Reklama

Wychował się w raju, strzela nieziemskie bramki. Nene i opowieść o Azorach

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

11 lutego 2024, 10:02 • 12 min czytania 4 komentarze

Ostatni raj na ziemi — tak o Azorach mówią ci, którzy zobaczyli na własne oczy. Dziewięć portugalskich wysp skrywa w sobie magię. Wulkany, wodospady, zielone krajobrazy, przysmaki tak różne, jak różna jest każda kolejna część Azorów. Nene, pomocnik Jagiellonii Białystok, zna to od podszewki. Wychował się na Graciosie, a dla CD Santa Clara, największego klubu na Azorach, ustanowił rekord rozegranych przez lokalsa spotkań. Teraz Portugalczyk zabiera nas w podróż po swojej ojczyźnie.

Wychował się w raju, strzela nieziemskie bramki. Nene i opowieść o Azorach

Załóżmy, że wychodzimy teraz na boisko i oddajesz dziesięć strzałów z dystansu, z bramkarzem między słupkami. Ile trafiasz?

Z dziesięciu? Jestem optymistą, więc powiem, że sześć, siedem.

Po tym co widzimy w lidze, muszę spytać: tylko sześć?

Bo mamy bardzo dobrego bramkarza! No i zna mnie tak dobrze, że wie, gdzie uderzę.

Reklama

Zlatan Alomerović nie złości się na ciebie i Bartłomieja Wdowika, że gnębicie go strzałami?

Na szczęście mamy trzech bramkarzy, więc nie zawsze pada na niego. Jest wyrozumiały, wspiera nas jak dobry kolega.

Jak dochodzi się do takiej wprawy?

Trzeba ćwiczyć i ćwiczyć, latami. Jako dzieciak lubiłem strzelać bramki, jak każdy, więc trenowałem to cały czas. Potrzeba trochę szczęścia i miejsca na boisku, zaufania do swoich umiejętności. W Polsce jakoś lepiej mi to wychodzi niż w Portugalii, tam nie trafiałem tak często z dystansu. Może to polskie powietrze mi służy!

Myślę, że to coś więcej. Sinisa Mihajlović, geniusz rzutów wolnych, powtarzał, że do znudzenia kopał piłkę o drzwi garażowe. Musiał trafiać, bo jeśli pudłował, piłka znikała w dokach. Tak nauczył się precyzji.

Zawsze miałem przeświadczenie, że potrafię to robić. W Portugalii byłem jednak ustawiony bliżej własnej bramki, więc nie miałem wielu okazji, żeby próbować. Mam też strzały, które nie wychodzą, na szczęście nie jest ich tak wiele. Może jako dziecko faktycznie zaliczyłem kilkaset czy nawet więcej prób, teraz już tak bardzo się na tym nie skupiam.

Reklama

Niektórzy trenerzy twierdzą, że nie warto strzelać z dystansu. Większą wartość mają uderzenie z pola karnego. Adrian Siemieniec się nie złości?

Jeśli mam na to miejsce, nie jestem zasłonięty i widzę, że mogę oddać dobry strzał, nie waham się tego zrobić. Koniec końców musisz podjąć ryzyko, żeby się przekonać. Jeśli jednak widzę lepiej ustawionego kolegę — wolę mu podać.

Masz czasami tak, że strzelasz, patrzysz na piłkę i w myślach mówisz sobie: cholera, ale to siądzie?

Zdarza się! Wszystko dzieje się w ułamku sekundy, to chwila, ale faktycznie jestem w stanie dostrzec, czy piłka jest uderzona tak dobrze, że wpadnie do bramki. Emocje się udzielają, czekam, aż faktycznie wpadnie do siatki, a wtedy już reaguję naturalnie, jak każdy.

Nie kusi cię, żeby zabrać rzuty wolne Bartłomiejowi Wdowikowi?

O nie, nie! Kiedyś myślałem, żeby spróbować, ale teraz? Każdy jego strzał to bramka, albo zagrożenie. Ma dar i możliwości do wykonywania stałych fragmentów gry. Trzymam kciuki, żeby dalej szło mu tak dobrze, bo często jest to dla nas pomocne w meczach, które są na krawędzi, gdy potrzebujemy bramki.

Twoja dotychczasowa kariera nie wygląda przesadnie imponująco. Jaki jest tego powód?

Wiele zależy od zaufania, zwłaszcza jeśli chodzi o zaufanie od trenera. W Portugalii brakowało mi konsekwencji, łapania serii. Grałem trochę meczów, potem siadałem na ławce, nie czułem właściwego rytmu. Jestem gościem, który stawia zespół ponad siebie. Staram się robić miejsce kolegom, dużo biegać, poświęcać się. Potrzebuję tylko zaufania. Pierwsze mecze w Polsce były dla mnie trudne, ale trener nie przestał na mnie stawiać. Gdyby mnie odstawił, pewnie grałbym słabiej. Zamiast tego zyskałem pewność siebie i wszedłem na wyższy poziom. Możesz być dobrym piłkarzem, ale to zaufanie pozwala ci to pokazać. Czasami czułem, że niektórzy dostawali więcej szans niż ja.

Może brakowało ci trochę odwagi, żeby się przebić?

Możliwe. Dziś wiem więcej niż wtedy, jestem bogatszy o doświadczenie. Inaczej podchodzę do wielu tematów i — jako starszy piłkarz — jestem darzony większym zaufaniem niż gdy byłem młodszy.

Większość kariery spędziłeś w CD Santa Clara. Co to za klub?

Niewielki, jak na skalę portugalskiej ekstraklasy. Ten klub wiele jednak dla mnie znaczy, bo reprezentuje Azory. Nie tę samą wyspę, na której się wychowałem, ale to ten sam region. Mieliśmy bardzo fajny, mocny zespół. Udało nam się pobić kilka rekordów, wykręciliśmy najlepszy wynik punktowy w historii, dostaliśmy się do europejskich pucharów. Warunki mieliśmy świetne.

Byłeś kimś w rodzaju miejscowej gwiazdy?

Można tak powiedzieć. Było nas dwóch, trzech z Azorów. Jestem jednak tym, który rozegrał najwięcej meczów dla CD Santa Clara spośród wszystkich piłkarzy z Azorów. To powód do dumy.

Kibicowałeś tej drużynie od dziecka?

Nie będę ściemniał, nie. Moim klubem był Sporting. Ten z Lizbony, który grał z Rakowem Częstochowa w Lidze Konferencji.

Wybrałeś się na ten mecz?

Za daleko! Chciałbym, ale nie dałem rady. Wracając do CD Santa Clara: wiedziałem, że to największy klub na Azorach i trzymałem za nich kciuki. Nie byłem kibicem w takim znaczeniu, jak w przypadku Sportingu, ale miałem wobec nich wyjątkowe uczucia.

Jednym z twoich pierwszych zdjęć na Instagramie jest widok na Azory z lotu ptaka. Ładnie.

Magiczne miejsce, mój dom. Jest tam inaczej. To niewielka wyspa, mieszka tam cztery tysiące osób. Uwielbiam wracać na Azory, bo jest tam cudownie: obcujesz z naturą, masz pełen spokój, zero stresu. Gdy tylko mam wolne, wracam w rodzinne strony, spotykam się z bliskimi.

Czytałem, że to ostatni raj na ziemi.

Pewnie masz swoje własne niebo, miejsce, które tak nazywasz, ale dla mnie na pewno nim jest. Azory to dziewięć wysp, z których każda oferuje co innego. Polecam każdemu spędzić tam wakacje.

Jak się dorasta w takim miejscu?

Wspaniale. W wielu miejscach jest dziś niebezpiecznie, ludzie boją się puszczać dzieci samemu, zwłaszcza po zmroku. Na mojej wyspie jest jednak całkowicie bezpiecznie, bo przecież nikt nie może z niej uciec, wyjechać, więc nikt nie zrobi niczego złego. Całe dzieciństwo spędziłem na podwórku, na boisku. Gdy tam wracam, nadal robię to samo, bo to miejsce zatrzymało się w czasie. Udało się zachować je od zmian, jakie zaszły na świecie. Nawet powietrze jest tam zupełnie inne.

Są też pewne niedogodności. Skoro nie tak łatwo się stamtąd wydostać, to i liczba rozrywek jest ograniczona.

Za dzieciaka nie było to problemem, ale gdy zaczynasz dorastać to tak, są pewne komplikacje. Szukasz nowych rzeczy, a ich brakuje. Żeby iść na studia, musisz wyjechać, więc jako siedemnasto-, osiemnastolatek opuszczasz dom. Podobnie jest z pracą. Większość młodych wyjeżdża, tęskni za rodziną. Sam przez to przeszedłem. Nie zawsze ci, którzy wyjadą, wracają w rodzinne strony.

Da się tam jednak grać w piłkę.

Przez dwa lata grałem w SU Sintrense, niedaleko Lizbony, ale fakt, do szesnastego roku życia trenowałem głównie na Azorach, w Sportingu Guadalupe. To klub z mojej wyspy, Graciosa, grał w nim mój tata. Mieliśmy lokalne rozgrywki, w których grało pięć zespołów. Czasami było ich mniej, bo nie mieliśmy wystarczająco dużo dzieci, żeby zapełnić wszystkie drużyny.

Przynajmniej zawsze zdobywałeś medale!

Ale niekoniecznie złote, mieliśmy zaciętą rywalizację z Graciosą, byli lepsi. Fajne czasy, bo to drużyna z sąsiedniej miejscowości, więc graliśmy w zasadzie „wioska na wioskę”. Specyficzne derby, wszyscy się schodzili, wspierali swoich. Brakuje mi piłki z tamtych dni. Niektóre z klubów na mojej wyspie już nie funkcjonują, nie było zainteresowania. Inne muszą grać z zespołami z sąsiednich wysp, więc zatraciliśmy trochę tę lokalną rywalizację.

Twój tata jest jakąś lokalną legendą?

Na Graciosie jest znany jako jeden z najlepszych piłkarzy w historii. Za czasów jego gry na trybuny przychodziło wiele osób, był rozpoznawalny. Dzięki niemu każdy znał moje nazwisko. Był bardzo dobry, mam go za idola. Grał na skrzydle i w ataku, był bardzo szybki. Podawali mu piłkę, a on sunął na bramkę. Teraz mieszka jednak w Kanadzie.

W Kanadzie?

Tak. Moi rodzice rozwiedli się wiele lat temu, on wyprowadził się z kraju. Założył nową rodzinę, otworzył biznes z kolegami. Bywało nam ciężko, ale teraz dobrze mu się powodzi, a ja cieszę się jego szczęściem.

W temacie biznesów: na Azorach kariera piłkarska to pierwsze, co przychodzi do głowy? Nie lepiej otworzyć hotelik?

Byłoby ciężko, nie odwiedza nas aż tylu ludzi, a jeden hotel już mamy. Turyści przyjeżdżają, ale tylko w wakacje, więc reszta roku byłaby ciężka. W moim przypadku piłka nożna była wszystkim, choć nie byłem przekonany, czy zostanę zawodowcem. Mój tata zawsze o tym marzył, ale grał tylko amatorsko, poza tym pracował jako stolarz.

Wspominałeś o tym, że każda z wysp na Azorach jest inna. Czym więc się różnią?

Przykładowo Graciosa ma największą na świecie jaskinię wulkaniczną, wchodzisz do środka Ziemi. Inne wyspy mają wspaniałe laguny, wulkany, mnóstwo zieleni. Moja wyspa nie ma żadnej laguny, ale już Flores ma ich mnóstwo, do tego przepiękne wodospady. Moja Graciosa, tak jak Corvo, uchodzi za stolicą spadochroniarstwa.

Czyli najlepiej zobaczyć je wszystkie?

Tak, koniecznie latem. Można wybrać się na wycieczkę łodzią wokół nich, oglądać delfiny, wieloryby i żółwie.

Jak często widziałeś wieloryby?

Cóż… Ani razu! Pochodzę z Azorów, ale nigdy mi się to nie udało.

Oszukana atrakcja.

Widziałem jednak wiele delfinów. Musisz mieć trochę szczęścia, żeby zobaczyć wieloryba. Spędzałem mnóstwo czasu nad wodą i nic z tego. Mam nadzieję, że kiedyś się uda, ale póki co zadowalają mnie delfiny.

Podobno na Azorach macie też najsmaczniejsze ananasy w Europie.

Tylko na Sao Miguel, tam je hodują. Faktycznie, są bardzo smaczne. Produkują tam także herbatę, a od niedawna na Terceirze hodowana jest kawa. W zasadzie każda z wysp wyróżnia się czym innym, jeśli chodzi o jedzenie. Na Pico produkują fantastyczne wino, ale klimat innych wysp sprawia, że winiarnie są tylko tam. Każdy ma swoją specjalność. W przypadku mojej Graciosy jest nią czosnek, eksportujemy go na tony.

Porównasz naszą kuchnię do tej z Azorów?

One bardzo się różnią, nawet jeśli chodzi o sposób użycia wspomnianego czosnku. Zawsze bardziej będę lubił moją lokalną kuchnię, owoce morza takie jak cavaco (homar). Ale pierogi też chętnie wsunę!

Owoce morza, ryby. Łatwo być fit na Azorach.

Na Graciosie nie ma nawet jednego fast foodu. Jesz tylko to, co przyrządzisz w domu, albo to, co serwują w restauracji.

Czyli umiesz gotować?

Umiem, lubię, ale… nie lubię zmywać! Najgorsza część tego wszystkiego, więc gotowanie wolę zostawić mojej dziewczynie. Jest Polką, serwuje mi wasze przysmaki, pomaga mi poznać waszą kuchnię. Kiedy jednak wyjechałem z domu, musiałem sobie radzić i nie miałem wyjścia — gotowałem sam.

Bardzo się zmieniłeś, gdy przeniosłeś się do akademii SC Braga?

Na pewno się zmieniłem, trafiłem w inne miejsce. Miałem jednak szczęście do znajomych. Moje otoczenie unikało imprez, alkoholu, narkotyków. Nikt nie zszedł na złą drogę. Trzymałem się w gronie kolegów, którzy bardzo mi pomagali, także ich rodziny. Byłem daleko od domu, więc zapraszali mnie do siebie. To na obiad, to na nocowanie. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczny za to, co zrobili w najtrudniejszym momencie mojego życia. Dzięki temu mogę dziś powiedzieć, że skończyłem szkołę, wyrosłem na dobrą osobę.

Wyjechałeś tam sam czy ze znajomymi z Azorów?

Z tego co pamiętam sam. Na pierwsze testy zabrał mnie tata, potem powiedzieli mi, żebym przeniósł się tam na stałe. Trafiłem do bursy, ciekawe doświadczenie. Mieszkali tam ludzie z całej Portugalii, z Afryki, poznałem nowe kultury, ale tak — byłem sam, bez starych znajomych.

Większość twoich rodaków w Ekstraklasie wychowywała się w Benfice, Porto lub Sportingu. Jesteś wyjątkiem.

Mało tego: mimo że nie grałem dla wielkiej trójki, zdobyłem mistrzostwo kraju do lat 19, załapałem się też do młodzieżowej reprezentacji kraju. Benfica, Porto i Sporting miały wspaniałych piłkarzy, wielkie talenty. W Bradze mieliśmy jednak lepszą drużynę. Umiejętnościami byliśmy trochę niżej, ale nadrabialiśmy to zaangażowaniem. Czasami ambicja i zacięcie pozwalają ci wygrać z teoretycznie od siebie. Byliśmy underdogiem, kopciuszkiem, a tytuł wygraliśmy o punkt.

Nie mieliście żadnej gwiazdy?

Największą karierę zrobił Gil Dias. Graliśmy razem przez rok, potem trafił do Bragi B i od razu przeniósł się do AS Monaco. Zwiedził wiele mocnych klubów, śledziłem jego karierę. Chyba trochę zbyt szybko opuścił Bragę, w mocniejszych ligach brakowało mu regularnej gry. Może gdy dostanie trochę czasu, pokaże co potrafi także w Legii Warszawa. Grał z nami również Nurio Fortuna, który dziś jest w KAA Gent. Nie każdy z moich kolegów z zespołu przebił się do wielkiej piłki.

Wspomniałeś o młodzieżowej reprezentacji Portugalii. Zagrałeś akurat z Katarem, dawali radę?

Nieee! Już nawet nie pamiętam, jaki był wynik, ale byli naprawdę kiepscy.

Przynajmniej wiedziałeś, czego się spodziewać po gospodarzach ostatniego mundialu.

O tak, nie byłem zaskoczony. Wiem, że próbowali poprawić szkolenie i chcieli odnieść sukces, ale to nie takie łatwe. W Portugalii od dawna bardzo dobrze pracujemy z młodzieżą, na najwyższym poziomie. W Europie ten proces zaczał się lata temu, więc jeśli chcą nas gonić… Będzie bardzo ciężko.

Właściwie dlaczego szkolicie tak dobrze?

W Bradze trenerzy byli bardzo ambitni, chcieli nam pomóc. Pracowaliśmy z piłką, zawsze koncentrowaliśmy się na tym, co z nią zrobić, jak się poruszać, ustawiać, żeby być mobilnym na boisku i rozumieć grę, nadążać nad zmianami w piłce. Wszystko zaczyna się jednak od pracy nad kontrolą piłki i obserwowaniem otoczenia. Chodziło o zabawę, nie możesz być robotem. Jak zaczniesz instruować dzieci, co mają robić, nie będą czerpały radości z gry, rzucą piłkę. Na pierwszym etapie musisz rozwijać kreatywność.

Jak wobec filozofii portugalskich trenerów wypada Adrian Siemieniec?

Jest dokładnie taki, jak oni! Nie spodziewałem się tego, bo wcześniej go nie znałem. Czuć, że ma inną mentalność, jest młody. Nasza drużyna chce mieć piłkę, grać ofensywny, atrakcyjny futbol. To nam się podoba. Jesteśmy jak dzieci, cieszące się tym, co robią na boisku. Cenię trenera Siemieńca za merytorykę, imponuje nam tym.

Wasza piłka jest tak atrakcyjna z powodu tej radości, pewności siebie czy chodzi o to, jak jesteście poukładani taktycznie?

Bardzo dużo czasu spędzamy na pracy nad taktyką, oglądamy wiele materiałów wideo, analiz. Pracujemy nad poprawą naszych błędów, nad tym, jak powinniśmy się ustawiać i zachowywać na boisku, jak utrzymać się przy piłce i wyjść spod własnej bramki ze spokojem, bez wybijania przed siebie. Czasami mamy też spotkania węższej grupy osób, piłkarzy z konkretnych pozycji, żeby lepiej wyjaśnił nam, czego od nas oczekuje.

Twoi rodacy nie przestrzegali cię przed transferem, że Białystok to najzimniejsze miejsce w Ekstraklasie?

Nie, ale lokalsi już na miejscu opowiadali mi, że mogę się spodziewać minus dwudziestu stopni. Rozmawiałem z Goncalo Silvą, który grał w Radomiaku i bardzo zachwalał mi Polskę.

Możesz powtórzyć w Jagiellonii to, czego dokonałeś w Santa Clara? Zagrać w europejskich pucharach?

W Polsce trochę łatwiej dostać się do Europy niż w Portugalii. Zwłaszcza po takim starcie, jak nasz. Myślę, że to możliwe. Na pewno nikogo się nie boimy, bo w meczach z Lechem, Legią, Pogonią czy Rakowem, widzieliśmy, że jesteśmy na tym samym poziomie, że możemy ich pokonać.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

fot. Newspix, archiwum prywatne Nene

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

4 komentarze

Loading...