Bartosz Zmarzlik po raz trzeci w karierze wywalczył tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Czy można przyzwyczaić się do wygrywania, skoro od tylu lat nie opuszcza się podium klasyfikacji generalnej mistrzostw świata? Jak pod względem technologii żużel zmienił się na przestrzeni lat i na ile w ostatecznym sukcesie ważny jest dobry kontakt z topowym tunerem? Jak reaguje na porównania do Tomasza Golloba czy Tony’ego Rickardssona? Jakie pasje ma poza żużlem i czego będzie mu brakowało po odejściu ze Stali Gorzów? Zapraszamy do naszej rozmowy z zawodnikiem ORLEN Teamu i najlepszym obecnie żużlowcem na świecie. A kto wie, może w przyszłości również najlepszym w historii czarnego sportu?
SZYMON SZCZEPANIK: Od pięciu lat nie schodzisz z pudła FIM Speedway Grand Prix, w tym czasie wygrałeś aż trzy edycje. Można się przyzwyczaić do wygrywania?
BARTOSZ ZMARZLIK: Nie. Cały czas mam przed sobą nowe wyzwania, marzenia i cele. Każdy rok trzeba oddzielić grubą kreską, nie ma do czego się przyzwyczajać. Chociaż na pewno uczucie zwycięstwa jest świetne. To coś, na co ciężko pracuję. Ustawiam praktycznie całe swoje życie pod to, by osiągnąć cel i wygrywać. A nie zawsze się to udaje. Ogółem to trudne pytanie, czy można się przyzwyczaić. Fajnie by było, ale tak się nie da. Przecież nie można podejść do czegoś z marszu i wiedzieć, że się wygra. Wtedy zresztą nie miałoby to sensu.
Podobno lepiej jest gonić, niż uciekać. Akurat na torze żużlowym pewnie nie, bo można dostać szprycę. A poza torem, w kontekście całej otoczki, technologii czy przygotowania, łatwiej jest wyznaczać trendy czy jednak gonić potencjalnego rywala, który wpadnie na nowy pomysł?
Jedno i drugie, tu nie ma złotej recepty. Bywałem w obu sytuacjach i w każdej z nich trzeba się odnaleźć, a uciekanie i gonienie to dwie zupełnie inne historie. Nie potrafię stwierdzić, która z tych ról jest trudniejsza, ale z pewnością żadnej z nich nie wykonuje się w pełni swobodnie. Ale generalnie, chyba lepiej uciekać. (śmiech)
Domyślam się, że jako najlepszy w stawce masz najwięcej możliwości. Chociażby finansowych, dzięki sponsorom. Ale z drugiej strony – masz czasem takie poczucie, że jeszcze można coś wymyślić, żeby dołożyć 1-2 procent więcej?
Cały czas przychodzą myśli o tym, co jeszcze możesz zrobić by zyskać dodatkowy handicap, w czym możesz być jeszcze lepszy, co ułatwi ci drogę do celu. Czasami niezwykle trudno znaleźć niuans, który da chociażby chwilową przewagę. W tym sporcie nie ma złotych środków na wygrywanie. Trzeba podejmować decyzje na tu i teraz. Ciągle analizować co pomaga, a co przeszkadza i w którym kierunku mamy pójść.
Jak wygląda współpraca z twoim tunerem? Jest nim dobrze znany w środowisku Ryszard Kowalski. Porozumiewacie się na przestrzeni całego sezonu, czy to praca polegająca na tym, że on daje ci silniki, a ty później robisz z nimi co chcesz?
To zdecydowanie opcja numer jeden. Trudno zliczyć, ile telefonów wykonujemy do siebie w ciągu roku. Już nawet się śmialiśmy, że co każdy poniedziałek minimum do godziny dziesiątej rano zawsze jest telefon. Później w tygodniu, po startach w lidze szwedzkiej, przed weekendem rozmawiamy odnośnie do serwisów, zamawiania czegoś nowego, pomysłu na nowe rzeczy – to wszystko jest cały czas konsultowane. Ten kontrakt jest bardzo ważny. Moim zdaniem, wszystko opiera się również na dobrych relacjach i fajnym feedbacku. Ale to też wielka zasługa zespołu Ryszarda Kowalskiego, że charakterystyka i układ tych silników mi odpowiada.
Kibic żużla, który nie wnika w kwestie techniczne, może stwierdzić, że wiele w tych motorach nie zmieniło się na przestrzeni lat. Ostatnie głośne zmiany w motocyklach wiązały się z tłumikami – jednak to było ładnych parę lat temu. Ze świeższych spraw, przypominają mi się kontrowersje z oponami firmy Anlas. Ale nie wierzę, że technologia w speedwayu stoi w miejscu.
Dokładnie. To są naprawdę małe rzeczy. Sam łapię się na tym, że zdobyłem trzy tytuły mistrza świata i zawsze zostawiam sobie po jednym motocyklu ze swojego mistrzowskiego sezonu. Czyli mam maszyny z 2019, 2020 i 2022 roku. Na pierwszy rzut oka, kiedy stoją koło siebie, wyglądają tak samo. Dopiero kiedy spojrzy się na różne podzespoły, szczegółowe wymiary i tak dalej, to wtedy widać ewolucję, każdy się nieco od siebie różni. Moim zdaniem te zmiany następują dosyć szybko, bo z roku na rok wszystkie części są robione lepiej i bardziej precyzyjnie. Ten sport przeszedł duże zmiany, choćby pod względem konstrukcji silników. Następnie zmieniono tłumiki, wprowadzono limiter [ogranicza obroty silnika na starcie – przyp. red.], zaczęto stosować koła bezdętkowe. Co roku ktoś wynajduje nowinkę, którą konkurencja próbuje nadgonić tworząc jeszcze inne, nowe rzeczy. W ten sposób każdy się napędza.
Jaka jest wytrzymałość tego sprzętu? Mi przypomina się dziesiąty bieg finałowego meczu Lublin – Gorzów i pech Martina Vaculika, któremu na ostatniej prostej strzelił tylni łańcuch. Mówił później, że w karierze góra pięć razy miał taką usterkę, a na spince, która nie wytrzymała, chyba tylko raz.
Przed zawodami wszystko jest przyszykowane tak, jak należy. Podzespoły, które wydają się już za bardzo zużyte, są na bieżąco wymieniane. To ciężki temat, bo nigdy nie wiesz, co się stanie. Czasami wymienisz jakiś element ze starego na nowy i to ten nowy nie zawsze funkcjonuje, może szybciej zaliczyć defekt. To rzeczy, których nie widzimy i nie jesteśmy w stanie ich przewidzieć. Czasami trafi się jakaś wadliwa partia podzespołów i wtedy zaczyna się problem. Trzeba mieć w tym wszystkim trochę szczęścia, by takie sytuacje omijały twój zespół.
Jak wygląda organizacja zespołu? Domyślam się, że masz z pięć-sześć motorów, musisz regularnie wymieniać podzespoły. Masz całą ekipę, którą trzeba opłacić.
Nasz team to dosyć szerokie grono. Mam trzech mechaników, którzy są ze mną zawsze – czy na zawodach, czy w warsztacie. W sezonie spędzamy ze sobą więcej czasu, niż z własnymi rodzinami. Do tego jest mój brat Paweł, mój tata – najbliższa rodzina, która może czasami jest mniej widoczna, ale każdy z nich ma swoje zadania do wykonania. Ich praca jest bardzo ważna. Pod względem sprzętu park maszyn ewoluuje co roku i się zmienia. Zawsze mamy sześć gotowych podwozi na sezon. W przypadku silników ciężko mówić o konkretnej liczbie. Najlepsze z końcówki roku są zostawiane. Korzystamy z nich głównie na początku następnego sezonu. Ale w zimie, przed jego startem, zamawiamy nowe, które dostosowujemy już w trakcie sezonu. Później domawiamy kolejne, a niektóre z poprzednich jednostek przerabiamy.
Czy ze względu na tę całą otoczkę, logistykę, zakup części i tak dalej, żużlowiec nie może być wyłącznie dobrym zawodnikiem, ale też niezłym organizatorem?
Mogę się tu odnieść tylko przez pryzmat swojej osoby, że tak. Bo lubię to robić. Lubię się wtrącić bratu czy mechanikom i niektóre rzeczy poukładać po swojemu. Może niektórzy mają inaczej, aczkolwiek ja wolę wiedzieć o rzeczach, które są dla mnie przygotowywane. Nawet pod względem logistycznym, czyli tego gdzie śpimy, gdzie jedziemy, którego dnia wyjeżdżamy i tak dalej. Próbuję się nie spieszyć, ale i tak całe życie się spieszę, więc potrzebuję tych informacji, by móc to zmienić.
Po zdobyciu mistrzostwa wrzuciłeś na swój profil na Twitterze hymn Ligi Mistrzów w wykonaniu Parisa Platynova. Śledzisz go w mediach społecznościowych?
The Chaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaampions 🤣🥇🥇🥇@TeamORLEN @PKN_ORLEN pic.twitter.com/RKx5EtB6k6
— Bartosz Zmarzlik #95 (@zmarzlik95) September 17, 2022
Tak, ale mam też dobre wspomnienia z samym hymnem. Kiedy wygrałem pierwsze zawody w miniżużlu, a to było z szesnaście czy siedemnaście lat temu, to zagrano właśnie tę melodię. Więc miałem do niej spory sentyment. Gdziekolwiek jej nie zagrali, to zawsze wracałem myślami do tych wspomnień.
Wielu kibiców mówi, że żużel kiedyś był lepszy, bardziej interesujący. Chociażby ze względu na przygotowanie torów, bo królowały grząskie nawierzchnie, zaś teraz większość z nich jest twarda. To takie boomerskie gadanie, czy jest w nim ziarno prawdy? W końcu masz spore porównanie, ścigasz się od 2010 roku.
To ciężkie pytanie. Tory z pewnością są bezpieczniejsze i należy iść w tym kierunku, by minimalizować ryzyko kontuzji zawodników. Czy jest mniej ciekawie? Ja się z tym nie zgodzę, ale wiadomo, jak to jest w życiu. Obojętnie w jakim kierunku przygotowań torów byśmy nie poszli, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie narzekał. Trzeba robić wszystko, by coraz skuteczniej pokazywać tę dyscyplinę, bardziej otworzyć ją dla ludzi, zachęcić do przyjścia na stadion. A takie rzeczy, jak dzisiejsze zmiany, będzie można ocenić za kilka lat i wtedy porównać je z perspektywy czasu.
Zastanawiam się jak odbierasz te wszystkie porównania do wielkich poprzedników. Na polskim podwórku do Tomasza Golloba, a w Grand Prix rozważania czy będziesz miał tyle medali co Jason Crump, albo przebijesz pod względem mistrzostw Tony’ego Rickardssona. Z jednej strony można powiedzieć, że do nich jeszcze trochę ci brakuje. Z drugiej, patrząc na twój młody wiek, to te porównania mają rację bytu. Oni w wieku 27 lat nie mieli takich sukcesów.
Nie chcę być do kogokolwiek porównywany. Każdy jest inną osobą, pisze swoją historię. Ja jestem Bartosz Zmarzlik – chcę się realizować w tym sporcie, bo kocham to robić. Staram się robić wszystko, co jest możliwe. A co jeszcze będzie mi dane osiągnąć, tego dziś nikt nie wie. Na pewno jestem bardzo szczęśliwy z tego, co już udało się zrobić, ale mam jeszcze wiele celów i marzeń do których będę nieustannie dążył. Mam zamiar pisać swoją własną historię.
Kiedyś widziałem mema, w którym malarz tworzy pierwszy obrazek, i ten wychodzi mu okropnie. Po wielu latach praktyki, kiedy już namalował piękny obraz, ktoś skomentował jego dzieło słowami – wow, ale masz talent! Chyba często przecena się talent, nie widząc za nim lat harówki.
Na pewno musisz się odnaleźć w czymś, co lubisz robić, co sprawia ci radość i satysfakcję. Jeżeli to czujesz i wydaje ci się, że na samym początku wykonujesz to w miarę dobrze, to musisz bardzo mocno wierzyć w obraną ścieżkę. Jednak bez poparcia tego wszystkiego ciężką pracą, bez wyrzeczeń i wielu innych rzeczy dookoła, sam talent na nic się nie zda. Bazowanie wyłącznie na nim da bardzo krótkotrwały efekt. Jeżeli natomiast talent podeprze się wieloma czynnikami życiowymi, to można zrealizować swoje marzenia.
Ty jesteś jedną z tych osób, które żyją żużlem dwadzieścia cztery godziny na dobę? Pytam, bo zdarzają się przypadki znakomitych zawodników, jak na przykład Tai Woffinden, dla których żużel po meczu czy treningu mógłby nie istnieć. Jak to u ciebie wygląda?
Zupełnie odwrotnie. Można powiedzieć, że jem żużel, idę spać z żużlem i wstaję z żużlem. Temu sportowi podporządkowałem całe swoje życie, bo jak mam coś robić, to robię na 100 procent. Kiedyś sobie pomyślałem, że kiedy będę stary i spojrzę sobie w lustro, to chcę się wtedy uśmiechnąć i stwierdzić, że wycisnąłem ze swojej kariery wszystko, co tylko mogłem. Żebym nie żałował, że coś mi się nie udało, bo nawet nie spróbowałem zrobić tak, by się udało. Wolę żyć z myślą, że jeżeli coś nie wyszło, to i tak dałem z siebie wszystko. Więc tak, żyję tym sportem przez całą dobę, bo sprawia mi to wielką frajdę.
5 LAT NA PODIUM, 3 MISTRZOSTWA ŚWIATA I 36 PÓŁFINAŁÓW. NAJWAŻNIEJSZE LICZBY BARTOSZA ZMARZLIKA
Żużel to główna część twojego życia, ale czy poza tym sportem masz jeszcze inne pasje?
Oczywiście. Speedway to praca i to, co bez dwóch zdań kocham najbardziej. Ale ja generalnie uwielbiam motoryzację czy kolarstwo, chociaż to wszystko też jest podporządkowane żużlowi. Lubię mieć kontakt z motocyklem, na którym po prostu fajnie spędzam czas. Po wyjeżdżeniu wielu godzin na motocrossie czy enduro, lepiej czuję się też na maszynie żużlowej. Poza tym dla mnie to relaks, gdyż panują tam inne warunki. Jadę bez presji, bawię się motocyklami, ale przy okazji to też dobry trening. Natomiast kolarstwem zaraziłem się kilka lat temu i stwierdziłem, że to dla mnie bardzo dobry sport pod kątem przygotowania fizycznego. A w trakcie sezonu relaks dla głowy. Już nawet nie chodzi o sam trening, co spędzenie czasu na rowerze, z naturą. Można się wtedy trochę wyluzować i nabrać do wszystkiego odpowiedniego podejścia.
Masz swoje ustalone trasy wokół rodzinnych Kinic? Sofia Ennaoui, która mieszka w Barlinku, zdradziła nam, że rzadko można cię tam spotkać.
Za każdym razem staram się przejechać inną drogą. Przez Barlinek czasami przejeżdżam, ale nie zawsze, bo czasami jadę na Gorzów Wielkopolski czy w innym kierunku. Staram się też szukać dróg bez wielkiego ruchu samochodów. Ale jeżeli ktoś się przyjrzy, to w Barlinku można mnie dosyć często spotkać.
Nie jeździłeś tylko w Polsce. Które trasy uważasz za najlepsze?
Bez dwóch zdań – Majorka i Teneryfa.
Dlaczego?
Są tam piękne widoki i pogoda, znakomite podjazdy, dużo zielonej roślinności i wiele dróg przystosowanych do rowerowych wycieczek, z małym ruchem. Wielogodzinne treningi na rowerze są świetnym sposobem na spędzenie tam czasu.
Wyświetl ten post na Instagramie
A najlepsze tory żużlowe, po których jeździłeś?
To ciężkie pytanie, bo nie mam konkretnych torów, których nie lubię, albo lubię jakoś szczególnie. Powiem w ten sposób – lubię tory, w których nie decyduje tylko start, ale można robić dużo rzeczy na trasie. Takie nawierzchnie dają więcej frajdy z jazdy. A jeżeli tor jest dobrze przygotowany, to każdy sprzyja temu, by się na nim bawić.
Te jednodniowe również? One często są dość monotonne jeżeli chodzi o widowisko.
Tak, ale ja jako zawodnik traktuję je jak nowe wyzwanie. Nigdy nie wiesz, jak na nim będzie, jesteś nieco bardziej skupiony przed takimi występami. Nie wiesz, jak taki tor się zachowa, czy się otworzy, czy będą na nim dziury. Czy będzie decydował start, a może jednak będzie się dało wyprzedzać? Tam trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ale takie nawierzchnie z pewnością też dużo uczą.
Jak oceniłbyś przygotowanie dwóch sztucznych torów w zakończonym sezonie Grand Prix? Takie nawierzchnie były w Warszawie na Stadionie Narodowym oraz w Cardiff.
Generalnie udział w imprezach żużlowych na takich stadionach jak w Warszawie czy Cardiff i organizowanie tam zawodów Grand Prix, to świetna sprawa. Atmosfera i widok tak dużej publiczności to niesamowite uczucie. Nasza stolica jest już słynna pod względem kibiców. W tym roku udało się też w miarę dobrze przygotować tor. Zatem Warszawę w tym sezonie oceniam jak najbardziej na plus. Cardiff, odnośnie samego przygotowania toru, niestety na minus.
Twój team składa się z dwóch Pawłów Zmarzlików – czyli taty i brata. Zespół mechaników tworzą Seweryn Czerniawski i Grzegorz Musiał, a także trzeci…
…tak, niedawno do teamu dołączył mój przyjaciel, Marcin.
Zastanawiam się, czy w twoim zespole każdy ma równe zdanie, czy jednak na końcu ty masz decydujący głos? W końcu ostatecznie to ty wsiadasz na motor.
Myślę, że na tym polega motorsport, że po wyścigu każdy zgłasza swoje sugestie, po których szukamy wspólnej drogi do poprawy rezultatów i wybieramy takie rozwiązanie, które na daną chwilę wydaje nam się najlepsze. Żeby nie było chaosu, każdy po kolei się wypowiada i z tego wyciągamy wspólne wnioski.
W klasyfikacji Grand Prix ostatecznie uzyskałeś 166 punktów, o 33 więcej od drugiego Leona Madsena. W PGE Ekstralidze wykręciłeś najlepszą średnią punktów na bieg – 2,679. Wywalczyłeś też tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Mogłoby się wydawać, że ten sezon był dla ciebie spacerkiem.
Każdy sezon ma wiele momentów wzlotów i upadków. To dotyczy dyspozycji w danym dniu czy też kwestii wyregulowania sprzętu. Ogólnie to był bardzo dobry sezon, z którego jestem zadowolony, bo jeszcze nigdy nie udało mi się w jednym roku zdobyć indywidualnych tytułów zarówno mistrza świata, jak i mistrza Polski. Do tego najlepsza średnia punktowa w dwóch ligach – poza wspomnianą przez ciebie Polską, miałem taką też w lidze szwedzkiej. Zatem to był dla mnie statystycznie równy sezon na wysokim poziomie.
Stal Gorzów, prowadzona przez ciebie jako kapitana zespołu, doszła do finału Ekstraligi. Ale po tym sezonie rozstaniesz się z Gorzowem. Było dużo znaków zapytania przed podjęciem takiej decyzji?
Oczywiście, że tak, ale nadszedł czas, w którym musiałem i chciałem zdecydować się na taki ruch.
Czego najbardziej będzie brakować ci w Stali? Może atmosfery? Widziałem, że w Gorzowie bardzo dobrze dogadywałeś się chociażby z Szymonem Woźniakiem i te relacje nie ograniczały się tylko do meczów.
Dokładnie. Nie tylko z Szymonem, bo również z Martinem Vaculikiem czy Andersem Thomsenem, a także trenerem Stanisławem Chomskim wciąż mamy kontakt. Oczywiście, teraz będzie on na innej płaszczyźnie, ale mam nadzieję, że moje odejście nie zmieni naszych relacji. Spędziłem wiele świetnych lat w swoim macierzystym klubie.
A co z rodziną, szykuje się większa rozłąka z żoną i synkiem?
Nie raz słyszałem to pytanie w tym roku i zawsze się uśmiecham. Mówią mi „teraz być może będziesz jeździł na mecze domowe kilkaset kilometrów, będziesz tam mieszkał?”. Ale kiedy jeżdżę co wtorek do Szwecji, gdzie robimy minimum tysiąc pięćset-dwa tysiące kilometrów, to nikt się nie pyta czy ciężko jest pokonać taką trasę. W dzisiejszych czasach, kiedy dobrze się wszystko poukłada, logistyka nie jest problemem.
Czy w kwestii opuszczenia Gorzowa konsultowałeś się z Tomaszem Gollobem? On też miał podobną sytuację, kiedy po latach jazdy w Bydgoszczy przechodził do Tarnowa.
Przeprowadziliśmy kilka rozmów, ale ostatecznie to i tak była decyzja naszego zespołu.
Wciąż zwracasz się do Tomasza Golloba per pan?
Tak. Oczywiście, raz pewne rzeczy wymusiła telewizja podczas wywiadu, która zaproponowała żebyśmy przeszli na ty, po czym kontynuowałem rozmowę z panem Tomkiem. Później jednak zdecydowałem, że dalej będę mówił mu na pan, bo z racji dużego szacunku oraz wieku niekomfortowo się z tym czułem. Niemniej mam drzwi otwarte i pozwolenie, że gdybym chciał to zmienić, to z drugiej strony nie ma problemu. (śmiech)
Zamieszanie wokół byłego prezesa Stali Gorzów, Marka Grzyba, miało wpływ na twoją decyzję?
Na moją decyzję złożyło się wiele czynników. Tyle. Ale chcę powiedzieć, że nowi ludzie, nowy tor i nowe środowisko to też bodźce, których chcę doświadczyć.
Zakończyłeś sezon w Szwecji. Twój zespół, Lajonen Gislaved, zdobył wicemistrzostwo kraju. Teraz czeka cię dłuższa przerwa od jazdy na żużlu?
Teoretycznie tak, praktycznie nie. (śmiech) Obecnie mamy na głowie dużo rzeczy organizacyjnych, kompletowanie sprzętu na drugi rok i generalnie obowiązków, które chcę jak najszybciej zamknąć, żeby mieć troszeczkę więcej czasu na swoje pasje, czas dla rodziny i tak dalej. Bo za chwilę rozpoczną się przygotowania do przyszłego sezonu, więc niby mam teraz nieco więcej czasu, ale proszę mi wierzyć, że i tak nie mam go za dużo. Praktycznie nie posiadam w swoim kalendarzu dni, w których mogę wstać i dopiero myśleć nad tym, co będę dziś robił.
Od kiedy ruszasz z przygotowaniami do następnego sezonu?
Październik mam dosyć wolny, robię to, na co mam ochotę. Ale że lubię motocykle, to myślę, że jeżeli tylko pogoda będzie pozwalała na enduro czy motocross, pewnie na nich sobie pojeżdżę. Kolarstwo w różnych formach – szosowe, przełajowe czy MTB – również wchodzi w grę. To będzie takie roztrenowanie i wstęp do następnego roku. A w listopadzie od nowa wracamy do przygotowań.
Czego możemy życzyć ci w następnym sezonie?
Nie gorszych wyników, niż do tej pory!
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix