czwartego drużynowego zwycięstwa Polski w PŚ w historii.
Ale po kolei. Szybko z gry wypadli rozdający w ostatnich latach Norwegowie. Robert Johansson został zdyskwalifikowany, dzięki czemu z miejsca Polacy stali się jednymi z faworytów do zwycięstwa. I rolę wypełnili w stu procentach. Dość powiedzieć, że prowadzenie stracili tylko na moment. Ale za to – niczym w dobrym hollywoodzkim thrillerze – tuż przed finałem. W przedostatniej serii Dawid Kubacki skakał w koszmarnych warunkach. Robił, co mógł, ale przyznajmy – mógł niewiele. W efekcie skoczył bardzo krótko i po chwili biało-czerwoni spadli na drugie miejsce, za Niemców.
W ostatniej serii czekał nas pojedynek dwóch wielkich liderów. Kamil Stoch kontra Richard Freitag. Choć nasi mieli w pewnej chwili 20 punktów przewagi, to przed nią Niemcy prowadzili 4 punktami.
I co na to Stoch? Cóż, po raz kolejny pokazał, że ma – jak mówi klasyk „zajebiście silną psychikę”. W chwili, gdy innym drżałyby nogi, gdy innych zjadałyby nerwy, gdy inni popełnialiby błędy, mistrz olimpijski odpalił petardę taką, że klękajcie narody. Nie był to najdłuższy skok konkursu tylko dlatego, że wcześniej poszalał Piotr Żyła. Decydująca próba Stocha była za to zdecydowanie najwyżej oceniona w całym konkursie. A Freitag? Cóż, skoczył solidnie, ale i tak gdzie mu tam do naszego lidera! W efekcie z 4 punktów straty zrobiło się 11 przewagi! Nawiasem mówiąc, trzecich Austriaków biało-czerwoni pokonali o 54 punkty. W konkursie drużynowym to czysty nokaut.
A przecież jeszcze wczoraj były poważne obawy, zwłaszcza o Kamila Stocha. W kwalifikacjach skoczył cieniutko, ledwie załapał się do pięćdziesiątki. Padały nawet głosy, że może ktoś powinien go zastąpić w drużynie. Dziś mistrz olimpijski pokazał, że kiedy przychodzą trudne chwile, kiedy są problemy i kiedy jego pomoc jest najbardziej potrzebna, on nie zawodzi.
– Kamil po raz kolejny pokazał, kto tu rządzi – mówi wprost Adam Małysz.
Ale nie tylko Stoch zasłużył na wielkie brawa. Fantastycznie skakał Żyła, który też miewał swoje problemy, a w ostatnich miesiącach częściej jego nazwisko pojawiało się na stronach plotkarskich niż sportowych. Nie zawiódł Wolny, który przecież pierwszy raz miał na swoich barkach taką odpowiedzialność. Nie zawiedli także kibice, ale to akurat żadna niespodzianka, bo od lat są najlepsi na świecie.
Jutro konkurs indywidualny. Gdyby wziąć pod uwagę dzisiejsze wyniki z drużynówki, wygrałby Stoch, a na podium znalazłby się także Żyła. Nie mamy nic przeciwko powtórce z rozrywki!
Fot. Newspix.pl