Karta UFC 280 była wręcz napakowana potencjalnie kapitalnymi zestawieniami. Ostatecznie poziom był ekstremalnie wysoki, ale brakowało nieco efektownych nokautów. Kto jednak docenia kunszt MMA, ten mógł poczuć się usatysfakcjonowany. Niestety porażkę z Beneilem Dariushem poniósł Mateusz Gamrot. W walce wieczoru pas mistrzowski dywizji lekkiej zdobył Islam Machaczew, z kolei kolejną udaną obronę pasa kategorii koguciej zaliczył Aljamain Sterling.
Nas z tej karty walk najbardziej interesowała rzecz jasna walka Mateusza Gamrota. Polak w przypadku zwycięstwa z Beneilem Dariushem na poważnie liczyłby się w przy zestawianiu kolejnej walki o pas mistrzowski dywizji lekkiej. Rywal jednak nie był z pierwszej łapanki – Amerykanin o irańskich korzeniach był na fali wznoszącej, wygrał siedem ostatnich walk i zajmował szóste miejsce w rankingu tej kategorii. To było bez wątpienia największe wyzwanie w karierze Polaka. Ale według typów ekspertów i bukmacherów wcale nie stał na straconej pozycji. Co więcej – wielu widziało w nim nawet nieznacznego faworyta.
Dariush lepszy od Gamrota
Od początku tego starcia “Gamer” ruszył na Dariusha i próbował sprowadzić go do parteru. Kolejne próby obaleń były jednak nieskuteczne, a nawet jeśli Amerykanina udało się sprowadzić, to w szybkich zapaśniczych kotłach udało mu się wydostawać spod presji Gamrota. Runda była na tyle zacięta, że sędziowie mogli ją typować w dwie strony, ale po cichu liczyliśmy, że 10-9 wygra ją “Gamer”.
Dwie kolejne rundy przebiegały jednak pod dyktando wyżej notowanego zawodnika. Kapitalnie wyglądały obrony przed obaleniami po jego stronie, Rankingowa “szóstka” kopała też niezwykle mocno lewą nogą low-kicki i brutalnie smagał też ciosami na korpus. Choć Gamrot próbował klinczu, sprowadzeń i starał się wchodzić w krótkie wymiany bokserskie, to było widać, że z tych wymian zwycięsko wychodzi jego przeciwnik. Gdy pod koniec trzeciej rundy Dariush potężnym overhandem trafił czysto Gamrota, a ten wylądował na deskach, wydawało się wówczas, że jest już po walce. Ale Polak szybko doszedł do siebie i dotrwał do werdyktu sędziów.
30-27, 30-27, 29-28 – tak ocenili tę walkę sędziowie. Można się spierać do co wypunktowania wszystkich trzech rund dla Dariusha, ale jego zwycięstwo było niepodważalne. Co do przyszłości Gamrota – nie ma co załamywać rąk, przegrał ze ścisłą czołówką dywizji. Być może wpadnie na dziesiąte-jedenaste miejsce w rankingu, ale wciąż jest na wyciągnięcie ręki do topowych zawodników prawdopodobnie najsilniej obsadzonej dywizji w UFC. A Dariush? Różne są werdykty matchmakerów federacji, ale trudno w tym momencie wyobrazić sobie scenariusz, w którym to nie on staje następny w kolejce do walki o pas.
Zaskakujący werdykt Yan-O’Malley, TJ zmagający się z barkiem
Prawdziwe fajerwerki dostaliśmy po walce Gamrota. Wschodząca gwiazda kategorii koguciej Sean O’Malley dał spektakularne show w starciu z niedawnym mistrzem Piotrem Janem. Wyraźnie niższy Rosjanin wielokrotnie uciekał się do prób klinczu i obaleń, a w tej grze parterowej wyraźnie przeważał nad młodszym przeciwnikiem. Ale gdy już przychodziło do dłuższych wymian kickbokserskich, wówczas nieco więcej argumentów miał w swoim arsenale “Suga Show”.
Prawdziwym spektaklem była runda druga, gdy obaj zawodnicy poczęstowali się nokdaunem, ale ostatecznie dłużej kontrolował rywala w parterze Jan. Rosjanin zbierał jednak sporo prostych ciosów w stójce. Trzecia odsłona była już bokserskim popisem O’Malleya, który poważnie rozciął skórę nad prawym okiem ex-mistrza i zaskakującym kombinacjami wstrząsał błędnikiem doświadczonego przeciwnika.
Ostatecznie – tak się przynajmniej wydawało – dwie pierwsze rundy powinien zapisać na swoim koncie Jan, z kolei trzecia na pewno należała do Amerykanina. Sędziowie jednak widzieli to inaczej – przez niejednogłośną decyzję (29-28, 29-28, 28-29) wygrał O’Malley.
A na szczycie tej dywizji Aljamain Sterling obronił pas mistrzowski w pojedynku z TJ-em Dillashawem. Można powiedzieć, że było to starcie bez większej historii, bo już na samym początku co-main eventu pretendentowi wyskoczył bark. Przez całą pierwszą rundę TJ miał problemy z wyjściem spod ciosów w parterze ze strony mistrza i grymas na jego twarzy wyraźnie wskazywał, że problem z barkiem jest poważny. W przerwie między pierwszą a drugą rundą udało się na chwilę wstawić bark w odpowiedni staw, ale co z tego, jeśli było to tylko chwilowe i na początku drugiej odsłony tej walki obok obojczyka pretendenta pojawiło się nienaturalne wybrzuszenie kości. Sterling nie miał litości, znów sprowadził Dillashawa do parteru, ten oddał mu plecy, a mistrz kategorii salwą ciosów bitych z góry sprawił, że sędzia musiał przerwać ten pojedynek.
To była druga udana obrona pasa dywizji koguciej przez “Funk Mastera” – wcześniej zrewanżował się udanie wspomnianemu już Piotrowi Janowi.
Nowy król kategorii lekkiej – Islam Machaczew
Trudno było nie ostrzyć sobie zębów na walkę wieczoru. Z jednej strony kapitalny zawodnik BJJ, który potrafił neutralizować wybitnych stójkowiczów – Charles Oliveira. A z drugiej “nowa wersja Chabiba”, prawdopodobnie najlepszy zapaśnik dywizji – Islam Machaczew.
Stawką tej walki był oczywiście pas kategorii lekkiej. Teoretycznie powinien go mieć Oliveira, który najpierw zdobył go w starciu z Michaelem Chandlerem, następnie obronił w rywalizacji z Dustinem Poirierem, a i pokonał w tym roku Justina Gaethje. Przed tą ostatnią walką nie zrobił jednak wagi, więc ostatecznie tytuł mistrza mógł zdobyć tylko Amerykanin. Ale górą okazał się Brazylijczyk, więc do walki z Machaczewem podchodził jako numer jeden rankingów, lecz nie jako mistrz.
Przebieg tej walki był do przewidzenia – było jasne, że obaj zawodnicy będą próbowali swoich sił w parterze. Oliveira lubuje się w poddaniach z pozycji dolnej, świetnie zakłada trójkąty nogami, łasi się na kimury, wykręca się za rywali i szuka ataków zza pleców. Ale Machaczew to szkoła dagestańskich zapasów, specjalista od sambo, zatem fantastycznie czuje się przy nakładaniu presji z góry. I pierwsza runda bez wątpienia należała do Rosjanina, który zneutralizował atuty Brazylijczyka i sukcesywnie bił go z góry.
Ale ostatnie walki pokazywały, że nawet po przegranej pierwszej rundzie “Da Bronx” potrafi odmienić losy walki w drugiej odsłonie. Pretendenci do pasa zaczęli wymieniać się ciosami w stójce i wreszcie Machaczew trafił czyściutko rywala. Oliveira wylądował na plecach, Rosjanin przeszedł do półgardy, złapał uścisk do trójkąta nogami, zdołał wyswobodzić nogi do pełnej pozycji do tego poddania i Oliveira szybko odklepał. Dywizja lekka ma nowego króla.
Co ciekawe – Machaczew po odebraniu pasa wespół z trenerem Chabibem Nurmagomiedowem zaproponował, by kolejnym rywalem Rosjanina był Alexander Volkanovski, mistrz kategorii piórkowej i numer 1 w rankingu UFC bez podziału na dywizje. Na szali ma stanąć właśnie numer 1 w ranking P4P oraz pas wagi lekkiej. Volkanovski zjawił się w oktagonie i zgodził się na taki układ. Cóż, wypada nam tylko zacierać ręce.
WIĘCEJ O UFC:
- Jazda po pijaku, doping i wiele innych, czyli Jon Jones i wszystkie jego odpały
- Rasista, człowiek Trumpa i świetny zapaśnik. Colby Covington, zły chłopiec UFC
- Gdzie jest sufit Mateusza Gamrota?
- Dana White. Oto najpotężniejszy człowiek w świecie MMA
- Israel Adesanya – błąd w Matrixie, postać z kreskówki, pan żywiołów
- UFC a sprawa rosyjska, czyli brudne związki gwiazd MMA z Kadyrowem i Putinem