Reklama

Serducho, wola walki i niezwykła odporność. Kownacki znów wygrywa!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 września 2018, 06:47 • 4 min czytania 26 komentarzy

Jest w tym gościu niesamowita moc i pewność siebie. Jest dążenie do jasno określonego celu – mistrzostwa wagi ciężkiej. Jest radość z boksowania. Jest odpowiednia siła ciosów. Kiedy to wszystko połączy, zdolny jest zrobić w ringu naprawdę fenomenalne rzeczy. Znakomicie oglądało się jego dzisiejszą walkę, która tylko potwierdziła to, co wszyscy wiedzieliśmy: Adama Kownackiego stać na rzeczy wielkie.

Serducho, wola walki i niezwykła odporność. Kownacki znów wygrywa!

Charles Martin, dzisiejszy przeciwnik Kownackiego, to nie pierwszy lepszy bokser z przypadku. Amerykanin ma prawie dwa metry wzrostu i ponad dwa metry zasięgu ciosów. W swojej karierze przegrał tylko jedną walkę – z Anthonym Joshuą, który ponad dwa lata temu odebrał mu pas wagi ciężkiej federacji IBF. Tak przynajmniej było do dzisiaj. Bo po dziesięciu rundach boksowania z Polakiem, sędziowie uznali jednogłośnie, że lepszy był nasz rodak.

Choć dziś nie występował w roli babyface’a, bo do ringu wszedł z nieogolonym zarostem, to wciąż łatwo było Kownackiego lekceważyć, jeśli widziało się go między linami po raz pierwszy. Figurą przypomina raczej typowego wujka Henia z rodzinnych imprez, nie imponuje też techniką, łatwo gubi gardę i często musi przez to przyjmować ciosy. Ale – jak i typowy wujek Henio – głowę ma niesamowicie mocną i potrafi otrząsnąć się po najpotężniejszych uderzeniach rywali. Braki defensywne nadrabia atakiem: kiedy się rozpędzi, trudno go zatrzymać, a ilość ciosów, jakie potrafi zadać w trakcie jednej rundy jest wręcz oszałamiająca. Dziś zaczął, jak na siebie, na spokojnie – po czterech starciach miał na koncie nieco ponad 240 wyprowadzonych uderzeń. 60 na rundę.

https://twitter.com/MPiechota1989/status/1038614563497934848

Do końca czwartej rundy nie dawał zresztą dojść rywalowi do słowa. Od początku odważnie podszedł do Amerykanina, skracał dystans i starał się atakować, niemal bez chwili wytchnienia. Taktyka oczywista, ale skuteczna, kiedy naprzeciw ma się gościa o takim zasięgu. Do ringu wchodził cięższy niż w poprzednich walkach, choćby tej z Arturem Szpilką, co tłumaczono w najprostszy możliwy sposób: rezygnuje nieco z szybkości na rzecz siły ciosów. I na początku zdawało to egzamin doskonale, wydawało się, że jeszcze runda, maksymalnie dwie, a były mistrz świata wyląduje na deskach.

Reklama

I wtedy Martin odżył, a Kownacki nieco się cofnął – piąta i szósta runda to prawdopodobnie najgorszy okres Polaka w walce. Inicjatywę zdecydowanie przejął Amerykanin, to on zadawał więcej skutecznych ciosów, a Babyface nie potrafił ich unikać (pamiętacie jeszcze, że ma problemy z trzymaniem gardy, co nie?). To był ten moment pojedynku, w którym zaczęliśmy się martwić o jego rozstrzygnięcie. Na szczęście Adam  nie brał porażki pod uwagę. Nie przy takim dopingu fanów, jaki otrzymał w Barclays Center. Już przy wejściu obu zawodników to Polaka przywitały oklaski, a Amerykanina buczenie. Na wszelki wypadek przypominamy: to starcie odbywało się w Nowym Jorku. Przypominają się czasy Andrzeja Gołoty!

Choć wiadomo, że Adam to postać miejscowa. W USA żyje od kiedy skończył siedem lat, mieszka niedaleko wspomnianej hali, aż siedem ze swoich osiemnastu zawodowych walk stoczył właśnie w niej. Do tego boksuje na amerykańskiej licencji, choć zawsze podkreśla, że jest Polakiem i jego sukcesy zapisują się na konto naszego kraju. To głównie to ostatnie sprawiło, że tylu naszych rodaków wybrało się na tę walkę i przez wszystkie dziesięć rund mogliśmy słuchać chóralnego „Adam Kownacki”, skandowanego z trybun. Szczególnie w tych najtrudniejszych momentach. Nieocenione wsparcie.

Po dwóch gorszych rundach Adam się pozbierał – stanął pewniej na nogach i wrócił do tego, co dawało efekty na początku: napieprzania. Znów przycisnął Martina, znów starał się atakować. Sęk w tym, że Prince, bo taki przydomek nosi Amerykanin, już nieco się w tym wszystkim zorientował i radził sobie z naporem Polaka lepiej, umiejętnie kontratakując. Ostatnie cztery starcia to tak naprawdę wymiana ciosów, w której każda z rund mogła być punktowana w dwie strony. Dlatego drżeliśmy o końcowy wynik, choć z przebiegu całego pojedynku raczej postawilibyśmy na zwycięstwo Adama. I mielibyśmy rację.

Swoją drogą, jeśli nudzą was walki Fury’ego, Wildera czy Joshui, koniecznie odpalcie ostatnią rundę z pojedynku Kownacki – Martin. To, jak Polak się pozbierał w – wydawało się – beznadziejnej sytuacji i odpowiedział na wyprowadzone przez rywala ciosy, to czysta bokserska magia. Szczególnie, biorąc pod uwagę, że ten gość nigdy nie boksował na takim dystansie i nie byliśmy pewni, czy wytrzyma to kondycyjnie. Dostaliśmy najlepsze potwierdzenie tego, że Adam to twardziel i wojownik z krwi i kości.

Reklama

https://twitter.com/kacperbart/status/1038614856230993921

Udzielając wywiadu po walce, Kownacki powiedział krótko: „Szukam tych największych celów. Myślę, że udowodniłem dziś, że jestem zawodnikiem z pierwszej dziesiątki. Wydaje mi się, że teraz potrzebuję większej walki”. Nie zgadzamy się. Adam nie tyle jej potrzebuje, co po prostu musi ją dostać. Już przed dzisiejszym starciem był dwunasty w rankingu BoxRec, teraz jeszcze poprawił sobie notowania, pokonując byłego mistrza świata. Do tego wciaż jest niepokonany. Pora zrobić kolejny krok, a jeśli postawi go skutecznie, to kto wie… może czeka go walka o pas i spełnienie marzeń?

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek
0
Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Inne sporty

Komentarze

26 komentarzy

Loading...