Niektórzy ludzie są po prostu skazani na sport. Nawet jeśli los otwiera im rozmaite ścieżki na życiowej drodze, to środowisko i geny determinują ich karierę sportowca. Tak było z Janem Bednarkiem, który dorastał na stadionie. I to dosłownie. Daniel Bednarek, tata Janka, był i nadal jest dyrektorem Ośrodku Sportu i Rekreacji w Kleczewie. Rodzina zamieszkała więc w lokum OSiR-u, które mieści się kilkanaście kroków od boiska miejscowego Sokoła. Placem zabaw dla malutkiego Jasia była właśnie zielona murawa, na którą wychodził wprost z mieszkania.
Geny też robiły swoje. Pan Daniel jest byłym siatkarzem, studiował na Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wielkopolskim, a ostatecznie wylądował w Koninie. Tutaj się osiedlił, tutaj znalazł pracę. Mama Janka też uprawiała siatkówkę, a po zakończeniu kariery została nauczycielką wychowania fizycznego. W domu dużo rozmawiało się o sporcie, kibicowało się Lechowi, trzymało kciuki za polską reprezentację. Nad łóżkami chłopców wisiały szaliki Kolejorza, Janek od małego znał wszystkie lechowe przyśpiewki. – Myśmy nie musieli gonić Jana i Filipa do sportu. To wszystko przychodziło naturalnie, bo całe nasze życie kręciło się wokół aktywności fizycznej. Razem z żoną od zawsze pracowaliśmy przy sporcie, jak mamy czas wolny, to też spędzamy go w ruchu. Gdy zabieraliśmy chłopaków na wakacje, to w bagażniku zawsze lądowały piłki do siatkówki czy rakiety tenisowe. Jan i Filip od najmłodszych lat kształtowali koordynację i sprawność. Każdy nowy sport przychodził im z naturalną łatwością – mówi głowa rodziny.
Filip, starszy z braci, pierwszy poszedł na trening do miejscowego Sokoła. Trafił pod skrzydła trenera Wojciecha Bielawskiego. Janek, gdy dorósł już na tyle, by nikt nie musiał martwić się o jego bezpieczeństwo, także dołączył do swojego brata. Od zawsze trenował z chłopakami starszymi od siebie, czasami starszymi nawet o cztery czy pięć lat.
***
Ze szkołą nigdy nie miał problemów. Zawsze należał do klasowej czołówki jeśli chodzi o średnią ocen, zawsze przynosił świadectwa z czerwonym paskiem. Choć już w szkole podstawowej i gimnazjum zdarzało mu się opuszczać lekcje przez liczne wyjazdy na turnieje i mecze kadr województwa. Pewnego razu przyszedł na zajęcia nieprzygotowany i zgłosił to nauczycielce. – Bednarek, ty nie będziesz miał żadnej taryfy ulgowej – powiedziała. – Ale ja nie chcę taryfy ulgowej. Zgłaszam nieprzygotowanie, nie byłem ostatnio na lekcji, wróciłem z kadry, nie miałem kiedy się tego nauczyć – odpowiedział Jan. Nauczycielka pogroziła mu palcem i do końca roku szkolnego miał u niej pod górkę. Wkurzył się i do dotychczas nielubianego przedmiotu zabrał się ze zdwojoną siłą. Efekt? Na koniec roku nauczycielka musiała postawić mu piątkę, tak wychodziło ze średniej.
Bednarkowie wozili swoich synów na korepetycje z języka angielskiego – stąd później bezproblemowa aklimatyzacja Filipa w Holandii czy bardzo dobry kontakt Jana z obcokrajowcami, którzy dołączali do Lecha. – To bardzo komunikatywny chłopak. Typ lidera, który ciągnie za sobą resztę. Podobało mi się to, że łączył w szatni różne grupki. Świetnie mówił po angielsku, więc szybko łapał kontakt z obcokrajowcami. Jako młody człowiek siłą rzeczy miał dobre relacje z młodzieżą. Ale był też lubiany i szanowany przez starszyznę – opisuje go Nenad Bjelica. Kleczewianin szczególnie dobrze dogadywał się z Łukaszem Trałką i Dariuszem Dudką. Wcześniej też i z Hubertem Wołąkiewiczem. Z czasem stał się regularnym bywalcem imprez rodzinnych u Trałki. Dla byłego kapitana Lecha był równorzędnym partnerem w dyskusji, a dzieci doświadczonego pomocnika dopytywały, kiedy wuja Janek przyjdzie na grilla.
***
Z czasem Kleczew stał się za ciasny dla Bednarka, który coraz poważniej zdradzał oznaki dużego talentu. Na jednym ze zgrupowań kadry województwa wpadł w oko ludziom ze szkółki MSP Szamotuły, która blisko współpracowała z Lechem Poznań i przez którą przewinęli się chociażby Łukasz Fabiański czy Grzegorz Rasiak. Przez Szamotuły trafił ostatecznie do Wronek. Ale już w trakcie pobytu w Lechu dostał propozycję z Anglii – do Kolejorza zgłosiło się Reading. Bednarek wyjechał na tygodniowe testy, a Brytyjczycy powiedzieli „chłopie, bierzemy cię”. Jednak podczas obrad w rodzinnym gronie zapadła decyzja, że Jan zostaje w Polsce. – Nie chciał iść drogą Filipa, który wcześnie wyjechał do Holandii. Jemu marzył się Lech, to tutaj chciał się rozwijać. Decyzję podjął sam, choć wcześniej dyskutowaliśmy – wspomina tata Daniel.
W kolejnych grupach juniorskich wyrastał na kluczową postać. Zdecydowany, wygrywający wiele pojedynków, dobrze radzący sobie z piłką przy nodze. W rezerwach Lecha przyszło mu też… zagrać na bramce. Podczas jednego z meczów z czerwoną kartką z boiska wyleciał Marcin Matysiak, a że limit zmian został już wcześniej wykorzystany, to do założenia rękawic zgłosił się Bednarek. Kilka minut między słupkami zakończył z czystym kontem, choć – jak mówią świadkowie tamtego meczu – miał trochę farta. Raz instynktownie obronił strzał z bliska, przy drugiej interwencji rywal trafił prosto w niego.
Szczęście dopisało mu też przy okazji debiutu w pierwszym zespole. Właściwie był już gotowy do występu w meczu rezerw, wyszedł na rozgrzewkę, ale do sztabu szkoleniowego drugiej drużyny zadzwonił Mariusz Rumak. Kolejorz miał wtedy problemy kadrowe, podstawowi stoperzy wypadli z kontuzjami i trzeba było łatać dziury wychowankami. Patryk Kniat, trener rezerw, zawołał do Janka: – Młody, idź do szatni się przebrać, jedziesz do Gliwic.
Do Gliwic musieli zasuwać też rodzice Bednarka. Wówczas 17-latek nie miał ze sobą ani dowodu osobistego, ani paszportu, bo dokumenty zostały w Kleczewie. A na legitymacji szkolnej nie mógł zagrać. Bednarkowie do Gliwic wpadli właściwie tuż przed “godziną zero” i Jan zaliczył wymarzony debiut. – Nie do końca wiedziałem co się wokół mnie działo. Pojechałem, zagrałem i tyle. Nie miałem czasu na rozmyślanie – powie po czasie.
***
Na regularną grę w Lechu nie miał jednak co liczyć. Latem 2015 roku przyszła propozycja wypożyczenia do Górnika Łęczna. I tak zaczął się jego najtrudniejszy moment w ekstraklasowej piłce. W Górniku grał niewiele, a sam klub cieniował. Defensywa Łęcznej spisywała się słabo, a Bednarek wciąż oglądał to wszystko z ławki. Wkurzał się i frustrował. Na treningach nie czuł się gorszy od rywali, ale trener Jurjij Szatałow dawał mu do grania jedynie epizody. Janek często dzwonił wtedy do brata, który przez trzy lata studiował coaching i trening mentalny. Rozmawiali godzinami, a młodszy z braci uczył się cierpliwości. Tej cierpliwości zabrakło mu podczas pierwszego podejścia do Lecha – trafił wtedy do słynnej Szkoły Mistrzostwa Sportowego „Trzynastka”, ulokowano go w bursie. Kilka dni po rozpoczęciu roku szkolnego napisał SMS-a do mamy – „Mamo, chyba nie dam rady”. Rodzice przyjechali do Poznania i zabrali go do Kleczewa.
W Górniku nabrał krzepy, bo we własnym zakresie wykupił sobie karnet na siłownię. Z Poznania wyjeżdżał z posturą maturalną, a gdy wrócił, koszulka zdecydowanie mocniej opinała się na bicepsie. Po treningach w Górniku zostawał z Veljko Nikitoviciem i Sergiuszem Prusakiem. Zresztą Prusak to też kibic Lecha, razem pojechali na finał Pucharu Polski, w którym Lech przegrał z Legią. Na zajęciach indywidualnych, które Bednarek organizował sobie sam, pracował nad wyprowadzaniem piłki z obrony, przerzutami, grą głową. Regularnie w Łęcznej zaczął grać dopiero w rundzie wiosennej – występował jako środkowy obrońca, ale i w roli defensywnego pomocnika. Jednak to nie były jakieś spektakularne występy. Nikt wtedy nie stawiał, że po powrocie z wypożyczenia do Lecha stanie się liderem defensywy i czołowym obrońcą ligi.
– Czy to był najtrudniejszy czas dla Janka? Tak, też mam takie wrażenie. Gdy mieszkał w Poznaniu i miał jakiś problem, to wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy te kilkadziesiąt kilometrów z Kleczewa. A do Lublina była wyprawa na pół dnia. Nie mogliśmy bywać u niego regularnie. Czuł się samotny, miał za dużo czasu na rozmyślanie o tym dlaczego nie gra. Myślę, że pomoc Filipa była nieoceniona. Ale ten czas w Górniku go zahartował. Wrócił silniejszy psychicznie, ale i lepszy piłkarsko – mówi Daniel Bednarek.
***
– Gdybym nie był piłkarzem, to byłbym… kucharzem! – odpowiadał Bednarek w ankiecie Canal+. – Oj tak, do gotowania ciągnie i Jana, i Filipa. Teraz może już rzadziej, ale wcześniej co chwilę dzwonili do domu i pytali „a to jak upiec? A jakiej przyprawy dodać”. U nas w domu to częściej ja gotowałem. Przychodziłem do domu i pytałem „co dzisiaj robimy?”, a oni „jak zawsze coś dobrego”. Nie byli wybredni, ale z czasem zaczęli się interesować co i jak trzeba gotować, co i kiedy dodać, jak łączyć smaki – wspomina głowa rodziny.
W Lechu śmiano się, że klubowy kucharz Artur Dzierzbicki powinien pilnować swojej roboty, bo następca już czeka na jego miejsce. Bednarek to fachowiec od kuchni włoskiej – makarony, pasty, łączenie ich ze smakami Azji. Z czasem śladem Roberta Lewandowskiego przeszedł na dietę bezglutenową.
Już po powrocie do Poznania szukał sposobów, by rozwijać się jeszcze szybciej. Tomasz Magdziarz, jego menedżer, polecił jemu i kilku innych lechitom treningi u duetu „Luta Criativa”. To zajęcia prowadzone przez instruktorów sztuk walki (m.in. capoiery) – Piotra „Gatuno” Kurka i Patryka „Torpedo” Kusińskiego. Bednarek wciągnął się w te zajęcia – uczył się kontrolowania mięśni głębokich, prawidłowego oddechu, rytmu w trakcie ruchu. – Nie prowadzimy typowych zajęć treningu personalnego, gdzie narzucamy chłopakom kilogramy na sztangę i każemy im to dźwigać. Pokazujemy ich prawidłowe wzorce ruchu, szukamy możliwości, by usprawnić ich sposób poruszania po boisku i lepiej przygotować ich na walkę z rywalem – opowiadają.
Po transferze do Anglii Bednarek zaprosi ich obu do Southampton. – Byliśmy z Jankiem cały czas w kontakcie, dostawał od nas filmy z treningami. Ale pojechaliśmy potrenować, pogadać, skontrolować jego postępy. To bardzo pojętny chłopak, szybko chłonie nową wiedzę – mówią Kurek i Kusiński. W Southampton niemal każdy zawodnik pracuje indywidualnie. Bednarek praktycznie każdy trening w klubie rozpoczyna wcześniej – przychodzi do salki funkcjonalnej, pracuje nad stabilizacją, wzmacnia swoje ciało na wypadek kontuzji.
W Lechu męczył Rene Pomsa, asystenta Nenada Bjelicy. – Przychodził i pytał o swoje ustawienie w defensywie, prosił o dodatkowe analizy, chciał się rozwijać. To taki zawodnik, który ciągle szuka drobiazgów mogących mu pomóc w zrobieniu kroku naprzód – opisuje go Chorwat.
***
– Aha… Chyba poważna sprawa – pomyślał pan Daniel, gdy pod dom Bednarków w Kleczewie podjechał Tomasz Magdziarz. Szef agencji „Fabryka Futbolu” przyjechał z Janem i konkretną propozycją z Southampton. Bednarkowie znów usiedli przy stole i tak jak przed przeprowadzką do Kleczewa omówili wszystkie „za” i „przeciw”. Dyskusja trwała prawie pół dnia. Ale klamka zapadła, choć w tym, że postawienie na „Świętych” było słusznym ruchem, utwierdzili się dopiero na miejscu. Bednarek z menadżerami zajechali do Southampton na rekonesans, oglądali klubowe obiekty treningowe, zobaczyli stadion. Wreszcie zostali zaprowadzeni do tzw. salki kinowej. Tam pokazano im film z fragmentami kilkudziesięciu meczów, w których skauci „Saints” oglądali ówczesnego lechitę. Bednarkowi przedstawiono prezentację z zaplanowaną ścieżką rozwoju, pokazano mu, ilu piłkarzy wypromowało się w tym klubie. – Mają na mnie plan, nie jestem dla nich anonimem, chcą mnie w klubie. Tomek, ja jestem zdecydowany – powiedział Bednarek. Klamka zapadła, rekord transferowy w historii Ekstraklasy został pobity.
Gdy jesienią część kibiców zdążyła okrzyknąć go „drugim Kapustką”, który pojechał do Anglii i przepadł, sam Bednarek spokojnie pracował na swoją pozycję. – Tak jak w Łęcznej się frustrował, tak teraz był spokojny. Trenerzy doceniali jego pracę, zauważali jego wysiłek, ale dostawał jasne sygnały, że to jeszcze nie ten moment – mówi tata Jana. Przez pierwsze pół roku wychowanek Lecha miał przygotowywać się do tempa gry w Premier League. Dopiero wiosną mógł liczyć na swoją szansę, ale tak czy siak musiał czekać na pecha kolegów z obrony – kontuzje, kartki. Gdy wreszcie Jack Stephens złapał zawieszenie, otworzyły się drzwi do pierwszego składu.
Na debiutancki mecz z Chelsea w tajemnicy pojechała pani Beata, czyli mama Janka, oraz jego dziewczyna Julia. Ojciec musiał zostać w domu przez obowiązki zawodowe. Gdy Bednarek strzelił gola na 2:0 rzucił się na niego cały zespół. – Opowiadał nam, że ma dobre relacje z kolegami z szatni. Ale ta radość pokazała nam, że on jest naprawdę lubiany, że każdy tam trzyma za niego kciuki – mówi tata. Na stadionie rozpłakała się mama, łzami zalała się dziewczyna. – I nawet we mnie coś pękło, choć raczej twardy chłop jestem… – panu Danielowi łamie się głos: – Debiut w Premier League, mecz z Chelsea i jeszcze chłopak gola strzela. Chciałbym to jakoś opisać, ale w słowniku brakuje na to słów. Jesteśmy bardzo dumni z synów. Nasza rola już gdzieś się skończyła, puściliśmy ich w świat i teraz możemy już tylko kibicować. Największa radość? Jak dzwonią i pytają co u nas.
DAMIAN SMYK
fot. Newspix.pl/400mm.pl/archiwum prywatne
***
Sprawdź inne materiały z cyklu “Kierunek jest jeden”:
– Lodówka pełna celów. Damian Kądzior nie przestaje marzyć
– Bereszyński: Gdyby nie transfer do Legii, widzę siebie w drugiej lidze
– Piotruś został w Ząbkowicach. Rodzinne pogotowie, nagrody na zeszyt, łzy we Francji