Reklama

Albert Rude: Nie mogłem odmówić Wiśle Kraków. Mam tu wszystko, czego szukałem [WYWIAD]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 lutego 2024, 08:23 • 13 min czytania 35 komentarzy

Albert Rude został trenerem Wisły Kraków i sprawił sensację. Wiele mówiło się o procesie, który stał za tą decyzją – Jarosław Królewski i jego ludzie wspomogli się analizą danych. Rude to jednak nie tylko właściwe liczby, to przede wszystkim ciekawy szkoleniowiec, założyciel szkoły w Barcelonie, sprawny edukator. – Spotkałem ludzi, którzy byli ważnymi postaciami w kontekście metodyki pracy w klubie FC Barcelona. Gdy Pep Guardiola przejął zespół, z racji znajomości znałem wiele szczegółów tego, w jaki sposób gra i jak to robi. Wywarło to na mnie ogromny wpływ – mówi sam zainteresowany. Hiszpan opowiada nam o „ludzkiej stronie” rekrutacji do Wisły, rozwoju swojej filozofii i ideologii, a także pracy w Ameryce Środkowej.

Albert Rude: Nie mogłem odmówić Wiśle Kraków. Mam tu wszystko, czego szukałem [WYWIAD]

Jest pan bardziej trenerem czy edukatorem?

Trenerem, zdecydowanie. Lata temu byłem wykładowcą na uniwersytecie, szefem działu piłki nożnej, ale chciałem cały czas być na boisku. Z tego powodu w 2013 roku otworzyłem własną firmę. W pracy naukowej miałem duży udział w researchu czy analizie, ale nie chciałem stracić kontaktu z piłką. Tak samo wyglądało to, gdy byłem piłkarzem i odniosłem poważną kontuzję — chciałem pozostać w tym sporcie. Kiedy moja firma nawiązała współpracę z różnymi klubami czy zawodnikami, poczułem się spełniony. Potem, w 2015 roku, dołączyłem do Diego Alonso jako asystent i tak zaczęła się moja trenerska przygoda.

Pańska szkoła opiera się jednak nie na trenowaniu, ale na nauce tego, jak trenować. Dlaczego?

Działamy dwutorowo. Jedna ze ścieżek dotyczy konsultacji — doradzamy zawodnikom w kwestiach taktycznych. Nasi podopieczni grają w Realu Madryt, Villarreal, MLS, lidze włoskiej, argentyńskiej, brazylijskiej czy kolumbijskiej. Tak samo działamy w przypadku klubów oraz całych federacji. Rola konsultantów była dla nas najistotniejsza, aż w końcu wielu trenerów zainteresowało się tym, co robimy, naszymi metodami. Dostrzegliśmy szansę na utworzenie szkoły trenerów i dziś, po dziesięciu latach działalności, to nasza najmocniejsza strona. Nadal zajmujemy się konsultingiem, ale większą rozpoznawalność zapewniło nam szkolenie trenerów.

Reklama

Co sprawia, że wasza oferta jest interesująca dla trenerów, piłkarzy, klubów i federacji?

Wiele lat temu wykorzystaliśmy lukę na rynku. Trenerzy byli skupieni nad rozwojem zespołów, ale niekoniecznie nad rozwojem jednostek. Nasze doradztwo pomogło piłkarzom zanotować progres. Czasami sami nas o to prosili, czasami pytali nas o to ich agenci. W końcu dostrzegły to kluby, które wskazywały, których zawodników moglibyśmy dla nich rozwinąć. Wszystko zaczęło się rozkręcać, nasi podopieczni trafiali do mocnych klubów, robili nam reklamę. Jeden z nich podpisał kontrakt z Realem Madryt.

Naprawdę?

Tak, w 2014 roku. To dało nam kopa do rozwoju, bo coraz więcej osób mówiło o naszych metodach i chciało je poznać.

Jak bardzo różni się to od zwykłej pracy trenera w klubie?

Na pewno się różni, dlatego jestem trenerem. Chcę przekazywać wiedzę, pomagać, podpowiadać, ale moje miejsce jest na boisku. Trenowanie, rywalizacja, zwycięstwa, porażki — potrzebuję tej adrenaliny w swoim życiu.

Reklama

Doświadczenie z pracy edukatora musi panu pomagać, gdy przychodzi do przekazania swoich idei drużynie.

Możesz mieć olbrzymią wiedzę, ale jeśli nie potrafisz z nią dotrzeć do osoby, której chcesz ją przekazać, to bezużyteczne. Na końcu twoja wiedza po prostu nie znajduje odzwierciedlenia w tym, co dzieje się na boisku. To najgorsza rzecz, jaka może ci się przytrafić: wiesz, co chcesz osiągnąć, ale nie potrafisz przekazać tego zawodnikom, więc nie możesz od nich tego wyegzekwować. Spędziłem wiele lat na tworzeniu swojej idei, a potem na nauce tego, jak przekazać ją drużynie, jak być konkurencyjnym. Każdy mówi, że chce taki być, ale jak to osiągnąć? Mamy pewne definicje i środki, dzięki którym możemy przekazać zawodnikom to, czego od nich wymagamy.

Bonus 300 PLN za wygrany zakład na gola Arsenalu w meczu z Tottenhamem!Bonus 300 PLN za wygrany zakład na gola Arsenalu w meczu z Tottenhamem!

Bonus 300 PLN za wygrany zakład na gola Arsenalu w meczu z Tottenhamem!

  • Postaw kupon singiel za min. 2 zł na zakład z oferty przedmeczowej na gola Arsenalu w meczu z Tottenhamem (typ zakładu: Arsenal Strzeli Gola – tak lub Arsenal – Liczba Goli – powyżej 0.5)
  • Jeśli typ okaże się poprawny, otrzymasz bonus 300 PLN!
  • Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund

Kod promocyjny

SUPERWESZŁO

18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.


Jak to wygląda?

Wszystko sprowadza się do nawyków. Każda rzecz, która dzieje się na boisku od początku spotkania, musi być więc powiązana z naszymi nawykami, konceptami i stylem gry. Nie możemy stracić nawet chwili. Przykładowo: niektórzy zaczynają trening od ronda, tak po prostu, dla zabawy. Nie praktykujemy czegoś takiego. To dwadzieścia minut, w trakcie których nie rozwijamy niczego, co istotne dla zespołu. Zawsze skupiamy się na rzeczach, o których wiemy, że pomogą drużynie. Tak samo wygląda nasze podejście do rozwoju indywidualnego. Mamy wiele spotkań z zawodnikami — jeden na jednego, w grupach — które mają na celu pracę nad konkretnymi detalami.

Skąd wzięły się pańskie podejście i pańska filozofia? Dlaczego ma to wyglądać akurat tak, a nie inaczej?

Ktoś mnie do tego zainspirował. W okolicach 2007 roku zacząłem pracę nad pewnym projektem, spotkałem tam ludzi, którzy byli ważnymi postaciami w kontekście metodyki pracy w FC Barcelona. Byłem bardzo młody, po prostu pomagałem im rozwijać ich własną filozofię, ale zacząłem rozumieć nie tylko co robimy — także to, dlaczego i jak to robimy. Wywarło to na mnie ogromny wpływ. Rok później Pep Guardiola przejął zespół, a z racji moich znajomości znałem wiele szczegółów dotyczących tego, w jaki sposób gra i jak to robi. Zacząłem wierzyć w tę konkretną filozofię i w to, jak mogę ją wykorzystać, przekazać. Każdy z nas jest w jakimś stopniu inspirowany, nie uciekniemy od tego. Tak samo było, gdy dołączyłem do sztabu Diego Alonso. Jego styl jest inny, płynie w nim krew Indian Charrua, ale dzięki niemu zrozumiałem wiele spraw związanych z pracą trenera. Pracując z młodzieżą, chciałem przekazywać im swoją wiedzę, ale nie do końca wiedziałem, jak ją przekazać. Alonso pozwolił mi to zrozumieć, wskazał mi, jaki charakter powinien mieć trener. Miks tych dwóch inspiracji uczynił ze mnie trenera, którym dziś jestem.

Ale na końcu idea jest pańska, oryginalna. Nie skopiował pan jej od nikogo.

Masz rację, bo inspiracja nie oznacza kopiowania. Musisz zrozumieć samego siebie, to, w co wierzysz jako trener, z czym czujesz się komfortowo, co chcesz przekazać innym. Bez tego się nie uda, bo zawodnicy wiedzą, kiedy nie jesteś szczery. Mają szósty zmysł, który pozwala im dostrzec, czy wierzysz w to, czego ich uczysz, czy jesteś do tego przekonany. Żeby wdrażać konkretny styl gry, musisz nabrać do niego pełnego przekonania. To trudne, bo przecież istnieją inne pomysły, które mogą być — są — tak samo skuteczne. Ich jedynym problemem jest to, że nie są twoje. Czasami więc kusi cię, żeby pójść w inną stronę. Myślisz: może warto coś zmienić, żeby odnieść sukces tu i teraz? Nie rób tego. Zamiast tego spróbuj rozwinąć swoje rozwiązania, uczyń je skuteczniejszymi.

To ciekawe, bo gdy pytałem o pański okres w Kostaryce, usłyszałem właśnie to: że w końcowej fazie sezonu, w play-offach, zmienił pan swoje podejście i styl, żeby wygrać mistrzostwo.

W LD Alajuelense każdy kolejny trener ma to samo wyzwanie: zdobycie mistrzostwa. Przegrałem je na ostatniej prostej, tak samo, jak wcześniej Andres Carevic, którego zastąpiłem, a potem Fabian Coito, który zastąpił mnie. To coś głębszego. Byłem bardzo nakręcony na to, żeby zmienić ten stan rzeczy, powtarzałem sobie, że to zrobię, ale mi się nie udało. Zmieniłem inne rzeczy: proces rozwoju zawodników, styl drużyny. Czterech młodych piłkarzy zostało później reprezentantami Kostaryki. Udało się zmienić to, co dookoła, ale nie odnieśliśmy sukcesu, więc wszystko to nie było już tak istotne. Gdy zawodzisz na samym finiszu, jest to bardzo frustrujące…

Ale zmienił pan styl gry drużyny w tamtym momencie sezonu, czy nie?

Tak, w półfinale.

Dlaczego?

Graliśmy z Saprissą, drugim wielkim kostarykańskim klubem, to takie El Clasico Ameryki Środkowej. W trakcie sezonu zasadniczego nie potrafiliśmy sobie z nimi poradzić, bo oddawali nam piłkę i skupiali się na kontratakach. Dominowaliśmy w tych spotkaniach, świetnie rozgrywaliśmy akcje, stwarzaliśmy sytuacje, ale na końcu oni wykorzystywali moment, żeby nas ukarać i nie osiągaliśmy dobrego wyniku. Przed półfinałem stwierdziłem, że czas oddać im piłkę i samemu wykorzystać kontrataki.

Zrobiłby pan to ponownie? Odszedłby pan od swojej pierwotnej idei?

Mogę, oczywiście. W CD Castellon założeniem było posiadanie piłki, ofensywne nastawienie. W play-offach trafiliśmy jednak na Deportivo La Corunę, klub z dwukrotnie większym budżetem. Na trybuny przyszło trzydzieści tysięcy osób. Czułem, że muszę zastosować inną taktykę. Powiedziałem drużynie: będziemy cierpieć. Jeśli nie jesteście pewni siebie, oddajcie im piłkę. Będziemy się bronić i kontratakować. W momencie, w którym zejdzie z was presja i poczujecie, że dacie radę, zaczniemy grać tak, jak lubimy. Przez pięćdziesiąt, sześćdziesiąt minut, skupialiśmy się na kontrach, a w ostatnich trzydziestu minutach zaczęliśmy robić to, co umiemy najlepiej. W play-offach dwukrotnie zmieniałem podejście, bo musiałem dostosować się do tego, co pomogłoby mojej drużynie. Nie upieram się przy jednym rozwiązaniu. Mogę adaptować idee na potrzebę chwili.

Spędził pan wiele lat w Ameryce Środkowej. Jak bardzo tamtejszy futbol różni się od piłki europejskiej?

Zawodnicy w Ameryce Środkowej są mniej przywiązani do konkretnych schematów, rozwiązań. To świetne, ale oznacza to, że musisz z nimi więcej pracować, być bardziej cierpliwy, bo czasami potrzebują nawet pracy nad podstawowymi założeniami. Zwłaszcza w pracy z młodszymi piłkarzami. Z drugiej strony futbol w tamtym regionie świata jest oparty na dużych przestrzeniach na boisku. Dzięki temu jest to bardzo atrakcyjne dla kibica, ale nie byłem do tego przyzwyczajony. W Europie przestrzeni jest znacznie mniej, więc chciałem jednocześnie dostosować się do tego, jak to wygląda w tym regionie, ale też ograniczyć przestrzeń na boisku, żeby to wykorzystać. Europejska piłka jest bardziej taktyczna.

I bardziej intensywna?

Zdecydowanie. Więcej przestrzeni oznacza więcej czasu dla zawodników, inny rytm gry. W Europie czasu i miejsca nie ma, co bardzo mi się podoba. Piłka europejska na pewno jest trudniejsza.

Jak przekonał pan graczy z dużymi nazwiskami, bogatą karierą, że może ich pan rozwinąć?

Młodość jest moim handicapem, natomiast pierwsze chwile w szatni nie są łatwe. Musisz udowodnić, że warto ci zaufać, że znasz się na pracy. Kiedy jednak zawodnik przekona się, że możesz mu pomóc, będzie z tobą współpracować. Niezależnie od tego, na jakim poziomie grał. Zawodnicy tacy jak Bryan Ruiz, Gonzalo Higuain, Blaise Matuidi, Pablo Hernandez byli pierwszymi, którzy uświadamiali sobie, że mogę im pomóc.

Przyciąga ich wiedza? Maciej Kędziorek, trener Radomiaka, powiedział mi niedawno, że zawodników pociąga merytoryka, wiedza.

Zgadzam się. Piłkarze nie chcą pustego gadania. No bullshit. Jeśli to, co mówię na spotkaniach, to, co robimy na treningu, ma sens, pokrywa się z filozofią, którą wdrażam, jeśli przynosi to efekty na boisku, sprawia, że potrafimy stawić czoła rywalom, zawodnicy to doceniają i możemy osiągać dobre wyniki. Możemy też wyglądać lepiej jeśli chodzi o pojedyncze postaci. Nie chodzi tylko o wygrywanie, bo bardzo ciężko jest non stop wygrywać. Jest zbyt wiele rzeczy, zupełnie przypadkowych, których nie możesz kontrolować, a które mogą wpłynąć na to, że przegrasz mecz. Możesz jednak kontrolować przekaz, który wysyłasz zawodnikom, metody treningowe i to, jak chcesz grać – to jest ważniejsze. Jeśli to, co robisz, jest spójne, „kupujesz” szatnię. Jeśli nie jest – przegrywasz.

Na koniec Bryan Ruiz powiedział, że jest pan jednym z najlepszych trenerów, jakich spotkał.

Przyjemnie to słyszeć. Zwłaszcza że mogli mnie zapamiętać z tego, że przegrałem mistrzostwo – zrozumiałbym to. Zamiast tego usłyszałem, że zawodnikom podobało się to, jak pracowaliśmy, czyli to, co robiłem, miało sens. To utwierdza cię w przekonaniu, że robisz właściwe rzeczy.

Co pan pomyślał, gdy po raz pierwszy spotkał pan Jarosława Królewskiego?

Że to, na jaki proces rekrutacji postawił, pomaga trenerom takim jak ja. Jest wielu trenerów, którzy są bardziej doświadczeni niż ja. Młodzi szkoleniowcy, którzy mają podobne podejście do mnie, pojawiają się na radarze, gdy ktoś patrzy na liczby, analizę, a nie tylko na doświadczenie w zawodzie. Nasz model pracy jest doceniany nawet jeśli brakuje doświadczenia czy nawet wyników. Cieszyłem się, gdy znalazłem się na ścisłej liście kandydatów. Wiele razy spotkałem się z Jarosławem Królewskim na rozmowach, bo liczby to jedno, liczy się też człowiek, z którym rozmawiasz, któremu powierzasz projekt. Trzeba mieć pewność, że wybrało się właściwą osobę.

Dla trenera bycie ocenianym na podstawie liczb i twardych danych to wymarzona sytuacja. Zbyt często ktoś pada ofiarą mylnego wrażenia, złej atmosfery.

Szanuję opinie, lubię ich słuchać, zbierać informacje. Musi być w tym jednak coś obiektywnego, fakty. Nie mówię, że wszystko trzeba do tego sprowadzać, ale są parametry, które pozwalają określić, czy idziemy w dobrym kierunku, czy nie; czy coś działa, czy nie. Dla trenerów takich jak ja, wierzących w proces, to bardzo ważne.

Zdjęcie z Beckhamem i algorytm. Jak Wisła Kraków znalazła Alberta Rude?

Zakładam, że rozmowy z Juniorem Diazem przygotowały pana na presję, jaka wiąże się z prowadzeniem Wisły Kraków.

Opowiadał mi o tym, ale po pierwszych tygodniach pracy w klubie sam dostrzegam tę presję od wewnątrz. W wielkich klubach jest ona obecna zawsze. Rozmawialiśmy o tym w szatni – to dla nas wielka szansa, cieszmy się tym, czerpmy z tego. Presją trzeba odpowiednio zarządzać, ale sama w sobie nie jest niczym złym. To pozytyw, że jesteśmy w tym miejscu i stoimy przed takim wyzwaniem.

To trudny projekt? Brak awansu oznacza problemy w przyszłym sezonie.

Jesteśmy tego świadomi. Są kluby w Hiszpanii, które mimo świetnej historii przeżyły bolesny spadek…

Sam pan wspomniał o Deportivo La Coruna.

Dokładnie, oni też mają problemy z awansem. Mają je, bo to nie jest łatwa sprawa. Mnóstwo kibiców przychodzi na mecze, wymaga, pojawia się presja. Nawet mając dobrych piłkarzy ciężko się z tym uporać. Wierzę jednak, że się uda, że będziemy precyzyjni w naszej pracy i zdołamy zrealizować cel.

Pół roku wystarczy, żeby odcisnąć pańskie piętno na drużynie, narzucić jej swój styl?

Wystarczy, żeby zrobić pierwsze wrażenie, bez wątpienia. Żeby jednak utrwalić pewien model, potrzebny jest minimum jeden sezon. Nie zakładam więc, że za cztery miesiące ten zespół będzie grał dokładnie tak, jak sobie wyobrażam. To się nie wydarzy. Wierzę jednak, że w krótkim czasie jestem w stanie pomóc drużynie na tyle, żeby była w stanie walczyć o nasze cele.

Pański asystent, Eric Lira Fernandez, był wykładowcą w szkole w Barcelonie. Dlaczego postanowił pan włączyć go do swojego sztabu?

Eric najpierw był moim studentem. Każdego roku wybierałem najlepszych dwóch, trzech ludzi, którzy najpierw trafiali na staż do mojej firmy, a jeśli okazywali się wystarczająco dobrzy, dołączali do naszych projektów. Był jednym z najlepszych uczniów, jaką miałem, wykonywał świetną pracę w zakresie konsultingu. Kiedyś zapytał mnie, czy mógłby dołączyć do Luisa Aramanto Perei w Kolumbii, w klubie Atletico Junior i trafił tam, a potem do Pafos FC. W tamtym okresie podjąłem pracę w CD Castellon, więc zadzwoniłem do niego i zapytałem, czy chciałby dołączyć do mojego sztabu. Zgodził się, powstała między nami świetna chemia, dlatego gdy dołączyłem do Wisły Kraków, powiedziałem, że chcę mieć go ze sobą. To mistrz w zakresie rozwoju indywidualnego piłkarzy, dzięki czemu mogę być skupiony na drużynie, a on pomoże mi z jednostkami.

A jak pomaga panu trener Mariusz Jop?

Bardzo! Michał Siwierski także. To ludzie, którzy znają ten klub i znają zawodników. Pytam ich o wiele rzeczy dotyczących piłkarzy, stylu gry, metod treningowych. Mają dużą wiedzę i mnóstwo danych z przeszłości, które są bardzo pomocne w całym procesie, jak i w mojej adaptacji do życia i pracy w Wiśle Kraków.

Najważniejsze, co pan od nich usłyszał?

Jak działa szatnia, jakie relacje w niej panują. To informacja, którą przyjąłem na wstępie i nad którą dużo myślałem. Może także rzeczy, które pomogły mi zrozumieć kontekst funkcjonowania Wisły, to, co jak wygląda wszystko wokół klubu.

Co mogą dać panu Wisła Kraków i polska liga? Niektórzy mówią, że skoro jest pan tak dobry, mógł pan zostać w Hiszpanii.

To duży klub z wielką historią i trudnymi wyzwaniami. Bardzo mi się to podoba. Ten zespół chce grać futbol, w który wierzę i – co ważne – ma zawodników, którzy sprawiają, że może to robić. Gdy zagłębiłem się w analizę gry zespołu i poszczególnych piłkarzy, zobaczyłem, że są to ludzie, których chciałbym mieć w drużynie, którzy mogą grać moją piłkę. Mamy więc wielki klub, tysiące kibiców, zespół pasujący do mojej idei i szansę na wywalczenie wyczekiwanego awansu. W takiej sytuacji nie sposób odmówić, nie mogłem tego zrobić. To wszystko, czego oczekiwałem od mojego kolejnego klubu. Byłem cierpliwy, miałem różne oferty, ale czekałem właśnie na coś takiego.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

fot. Newspix, FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”

Kamil Warzocha
0
Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”
1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
7
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

1 liga

Ekstraklasa

Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”

Kamil Warzocha
0
Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”
1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
7
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Komentarze

35 komentarzy

Loading...