Reklama

Kadziewicz: Moje życie to jedna wielka żółta kartka

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

24 maja 2017, 14:42 • 18 min czytania 2 komentarze

– Nie jestem osobą, która się kreuje. Ja po prostu taki jestem. Moja żona mówi na mnie, że jestem takim małym, rudym, piegowatym dziesięciolatkiem z podniesioną grzywką i głupiutkim uśmieszkiem pod tytułem: „Jak jeszcze nic nie zmalowałem, to zaraz to zrobię”. Ale pracuję nad sobą – mówi jak zwykle szczery do bólu Łukasz Kadziewicz, kiedyś właściciel szyldu „najbardziej kontrowersyjny polski siatkarz”, a obecnie dziennikarz i wychowawca młodzieży. Jak wyglądały jego trudne początki w mediach? Jak przebiegała słynna impreza, za którą został wyrzucony z reprezentacji? Czy boi się o swoje zęby po wydaniu książki i co usłyszał od niego prowokujący Polaków Aleksiej Spiridonow? Zapraszamy na dłuższe spotkanie z „Kadziem”.                   

Kadziewicz: Moje życie to jedna wielka żółta kartka

Chciałeś kiedyś dać w pysk dziennikarzowi?

No jasne! Zawsze podkreślam, że dziennikarstwo „siatkarskie” rosło u nas razem z samą dyscypliną. Pamiętam końcówkę lat 90., kiedy zaczynałem. My, siatkarze, raczkowaliśmy gdzieś w malutkich salach przy 200-300 osobach na trybunach i tak samo dziennikarze wrastali w tę dyscyplinę, poznawali ją. Dziennikarz, który rozmawiał ze mną piętnaście lat temu był laikiem. Nigdy nie siedział w szatni, nigdy nie czuł jej smrodu, nie wiedział co to znaczy wygrać, przegrać, zostawać czasami miesiącami bez pieniędzy, zamartwiać się, że jak się spadnie z ligi, to klub może przestać istnieć. Dlatego wiele z takich osób nie zagłębiało się za bardzo w temat. Ale nie czarujmy się, dziś też nie mamy zbyt wielu dobrych dziennikarzy piszących o siatkówce. Nie wytworzyła się u nas subkultura dziennikarska zajmująca się siatką tak jak chociażby piłką nożną, gdzie wymieniłbym wielu bardzo dobrych specjalistów.

Drażniło, że oceniali cię goście, którzy w życiu odbijali piłkę co najwyżej na wuefie?

Tak, albo przy grillu po trzech browarach.

Reklama

Kto ci szczególnie zalazł za skórę?

Na mojej drodze na pewno takim szczególnym ananasem był Kamil Drąg, o którym dzisiaj mam już jednak zupełnie inne zdanie. Swojego czasu niepotrzebnie kopał w Polsat i w organizację mistrzostw świata, które moim zdaniem zakończyły się sukcesem nie tylko sportowym. Bo zrobiliśmy imprezę, którą oglądał cały świat i cały świat był nią zachwycony. Ale on w pewnym momencie stanął po drugiej stronie barykady, co mi się nie podobało. Ale dziś śmiało mogę powiedzieć, że jest to człowiek, który tę dyscyplinę czuje, rozumie i teraz czytając jego opinie w wielu momentach się z nim zgadzam.

A teraz to ty jesteś „panem z telewizji”.

Jestem „panem z telewizji”, który ma obok siebie ludzi ze świetnym warsztatem. Mam się od kogo uczyć. Tomek Swędrowski, Jurek Mielewski, Marcin Lepa, Marek Magiera czy Krzysiek Wanio, to czołówka dziennikarzy telewizyjnych jeśli chodzi o siatkówkę. Dlatego cieszę się, że dostałem szansę, chociaż ja sam nigdy nie nazwę siebie dziennikarzem. Żałuję, że nie zacząłem kiedyś zaocznie bawić się w studia dziennikarskie, bo dzisiaj byłbym lepszy warsztatowo. A tak popełniam masę błędów, niektóre rzeczy są wręcz kompromitujące. Ale staram się, nigdy nie bałem się kamery.

18721612_1409781575734672_727679870_o

Było coś, co szczególnie zaskoczyło cię po przejściu z parkietu do telewizji?

Reklama

Niedostępność zawodników i nierozumienie pewnych rzeczy. Ktoś może teraz wskazać na mnie palcem i powiedzieć: „Kadziu, ale pieprzysz teraz głupoty”, ale ja odnoszę wrażenie, że sam dostępny dla dziennikarzy byłem zawsze. Nawet jak strzeliłem sam sobie gola w 2005 r., kiedy wywalono mnie z reprezentacji za „niesportowy tryb życia”, to nie chowałem głowy w piasek tylko wychodziłem i mówiłem jak jest. Jak wygrywałem mecze, to wypinałem cycki po medale, ale jak przegrywałem, to wychodziłem pierwszy i brałem to na siebie. A dziś mam wrażenie, że niektórzy nie rozumieją chyba pewnych mechanizmów. Nie pojmują, że to telewizja, portale i gazety ich kreują. Dzięki mediom można sprzedawać swój wizerunek, szukać sponsorów, lepszego klubu, dlatego każdy powinien być na maksa otwarty na dziennikarzy i kibiców.

Ty akurat masz o tyle łatwiej, że zawodnicy ciebie znają, część to twoi kumple z boiska, a dla wielu młodszych byłeś kiedyś może nawet idolem. Trudno ci odmówić rozmowy. Zwykłego dziennikarza łatwiej spławić.    

Z pewnością mam łatwiej. Podchodząc do Bartka Kurka rozmawiam z nim jak z kolegą, bo kiedy on zaczynał grać w reprezentacji, ja jeszcze w niej byłem. Z wieloma chłopakami przewijaliśmy się gdzieś po obu stronach siatki, czy nawet w jednym klubie. A i młodzież też może ma świadomość, że taki facet jak ja grał kiedyś w kadrze, pojeździł trochę po świecie. Jest mi łatwiej, ale nie nadużywam tego.

A jak twoją robotę w mediach oceniają koledzy z boiska? Były uwagi w stylu: „Co ty tam za głupoty wygadujesz?”

No jasne, cały czas! Nawet ostatnio miałem akcję z Mateuszem Bieńkiem, zaraz po mistrzostwie Polski dla ZAKSY. Rozmawialiśmy akurat przez telefon z Sebastianem Świderskim, czyli obecnym prezesem klubu. Gratulowałem mu, a Bieniu w pewnym momencie wziął od niego telefon i mówi: „Kadziu, czy ty w końcu powiesz kiedyś, że ja umiem blokować?”. No to ja mówię mu: „Nie, bo nie umiesz i czekam kiedy się nauczysz!”. Często są takie zbitki. Niektórzy starsi koledzy podchodzą i mówią: „Stary, ciebie nie da się słuchać, pieprzysz takie farmazony w telewizji…”. Ale są też tacy, którzy mówią, że fajnie się odnalazłem. Że może mam jeszcze braki, ale rozwijam się, dobrze wypełniam rolę eksperta uzupełniając komentarz głównego prowadzącego. Fajnie, że dostaję od chłopaków taki feedback, bo dzięki temu mogę się rozwijać. Nie muszę chodzić i pytać: „No jak było? No jak było?”. Sami podchodzą i mówią co było spoko, a co było kiepskie.

Czujesz, że pierwsze mecze które komentowałeś, były jednak trochę „drewniane”?

Stary, jak nie? Pamiętam, że jedne z pierwszych meczów, które miałem robić, były puszczane nocą. Leciał akurat Puchar Świata. I musiałem samemu to ogarnąć jako główny prowadzący. To był dramat. Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że debiut w telewizji można wziąć na miękko, to pozdrawiam go bardzo gorąco. Stres był olbrzymi. Bez względu na porę pokazywania meczów, zawsze śledziła je moja żona, mama. I któregoś razu mówią do mnie: „Łukaszku, jesteś w lesie”. Oczywiście po tych dwóch latach wciąż nie powiem, że czuję się mocny, bo jestem co najwyżej mniej stremowany. Jakościowo przede mną jeszcze lata, lata pracy. Bo owszem, można przypieprzyć się do mnie o to, że może mówię nie najlepiej, ale nikt nie może mi zarzucić, że nie rozumiem tematu. Grałem w lidze polskiej, rosyjskiej, włoskiej, w Katarze, byłem w reprezentacji, mam medal, więc hola? OK., mogę kogoś razić, ale niech nikt nie zarzuca mi błędów merytorycznych. Chociaż mam wiedzę, to i tak wiem, że przed każdym meczem muszę być odpowiednio przygotowany. Mieć statystyki, znać nazwiska, wiedzieć gdzie kto zaczynał, przy jakich trenerach, w jakim systemie grał, pod jakim rozgrywającym, jakiś rys charakterologiczny zawodnika. To naprawdę nie wygląda tak, że przychodzi się na mecz, zakłada słuchawki i jazda. Codziennie oglądam praktycznie po kilka meczów. To potrafi męczyć, a już na pewno moją żonę. U nas w domu Polsat Sport to w zasadzie jedyny kanał. I co ciekawe, po tych dwóch latach widzę, że zaczynam rozmawiać z nią na tematy, na które nigdy byśmy kiedyś nie pogadali. Zna już niektórych zawodników, wie kto zagrał lepiej, kto gorzej, czy mecz był ważny, jak to wygląda w tabeli.

W telewizji musisz tylko bardziej niż zwykle gryźć się w język.

Dokładnie. Zawsze miałem niewyparzony ryj, zawsze mówiłem dużo – wiele osób to pewnie drażniło – a teraz nagle siadam i telewizja mnie weryfikuje.

Kiedy grałeś jeszcze w Cuprum Lubin, tak mówiłeś w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”: „Nasza liga jest ładnie opakowana, jak piłkarska, ale są w niej twory, które nie płacą po cztery-pięć miesięcy. W kilku takich grałem i już dziękuję. Jeżeli mam klepać ogony w niby wielkiej PlusLidze i zastanawiać się, czy w tym miesiącu za mieszkanie zapłacę z oszczędności czy z klubowych pieniędzy, nie ma to sensu.” Teraz coś takiego pewnie nie przeszłoby ci w Polsacie przez gardło.

Pewnie byłoby ciężko, ale wtedy mówiłem prawdę. Nie kłamałem. Bo jak mam powiedzieć o klubie, który nie płacił mi ileś miesięcy? Duży sport to duże pieniądze. Moim zdaniem nasza liga pod względem opakowania jest w pierwszej piątce, może nawet trójce najlepszych lig świata. Ale mamy tendencję zniżkową z racji tego, że mamy problem z kasą. Teraz trudniej jest przekonać wielkie gwiazdy do przyjazdu do Polski. Ale prawda jest też taka, że nie można mieć przez kilkanaście lat wyłącznie tendencji zwyżkowej. Nie da rady. A tamtej wypowiedzi, którą mi wyciągnąłeś, nie boję się. Mamy za mały potencjał finansowy, żebyśmy mieli szesnaście drużyn w lidze. Mówię to oficjalnie. Sorry, ale poziom tej piętnastej i szesnastej drużyny nie zasługuje, żeby nazwać to PlusLigą. Kiedy ja zaczynałem poważne granie, to w lidze było dziesięć klubów, a w każdej po dwunastu zawodników. A dzisiaj jest szesnaście klubów po czternastu zawodników. Owszem, mamy zdolną młodzież, ale nie można okłamywać rzeczywistości.

Po zakończeniu kariery miałeś inne opcje niż telewizja?

Kiedy kończyłem grać w poważną siatkówkę miałem 30-31 lat, wygasł mi wtedy kontrakt w Surgucie. Potem byłem trochę w Polsce, Katarze, we Włoszech, a mając 33 lata wyjechałem jeszcze do ligi białoruskiej. I to był już ten czas, kiedy byłem zapraszany do studia. W telewizji luźno wspominali, że może jakbym skończył z graniem, to mógłbym przyjść do nich i spróbować. Powiedziałem wtedy, że chciałbym jeszcze pograć rok, może dwa, powiedzieć w naszej lidze „do widzenia”, bo tu zaczynałem i tu chciałem skończyć. Ale telewizja cały czas była gdzieś z tyłu głowy. W międzyczasie w głowie urodził mi się też pomysł na Akademię Siatkówki, która dziś bardzo prężnie się rozwija. Bo tak już mam, że jeśli coś sobie założę, to staję się chory psychicznie na tym punkcie. Dwa lata temu każdy śmiał mi się w twarz, że moja akademia nie wypali. Dzisiaj to ja mogę się śmiać, bo akurat to mi się w życiu udało. Na razie jesteśmy w dwóch województwach, ale wyjdziemy szerzej. To był mój plan na życie. Wiedziałem, że chciałem robić coś związanego z eventami, bo miałem na to pomysł. Chciałem organizować dni sportu, pokazy, chciałem pokazywać siatkówkę na swoim przykładzie. Urodziłem się w małym miasteczku na Warmii i nie szukam wielkich rzeczy na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nie, ja chcę pokazać, że w małej gminie też można zrobić fajny event, akademię, dać coś dzieciakom. Bo one są potencjałem. Żeby doczekać się nowego Lewandowskiego, trzeba „przemielić” tysiące maluchów.

18679111_1409781635734666_1874347207_n

Kiedy już dostałeś robotę w telewizji, to grozili ci palcem, że będą mieć ciebie na oku?

Szef sportu w Polsacie Marian Kmita wiedział o mnie wszystko. Dosłownie o każdym moim numerze, nawet takim już mocno obrośniętymi mchem. I powiedział, że takie historie u niego nie przejdą. Że będzie jedna żółta kartka do wykorzystania i drugiej już nie będzie. Chociaż tak naprawdę całe moje życie to jedna wielka żółta kartka. Wiem jednak, że jestem pracownikiem stacji i ja swoim zachowaniem świadczę też o jej jakości. I chyba nie jest źle, skoro jeszcze mnie nie wyrzucili.

Znalazłem niezłe zdanie o tobie: „Beatlesi mieli Johna Lennona, Queen Freddiego Mercury’ego, Rolling Stones Micka Jaggera. A polska reprezentacja siatkarska miała swojego Łukasza Kadziewicza”.

Daj spokój, to już było przesadzone. Po grubości. Nie jesteśmy Stanami Zjednoczonymi i nie będziemy mieli swojego Rodmana, który na swoim wizerunku zbudował karierę bez względy na to, czy bankrutował, czy brał dragi, czy nawet chciał popełnić samobójstwo. Bo w Polsce to nie przejdzie. W Polsce tak już się przyjęło, że tak nie powinien wyglądać obraz sportowca. I taki jest nasz problem – chcemy robić duże rzeczy, ale nie zawsze akceptujemy ludzi, którzy są troszeczkę inni. A nie może być reprezentacji, która będzie złożona z samych profesjonalistów jak Wlazły czy Winiarski i utalentowanych gości jak Zagumny czy „Świder”. Dobra kadra to mieszanka różnych osobowości. Ja w tej mieszance odnalazłem się uśmiechem, czasami lżejszym podejściem do treningu, ale było wielu trenerów, którzy to akceptowali. Wiedzieli, że jak ciężko zasuwam, to będę potrafił jednocześnie sprzedać swój sposób na życie i pomóc drużynie. Gdybym był takim złym człowiekiem i zawodnikiem, nie grałbym w Modenie, Biełgorodzie, Surgucie, Jastrzębiu czy Olsztynie. Przecież nikt nie wyciągnąłby do Rosji kompletnego wariata, a spędziłem tam cztery sezony. Zawsze broniłem się poziomem sportowym. A że byłem wyrazisty? Nie znamy się dobrze, ale nie jestem osobą, która się kreuje. Ja po prostu taki jestem. Moja żona mówi na mnie, że jestem takim małym, rudym, piegowatym dziesięciolatkiem z podniesioną grzywką i głupiutkim uśmieszkiem pod tytułem „Jak jeszcze nic nie zmalowałem, to zaraz to zrobię”. Taki jestem. Ale pracuję nad sobą.

Kiedyś powiedziałeś, że wydasz książkę. Jak ci idzie?

Książka jest już napisana. W ten piątek kończymy robić sesję, grafik siada do okładki i na 18 sierpnia zaplanowano premierę w Warszawie.

Boisz się trochę o swoje zęby?

Dlaczego?

Kiedyś rozmawiałem o tej książce z jednym z twoich kolegów z kadry. – Kadziu to fajny gość, ale może stracić przez to zęby – powiedział.

(śmiech) No to teraz zastanówmy się nad taką rzeczą: jeżeli kolega chce mi powybijać zęby za napisanie książki, to po pierwsze musiałby mieć mnie za idiotę, a po drugie okazuje się, że najwyraźniej nie tylko ja byłem takim rozrabiaką w tej kadrze. A mówiąc już poważnie, są rzeczy święte, a dla mnie święta była zawsze szatnia. Ani żona, ani kumple, nigdy nie wiedzieli co się działo w szatni mojej ekipy. Bo to takie miejsce, w którym zamyka się za sobą drzwi. Czasami za tymi drzwiami były łzy, czasami było lanie się po mordach, a jeszcze innym razem grobowa cisza lub dzika radość i świętowanie. Ale z tej szatni nic nie wyjdzie. Pewnie będzie kilka fajnych historii o ciekawych imprezach, bo takie też były, nie ukrywam. Ale będzie też o ciężkim treningu, bo wielokrotnie robiliśmy tytaniczną pracę i ona przynosiła efekty.

Skoro wspomniałeś o imprezach, to zweryfikuję plotki u źródła. Ile było prawdy w tym, że na igrzyskach w Atenach dobrze imprezowaliście?

W Atenach? Tam była jedna porządna impreza na zakończenie igrzysk. Bez przesady. Tak samo jak ludzie mówili, że w Pekinie nawywijaliśmy jakieś cuda z piłkarzami ręcznymi. Ludzie, jakie cuda? Jeśli ktoś imprezowaniem nazywa wypicie wieczorem chińskiego 3-procentowego piwa przy plus 32 stopniach i po dwóch treningach dziennie, to ja tego nie rozumiem. Po prostu posiedzieliśmy i pośmialiśmy się. Ale tak już jest, że jak ktoś zobaczy dwudziestu siatkarzy i piłkarzy siedzących na krawężniku i śmiejących się do łez, to od razu myśli, że na pewno są na ostrej bani. Otóż nie, my też umiemy pośmiać się w biały dzień, lubimy czasami porobić głupie żarty. Niektórzy pewnie myślą, że igrzyska to dla wielu były kurwy, koks i tajski boks, ale to bzdury. Mówią tak ludzie, którzy nigdy nawet nie byli na olimpiadzie. Z perspektywy kilku tysięcy kilometrów najłatwiej jest powiedzieć, że na pewno „przeimprezowaliśmy”.

Ale aferka alkoholowa w trakcie Memoriału Huberta Wagnera w Olsztynie w 2005 r., po której Raul Lozano wyrzucił z kadry ciebie, Krzysztofa Ignaczaka i Andrzeja Stelmacha, to już prawda.

To już święta prawda, ale ta historia była później już tak przerysowana… A było tak: mieliśmy zaraz jechać na mistrzostwa Europy, trener powiedział, że kolejnego dnia na memoriale nie zagramy i uruchomiła się zwykła głupota. A że jestem z Olsztyna, to zabrałem chłopaków na miasto.

Clubbing zaczął się od „Klubu 22″, potem była „Pestka” i „Highlander” – wszystko się zgadza?

No i ty to nazywasz clubbingiem? W każdym wychyliliśmy po jednym piwie, postaliśmy, pośmialiśmy się z moimi znajomymi. Do hotelu spóźniliśmy się jakieś dwie czy trzy godziny. Przecież nikt nie wrócił o 6 rano z policją na karku. Nikt nie zrobił zadymy, nikt nie wyrwał taksometru w taksówce jak Peszkin. Dlatego całe to zamieszanie było niewspółmierne do tamtego wypadu. Wyszedłem po prostu z kolegami na piwo i tyle. Chociaż dziś wiem, że to było nieprofesjonalne.

Ale do kadry w końcu wróciłeś i rok później zdobyłeś z nią wicemistrzostwo świata. Lozano mimo wszystko potrafił akceptować pewne twoje niedoskonałości.

Może. Nie wiem skąd się to wzięło, ale jak mówi się o Lozano i Kadziewiczu, to każdy myśli, że to była jedna wielka dobra impreza. Chciałbym, żeby kiedyś ktoś zaprosił Raula, wziął dobrego tłumacza hiszpańskiego lub włoskiego i zapytał go jak było naprawdę między nami. Jak musiałem u niego zapieprzać. Jakie podnosiłem ciężary, ile brałem na przysiad, ile wyciskałem na klatę, ile przebiegałem na stadionie. On ma to wszystko zapisane. Nawet ostatnio mi pokazywał i aż się złapałem za głowę.

A później przyszedł Daniel Castellani.

I powiedział: „Jesteś fajnym chłopakiem, może sportowo znalazłbyś u mnie jakieś miejsce, ale nie kupuję takich ludzi jak ty”. Ja wtedy się uniosłem, powiedziałem że więcej u niego nie zagram, ale to było szczeniackie. Profesjonalizm to też akceptowanie decyzji szkoleniowca. Daniel to jeden z najlepszych trenerów na świecie. Ja dziś będąc w jego sytuacji też pewnie nie zabrałbym kogoś takiego jak ja na mistrzostwa Europy. I z perspektywy czasu mogę mu nawet podziękować, bo wyjeżdżając wtedy z Łodzi miałem podpisany kontrakt w Biełgorodzie. Zacisnąłem zęby i powiedziałem, że chociaż miałby to być mój ostatni sezon, to będzie najlepszy. I zdobyliśmy wicemistrzostwo Rosji. Zagrałem w każdym spotkaniu, nie opuściłem żadnego treningu. Do dziś jestem jedynym gościem z Polski, który zdobył medal ligi rosyjskiej. Niektórzy może myśleli, że pojechałem tam na „zimną” i biełyje rozy, ale tak nie było. Pojechałem tam grać na poważnie.

To był twój drugi pobyt w Rosji. Pierwszy raz w 2004 r. wyjechałeś do Gazpromu Surgut. Wyjazd w wieku 24 lat na Syberię był trudną decyzją? Są piękniejsze miejsca do grania w siatkówkę.

Kiedy tam jechałem, od roku grał już tam Robert Prygiel. Powiedział, że nie ma tragedii, da się żyć, tylko czasami niedźwiedzie i pingwiny prawie że nocowały pod klatką, tak było zimno. Ale luz. Geografia ciebie nie określa. Jeśli trafisz na dobry klub i dobrze się w nim czujesz, to OK. Ja wtedy po roku gry w Rosji trafiłem do pierwszej szóstki w reprezentacji, gdzie jeszcze rok wcześniej szwendałem się jako czwartym czy piąty środkowy. Wiem, ile z perspektywy czasu dał mi tamten wyjazd.

Robert Prygiel opowiadał mi kiedyś, że były dni, kiedy temperatura w Surgucie wynosiła nawet -57 stopni i już po kilku dniach do sklepów nie dojeżdżały nawet samochody z zaopatrzeniem, dlatego na półkach była już tylko wódka i pieczywo.

I jeszcze mówili, żeby się nie przejmować, bo jak temperatura spadnie o kolejne dziesięć stopni, to z Moskwy przylecą samoloty i będą pomidory. I jak nadlatywały, to było biegiem do sklepu, żeby tylko kupić jakieś owoce, cokolwiek. Ale tam mimo wszystko był normalny świat. Dało się żyć, samochód podwoził mnie na każdy trening, żebym nie musiał nawet wychodzić na mróz. Pomagali nawet z zakupami, na mecze latało się czarterem. Spoko. Daleko, zimno, ale świetna przygoda.

Ponoć polubiłeś Rosjan.

Tak, bo ja nigdy nie patrzyłem na politykę. Nie chcę powiedzieć, że kocham Rosję, bo jestem oczywiście politycznie określony – tutaj szczegóły zostawię sobie – ale po prostu chcę pokazać, że to też normalni ludzie. Mijają lata, ale cały czas jestem z wieloma kumplami w kontakcie, zawsze jak przyjadą do Polski, to umówimy się na obiad, wypijemy kawę. Spędziłem w Rosji cztery lata i to był dobry czas. Kiedy ostatnio Biełgorod przyjechał do Kędzierzyna na Ligę Mistrzów, kręciliśmy się koło nich z kamerą. Jak tylko zacząłem się z nimi witać, to ludzie wokół byli zaskoczeni: „Wy chyba naprawdę się lubicie!”.

A poszedłbyś na wódkę z Aleksiejem Spiridonowem?

Kiedyś już mu powiedziałem, że za to obrażanie nas, Polaków, powinien dostać kopa. Poznałem go, bo przyjaźni się z moim bardzo dobrym kumplem z Biełgorodu Dmitrijem Iljinychem. Zdarzało się nam siedzieć gdzieś przy kawie, czy piwie w Rosji i raz mówię mu: „Spirik, ty jesteś wariatem. Nie rób tak, bo to głupie”. Ale on już taki jest, wiele rzeczy robi pod publikę. A czy napiłbym się z nim wódki? Nie wiem. Podałbym mu rękę i powiedziałbym, żeby nie przeginał pały, bo kilka razy posunął się za daleko.

Zjechałeś Rosję, Włochy, Katar, Białoruś. Zobaczyłeś kawał świata, chociaż jesteś chłopakiem z małego Dobrego Miasta. Myślisz o tym czasami, że to taki los na loterii?

To samo opowiadam swoim dzieciakom w akademii. Czy jesteśmy w malutkiej pipidówie, Biskupcu, Ornecie czy Kątach Wrocławski, to mówię zawsze to samo: nigdy nie byłem najsilniejszy, nigdy nie skakałem najwyżej, urodziłem się w takim samym miejscu jak oni, a jednak osiągnąłem sukces. Ja wszystko co mam w życiu, dostałem od siatkówki. Owszem, trzeba było momentami bardzo ciężko zasuwać, ale siatkówka była moim biletem do bardzo fajnego życia. Ale na pewno nie zapominam skąd pochodzę.

W rodzinnym mieście mieszkałeś w jednej klatce z Adamem Łopatko, dzisiejszym trenerem Stomilu.

Ja mieszkałem na drugim piętrze, on na trzecim. Świetne czasy, cały blok był wesoły, bo byliśmy bardzo pro-sportowym, ale też pro-rozrabiającym towarzystwem. Do dziś mamy dobry kontakt z chłopakami. Były oczywiście momenty, że niektórzy kumple trochę zboczyli z torów i musieli „odpocząć” na koszt państwa, ale zdecydowana większość to dziś dobrze wykształceni ludzie, niektórzy mają swoje biznesy. Do dziś się spotykamy i jest kupa śmiechu.

Ponoć nie odpuszczaliście wtedy żadnego mecz Stomilu w Olsztynie.

Stary, ja mam nawet do dzisiaj tamten szalik! Pamiętam, jak Jackiewicz z trzydziestu metrów załadował Robakiewiczowi na 3:3 z Legią. Później jak przyjeżdżał do Olsztyna Kowal, jak odchodził Czereszewski z Sokołowskim… Ja to wszystko pamiętam. Stomil to było wtedy całe moje życie. Bramy stadionu otwierali już na trzy godziny przed meczem, brało się „Przegląd Sportowy”, znaliśmy wszystkie składy. No jak w ogóle można było wtedy nie jeździć na Stomil? Ale nigdy nie stałem w młynie, bo się po prostu bałem. Miałem 170 cm wzrostu, byłem chudy, więc nie będę ci cwaniakował. Siadałem na krytej trybunie i fascynowałem się meczem. Jezus Maria, mogę ci wymienić każdego zawodnika od Talika w bramce, po Czereszewskiego w ataku.

Kiedy później grałeś w Sparklingu Mediolan, San Siro musiało zostać odhaczone?

Pytanie… No jak można być w tym mieście i nie być na San Siro? Byłem na Lidze Mistrzów, kiedy Milan grał z Celtikiem, byłem też na derbach. Stadion w ogóle był blisko miejsca, gdzie trenowaliśmy. Nie powiem, że chodziłem tam regularnie, ale bywałem. Pamiętam, że strach było powiedzieć na mieście za kim byłem, bo Włosi są mega podzieleni. Szaleństwo, dopiero tam zrozumiałem, co to znaczy urodzić się i zakochać w jednej drużynie. Calcio, bycie tifosi, to coś fantastycznego.

To może rzuć siatkówkę i komentuj piłkę?

Mam świra na punkcie futbolu. Jeździłem na mecze Cracovii, Wisły, Legii, Lechii, jak mieszkałem w Lubinie, to tam też chodziłem. Lubię piłkę nawet w polskim wydaniu, może czasami dziwnym, ale mnie to kręci. Mogę oglądać i czwartą ligę. Moja żona mówi, że jestem psychicznie chory. Sorry, no jestem. Siatkówka i piłka nożna to jest coś, co mogę oglądać na każdym poziomie. Ostatnio jednak już kompletnie się załamała, bo zacząłem oglądać nawet ligę chińską. Powiedziała, że wychodzi, bo woli już oglądać w salonie „Chłopaków do wzięcia”, niż ze mną tamtą chińszczyznę gapiąc się na powtórkę. Bo tamten mecz oglądałem już drugi raz.

rozmawiał RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. FotoPyk, archiwum prywatne FB, Akademia Siatkówki

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
2
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Inne sporty

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
3
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Polecane

Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
3
Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

Komentarze

2 komentarze

Loading...