Ostatni turniej wielkoszlemowy w tym roku rozpoczyna się już dziś. Iga Świątek zacznie go – do czego już przywykliśmy – rozstawiona z “1”, ale czy będzie główną faworytką? O taki status może być trudno. Hubert Hurkacz za to postara się udowodnić, że jednak jest w stanie zajść w Nowym Jorku daleko. Na triumf i u mężczyzn, i u kobiet chętnych jest wiele, choć wydarzeniem turnieju i tak będzie najpewniej pożegnanie Sereny Williams.
Spis treści
Iga musi się poprawić
Jeszcze kilka miesięcy temu na pytanie: “kto wygra US Open?” odpowiedzielibyśmy bez żadnych wątpliwości. Pewniaczką do wszelkich tytułów wydawała się wtedy Iga Świątek. Od tego czasu – i serii 37. kolejnych zwycięstw – sytuacja jednak trochę się zmieniła. Polka nie jest już niedoścignioną dla rywalek tytanką.
Przeciwniczki po prostu dowiedziały się, że można z nią wygrać.
Jako pierwsza pokazała to Alize Cornet na Wimbledonie. Jednak tam nie budziło to aż takiej sensacji. Iga, co podkreślała od początku turnieju, po prostu gry na trawie ciągle się uczy. – Wiem, że nie grałam dobrego tenisa. To nie był mój dobry występ. Próbowałam wiele rzeczy, by poczuć się lepiej na kortach trawiastych, ale nic w pełni nie zdziałało. Dlatego nie denerwuję się na siebie, bo jeśli nie mogę czegoś odnaleźć na treningach, to po prostu nie zrobię tego w meczu – mówiła wtedy.
Potem jednak przyszła porażka w Warszawie. Na mączce, jej ulubionej nawierzchni. Jasne, Caroline Garcia grała wtedy wielki turniej, a kolejne tygodnie pokazały, że nie był to przypadek (Francuzka wygrała imprezę WTA 1000 w Cincinnati), ale jednak w trakcie kolejnych meczów wiele sygnałów niepokoiło – choćby zachowanie i nerwowość Igi na korcie. Liczyliśmy jednak, że ta urwie się, gdy Świątek pojedzie do Ameryki Północnej.
Na wiosnę w końcu na twardych kortach w USA (Indian Wells i Miami) dominowała. Ale teraz nie była w stanie tego zrobić. I w Toronto, i w Cincinnati odpadała już w swoich drugich meczach. Z niezłymi rywalkami – w osobach Beatriz Haddad Mai oraz Madison Keys – ale i tak mogło to niepokoić. Zwłaszcza drugie z tych spotkań, gdy Amerykanka kompletnie Polkę zdominowała.
Nie ma więc wątpliwości, że Iga – jeśli marzy o dojściu do dalekich faz US Open – musi się poprawić. Choć na razie stara się raczej zdjąć z siebie presję.
– Czuję, że ostatnie kilka tygodni były dla mnie bardzo nerwowe i gorączkowe. Po przyjeździe do Nowego Jorku było mi się łatwiej wyluzować. Może dlatego, że przegrałam. Teraz obniżam swoje oczekiwania i koncentruję się na poprawie gry – mówiła dziennikarzom przed US Open. Pytanie brzmi: jak bardzo Polka obniży wspomniane oczekiwania?
W zeszłym roku na US Open doszła do IV rundy. A wtedy, napiszmy to wprost, była w kryzysie. Głównie mentalnym, łatwo było wytrącić ją z uderzenia, często w jej oczach pojawiały się łzy, łatwo się denerwowała. Część tych objawów – które wynikają przede wszystkim z tego, że na korcie nie wszystko jej wychodzi – powtarza się zresztą obecnie. Jednak dziś Iga na pewno jest lepszą tenisistką niż przed rokiem. Albo dwoma laty, gdy była w III rundzie US Open.
Celem minimum powinien być więc dla niej ćwierćfinał. Choć drabinka przesadnie sprawy zapewne nie ułatwi. Już w drugiej rundzie (w pierwszym meczu, który we wtorek, Iga powinna poradzić sobie dość łatwo z Włoszką Paolini) Polka trafi najpewniej na Sloane Stephens. Amerykankę pokonała co prawda niedawno w Cincinnati, ale gra ze Sloane w Nowym Jorku to zawsze wyzwanie.
Natomiast w swoim potencjalnym trzecim meczu zagra zapewne z Jekatieriną Aleksandrową, która w tym sezonie sporo czasu straciła na leczenie kontuzji nadgarstka, a po powrocie zagrała na razie ledwie cztery mecze (bilans 2:2). Kłopoty mogą zacząć się w czwartej rundzie, gdzie dojść może Jelena Ostapenko czy też reprezentantki gospodarzy: Sofia Kenin lub Amanda Anisimova.
Nie zmienia to jednak faktu, że Polka i tak powinna myśleć o dojściu dalej i celować co najmniej w ostatnią ósemkę. A najlepiej – w mecz o tytuł, w końcu pozycja liderki rankingu do tego zobowiązuje. Choć ona sama raczej unika takich deklaracji przed turniejem. – Próbuję zrobić wszystko, co w mojej mocy, by nadal się rozwijać. To muszą robić czołowi tenisiści. Wiem, że czasem trudno znaleźć równowagę i skupić się na takich rzeczach. Ale próbuję. Chcę jak najdłużej pozostać w czołowej “10” rankingu – mówiła.
Akurat o to na razie martwić się nie musi. Podobnie jak o utratę pierwszego miejsca, bo przewagę nad resztą stawki ma ogromną (ponad 4000 punktów!). I niech to da jej spokój, a wraz z nim przyjdzie znów wielka forma. Taka jak wiosną.
Jak nie Iga, to kto?
Jak to u kobiet – faworytek jest po prostu mnóstwo. O ile dwa pierwsze turnieje wielkoszlemowe w tym sezonie poszły zgodnie z planem (w Australii wygrała Ash Barty, we Francji Iga Świątek), o tyle już na Wimbledonie mieliśmy sensację w postaci zwycięstwa Jeleny Rybakiny.
Na samym początku ustalmy więc jedno – podobnej sensacji nie możemy wykluczyć i w US Open. Gdyby jednak jej nie było, to które zawodniczki zdają się mieć w tej chwili największe szanse na końcowy triumf?
Przede wszystkim – poza Igą Świątek, rzecz jasna, która nadal króluje w zestawieniach bukmacherów – Simona Halep. Rumunka od pewnego czasu wróciła do znakomitej dyspozycji, choć nadal zdarzają jej się wpadki. W Wimbledonie przegrała ze wspomnianą Rybakiną. Potem szybko odpadła z turnieju w Waszyngtonie, by wygrać w Toronto i… walkowerem oddać mecz z Weroniką Kudiermietową w Cincinnati przez kontuzję uda. Trudno zgadywać, w jakiej formie będzie w Nowym Jorku, ale jeśli w dobrej, to stać ją na dużo.
Faworytką Amerykanów jest, rzecz jasna, Coco Gauff. Finalistka Roland Garros, aktualna liderka rankingu WTA deblistek i wciąż… ledwie osiemnastoletnia zawodniczka. Inna sprawa, że Coco ostatnio przesadnie dobrze nie gra. Od French Open nie doszła do finału żadnego turnieju, na kortach twardych zaliczyła ćwierćfinały w San Jose i Toronto oraz szybki wylot z Cincinnati po porażce w pierwszym meczu. Chociaż zauważyć wypada, że podobnie prezentowała się przed turniejem w Paryżu. A potem zrobiła swoje.
Na liście faworytek tradycyjnie swoje miejsce mają też Maria Sakkari, Ons Jabeur i Aryna Sabalenka, czyli trójka zawodniczek, które niezmiennie walczą o pierwszy w karierze wielkoszlemowy triumf. Ons była tego bliska na Wimbledonie, ale mimo prowadzenia 1:0 w setach, w finale ostatecznie uznała wyższość Rybakiny. Po tamtym meczu grała mało, ale głównie dlatego, że z kolejnych turniejów odpadała szybko. W dodatku w Nowym Jorku nigdy nawet nie przeszła trzeciej rundy.
Sakkari? W zeszłym roku doszła w US Open do półfinału. W tym jednak w trzech poprzedzających występ tam turniejach wygrała… jeden mecz. Zresztą z jej formą źle się dzieje od dawna i w gronie tenisistek typowanych do triumfu jest chyba tylko ze względu na ubiegłoroczny występ (zresztą podobnie można napisać o Emmie Raducanu, obrończyni tytułu, czy Naomi Osace, która w Nowym Jorku wygrywała w przeszłości dwukrotnie). O Sabalence z kolei napisać można jedno – nigdy nie da się przewidzieć, co Białorusinka zrobi.
Klarownej faworytki brakuje, możemy więc nastawić się na potencjalne niespodzianki. Czy ktoś może się o taką postarać? Cóż, przede wszystkim Caroline Garcia, choć należy sobie zadać pytanie, czy przy formie, jaką prezentuje, to nadal byłoby coś, czego się nie spodziewaliśmy. Podobnie jest zresztą z Petrą Kvitovą, która też pokazuje, że jest w niezłej dyspozycji. Poza tym zaskoczyć mogą Daria Kasatkina czy Beatriz Haddad Maia.
Nie zdziwi nas jednak zupełnie, jeśli po tytuł sięgnie zawodniczka, której nazwiska tu nawet nie wspomnieliśmy. Tak jak Emma Raducanu rok temu, Bianca Andreescu w 2019 roku czy też Flavia Pennetta w 2015. US Open lubi niespodzianki.
Hubert, czas na przełamanie
Powiedzmy sobie wprost: wielkoszlemowe występy Huberta Hurkacza regularnie nas zawodzą. Polak tylko dwa razy w swojej karierze przeszedł przez trzecią rundę imprezy tej rangi – w ubiegłorocznym Wimbledonie (półfinał) i w tym sezonie na kortach Rolanda Garrosa (IV runda). Na US Open bilans jego występów jest w tej chwili… ujemny. W turnieju głównym wygrał trzy mecze, a przegrał cztery.
Zresztą spójrzmy na to wszystko dokładniej:
- 2018: II runda, przegrana z Marinem Ciliciem (2:6, 0:6, 0:6);
- 2019: I runda, przegrana z Jeremym Chardym (6:3, 3:6, 7:6, 1:6, 4:6);
- 2020: II runda, przegrana z Alejandro Davidovichem Fokiną (4:6, 6:1, 2:6, 2:6);
- 2021: II runda, przegrana z Andreasem Seppim (6:2, 4:6, 4:6, 6:7).
O ile porażkę z 2018 roku – mimo jej rozmiarów – da się zrozumieć (Hubert zaliczał swój pierwszy rok w głównym cyklu, Cilić za to rozgrywał świetny sezon, w którym doszedł między innymi do finału Australian Open), o tyle trzy pozostałe porażki bolały bardzo. Chardy i Seppi byli już dawno po swoich najlepszych czasach, Davidovich Fokina z kolei nie był jeszcze na poziomie, na jakim gra obecnie. W każdym z tych przypadków to Hurkacz był faworytem – w ostatnim nawet zdecydowanym.
A jednak przegrywał. I to powtarzający się motyw. Hubert na dystansie do trzech wygranych setów ma niezmiennie wielkie problemy, nawet jeśli w poprzedzających imprezę wielkoszlemową turniejach gra bardzo dobrze. Akurat w tym roku przed US Open formę miał mieszaną. W Montrealu doszedł do finału (zatrzymał go tam Pablo Carreno Busta), ale w Cincinnati odpadł w pierwszym meczu. Choć trzeba przyznać, że gdy jest się rozstawionym, to trafienie na Johna Isnera w tak wczesnej fazie turnieju to spory pech.
– Ostro trenowaliśmy przez ostatnie dni. Zrobiliśmy wszystko najlepiej, jak mogliśmy i turniej pokaże, do czego to wystarczy. Skupiam się na pierwszym meczu, bo tutaj każdy gra fantastyczny tenis i jak się nie zagra na swoim poziomie, to można z każdym przegrać. Mam nadzieję, że będę miał okazję zagrać kilka dobrych spotkań – mówił Hurkacz w rozmowie z Eurosportem. Dodawał też, że w Nowym Jorku absolutnie nic mu nie przeszkadza.
I oby to ostatnie potwierdził na korcie. Bo trzeba przyznać, że wylosował kolejną kartę-pułapkę w postaci Oscara Otte. 29-letni Niemiec formą imponował już przed rokiem, gdy wygrał cztery turnieje rangi Challenger, a w tym sezonie wspiął się nawet na najwyższą (36.) pozycję w rankingu ATP. W ubiegłorocznym US Open też zaimponował – doszedł aż do IV rundy, a w III pokonał… Andreasa Seppiego, pogromcę Hurkacza.
Inna sprawa, że po Wimbledonie przeszedł zabieg artroskopii łąkotki przyśrodkowej i rehabilitacja po nim sprawiła, że nie grał w żadnym z turniejów na kortach twardych. Powiedzmy więc sobie wprost – jeśli Hurkacz go nie pokona, będzie to kolejny kamyczek do jego ogródka wstydu z US Open. A co czeka na Polaka, jeśli awansuje dalej? Najpewniej trudne spotkanie z Samem Querreyem (bądź Ilją Iwaszką), który jednak na karku ma już prawie 35 lat i nie jest tym samym zawodnikiem, co kilka lat temu. W trzeciej rundzie możliwości jest kilka: Lorenzo Musetti, Adrian Mannarino czy też – nierozstawiony, ale zawsze groźny – David Goffin.
Ogółem więc losowanie Huberta nie rozpieszcza. Ale trzeba skończyć z wymówkami i po prostu grać swoje. Nie bez powodu Polak rozstawiony jest w tym turnieju z “8”. Pora pokazać, że się na taki numer faktycznie zasługuje. Czas na przełamanie.
Walka o jedynkę
Dla Huberta małym sukcesem byłaby już IV runda amerykańskiego turnieju, a ćwierćfinał stanowiłby spore osiągnięcie. Jednak całkiem spora grupa zawodników z góry nastawia się na to, że może turniej wygrać. W stawce zabraknie, oczywiście, Novaka Djokovicia – który nie został wpuszczony do Stanów Zjednoczonych ze względu na brak szczepienia – nie oznacza to jednak, że rywalizacja nie będzie ciekawa.
Największym faworytem do zwycięstwa pozostaje obrońca tytułu – Daniił Miedwiediew. Rosjanin doskonale czuje się na kortach twardych, a już szczególnie tych w Nowym Jorku. Owszem, w US Open Series sukcesów nie odniósł, ale porażki czy to z Nickiem Kyrgiosem, czy ze Stefanosem Tsitsipasem po zaciętych meczach wstydu nie przynoszą. Zwłaszcza, że i oni są wymieniani wśród największych faworytów imprezy.
Stefanos stawia zresztą… sam na siebie, czego mogliśmy dowiedzieć się z filmiku opublikowanego przez US Open. Podobnie czyni Carlos Alcaraz, choć od sezonu gry na mączce raczej spuścił nieco z tonu i nie jest w tak doskonałej dyspozycji, jak wcześniej. Inna sprawa, że dyspozycja Tsitsipasa też faluje – w Toronto odpadł w pierwszym meczu, w Cincinnati doszedł do finału.
W meczu o tytuł przegrał z Borną Coriciem, który może zostać czarnym koniem US Open, bo do formy powrócił zupełnie niespodziewanie. W takiej roli nie można już za to stawiać Nicka Kyrgiosa, który po finale Wimbledonu wygrał turniej w Waszyngtonie (pierwszy triumf w imprezie rangi ATP od trzech lat i… turnieju w Waszyngtonie właśnie) i choć potem gorzej zaprezentował się w Toronto oraz Cincinnati, to wszyscy eksperci wierzą, że jest w stanie raz jeszcze pokazać swoją najlepszą formę, nawet jeśli nie znajduje się w gronie największych faworytów. Poza nim i Coriciem, z drugiego szeregu atakować mogą też gracze tacy jak Cameron Norrie czy Jannik Sinner.
Oczywiście wśród faworytów pozostaje też jeszcze jeden gość – Rafa Nadal. Hiszpan wszystkich zachwycił już na początku roku, triumfując w Australian Open, gdy zmagał się z problemami zdrowotnymi. Teraz znów wraca po przerwie spowodowanej urazem. W Cincinnati przegrał w swoim pierwszym spotkaniu ze wspomnianym Coriciem, ale wiemy doskonale, że Rafa na dystansie do trzech wygranych setów to zupełnie inny zawodnik.
W tym wszystkim poza walką o zwycięstwo w US Open, toczy się też zupełnie inna rywalizacja – o pozycję lidera rankingu. Aktualnie okupuje ją Miedwiediew, który na US Open broni 2000 punktów. Nadal za to może tylko dodawać, bo w zeszłym roku w Nowym Jorku nie zagrał. Oczywiście ze względu na uraz. Sprawa tu jest prosta: jeśli Hiszpan wygra turniej, będzie liderem. Niezależnie od tego, co zrobi Miedwiediew.
Wyprzedzić Rosjanina mogą też inni zawodnicy. O “1” powalczyć może między innymi Stefanos Tsitsipas, który broni niewielu punktów rankingowych, bo w zeszłym sezonie odpadł w trzeciej rundzie, a w zestawieniu live do Daniiła traci ledwie 85 oczek. Ale że nigdy poza wspomnianą trzecią rundę nie wyszedł, raczej jest to mało prawdopodobne. Liderami mogą też zostać Carlos Alcaraz i Casper Ruud (choć w Norwega akurat trudno wierzyć).
Miejsce na szczycie jest więc jedno, a chętnych aż pięciu. I każdy z nich jest zdolny na nie wskoczyć.
Ostatni taniec
Serena Williams co prawda nie ogłosiła konkretnej daty zakończenia kariery – a po prostu napisała, że za niedługo pożegna się z tenisem – wszyscy jednak przypuszczają, że stanie się to po tegorocznym US Open, bo trudno wyobrazić sobie lepszą chwilę do tego, by Amerykanka skończyła przygodę z zawodowymi kortami.
Cokolwiek by się nie stało, na pewno nie zrobi tego tej nocy polskiego czasu. Owszem, gra w jej trakcie z Danką Kovinić, ale wiemy już, że wraz z siostrą wystąpi jeszcze w turnieju debla, który rozpoczyna się później niż rozgrywki singlowe.
Serena to legenda. Nie da się temu zaprzeczyć. Być może najlepsza zawodniczka w historii dyscypliny – choć wielu nadal wyżej stawia Steffi Graf – a z pewnością jedna z najlepszych osób (bez podziału na płeć), jaka grała w tenisa. Nikt w XXI wieku nie dominował w WTA tak jak ona. Nikt nie zbudował takiej marki, która daleko wykracza poza korty. Serena Williams to na dziś nie tylko gwiazda tenisa, ale też wielka postać popkultury.
PIĘĆ NAJWAŻNIEJSZYCH MOMENTÓW Z KARIERY SERENY WILLIAMS
Dla “białego sportu” jej pożegnanie z kortami będzie momentem szczególnym, w którym poszukiwana będzie nowa Serena. Czy stanie się nią Iga Świątek, Coco Gauff czy którakolwiek z pozostałych zawodniczek? Trudno wyrokować. O taką dominację nie będzie łatwo, raczej można przypuszczać, że turnieje wielkoszlemowe będą – jak już działo się to w ostatnich latach – rozdzielane między większą grupę tenisistek.
Tenisowi będzie brakować Sereny. Choć niekoniecznie tej obecnej – bo jej forma nie zachwyca – ale tej sprzed kilku lat, od której zawsze na korcie można było oczekiwać wielkich rzeczy. Czy jej pożegnanie wypadnie okazale? Raczej nie, choć niewykluczone, że wygra mecz lub dwa. Kto wie, może wraz z siostrą powalczy w turnieju debla? W grze podwójnej w końcu całkiem nieźle prezentowała się w parze z Ons Jabeur przed Wimbledonem. Inna sprawa, że Tunezyjka swoim wybieganiem nadrabiała tam braki Williams w przygotowaniu fizycznym. A Venus, starsza siostra, na US Open tego nie zrobi.
Tak czy siak – choćby Serena miała przegrać do zera i w singlu, i w deblu – zasługuje na to, by skończyć karierę w świetle reflektorów i na największej ze scen. Czyli właśnie w Nowym Jorku.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix