Pierwszy w historii polskiej lekkiej atletyki mityng Diamentowej Ligi. Wyjątkowy moment dla wszystkich, którzy z tym sportem są związani. – Gdy tylko dowiedziałam się, że mogę wziąć udział w Memoriale, powiedziałam sobie, że choćbym była bez nogi, to muszę tu wystartować – mówiła Małgorzata Hołub-Kowalik. Jej zdanie podziela wielu innych polskich lekkoatletów. Jednak nawet ci z zagranicy mówią: Chorzów powinien mieć Diamentową Ligę. Na stałe.
Wbrew pogodzie
Były obawy. Jeśli byliście przed południem w Chorzowie, doskonale wiecie dlaczego: padało, momentami bardzo mocno. A zawody miały rozpocząć się o 13:30 i to od konkurencji, na którą wiele osób najbardziej czekało, czyli skoku o tyczce. Deszcz jednak powoli słabł, aż wreszcie ustał zupełnie. I choć pogoda i tak mogłaby być lepsza, a bieżnia całkowicie sucha, to jednak zawody udało się przeprowadzić bez kłopotu, a kibiców na trybunach z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej.
Zresztą ich akurat mnóstwo było już przed rozpoczęciem mityngu. Memoriał Kamili Skolimowskiej od kilku lat wpisany jest bowiem w kalendarz wielkich sportowych imprez w Polsce. I fani to wiedzą. Zawodnicy z kolei doskonale zdają sobie sprawę z tego, że mogą na nich liczyć. Tym bardziej w tak wyjątkowym dniu.
– Zawsze będę podkreślała, że uwielbiam tu startować. Tu jest magia, kibice, wrzawa na trybunach. Oni przeżywają te zawody razem z nami. To coś wspaniałego. Przed naszym biegiem było niesamowicie głośno, nawet nie słyszałam, jak realizator wymawia moje imię i nazwisko. Miałam ciarki, powiedziałam sobie, że to jest to, na co długo czekałam – opowiadała Justyna Święty-Ersetic, związana zresztą mocno z tym regionem kraju, niedługo po swoim starcie.
– Memoriał Kamili Skolimowskiej to najcudowniejsza atmosfera, kibice, organizacja. Gdy tylko dowiedziałam się, że jest taka możliwość, powiedziałam sobie, że choćbym była bez nogi, to muszę tu wystartować. To spełnienie marzeń dla sportowców takich jak ja, którzy chcieliby choć raz wziąć udział w takich prestiżowych zawodach. I to jeszcze u nas, w Polsce! – wtórowała jej koleżanka ze sztafety, Małgorzata Hołub-Kowalik.
Właściwie każdy, kto tylko podchodził do rozmów z dziennikarzami, opowiadał o tym, że pod względem atmosfery jest wręcz niesamowicie. Armand Duplantis dodawał nawet, że to fani bardzo pomogli mu w skoczeniu 6.10 m, a stadion – który widział, oglądając mecz Polska-Szwecja w barażach o piłkarskie mistrzostwa świata, zrobił na nim ogromne wrażenie. O rekord świata nie powalczył wczoraj tylko z powodu pogody. Ale i tak szybował niesamowicie wysoko.
– Myślę, że zmaksymalizowałem dzień. Oczywiście, że chciałbym pobijać rekord każdego dnia, gdyby to tylko było możliwe. Ale nie jest, czasem trzeba wziąć to, co dzień ci daje. I dziś dał mi taki wynik. Publika? Była fantastyczna. Bardzo entuzjastyczna, dopingowała mnie cały czas. To ważne, gdy przyjeżdżasz po dużych zawodach, jak mistrzostwa świata. Potrzebujesz energii, by się naładować, a oni zdecydowanie mi ją dziś dali. Stadion? To piękny obiekt. Przekroczył moje oczekiwania, bo bieżnia jest nowoczesna i znakomita. To miejsce, gdzie możesz skakać wysoko. Chciałbym dostać nieco cieplejsze, bardziej suche warunki – wtedy mógłbym skoczyć naprawdę, naprawdę wysoko – mówił. Obiecał też, że jeszcze do Chorzowa wróci.
SPONSOREM POLSKIEJ LEKKIEJ ATLETYKI JEST PKN ORLEN
Znakomitych wyników było zresztą dużo więcej. Najlepszy rezultat w tym roku na 100 metrów osiągnęła Shelly-Ann Fraser-Pryce (10.66 s). Na 200 wspaniale pobiegła Shericka Jackson (21.84 s). Świetnie wypadała też sprinterska rywalizacja panów czy zawody pchnięcia kulą. Nas jednak szczególnie interesowały dwa występy.
Życiówki!
– Dziś jest trochę chłodniej, ale to nie są złe warunki. Nie pada, nie czuć wiatru. Jest nieźle, wierzę, że dziewczyny pokażą się z bardzo dobrej strony. Zdecydowanie pomoże im publika. Ja, gdy tylko usłyszałam ten krzyk, to chciałam pobiec jak najlepiej. U mnie to nie wyszło, ale przekazuję całą energię dziewczynom. One na pewno się świetnie pokażą – mówiła po swoim starcie Hołub-Kowalik. Ona sama biegła w serii B, zorganizowanej dla polskich zawodniczek. Jej wynik nie powalał, pobiegła grubo powyżej 53 sekund.
W jednym się jednak nie pomyliła – dziewczyny faktycznie świetnie się pokazały.
Owszem, nie wyszło Justynie Święty-Ersetic. W serii A, znacznie mocniejszej, zajęła ostatnie miejsce, przekraczając 52 sekundy. – Nadal borykam się z problemami zdrowotnymi. Tak będzie do końca sezonu. Potrzebuję nieco wolnego na podleczenie kontuzji. Na razie zaciskam zęby i czekam na mistrzostwa Europy – mówiła. Ale i tak miała powody do radości. Bo właśnie tak wszystkie Polki zareagowały na to, że na Memoriale Kamili Skolimowskiej dwie zawodniczki złamały magiczną barierę 50 sekund. A jedną z nich była Natalia Kaczmarek (49.86 s), która przegrała tylko z Femke Bol (49.75). Polka tuż po wyświetleniu się na tablicy jej wyniku oszalała z radości, ale potem, już w mixed zonie, potrzebowała dłuższej chwili na dojście do siebie. Gdy już to zrobiła, opowiedziała o swoich wrażeniach.
– Czułam, że jestem w dobrej formie. Chciałam sobie udowodnić, że ta forma jest i nie uciekła po Eugene, że jestem w stanie zbliżać się do najlepszych wyników. Ale poprawiłam życiówkę i to bardzo, jestem szczęśliwa. To coś niesamowitego. Wiemy, że tu wszyscy nam kibicują, była tu też moja rodzina, emocje były większe, niż byłyby w innym kraju – mówiła. A o tym, jak wyczekiwany był to w Polsce wynik, wskazuje choćby fakt, że zaczęła o nim mówić Anna Kiełbasińska, mimo że nikt jej o to nie zagadnął. – To był niesamowity bieg, bo dwie dziewczyny zeszły poniżej 50 sekund. Każdy chciał, żeby w końcu się to którejś z nas udało. Natalia jest pierwsza. To dla nas wszystkich napędzający moment, daje nam nową energię do startów.
Kaczmarek została na Memoriale Skolimowskiej dopiero drugą w historii Polką – po Irenie Szewińskiej – której udało się przebić granicę 50 sekund. Ale nie tylko ona wreszcie osiągnęła wynik, za którym uganiała się naprawdę długo. Zrobiła to też Pia Skrzyszowska, która w biegu na 100 metrów przez płotki życiówkę biła dwukrotnie – najpierw czasem 12.58, a potem 12.51 s. I okazała się przy tym bardzo słowna, bo po starcie na mistrzostwach świata mówiła, że przy kolejnej okazji zejdzie poniżej bariery 12.6 s.
– Przez cały sezon mówiłam, że jestem gotowa pobiec 12.50 s. Ale akurat dziś gotowa się nie czułam, byłam nieco zmęczona, pogoda też nie sprzyjała. Okazuje się jednak, że jak się czegoś chcę i się skoncentruję, to jestem w stanie pobiec bardzo dobrze. Rywalki były mocne, ale nie boję się ich. Czekam na mistrzostwa Europy z wielkim optymizmem. W końcu z dużym przytupem zrobiłam wynik poniżej 12.6o i to z dużym przytupem. Po półfinale byłam nieco zdziwiona, bo nie nastawiałam się tu na wielki wynik. Ta życiówka mnie jednak nieco zmotywowała, pobudziłam się, byłam żywsza przed finałem. Czułam, że to będzie mój bieg. Czas był świetny, mogę teraz mówić, że jestem już na granicy pobicia 12.50 – mówiła, uśmiechnięta, po swoim starcie w finale.
Kolejna granica przed nią. I patrząc na jej dotychczasowe postępy, pewnie przebije ją za niedługo.
Będą rzucać częściej?
Jako że to Memoriał Kamili Skolimowskiej to – choć jeszcze przed startem właściwej rywalizacji w ramach Diamentowej Ligi – rywalizowali też młociarze i młociarki. Wśród nich Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki. Ten drugi początkowo po konkursie na mistrzostwach świata, gdzie zdobył srebrny medal, zapowiadał, że to dla niego koniec sezonu. Potem jednak zmienił zdanie i aktualnie szykuje się na mistrzostwa Europy, na których znów będzie chciał stanąć na podium. Choć łatwo nie będzie.
– Zapowiedź o końcu sezonu? Wynikała z obawy o zdrowie. Miałem przeciążone biodro, przemęczony organizm. Udało się to jednak nieco poskładać, trenuję dalej, przygotowuję się, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Najważniejszym startem były dla mnie jednak mistrzostwa świata. Mistrzostwa Europy zaliczam nieco „z marszu”, po prostu są po drodze. Postaram się wypaść jak najlepiej, ale trudno mi powiedzieć, na co się tam nastawiać. Zobaczymy, jak będę czuł się za dwa tygodnie. Teraz nieco więcej pracowaliśmy, żeby podtrzymać tę formę. Dziś rzucało mi się bardzo dobrze. Warunki mi nie przeszkadzały, koło było bardzo fajne mimo deszczu. Rzuciłem co prawda tylko 79 metrów, bo trudno mi utrzymać taką formę jak na MŚ. Mam nadzieję, że złapię jej nieco przed Monachium – mówił.
Formę utrzymuje za to Paweł Fajdek. I to mimo problemów, jakie miał w ostatnich tygodniach. Wczoraj rzucił 81.27 m i pewnie wygrał konkurs. – Jest nieźle. Szczególnie, biorąc pod uwagę to, jak wyglądały ostatnie dwa tygodnie po powrocie. Trudno było się zregenerować, wrócić do czasu polskiego. Miałem przeziębienie, trudno było wyjść na zajęcia. Zrobiłem niewiele treningów. Teraz mam jeszcze 10 dni na to, żeby wypocząć, zrobić ze dwa-trzy rozruchy i zobaczyć, co z tego wyjdzie – mówił nasz pięciokrotny mistrz świata.
Dla obu naszych młociarzy ważniejsze niż same rezultaty było jednak coś innego – że rzut młotem po raz kolejny pojawił się przy okazji mityngu Diamentowej Ligi. To nie norma, zazwyczaj panie i panowie muszą rzucać w swoim, osobnym cyklu, bo organizatorzy wielu imprez nie chcą dopuszczać ich do rywalizacji na swoich obiektach. W Chorzowie jest inaczej, ale to nie pierwsza w tym roku oznaka, że coś zaczyna się zmieniać.
– Mamy nadzieję, że dostaniemy się do Diamentowej Ligi. Jeżeli teraz ktoś będzie powtarzać, że rzut młotem jest niebezpieczny, nie jest widowiskowy, czy że niszczymy płytę boiska – to to nie są już argumenty, które będą działać. W tym roku startowaliśmy na trzech wielkich stadionach: w Oslo, Paryżu i tutaj. Dodatkowo możemy wystartować na kilku innych, gdzie odbywały się już na przykład mistrzostwa Europy – mówił Fajdek.
– Zawsze bardzo fajnie, że dostrzegają naszą konkurencję, tym bardziej w połączeniu z Memoriałem Kamili. To świetna impreza, co roku stoi na bardzo wysokim poziomie, oby takich było w naszym kraju jak najwięcej – dodawał Nowicki.
Kto wie, może za rok lub za dwa obaj na co dzień będą rzucać właśnie w Diamentowej Lidze? Biorąc pod uwagę, jak znakomicie Polacy radzą sobie w tej konkurencji, nie obrazilibyśmy się za taki scenariusz.
Kierunek: Monachium
Podkreślić wypada tu jedną rzecz – Memoriał Kamili Skolimowskiej, z racji swojego umieszczenia w tegorocznym kalendarzu, dla większości z polskich lekkoatletów poza tym, że ważny jest sam w sobie, to stanowi istotny punkt w przygotowaniach do mistrzostw Europy. Ale też szansę na pewne odkucie się po niekoniecznie udanych mistrzostwach świata. Wypowiedzi części z nich już przywoływaliśmy. Ale spójrzmy na inne, które mówią o tym, że wszyscy szykują się już na Monachium:
Adrianna Sułek: – Dlaczego pobiegłam dziś przez płotki? Bo nie mieliśmy potrzeby startowania w skoku wzwyż. Tam wiemy, na co mnie stać, treningi też pokazują, że mogę skoczyć 192 cm, a nawet wyżej. Potrzebowaliśmy tego przetarcia z najlepszymi na świecie na płotkach po to, by mieć większy komfort otwierając siedmiobój. Mistrzostwa Europy? Na pewno pojadę tam po medal. Skoro byłam trzecią Europejką na mistrzostwach świata, to powinien być ten medal. To będzie jednak piąty wielobój w tym sezonie. Przygotowuję się mocno, na rekord Polski, ale zobaczymy, co to da.
Małgorzata Hołub-Kowalik: – To bardzo ważny start. Po mistrzostwach świata pozostał wielki niedosyt, też nieco zmęczenia po wszystkich podróżach i startach – fizycznego oraz psychicznego. Staramy się od tego odciąć. Jest nowe rozdanie, mam nadzieję, że w Monachium pokażemy się z jak najlepszej strony. Wiadomo, że na mistrzostwa każdy jedzie by wygrać. Nasze rywalki są bardzo mocne. Brytyjki, Holenderki, Belgijki są w świetnej formie, zbroją się. Myślę, że dziewczyny dadzą sobie jednak radę.
Pia Skrzyszowska: – Na mistrzostwach Europy zaczynamy rywalizację od półfinału. Na pewno chcę wejść do finału, a w nim walczyć o medal. Czas? Tam najważniejsze są już medale, ale im lepszy wynik, tym bardziej będę zadowolona.
Justyna Święty-Ersetic: – Chciałam wystartować na mistrzostwach Europy indywidualnie, ale zobaczymy, na co pozwoli mi zdrowie. To będzie główny wymiernik. Jutro wracam na drugą część zgrupowania w Zakopanem, bezpośrednio stamtąd polecimy do Monachium. Mam nadzieję, że wszystkie podejdziemy profesjonalnie do sztafety i odkujemy się za mistrzostwa świata.
Natalia Kaczmarek: – Przegrałam dziś tylko z Femke, a nie była ode mnie bardzo daleko. Jedna dziesiąta sekundy to niewiele, na pewno wynik do osiągnięcia. Mam nadzieję, że w Monachium też pokażę się z dobrej strony i powalczę o jak najwyższe miejsce.
Sofia Ennaoui (wczoraj piąta w biegu na 1500 metrów, z najlepszym w sezonie wynikiem 4.01:39): – Medal to mój cel na mistrzostwach Europy. Nie boję się tego powiedzieć, bo w wielu tegorocznych startach przybiegam na metę w czołówce. Jestem w stanie rywalizować z najlepszymi w Europie. Miejmy nadzieję, że dotrwam do Monachium w zdrowiu. Jestem blisko rywalek, będę mogła bić się o miejsce na podium.
Wczorajsza impreza była więc nie tylko wielkim wydarzeniem, ale i mityngiem, który ma naszych lekkoatletów przygotować do mistrzostw Europy. Dla samego Chorzowa miała być za to ważnym sprawdzianem. Wszyscy mają bowiem nadzieję, że Diamentowa Liga w Polsce to nie jednorazowy wyskok, a nowa rzeczywistość.
Diament zostanie?
Armand Duplantis zapowiedział od razu, że do Chorzowa wróci i miał nadzieję, że ten zorganizuje jeszcze mityng Diamentowej Ligi. Femke Bol również. – Atmosfera jest wspaniała. To ulubiony stadion mojego trenera. Zawsze pyta: „Kiedy jest ten mityng?”. Teraz widzę dlaczego. Mnóstwo ludzi, którzy dopingują bardzo głośno, zwłaszcza polskich sportowców, a ja biegam z kilkoma polskimi zawodniczkami. To była wspaniała atmosfera do biegania. Myślę, że Diamentowa Liga powinna zostać w Chorzowie. Ten stadion jest niesamowity. Trzymam za was kciuki – mówiła.
Wczorajszy mityng wypadł bowiem znakomicie. A przecież Polska otrzymała prawo do jego organizacji niedawno, ledwie 13 tygodni wcześniej. Właściwie wszystko, co ustalono wcześniej w sprawie tegorocznego Memoriału Skolimowskiej, stanęło wtedy na głowie. Pracy było mnóstwo, ale zdecydowanie się opłaciła. Polska po raz kolejny udowodniła bowiem, że można jej w sprawie organizacji sporych imprez ufać.
– Jestem dumna z Polski i organizatorów – Marcina Rosengartena i Piotra Małachowskiego oraz całej reszty grupy – że poczynili taki krok w kierunku organizacji wielkich imprez i dostaliśmy dzięki nim Diamentową Ligę. To najbardziej prestiżowy mityng lekkoatletyczny świata. To niebywałe, że odbył się u nas, w Polsce. Cieszę się, że mogłam w nim wystartować – mówiła Anna Kiełbasińska.
– Dla mnie to wyjątkowa chwila, pierwsza Diamentowa Liga w Polsce. Wielkie święto lekkiej atletyki dla nas wszystkich. Cieszę się z samego startu. Nie wyobrażałam sobie, że mnie tu nie będzie i nie będę świętowała z ludźmi, którzy przyszli na Stadion Śląski. Mamy przepiękny obiekt. Niewiele jest takich na całym świecie. Może gościć największe imprezy na świecie, łącznie z mistrzostwami świata seniorów, o które zresztą się stara. Nie odbiega przy tym bardzo od innych wielkich stadionów. Mam nadzieję, że w najbliższych latach MŚ faktycznie się tu odbędą – dodawała Sofia Ennaoui.
Wiadomo, że na pewno odbędą się – i to kilka razy – Drużynowe Mistrzostwa Europy, a potem i te właściwe, które zagoszczą w Chorzowie w 2028 roku. Możliwe, że odbywać będzie się też Diamentowa Liga. Na to liczą wszyscy, bo jeśli wczorajszy mityng coś pokazał, to z pewnością to, że Stadion Śląski na miejsce w tym cyklu zasługuje.
Pozostaje trzymać kciuki, by faktycznie je otrzymał.
Fot. Newspix
Czytaj też: