Reklama

KSW. Walka wieczoru była żartem, ale wcześniejsze – znakomite!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 marca 2021, 01:35 • 7 min czytania 11 komentarzy

Mariusz Pudzianowski w minutę i dwanaście sekund wygrał swoją dzisiejszą walkę. I właściwie na tym można by skończyć jej opis. Z powodów zdrowotnych, przez które wypadł jego pierwotny rywal, ten pojedynek był właściwie tylko pokazaniem się „Pudziana” w klatce po dłuższej nieobecności. Wcześniej jednak działo się na KSW wystarczająco dużo, byśmy nie narzekali na to, że włączyliśmy tę galę. Bo dostaliśmy pokaz prawdziwego, znakomitego MMA. 

KSW. Walka wieczoru była żartem, ale wcześniejsze – znakomite!

Podjął wyzwanie… i to by było na tyle

Pudzianowski miał walczyć z Bombardierem, mistrzem senegalskich zapasów. Tyle że ten trafił dziś do szpitala z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego i był hospitalizowany (życzymy zresztą zdrowia, bo podobno nie jest z nim najlepiej). W tej sytuacji pod znakiem zapytania stanęła cała walka wieczoru. Szefowie KSW ostatecznie znaleźli jednak Pudzianowskiemu rywala – Nikolę Milanovicia. Gość CV ma całkiem niezłe – był mistrzem Polski w judo i sambo (mieszka w naszym kraju od 18 lat), a do tego sparuje w formule MMA z… Marcinem Gortatem. Więc na bitce się zna.

Tyle że to na papierze. A gdy wyszedł do klatki, od razu widać było, że najbardziej imponuje jego sylwetka. Imponuje tak, że z powodzeniem można by go wkleić do mema z hasłem „Gapisz mi się na bebech?”. I nie zrozumcie nas źle – nie ma w tym nic złego, bo gość nadal jest całkiem wysportowany i zna się na swoim fachu. No ale w klatce nie miał zupełnie żadnych argumentów, przed tym pojedynkiem stoczył w niej kiedyś jedną, amatorską walkę. Dziś więc nie miał prawa wygrać i nie wygrał. Ostatecznie jednak, podobnie jak zrobił to Pudzianowski, pogratulować mu wypada. Odwagi.

Reklama

– Od południa dziś – bo wtedy się to wszystko zaczęło dziać – miałem ogromne wahania nastrojów, myślałem, że zejdę na zawał. Przygotowanie było robione pod jednego przeciwnika [Bombardiera – przyp. red.]. Potem był drugi przeciwnik, z rekordem 5-0, zgodził się na walkę, ale później zerknął na moje starcia i powiedział, że jednak nie chce. Brawa dla Nikoli, bo się zgodził, choć wiedział, że łatwo nie będzie. Przygotowany byłem dość dobrze na naprawdę wielkiego chłopa. Nie można jednak było pokazać tego, co chciałem. Czasami tak jest, siła wyższa. To jest życie, to jest człowiek. Stało się – powiedział Mariusz po walce.

„Stało się” to zresztą dobre określenie. Ta walka też się stała. Ot, odbyła się i za niedługo nikt już nie będzie o niej pamiętać. „Pudzian” wyszedł do klatki, zrobił swoje i tyle. A Milanović może się chwalić, że z nim zawalczył i… wytrzymał o 29 sekund dłużej od Marcina Najmana.

Zawsze coś.

Działo się!

Fani faktycznego MMA na KSW też dostali jednak coś dla siebie. Fenomenalnie w walce dwóch debiutantów zaprezentował się Patryk Likus, który pokazał znakomite umiejętności techniczne i bez problemu na punkty pokonał Cypriana Wieczorka. Zaraz po tym starciu mieliśmy kolejny trzyrundowy pojedynek. I znów zwycięzca był jasny jeszcze przed werdyktem – Sebastian Rajewski spokojnie rozbił Savo Lazicia. Czarnogórzec próbował klinczować, ale Polak mu na to nie pozwalał i regularnie go obijał. Lazić tak naprawdę mógł się cieszyć, że walczyli tylko trzy rundy. Po pięciu mógłby mieć opuchliznę… dosłownie wszędzie.

Znakomity comeback zanotował potem Adrian Bartosiński. Polak przeważał w pierwszej rundzie, ale w drugiej to jego rywal – Hiszpan Lionel Padilla – zyskał ogromną przewagę, regularnie obalając Bartosińskiego. Ten jednak ruszył do ataku w trzecim starciu i mocnymi ciosami rozbił rywala. Mieliśmy pierwszy nokaut wieczoru. I tu trzeba wspomnieć o jednym – gala rozkręcała się dziś niezwykle harmonijnie. Trochę jak dobry film, który zmierza do fantastycznego finału i reżyser umiejętnie trzyma w nim tempo. Po nokaucie Bartosińskiego na moment akcja zresztą zwolniła – w kolejnym, znacznie bardziej taktycznym pojedynku, lepszy na punkty od Konrada Dyrschki okazał się Łukasz Rajewski.

Prawdziwe grzmoty zaczęły się w kolejnym starciu.

Reklama

Do klatki wyszli wtedy Darko Stosić i, tradycyjnie uśmiechnięty, Michał Włodarek. Ten drugi w zapowiedzi pojedynku mówił, że chce podbić wagę ciężką w KSW. Cóż, może kiedyś mu się uda. Ale po dzisiejszej walce na pewno jest tego znacznie dalej. Debiutujący w KSW Darko Stosić po prostu rozbił Polaka, w końcówce drugiej rundy dwoma potężnymi ciosami gasząc światło w jego głowie. Wcześniej imponował też świetnymi obaleniami. Na pierwszy rzut oka można napisać, że gość ma wszystko czego trzeba, by zawalczyć o pas. Nie ukrywa zresztą, że właśnie tego chce. Jeśli będzie bić się tak, jak w debiucie – w końcu do tego dojdzie.

Potem czekało nas starcie Krystiana Kaszubowskiego i Michała Pietrzaka. Wygrał ten drugi po niejednogłośnej decyzji sędziów, a cały pojedynek nieco rozczarował. Obaj podchodzili do siebie z dużym szacunkiem, mało było dynamiki, sporo ringowych szachów. Dopiero w trzeciej rundzie walka się otworzyła. Pietrzakowi oddać trzeba, że pokonał rywala, który o… dwa(!) kilogramy przestrzelił wagę. A to już coś. Jeśli jednak ten pojedynek nas rozczarował, to następny usunął z tego słowa dwie litery i zamienił je w „oczarował”.

https://twitter.com/KSW_MMA/status/1373401726737391616

Serio, nigdy nie widzieliśmy tak znakomitego Damiana Janikowskiego. Nasz medalista olimpijski z Londynu w klatce znalazł się już po raz ósmy, ale to był jego zdecydowanie najlepszy pojedynek w karierze. Już w pierwszej rundzie D̶a̶n̶i̶e̶l̶  Jason Radcliffe mógł się zorientować, że nie będzie to łatwa przeprawa. A w drugiej zapewne nawet nie miał czasu na takie myśli, bo Janikowski docisnął go do siatki, sprowadził do parteru, a potem wykończył prawdziwym gradem ciosów. Sędzia walkę przerwał, a potem mieliśmy prawdopodobnie najlepszy moment całej gali – Damian do kamery pokazał złamany palec, po czym tapnął w niego drugą dłonią, z miejsca go nastawiając.

No jest kozak, proszę państwa, jest kozak.

I to jest MMA!

Inni kozacy weszli do klatki chwilę później, w co-main evencie gali, który tak naprawdę był main eventem. Bo to, co stało się później, jak już wspomnieliśmy, trudno nazwać walką. Sebastian Przybysz rzucał wyzwanie Antunowi Raciciowi w starciu o pas mistrza KSW wagi koguciej. Obaj spotkali się już nieco ponad dwa lata temu, wtedy lepszy był drugi z nich. Tym razem było odwrotnie i pas znalazł nowego właściciela, ale głównym wygranym tego pojedynku było tak naprawdę MMA. Zresztą sam Racić przyznawał, że to było starcie dla kibiców.

– Byłem szczęśliwy, mogąc być mistrzem tej kategorii. Sebastian był dziś lepszy ode mnie, dałem mu szansę, walcząc dwa miesiące po ostatnim pojedynku. Mam nadzieję, że i on da mi szansę, i powalczymy trzeci raz. Ta walka była dla was, dla kibiców, zawalczyłem ekscytująco, żeby pokazać, że tak potrafię. Gdybym walczył po swojemu, to bym wygrał – mówił.

Pod koniec piątej, mistrzowskiej rundy, obaj byli porozcinani i poobijani. Obaj w międzyczasie otrzymali mnóstwo mocnych ciosów, ale i mnóstwo wymierzyli rywalowi. Obaj kilka razy zachwiali się na nogach. Obaj byli blisko i zwycięstwa, i porażki. To był prawdziwy pojedynek dwóch wielkich wojowników, którzy chcą dać z siebie wszystko. Początkowo „Sebić” znakomicie kopnięciami rozbijał Chorwata, a potem dołożył potężny cios, po którym mistrz się zachwiał. Wydawało się, że Polak zaraz powinien skończyć pojedynek, ale nic takiego nie nastąpiło.

Ba, wręcz przeciwnie. Kilka chwil później to Chorwat przeważał i tym razem to on wymierzył piekielnie mocne uderzenie rywalowi. Ale walki też nie skończył. I, uwaga, to wszystko działo się w trzeciej rundzie. A w czwartej obaj tylko sobie dołożyli, choć tempo nieco spadło. Widać było, że Przybysz i Racić szykowali się na decydującą, piątą rundę, a tam to ten pierwszy przeszedł samego siebie. Pod względem taktycznym to była maestria. Kilkukrotnie obalił rywala, punktował i nie dał sędziom właściwie żadnych podstaw do tego, by zapisać to starcie na korzyść Chorwata. Serio, wytrącił dotychczasowemu mistrzowi wszelkie atuty z ręki.

I wygrał.

Po pierwsze chciałem bardzo podziękować mojemu trenerowi. Dzięki niemu jestem w tym miejscu i zdobyłem ten pas. Mój trener walczył w KSW, nigdy nie zdobył pasa, mi się udało i to uszanowanie dla jego kariery. To była wojna. Cieszę się, że zmusiłem Antona do takiej pracy w pierwszych rundach. Dobrze broniłem prób obaleń, to go chyba nieco wytrąciło z równowagi. Potem straciłem koncentrację i dostałem kilka ciosów. Anton to świetny zawodnik. Naszą pierwszą walką zmusił mnie do tego, bym stał się lepszym zawodnikiem. Mam nadzieję, że przez tę walkę, to on stanie się lepszym zawodnikiem – mówił Przybysz po walce.

A my liczymy na jedno – że Anton faktycznie weźmie się do pracy i zechce pas odzyskać. Bo ich kolejne starcie może dać nam równie wielkie emocje.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

11 komentarzy

Loading...