Reklama

Jesteśmy tak tolerancyjni, że tolerancja zamienia się w głupotę

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

23 listopada 2015, 22:34 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jeśli ktoś jakimś cudem obudziłby się minionego tygodnia w Brukseli, mógłby poczuć się ja w filmie science-fiction. Po tym jak ogłoszono najwyższy stopień zagrożenia atakiem terrorystycznym, życie całkowicie zamarło. Zamknięto sklepy, kina, teatry i wszystko inne, gdzie mogłoby tętnić jakiekolwiek życie. Rzecz jasna – też stadiony. Dla Kazimierza Jagiełły, byłego dyrektora sportowego Polonii Warszawa, Belgia to prawie całe życie. Mieszka tam od wielu lat wspólnie z rodziną, pracował jako trener klubów m.in. drugiej i trzeciej ligi, prowadzi własny biznes. W rozmowie z Weszło opowiada o ostatnich wydarzeniach, obecnym życiu w Belgii i tym, jak mocno cierpi futbol.

Jesteśmy tak tolerancyjni, że tolerancja zamienia się w głupotę

Jaka sytuacja jest w tej chwili w Belgii?
– Żyje się, delikatnie mówiąc, niecodziennie. Policja podczas swojej operacji zwinęła 16 islamistów, ale przeciwko piętnastu z nich nie mieli dowodów, już ich wypuścili. Zatrzymany jest więc na razie tylko jeden. Wszyscy wiedzą, jaka w dzielnicach Molenbeek czy Schaerbeek jest populacja i z jakich krajów pochodzą mieszkańcy. Powiem panu szczerze: nie winię za tę sytuację tych dżihadystów, bo – proszę mnie dobrze zrozumieć – oni to robili, robią i będą robić. Ja winię polityków, na których głosujemy, że nie mają odwagi wyegzekwować od emigrantów pewnego sposobu życia i funkcjonowania w naszych warunkach. Jesteśmy tak tolerancyjni, że tolerancja zamienia się w głupotę. Od dawna wiedzieliśmy, co dzieje się w Molenbeek, a teraz nagle wielkie zdziwienie, że nikt nie panuje nad sytuacją. Zajmują w piętnastu mieszkanie, zameldowanych jest tylko dwóch. A reszta to, przepraszam, kto? To chora sytuacja, która jest efektem braku polityki emigracyjnej.

Belgijski rząd przyznał, że nad Molenbeek – dzielnicą zdominowaną przez muzułmanów – stracił kontrolę. Z waszej perspektywy, mieszkańców Brukseli, jest tak źle?
– Żyję tutaj od ponad 25 lat. Jestem tutaj ja, są też moje dzieci. Każdy mieszkaniec Brukseli wie, że są dzielnice z bardzo dużymi skupiskami emigrantów. Najsilniejsze w tym względzie jest Molenbeek, gdzie powstało coś na wzór getta. To miejsce istnieje od lat, wiedział o tym rząd i bardzo długo przymykał na to oko. Teraz nagle wielkie zdziwienie i panika. A my w mieście zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, że to zapalnik.

Czy ten weekend wyglądał jakkolwiek normalnie? Metro nie jeździ, szkoły zamknięte, centra handlowe zamknięte, muzea zamknięte, kina zamknięte, imprezy w klubach odwołane, koncerty – to samo.
– Przedłużyli to wszystko do środy, czyli we wtorek metro też nie pojedzie i uczniowie też nie pójdą do szkoły. Jakby pan przyjechał teraz do Brukseli, to zapytałby mnie: „a gdzie ja się znajduję?”. Bo to nie jest centrum Europy, to nie jest normalne miasto. Sklepy puste, na ulicach nikogo poza policją. Wszyscy siedzą w domach. Widok dość surrealistyczny.

Czuje pan, że Bruksela żyje w ciężkim strachu?
– Rząd się boi i nie wie do końca, czego się spodziewać. Dlatego swoimi ruchami trochę dmucha na zimne. Wydaje mi się natomiast, że tworzenie takiej atmosfery strachu nie jest zbyt dobre dla ludzi. A ta atmosfera, zwłaszcza niepewności, jest widoczna. Wszyscy mówią, co się może zdarzyć, co złego nas czeka. W końcu tego, którego trzeba, nie mogą złapać. Proszę sobie wyobrazić, że w telewizji wypowiadał się brat terrorystów, którzy zaatakowali Paryż. Luz, uśmiech na ustach, zero nawoływania, by się oddał w ręce sprawiedliwości. Tutaj wszyscy byli zszokowani jego wypowiedziami.

Reklama

Często te nazwiska powiązane są z Brukselą.
– A wie pan, dlaczego? Bo dzielnica Molenbeek to dla nich idealne miejsce. Mogą się tam schować wszędzie, każdy kryje każdego. Do tego większość wygląda do siebie podobnie. W mieszkaniach na dwóch zameldowanych przypada dziesięciu niezameldowanych. Znam wielu ludzi w Brukseli, którzy wieczorem do niektórych dzielnic nie wejdą. Boją się, co ich mogłoby spotkać.

W zeszłym tygodniu, przy najwyższym stopniu zagrożenia atakiem terrorystycznym, odwołano mecz Belgia-Hiszpania.
– Różne są na ten temat opinie. Niektórzy uważają, że to niepotrzebne, bo idzie sygnał o uleganiu presji i przegrywaniu z terroryzmem. Mówią, że trzeba było grać. Wielu stoi z kolei za ministrem, że takie decyzje na pewno nie zapadają bez odpowiednich przesłanek. Nie wiem, jakie te przesłanki dokładnie były. Ale nie chcę nawet wyobrażać sobie najgorszego, gdyby zamachowiec, który miał bilet na Francja-Niemcy, dostał się ostatecznie na Stade de France.

Dwa mecze ligowe w Belgii też zostały odwołane.
– To dlatego, że siły policyjne były mobilizowane i większa liczba została wysłana do Brukseli. Pojawił się wtedy inny problem: brak wystarczającej liczby funkcjonariuszy, by te spotkania właściwie funkcjonowały. Od strony szkoleniowej, to dla mnie sprawa pół na pół. Kalendarz jest mocno napięty, nie ma wolnych terminów, więc albo grają wszyscy, albo nie gra nikt. Teraz te dwa spotkania będą musieli wcisnąć gdzieś na siłę.

Ta kolejka ligowa odbyła się w normalnej atmosferze?
– Na paru stadionach był komplet widzów, o niczym niewłaściwym media nie informowały.

Życie w Brukseli wraca już powoli do normalności?
– Myślę, że dopiero powoli będzie wracało. Sobota, niedziela, poniedziałek, wtorek to cztery dni, w których kompletnie zdezorientowane jest miasto. Ani metra, ani sklepów, ani szkół. To paraliż dla mieszkańców, stan półwojenny. Jedni podchodzą do tego filozoficznie, drudzy – się boją. Mam nadzieję, że nasze społeczeństwo stanie się bardziej odpowiedzialne i będziemy bardziej uważni na pewne sprawy. Czas zacząć żyć z otwartymi oczami.

PT

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...