Reklama

O krok od medalu. A na naszej drodze – spece od ćwierćfinałów

redakcja

Autor:redakcja

28 czerwca 2016, 17:29 • 7 min czytania 0 komentarzy

Reprezentacja Polski po raz kolejny ma szansę dokonać czegoś naprawdę wielkiego – w to nikt nie wątpi. A skala trudności stojącego przed nią zadania sprawia tylko, że jego wykonanie będzie czynem jeszcze donioślejszym. Bo tak jak Anglicy są mistrzami odpadania z wielkich turniejów po rzutach karnych (przegrali sześć na siedem takich serii jedenastek), tak o Portugalczykach spokojnie można mówić: spece od ćwierćfinałów. Gdy tylko udawało im się dochodzić do tej fazy, naprawdę bardzo trudno było pozbyć się „A Selecção” z turnieju.

O krok od medalu. A na naszej drodze – spece od ćwierćfinałów

Swoją historię w ćwierćfinałach nasi czwartkowi rywale napisali na razie w siedmiu rozdziałach, w czwartek napiszą ósmy. Póki co tylko do dwóch z nich wracają raczej niechętnie. Jak to dokładnie było?

Rozdział pierwszy: MŚ 1966: Portugalia – Korea Północna 5:3 (Eusebio 27’, 43’, 56’, 59’, Jose Augusto 80’ – Pak Seung-zin 1’, Lee Dong-woon 22’, Yang Seung-kook 25’)

Większość z was nie ma prawa wiedzieć, jakim kotem był swego czasu Eusebio i dlaczego jest tak wielbiony nie tylko w Lizbonie, ale i w całej Portugalii. Sporo wyjaśnia niezwykły comeback „Czarnej Perły z Mozambiku” i kolegów w ćwierćfinale mundialu sprzed pół wieku. Mniej więcej czegoś takiego co mecz na Półwyspie Iberyjskim spodziewają się po Ronaldo – cztery bramki i sprawa awansu załatwiona przez jednego gościa, który w krytycznym momencie bierze rywala za fraki i tłucze po mordzie, aż ten zapomni, w którą stronę ma strzelać.

Ale nam Eusebio wcale nie zaimponował najbardziej liczbą trafień w tym spotkaniu, a akcją na 4:3. Najpierw sam przebiegł z piłką niemal całe boisko mijając kolejnych rywali, by w końcu ostatni koreański obrońca musiał wyciąć go równo z trawą. A on? Odczuwając jeszcze skutki tego starcia i widocznie kulejąc podszedł do piłki ustawionej na wapnie i załadował na pewniaka w lewo, nie dając żadnych szans bramkarzowi. Ba, nawet sam sobie tej piłki nie ustawił, a przed strzałem w ogóle się do niej nie przymierzał. Poszedł od razu poza obręb szesnastki, podbiegł, pozamiatał.

Reklama

Legenda.

Rozdział drugi: Euro 1996: Czechy – Portugalia 1:0 (Poborsky 53’)

Klejąc kompilację najpiękniejszych bramek w historii mistrzostw Europy, za nic nie wolno zapomnieć o tym, co nawyrabiał w 1996 roku Karel Poborsky. Tylko w głowie prawdziwego geniusza (albo szaleńca) mogła się urodzić myśl o lobowaniu bramkarza z takiej odległości i w tak przerysowany sposób. No bo umówmy się – gdyby podobna bramka padła w kreskówce, Kapitanie Jastrzębiu czy innym Galactic Football, pewnie powiedzielibyście: no, to popłynęli, w prawdziwym świecie nikt takiego gola nie strzeli.

Poborsky strzelił. Jedynego, decydującego, przepięknego.

Reklama

Rozdział trzeci: Euro 2000: Turcja – Portugalia 0:2 (N. Gomes 44’, 56’)

Powiecie – pff, łatwiejszego przeciwnika Portugalczycy nie mogli sobie życzyć na tym etapie turnieju. Ale wtedy Turcja to był w dużej mierze zespół, który za dwa lata miał zgarnąć brązowe medale mistrzostw świata. Oparty o zawodników Galatasaray, którzy dopiero co sprzątnęli Puchar UEFA sprzed nosa Arsenalu. Z Rustu Recberem w bramce, Hakanem Sukurem w ataku, z takimi legendami piłki znad Bosforu jak Tugay Kerimoglu czy Alpay Ozalan. I to właśnie ten ostatni w dużej mierze przyczynił się do porażki, bezmyślnie atakując pięścią Fernando Couto po pół godzinie gry i łapiąc za to czerwoną kartkę.

Mimo to Portugalczykom wcale nie było dzięki temu dużo łatwiej. Przy stanie 0:1 Turcy mieli nawet karnego, którego jednak na bramkę nie potrafił zamienić Arif Erdem. Dlaczego nie podszedł do niego Hakan Sukur, który choćby we wspomnianym finale z Arsenalem doskonale wytrzymał próbę nerwów w serii jedenastek? Do dziś nie wiadomo. Zamiast wyrównania skończyło się więc 0:2, bo chwilę później Turków dobił niezastąpiony Nuno Gomes.

Rozdział czwarty: Euro 2004: Portugalia – Anglia 2:2 (H. Postiga 83’, R. Costa 110’ – Owen 3’, Lampard 115’) – 6:5 w karnych

Pamiętacie jeszcze „srebrnego gola”? Jedną z najbardziej absurdalnych zasad rozstrzygania dogrywek w historii futbolu? Można (trzeba) było na nią psioczyć, ale to dzięki niej mecz Portugalii z Anglią, a w zasadzie to, co stało się w serii jedenastek, mogło się w ogóle wydarzyć. Gdyby nadal obowiązywał „złoty gol” – kończylibyśmy granie po 110 minutach i trafieniu Rui Costy. A tak? Lampard w 115. i karne. Karne, które przeszły do historii.

Najpierw jednak obejrzeliśmy niesamowity spektakl. Co prawda Anglicy prowadzili przez niemal całe spotkanie, ale zdecydowanie oddali inicjatywę po trafieniu Owena, gdy Scholes z Lampardem irytowali swoją nieporadnością i nieumiejętnością odbicia środka pola dla „Synów Albionu”. Gospodarze długo bili głową w mur, jednak ostatecznie po wrzutce Simao, Helder Postiga załatwił im dogrywkę. Tam – wspomniane 1:1.

Wracamy do karnych. Siódma seria. Ricardo zdejmuje rękawice i gołymi rękami broni strzał Dariusa Vassella, po czym sam podchodzi do ustawionej na jedenastym metrze piłki i pakuje ją do siatki. Lizbona szaleje. Mimo późnej godziny zakończenia meczu, bary zaczynają zapełniać się ludźmi, którzy zaraz będą do nieprzytomności upijać się ze szczęścia.

Rozdział piąty: MŚ 2006: Anglia – Portugalia 0:0 – 1:3 po karnych

Stały punkt programu. Anglicy lecą do domu po karnych, Portugalia przechodzi przez ćwierćfinał. W Niemczech nie mogło być inaczej, bo i wtedy drużyna portugalska grała naprawdę dobrą piłkę. To była ostatnia szansa Luisa Figo na to, by coś wreszcie w tej reprezentacji wygrać. Ostatecznie skończyło się na czwartym miejscu. Wcześniej w grupie Figo i koledzy rozkręcali się dość wolno, ale ostatecznie z kompletem punktów nie mieli sobie równych. W 1/8 finału w jednym z najbardziej brutalnych meczów w historii mundialu (16 żółtych, 4 czerwone kartki) ograli Holendrów, by w 1/4 trafić znów na Anglików, których ograli i w grupie na Euro 2000 (3:2), i w ćwierćfinale cztery lata później (2:2, 6:5 po karnych).

Tym razem jednak zamiast strzelaniny dostaliśmy partię szachów, do której z uprzywilejowanej pozycji, dzięki zawieszeniom Costinhy i Deco przystępowali jednak Anglicy. Generalnie potwierdzili to przewagą, która jednak na czyste sytuacje strzeleckie się nie przełożyła. A skoro tak, to trzeba było przeżyć ten koszmar raz jeszcze. Znów odpaść z Portugalią po karnych.

Rozdział szósty: Euro 2008: Portugalia – Niemcy 2:3 (N. Gomes 40’, H. Postiga 87’ – Schweinsteiger 22’, Klose 26’, Ballack 61’)

„Niemcy to drużyna turniejowa” powtarza się przy okazji każdych mistrzostw do porzygu, ale jak nie zgodzić się z tym stwierdzeniem, patrząc na to, co nasi zachodni sąsiedzi nawyrabiali na Euro 2008? Portugalia przez grupę przeszła jak tornado, siejąc spustoszenie w czeskich i tureckich szeregach. Było tak dobrze, że w trzeciej kolejce Luis Felipe Scolari mógł sobie pozwolić na oddanie meczu Szwajcarom i porażkę 0:2, sadzając na ławce Ronaldo, Deco, Simao, Nuno Gomesa, Bosingwę i Ricardo Carvalho, a więc sześciu zawodników, którzy wcześniej wychodzili w podstawowym składzie.

Niemcy z kolei, po pokonaniu Polski na otwarcie, męczyli się niemiłosiernie – zebrali 1:2 od Chorwatów i skromnie wygrali 1:0 z Austrią. Aż przyszedł ćwierćfinał i jak podopieczni Joachima Loewa ruszyli, tak po pół godziny było już 2:0. Portugalia nacierała, próbowała, szarpała, ale w krytycznych momentach wychodziło doświadczenie Niemców. Przy 2:1 mimo oddania inicjatywy, jeden ze stałych fragmentów gry na gola potrafił zamienić Ballack, przy 3:2 „Die Mannschaft” nie dał się wciągnąć w wymianę ciosów, tylko spokojnie wyczekał rywala do samego końca meczu.

Rozdział siódmy: Euro 2012: Czechy – Portugalia 0:1 (C. Ronaldo 79’)

Portugalczycy brutalnie zweryfikowali Czechów, którzy z kolei parę dni wcześniej wyrzucili za burtę „polskiego” Euro reprezentację Franciszka Smudy. Bezradni, stłamszeni, pozbawieni szans. Tacy właśnie byli nasi południowi sąsiedzi w starciu z doskonale naoliwioną machiną zniszczenia, jaką w tamtym meczu był Cristiano Ronaldo. To był bezdyskusyjnie jeden z jego najlepszych meczów w koszulce reprezentacji. Zaprzeczenie tezy, że zakładając ją nie daje tego, co potrafi zaprezentować w klubie.

Modły, czary i inne rytuały odprawiane w celu przepchnięcia Czechów do półfinału wystarczyły, by siły nadprzyrodzone dwa razy skierowały uderzenia CR7 na słupek w taki sposób, że piłka wracała w pole. Przy trzeciej próbie i one okazały się bezsilne.

***

W swojej historii Portugalczycy tylko dwa razy w ćwierćfinałach wielkich imprez schodzili z boiska pokonani. Ale z kolei zespoły, którym udawało awansować ich kosztem, zostawały później solidarnie srebrnymi medalistami Euro – Czesi w 1996 roku ulegli Niemcom w finale, podobnie jak nasi zachodni sąsiedzi dwanaście lat później w meczu o złoto przeciwko Hiszpanii.

Nie będziemy mieli absolutnie nic przeciwko, gdyby Polacy postanowili podążyć właśnie tym tropem.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...